środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział Osiemnasty

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY


Szpital

Camila

Nie mogłam usiedzieć na krześle w poczekalni. Martwiłam się o ojca. Czas mijał nieubłaganie, a ja nadal nie dostałam żadnej informacji o jego stanie. Może mi się tylko wydawało, ale w szpitalu panowała nerwowa atmosfera, co wywoływało u mnie nieregularne bicie serca i przyspieszony oddech. Czekałam nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Każdy dźwięk wypływający z moich ust brzmiał jak majaczenie, niezrozumiały bełkot. Zastanawiałam się, czemu pielęgniarki nie zwróciły mi uwagi i nie zapytały, czy nic mi nie dolega. Dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądałam jak wrak człowieka. Co chwilę widziałam lekarzy przechodzących z jednego końca korytarza w drugi. Mijali mnie bez słowa. Żaden z nich nie przekazał mi nowych wiadomości na temat mojego ojca, ani nie zwrócił uwagi, że powinnam wrócić do domu i przyjść jutro. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na rudowłosą dziewczynę siedzącą w kącie poczekalni. Każdy zajęty swoimi sprawami, a przecież nie oczekiwałam wiele. Potrzebowałam krótkiej chwili na rozmowę. Odpowiedzi na jedno pytanie. Tylko Diego cały czas był ze mną i pilnował miejsca obok mnie. Jedno spojrzenie w jego oczy sprawiało, że na ułamek sekundy odrywałam się od myślenia o czymkolwiek. Zatracałam się w nim. Tylko jego żarty wywoływały na mojej twarzy uśmiech i tylko jego uścisk sprawiał, że czułam się bezpieczna. Nieustannie starał się mnie pocieszyć. Innej osobie bez ogródek kazałabym siedzieć cicho, ale chłopak robił to w tak uroczy sposób. Mimo tego, że wychodziło mu to trochę nieudolnie, próbował. Czasami czułam się tak, jakby martwił się bardziej niż ja. Co chwilę siadał i wstawał. Spacerował po całym korytarzu.

- Usiądź. Nie przejmuj się, to przecież mój ojciec. – wypowiedziałam. – I moja wina… - dodałam cicho.

Chłopak usłyszał ostatnie zdanie i momentalnie znalazł się obok mnie.

- Ile razy powtarzałem, że nie wolno ci nawet tak mówić? – rzekł spokojnie. – To nie twoja wina.

- Powtarzasz to do znudzenia. Jak moja wina może nią nie być? To paradoks… - odparłam stanowczo, nie usłyszałam odpowiedzi.

Oparłam głowę na ramieniu chłopaka i chyba zasnęłam…

*SEN CAMILI*

Znalazłam się w pustym pokoju. Nie otaczało mnie nic poza wyblakłymi, prawie szarymi ścianami. Zero okien, zero drzwi.

- Halo! Jest tu kto? – głośno krzyknęłam.

Mimo pustki mój głos nie odbił się echem. Rozejrzałam się dookoła. Coś kazało mi podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Zauważyłam cień w prawym roku, przyglądał mi się badawczo.

- Kim jesteś?! – krzyknęłam.

Cień zamienił się w szarą smugę dymu, a po chwili z kilku obłoków wyłoniła się twarz mojego taty. Serce stanęło mi w gardle. Zamknęłam oczy, gdy je otworzyłam znów byłam sama w pokoju. Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy. Kucnęłam przy ścianie i przestraszona schowałam głowę w kolanach. Do moich uszu dopłynął dziwny, nieznany mi wcześniej dźwięk.
W pomieszczeniu znalazła się grupa medyków, wnieśli na noszach jakiegoś człowieka i posadzili go na łóżku. Uniosłam wzrok, ale z daleka nie umiałam rozpoznać tej osoby. Wstałam i ruszyłam naprzód, mimo, że nie chciałam. Próbowałam się zatrzymać – nie mogłam. Doszłam do łóżka.
Spełnił się mój najgorszy koszmar. Znalazłam się w środku operacji mającej na celu uratowanie mojego ojca. Zdążyłam się zorientować, że nikt mnie nie widzi, ani nie słyszy. Mnie tam nie ma. Dotknęłam ręki taty, była lodowata.

- Otwieramy go! – wrzasnął jeden z lekarzy.

Nie mogłam na to patrzeć, ale całe ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Oczy nie chciały się zamknąć. Ręce nie miały zamiaru w niczym pomóc, a nogom nawet nie śniła się ucieczka. Nagle poczułam, że ktoś ściska moją rękę – tata. Spojrzałam na niego i zalałam się łzami.

- Nie płacz, kochanie. Będę… - szepnął.

- Tato! Gdzie będziesz? Co chcesz mi powiedzieć? – nie miałam bladego pojęcia, o co chodzi ojcu. Prosiłam, błagałam, płakałam i krzyczałam. Nie usłyszałam odpowiedzi. Tata zamknął oczy.

- O nie… - lamentowałam.

Szpital

Obudziłam się z głośnym krzykiem. Oczywiście tylko Diego zwrócił na to uwagę. Zaczął pytać, co się stało i uspokajać mnie, mówiąc, że to tylko zły sen. Ale to nie był tylko zły sen – to najczarniejszy z wszystkich mrocznych koszmarów. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć chłopakowi. Postanowiłam nie wspominać o śnie, wziął by mnie za wariatkę, a przecież dopiero co wyznał, że lubi mnie trochę bardziej.
Potrzebowałam konsultacji z lekarzem. Tak się złożyło, że jeden z nich w tamtym momencie wyszedł z jednej z sal.

- Panie doktorze! – krzyknęłam i podbiegłam do niego.

- Tak? Czy coś się stało? – zapytał neutralnym tonem.

- Tak… Czekam tu od kilku godzin na wyniki badań i jakiekolwiek informacje na temat stanu zdrowia mojego ojca. Próbowałam być spokojna, ale nie mogę, gdy dosłownie każda przechodząca osoba mija mnie obojętnie, nawet nie patrząc w moją stronę. Co się dzieje? – zdenerwowałam się.

- Proszę opanować nerwy. Jak się pani nazywa?

- Camila Torres. Mój ojciec – Rodrigo, został przywieziony na oddział kilka godzin temu i stwierdzono u niego zawał. Lekarz, który tu był wcześniej zapewnił mnie, że mam się nie martwić, ale od tamtej pory nie dowiedziałam się niczego. Ni wiem, czy z moim ojcem wszystko dobrze, czy jego stan poprawił się, a może wręcz przeciwnie – pogorszył. Niech mi pan powie.

- Prosiłem o spokój. A tak, pan Torres… Wszystko jest na najlepszej drodze. Ojciec czuje się znacznie lepiej jednak nadal wymaga stałej opieki i obserwacji. Wie pani, zawał to jednak zawał.

- Czy mogę go odwiedzić? Bardzo proszę… - szepnęłam.

- No dobrze. Proszę za mną.

Lekarz zaprowadził mnie do sali, w której leżał mój ojciec. Diego szedł za nami, ale zatrzymał się tuż przed drzwiami i pozwolił mi na chwilę sam na sam z moim ojcem.  Podeszłam do szpitalnego łóżka i usiadłam na stołku, stojącym obok. Złapałam rękę taty i lekko ją ścisnęłam.

- Przepraszam cię tato. Tak bardzo mi przykro… - westchnęłam. Ojciec zakasłał i otworzył oczy. Uśmiechnęłam się, schyliłam się i ostrożnie go przytuliłam. – Wybacz mi…
Spojrzał na mnie życzliwie i to mi wystarczyło.
Spędziłam przy jego łóżku kilka godzin, ani na chwilę nie puszczając jego dłoni. Co jakiś czas sprawdzałam, czy on naprawdę tylko śpi. Nie odstępowałam go na krok. Bałam się, że wyjdę z sali, a on właśnie tą chwilę wybierze sobie na odpowiedni moment, by mnie opuścić.
Po kilku godzinach do pomieszczenia wszedł Diego w towarzystwie lekarza.

- Cami… Chodź. Odwiozę cię do domu. Musisz odpocząć. Twój tata jest pod dobrą opieką.

Kiwnęłam głową przecząco.

- Nie… nie zostawię go. – szlochałam.

- Cami, proszę. Nic się nie stanie, a ty potrzebujesz odpoczynku i spokoju. Zaufaj.

Niechętnie zgodziłam się z chłopakiem. Spojrzałam na ojca, który właśnie się obudził.

- Obiecaj mi. Obiecaj, że jak wrócę, to zastanę cię uśmiechniętego i chętnego do życia. Obiecaj, że będziesz. – poprosiłam.

- Będę… - zebrał wszystkie swoje siły, by wyszeptać to jedno, krótkie słowo.

Przypomniał mi się sen. Miałam nadzieję, że koszmar nie będzie miał wpływu na rzeczywistość. Niechętnie dałam się wyprowadzić z budynku i odwieźć do domu.


Mieszkanie Camili

Weszłam do domu i położyłam się na sofie w salonie. Diego wrócił do siebie. Zostałam sama. Nie chciałam rozmyślać o tym, co się stało, a jednocześnie nie miałam ochoty zasypiać, by nie wrócił koszmar. Patrzyłam przed siebie i starałam się nie myśleć o niczym. Oczyścić swój umysł.
Ciszę i spokój przerwał dźwięk telefonu. Wyjęłam go z torebki i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Ha…halo? – zapytałam ospale.

- Cami, będziesz dziś w Studio? – usłyszałam głos Fran.

- Nie. Przykro mi Fran. Mój tata leży w szpitalu, właśnie od niego wróciłam. Chcę się wykąpać zmienić ubranie, wypić jakąś kawę i wracam.

- Co się stało?!

- Miał… miał zawał… - wykrztusiłam.

- Co z nim?!

- Lekarze mówią, że jego stan znacznie się poprawił, ale chcę teraz być przy nim.

- Rozumiem. Chciałam, żebyśmy poinformowali uczniów o problemach Studia i o naszym pomyśle – o przedstawieniu w teatrze. Ale w takiej sytuacji, dam sobie jakoś radę sama. Nie martw się.

- Dzięki, Fran. Zastąpicie mnie dzisiaj? – zapytałam.

- Tak, jasne, oczywiście. Nie przejmuj się, poradzimy sobie. Odpocznij.

- Powodzenia. Cześć. – zakończyłam rozmowę i wróciłam na kanapę. Z nerwów i zmęczenia zasnęłam.

Studio Torres

Franceska

Siedziałam w pokoju nauczycielskim i rozmyślałam. Żal mi Camili… W jej życiu bardzo dużo się teraz wydarzyło. Najpierw problemy Studia, teraz ojciec… Przeczuwała, że coś może być nie tak, ale na pewno nie spodziewała się zawału. Biedna. Dlaczego w ostatnim czasie dzieje się tyle złych rzeczy? Braco wyjechał, Studio ma problemy, ojciec Cami jest chory, a Violetta znów jest rozdarta między Leonem, a Tomasem. Życie jest niesprawiedliwe. Dlaczego właśnie w takich chwilach, gdy odechciewa się żyć mamy być najsilniejsi? Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
 
- Cześć, Fran! – zawołał Maxi.

- Hej, Maxi… - westchnęłam.

Opowiedziałam mu całą historię.

- A Cami? Jak ona się trzyma? – zapytał przyjaciel.

- Średnio. Nie wiem dokładnie, rozmawiałyśmy tylko kilka minut, ale wiesz jaka jest Camila… Nie da po sobie poznać.

Maxi wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- Chodźmy. Zaraz zaczną się lekcje, a trzeba im wszystko opowiedzieć. – powiedziałam i zabrałam swoje rzeczy ze stołu.

Ruszyłam w kierunku głównej Sali. W ślad za mną poszli Maxi, Naty, która właśnie przyszła i Andres, który pojawił się w sumie znikąd. W pomieszczeniu znajdowała się już grupa naszych uczniów.

- Słuchajcie, kochani... Niedawno dostaliśmy informacje, że nasze Studio ma poważne problemy finansowe.

Wśród zgromadzonych rozległ się szmer i szepty.

- Proszę o spokój. Ta wiadomość wstrząsnęła również nami. – zaczął Maxi.


– Jednak w nauczycielskim gronie doszliśmy do wniosku, że uratujemy nasze Studio. Oczywiście potrzebujemy pomocy i wsparcia z waszej strony. Zgadzacie się? – dokończyła Nata. Wyglądała jak prawdziwa pani profesor. Trochę przypominała mi Angie z czasów, gdy to my byliśmy uczniami.

W Sali rozległy się brawa, co oznaczało zgodę. Na twarzach wszystkich zagościł szeroki uśmiech.

- Planujemy wystawić przedstawienie w teatrze. Wystąpicie w nim. Będzie to nasza, musicalowa wersja „Snu nocy letniej” autorstwa angielskiego poety i dramaturga – Williama Sheakspeare’a. – oznajmiłam. – Przesłuchanie do ról Hermii, Heleny, Demetriusza, Lizandra oraz pozostałych bohaterów odbędą się w piątek, w bibliotece teatru. O terminach kolejnych prób dowiecie się w późniejszym czasie. Będziemy ćwiczyć również podczas lekcji. Mam nadzieję, że każdy z was da z siebie wszystko. – dodałam. Dało się usłyszeć głośniejsze szepty i rozmowy uczniów.

- Wierzymy w was. – dodał Andres i razem ze mną wyszedł z pomieszczenia, ponieważ przyszedł czas na lekcję Natalii i Maxiego.

Naty

Usiadłam na biurku i spojrzałam na klasę. Wszyscy palili się do roboty. Cieszyło mnie to. Byłam pewna, że uda się uratować Studio, a przynajmniej starałam się myśleć pozytywnie. Maxi stanął obok mnie, spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się. Dodał mi pewności do rozpoczęcia lekcji.

- Słuchajcie, misiaki! – wrzasnęłam i zachichotałam. Klasa spojrzała na mnie dziwnie, ale nikt nie zwrócił mi uwagi.  – O ile pamiętam mieliście zadanie do wykonania. – mruknęłam. – Ustawcie się w dwuszeregu, w takich parach, w jakich będziecie występować.

Uczniowie wykonali polecenie.

- Gotowi? – zapytał Maxi. Większa część klasy kiwnęła głową lub mruknęła z aprobatą.

Rozejrzałam się, by wytypować, kto pierwszy wystąpi.

- Claudio, Mariana… – uśmiechnęłam się do pary. – Zaczniecie. Nie denerwujcie się, chcę zobaczyć, jak wam idą przygotowania.

Maxi szturchnął mnie w ramię.

- To znaczy… my chcemy. Lepiej? – zapytałam.

- Znacznie. – posłał mi uroczy uśmiech. – No co tak patrzycie? – zwrócił się do klasy. – Zapraszamy!

- Pamiętajcie. Chcę w piosence usłyszeć wasze serce. Pomyślcie o osobie, która jest dla was ważna, którą kochacie. Rodzina, przyjaciele… na pewno jest ktoś taki. Niech uczucia, które skrywacie w sobie z was wypłyną.

Claudio stanął przy keyboardzie, a Mariana tuż obok niego. Zaczęli śpiewać „Voy por Ti”. Ich głosy idealnie się dopełniały. „Czyli tą piosenkę wybrali…” – pomyślałam. Przyglądałam się im badawczo i słuchałam każdej zagranej nuty i każdego wyśpiewanego wersu. Od razu przypomnieli mi się Leon i Violetta. Ich pierwszy występ. Ta sama piosenka, cudowne barwy głosu i emocje przepływające między nimi. To było tak dawno… Minęły już dwa lata. Teraz patrząc na Claudia i Marianę, widziałam to samo, co wtedy. Emanujące z nich uczucia, bijącą miłość. Na pierwszy rzut oka było widać, że mają się ku sobie.

- Mają duże szanse na jedne z głównych ról… - szepnęłam do Maxiego. Chłopak w odpowiedzi tylko kiwnął głową.

Po skończonym występie w klasie rozległy się gromkie brawa. Pochwaliłam ich występ. Właśnie o to chodziło.

- To teraz… Valentina i Cristián. – zadecydował Maxi.

- Z drogi! Gwiazda idzie! – wrzasnęła Valentina. Była zupełnie jak Ludmiła… Zaskakujące, jak ci uczniowie są podobni do nas z przed lat. Tylko, że Valentina nie ma swojej „Natalii”, a Ludmiła niestety miała…

Cristián wziął do ręki gitarę. Vala stanęła przy mikrofonie i zaczęła śpiewać i poruszać się w rytm muzyki. „Kreska w kreskę – Ludmiła…” – pomyślałam. Zauważyłam, że podczas występu Valentina spojrzała nerwowo w stronę Mariany.

- Myślisz o tym, o czym ja? – zapytałam Maxiego i wskazałam palcem na Marianę i Valentinę.

- Hermia i Helena? – chłopak odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Zdecydowanie…




Rozdział osiemnasty gotowy! Jeszcze dwa do dwudziestego, szybko mi minęło.
W tym rozdziale brak Violetty, tylko inni bohaterowie, ale wynagrodzę to kolejnym, być może będzie w częściach.
Od razu przepraszam, jeśli znajdziecie jakieś błędy, których ja nie zauważyłam, ale nie czuję się dzisiaj najlepiej.
Jak pewnie część z was zdążyła się zorientować, uczniom Studia, o których pisałam wyglądu użyczyli bohaterowie filmów Viva HSM Mexico oraz Viva HSM Argentina.

A teraz informacja o blogach:

http://jortini-4ever.blogspot.com/   ß blog mój i Samy Verdas o Jortini

http://and-live-while-were-youngg.blogspot.com/ ß blog mój i Alex Verdas o 1D

Zapraszam

To tyle.
Dziękuję osobom, które trwają przy czytaniu mojego bloga za wszystkie komentarze i wyświetleniaJ
Dedykuję rozdział Caroline Verdas Łodydze ;)

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
;*





poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział Siedemnasty

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Szpital

Diego

Nie zamierzałem ukrywać, że telefon od Camili bardzo mnie zaniepokoił. Gdy usłyszałem jej głos... Wydawała się smutna i przerażona. Mówiła ledwo słyszalnym szeptem. Coś kazało mi jak najszybciej pojawić się blisko niej i mocno przytulić dziewczynę. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Niektórzy pewnie uznaliby mnie za osobę co najmniej szaloną. W końcu znam Camilę zaledwie kilka dni. Ale czy to znaczy, że miałem być obojętny, gdy mnie potrzebowała? Nie. To byłoby niedopuszczalnym i niewyobrażalnym błędem. Przecież nie zadzwoniłaby do mnie, gdyby nie chciała mnie widzieć... A może to tylko moje fantazje. Może wybrała mój numer, gdyż widniał jako jeden z pierwszych na liście jej kontaktów. D, jak Diego... To ma jakiś sens. Myślę jak pesymista... Nie umiem się cieszyć chwilą i powiedzieć sobie: To prawda. Pomyślała o tobie. Coś znaczysz dla takiej wspaniałej dziewczyny. Te słowa przelatują przez moje myśli i wypełniają cały mój umysł. Mimo to, nie przyznaję się do tego, kłamię i oszukuję przed samym sobą. Nie po to przyleciałem do Buenos Aires. Tu miałem znaleźć przyjaciół, zmienić swoje nawyki i otworzyć się na ludzi. A tymczasem co robię? Uciekam od uczuć. No bo co, jeśli Camila czuła, że tylko ja pomogę jej w zamierzony sposób? Jeśli nie wybrała numeru przypadkiem?
Co ja mam w takiej sytuacji myśleć? Przyznać się? Wykrzyczeć, że to właśnie ta osoba, jest dla mnie szczególna, że dotąd przy nikim innym moje serce nie biło tak mocno? Pokazać, że przy tej dziewczynie odkryłem w sobie uczucia, o jakich wcześniej jedynie czytałem? Chciałbym... Patrzę na to przez pryzmat świata, który znałem dotychczas. Przez porażki i niespełnione ambicje. I każdą "miłość", która zakończyła się fiaskiem. Jestem sam dla siebie wrogiem. Niestety niełatwo odrzucić tego typu wspomnienia. Zapomnieć - słowo tak banalne dla kogoś, kto ot tak użyje go w codziennej rozmowie i zarazem skomplikowane i kryjące w sobie ukryty, głęboki sens dla osoby z problemami. "Osoba z problemami" Idealny synonim do słowa "Ja".
Każdy ma problemy... Dlaczego ja nie potrafię sobie z nimi poradzić? Przez całe dzieciństwo ludzie, którzy mnie otaczali powtarzali, że mam silną osobowość, myślę niezależnie i wyrosnę na człowieka odpornego. Obojętnego. Poniekąd mieli rację. Ale niezupełnie... Nie wzięli pod uwagę, że mogę chcieć się zmienić. I zacznę od teraz. Od kilku chwil spędzonych w towarzystwie osoby, która w tak krótkim czasie zajęła jedno z najwyższych i najważniejszych miejsc w moim sercu, Camili Torres. Od pomocy, zrozumienia i próby poprawy humoru. Przecież ja też to potrafię, tak?
Moje przemyślenia przerwało uczucie czegoś mokrego na ramieniu. Cami nadal była mocno wtulona w mój tors i płakała.
Spojrzałem przed siebie i zauważyłem zbliżającego się doktora. Szedł bardzo powoli omawiając historię choroby jakiegoś pacjenta z pielęgniarką ubraną w zielony kitel.

- Cami... - szepnąłem i ostrożnie odsunąłem ją od siebie. Wskazałem palcem na lekarza.

Przyjaciółka podniosła głowę i otarła łzy. Jej policzki były spuchnięte i czerwone jak burak. Nie wyglądało to jednak tak uroczo, jak wtedy, gdy się rumieniła. Czuła się okropnie. Nadal była przekonana, że nagły atak kłopotów z sercem ojca był jej winą.

- Pa... Panie doktorze, co się stało? - zapytała wyraźnie wypowiadając każde słowo, tak, by medyk ją zrozumiał.

- Pani to Camila Torres? - zapytał stanowczo, aczkolwiek barwa jego głosu była przyjemna, a nie gwałtowna i szorstka.

- Tak. To ja. Proszę mi powiedzieć w jakim stanie jest mój ojciec? - lekarz spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, co spowodowało, że oczy Cami znów zaszkliły się łzami.

- Pani ojciec, no cóż... Pani ojciec miał zawał... - mężczyzna westchnął ciężko.

- Ja... Jak to? Zawał? - Camila ledwo wykrztusiła te słowa. Spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem. - Niech pan powie, że żyje. - dodała, każde słowo wypowiadała w kilku sekundowym odstępie. Nie potrafiła się pogodzić z tą sytuacją.

- Ale proszę się nie denerwować. Pani ojciec żyje, udało nam się go uratować. Musimy jednak ustalić przyczynę zatrzymania akcji serca i będę wdzięczny za każdą informację z pani strony. - powiedział spokojnie. - Niech mi pani powie... Czy ojciec miał wcześniej jakieś problemy z sercem, może... stresem?

Camila przełknęła ślinę i odgarnęła opadające kosmyki rudych włosów z czoła. Kiwnęła głową twierdząco.
Spojrzałem na nią z miną, za którą do końca życia mógłbym zostać skazany na tabliczkę "Idiota" przyklejoną do czoła. Mój refleks szachisty działał jak zwykle bezbłędnie, bo dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, dlaczego Cami nie chciała opowiadać o innych powodach swoich zmartwień. 

- No więc? - zapytał zniecierpliwiony lekarz.

- Ojciec rzeczywiście miał podobne problemy... Pamiętam, że gdy byłam mała nękały go kłopoty z sercem, ze snem oraz częsty stres. Mama tysiąc razy powtarzała mu, by udał się do lekarza, ale on zawsze wiedział lepiej. Kupił jakieś podejrzane lekarstwa. Nie przypominam sobie ich nazwy, ale te tabletki były zamknięte w takim niewielkim, niebiesko-białym pudełeczku w kształcie... takiego flakoniku. Zawsze stawiał je na stoliku, tak by były pod ręką i nigdzie nie zginęły. Zażywał te leki miesiąc, może dwa. Wiem tylko, że bardziej mu zaszkodziły. - wzięła głęboki wdech i chrząknęła. - Od tamtej pory... Każdy poważniejszy stres, kłótnia, nerwy... Mam świadomość, że to dla niego niebezpieczne, a mimo to... Pomimo tego wszystkiego, co się dzieje dokoła, ja oczywiście musiałam na niego nakrzyczeć. Taka ze mnie dobra córka... Ten jego zawał to moja wina. Tylko i wyłącznie. - zalała się łzami i wtuliła w moje ramię.
 
- Pan jest jej chłopakiem, narzeczonym? - doktor skierował wścibskie pytanie w moim kierunku.

Kiwnąłem głową przecząco.

- Tak... przepraszam za pytanie. Nie chciałem wywołać zbędnych nieporozumień. No, nieważne. - mężczyzna wydawał się zakłopotany. - W każdym razie, bardzo dziękuję za informacje. I proszę się nie obwiniać. Sama pani wspomniała, że w życiu ojca dzieje się coś niedobrego. To prawda, że kłótnia tylko mu zaszkodziła, ale ta sytuacja mogła się zdarzyć w każdej innej chwili. - uśmiechnął się do Camili.

Wyjąłem z kieszeni spodni chusteczki i podałem je dziewczynie. Otarła łzy.

- To... co teraz z moim ojcem? - zapytała.

- Proszę pani... tata zostanie u nas na obserwacji półtora tygodnia, może czternaście dni. Niestety, jego stan jest daleki od ideału. Na razie musi odpoczywać.

- Kiedy będę mogła go odwiedzić?

- Najwcześniej jutro.

Camila spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.

- Proszę się nie denerwować. To, co najgorsze już za nami. Ojciec potrzebuje spokoju. A teraz... bardzo przepraszam, ale muszę skonsultować się z bardzo ważnym profesorem. Do widzenia państwu. - lekarz wykrzywił usta w sympatycznym uśmiechu.
Złapałem Camilę za ramiona. Patrzyłem jej głęboko w oczy. Musiałem jej coś uświadomić.

- Camilo Torres. - zwróciłem się do niej stanowczym tonem.

- Yyy...? - mruknęła cicho.

- Prosiłaś mnie, bym ci pomógł. Jestem tu, spełniłem twoją prośbę. Teraz chcę, byś zrobiła coś dla mnie. - dziwnie to zabrzmiało, ale nie miałem nic złego na myśli.

- Wiesz... jeśli nie chciałeś, to nie miałeś obowiązku mi pomagać. - odpowiedziała dziewczyna. To właśnie była ta Camila, którą poznałem. Pewna siebie i niezależna.

- Poczekaj... nie dałaś mi dokończyć. - spojrzała na mnie pytająco. - Uśmiechnij się... - szepnąłem.

- Ccco? - wydawała się zmieszana.

- To moja prośba. Uśmiechnij się. Zapomnij o nerwach. Nawet lekarz powiedział, że nie masz się o co obwiniać. Jesteś wspaniałą córką i świetną dziewczyną. - podałem jej kolejną chusteczkę. - Nie płacz już. Chcę zobaczyć twój uśmiech. Uśmiech, który mnie zaczarował.

Camila wytarła łzy i uśmiechnęła się promiennie. Jej oczy tak uroczo błyszczały, a słońce odbijało się w jej miedzianych włosach swe promienie, tworząc złote pasemka.

- Zaczarował? - zapytała niepewnie. Zarumieniła się.

Kiwnąłem głową i chyba sam spiekłem buraka. Czy to był właśnie ten odpowiedni moment? Chwila, która mogła trwale zmienić moje życie? Nie... Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Romansach, które zawsze kończą się happy end'em. Moje życie zdecydowanie nie przypomina komedii romantycznej. Raczej dramat obyczajowy ze mną, sceptycznym i realistycznie podchodzącym do życia głównym bohaterem. Postacią, która popełnia błędy. Człowiekiem, który stawiał sobie w życiu za wysokie wymagania i miał zbyt wygórowane marzenia i oczekiwania. Człowiekiem, który wbrew pozorom się w tym wszystkich pogubił. Osobą, która chce, ale nie potrafi... i ma dość swojego zachowania.

- Tak, Cami. Jesteś wyjątkowa. Nigdy wcześniej nie poznałem osoby, która aż tak zawróciłaby mi w głowie. Kiedy cię zobaczyłem... uczucia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie umiem tego opisać. Nie umiem, ponieważ pierwszy raz czuję coś takiego. - zacząłem się jąkać i zaplątałem w słowach, nie wiedziałem, co powiedzieć. - Cóż, wydawało mi się, że ja też w jakiś sposób wywarłem na tobie pozytywne wrażenie. Oczywiście zrozumiem, jeśli ty nie...

- A co jeśli ja tak? - zapytała uśmiechnięta.

Miałem zamiar ułożyć sobie w głowie konkretną, składną i inteligentną odpowiedź, ale pomyślałem - "Przecież nie tak działają uczucia...".

- A... tak? - jedyne co byłem w stanie z siebie wykrztusić. Zatkało mnie. Nie wiedziałem jak się zachować w tej sytuacji.

Camila przybliżyła się o mnie i lekko musnęła ustami mój policzek.

- Tak... - szepnęła. - Nawet bardzo tak.


Dom Violetty

Violetta

Po dniu pełnym wrażeń wreszcie wróciłam do domu. Nie czułam się zaniepokojona, zrozpaczona, czy zrezygnowana. Wesoło powitałam Olgę, która weszła do kuchni w momencie, gdy szukałam soku pomarańczowego i zaczęłam tańczyć po całym pomieszczeniu. Olgita spojrzała na mnie podejrzliwie.
- A co panienka taka szczęśliwa? - zapytała.

- To już nie można się z niczego cieszyć, Oleńko? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No można, można... - gospodyni nie chciała dalej ciągnąć tematu, co bardzo mnie zdziwiło, bo Olga oddałaby wszystko za najnowsze plotki i informacje. - Violetto! - wrzasnęła. - Jak ty pięknie wyglądasz! - podeszła do mnie, chwyciła moją dłoń i obróciła mnie kilka razy, by dokładnie przyjrzeć się sukience.

- Dziękuję... - uśmiechnęłam się uroczo i dygnęłam.

- Wyglądasz jak księżniczka, piękna księżniczka... - Dlaczego wszyscy mnie tak nazywają?

Podeszłam do Olgi i mocno ją przytuliłam.

- Tak się cieszę, że cię mam. - szepnęłam jej do ucha.

- A czym sobie zasłużyłam na takie wyznania?

- Jesteś... Widzisz, dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak jedna rzecz może doprowadzić do tego, że stracisz osobę, która jest dla ciebie ważna. A wszystko przez to, że byłaś głupia i popełniłaś kilka błędów...

- Nadal rozmawiamy o mnie?
- Tak.... Przepraszam cię. Po prostu zrozumiałam, że gdy się kogoś kocha to trzeba mu to  okazywać, nie zwracając uwagi na przeszkody z przeszłości... - mój dobry humor nieznacznie osłabł. - Po prostu, jesteś dla mnie bardzo ważna, Oleńko. - uśmiechnęłam się.

Pobiegłam na górę, do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, a ja nie wiedziałam, na której się skupić. Nie miałam zamiaru rozpamiętywać niczego co się stało od momentu spotkania z Leonem do pocałunku z Tomasem w parku. Nadal czułam krople deszczu, podmuch wiatru rozwiewający moje włosy, oddech chłopaka na swojej szyi i smak jego ust. Za dużo się dzieje... Znowu. Znowu? Jakby chociaż raz, przez krótką chwilę, wszystko było spokojne i poukładane. Słowo "spokój" nie pasuje do życia Violetty Castillo.
Musiałam z kimś porozmawiać. Miałam nawet zamiar zadzwonić do Franceski, ale nie był to najlepszy pomysł, nie tylko ze względu na to, że przyjaciółka po całym tym dniu nie czuła się dobrze... Ale ze mnie egoistka... Moja najlepsza przyjaciółka, jedna z najbliższych mi osób cierpi, a mnie nie ma przy niej. Nie siedzę obok i nie pocieszam jej, a chcę by to ona znalazła dla mnie czas i doradziła, co robić.
Nie, nie zadzwonię do żadnego z moich przyjaciół... Angie? To też nie najlepszy pomysł... A tata? On by nic nie zrozumiał. On nigdy nic niee rozumie. Jest tylko jedna osoba, która mnie wysłucha i nie będzie próbowała oceniać. Moja mama...
Podeszłam do szuflady, wyjęłam pamiętnik i wyrwałam z niego kolejną niezapisaną kartkę. Na biurku leżał długopis. Usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać.

Mamusiu!

      Znów piszę do Ciebie list. Potrzebuję tego... Pisanie kilku słów, by opowiedzieć Ci o moim pokręconym i nieogarniętym w żaden sposób życiu, jest dla mnie ucieczką. Ucieczką od problemów, których mam mnóstwo.
      Wiem, że obserwujesz moją szarą codzienność, tam z nieba i wiesz dokładnie, co się dzieje oraz jak się czuję. Ale muszę się komuś wygadać, a ty jesteś najodpowiedniejszą osobą do takich wyznań. Najpierw Leon -
miłość mojego życia. Nie zrezygnował... Przyjechał pod bar. Wiedział, że tam będę. Zaciągnął mnie na tą łąkę. Po raz kolejny wyznał swoje uczucia, a kiedy zaczął śpiewać... Chciałam rzucić mu się w ramiona i pocałować go. Obiecać, że zawsze będziemy razem. Nie mogłam tego zrobić, jemu, sobie, Tomasowi... Tomas - wrócił do Buenos Aires, by zacząć od nowa. Dowiedział się, że tu jestem. Zapamiętał, kiedy wracam. Od swojego przyjazdu staje na głowie, bym ja była szczęśliwa. Kocha mnie... A ja? Ja też go kocham, ale to zupełnie inna miłość. Miłość "bezpieczna". Taka, która nikomu nie zaszkodzi. Mam pewność, że jeśli zabrnę w nią głębiej, nie zrani mnie, nie zostawi przykrych wspomnień... A miłość, która łączy mnie i Leona - miłość szczera, aczkolwiek zakazana... to więcej niż miłość. To pożądanie. To pragnienie drugiej osoby jak narkotyku... Ale co z tego, jeśli tyle przez nią cierpiałam? Co jeśli ja już nie chcę cierpieć? Nie chcę płakać?

      Zastanawiam się, czy rozumiesz coś z mojego zachowania... Wróciłam do domu - szczęśliwa. Mimo wszystkiego, co się stało nie czułam się smutna, czy zdruzgotana, ale byłam w świetnym humorze. Coś ze mną nie tak? Bo niby jaki mam powód do szczęścia. Nie wiem tego. Czy jestem szczęśliwa, bo wreszcie zamknęłam sprawę z Leonem i mogę się skupić na związku z Tomasem? A może mój dobry humor jest wywołany podświadomością? Co jeśli cieszę się ze spotkania z Leonem...
      Mamo... Nie mam pojęcia, co mam zrobić. Chciałabym, byś tu była. Proszę, daj mi jakiś znak i doradź, co mam zrobić... Proszę.

Te quiero,
Twoja kochająca córka, Violetta

Odłożyłam długopis, a kartkę włożyłam do pamiętnika i zamknęłam go na klucz. Odetchnęłam głęboko. Poczułam się trochę lepiej. Wiedziałam, że jest ktoś, kto mnie wysłuchał, że ten ktoś istnieje. Jest blisko mnie, mieszka w moim sercu.
Usłyszałam pukanie.

- Kochanie? Jesteś tam? - zza drzwi dobiegał głos taty. Wstałam i otworzyłam.

- Jak widać, jestem... - westchnęłam.

- Nie przebrałaś się jeszcze?

Dopiero w tamtej chwili zorientowałam się, że nadal mam na sobie wieczorową suknię i poczułam ból kostki lewej nogi. Buty dawały o sobie znać.
- Zupełnie zapomniałam...

- Mogę wejść?

Wpuściłam ojca do pokoju. Usiedliśmy na łóżku.

- Violu...? - zaczął i wskazał dłonią na wystający z pamiętnika kawałek kartki z listem. Dało się z niego odczytać nagłówek listu.

- To nic takiego...

- Wiem, że ci jej brakuje i często o niej myślisz. Ja również...

- Tato, ja po prostu... ja czułam, że tylko mamie mogę się wygadać z moich problemów. A mam ich mnóstwo... Jestem dorosła, a w moim życiu nic się nie zmieniło.

- Dorosłość nie oznacza braku problemów i popełnianych błędów. Wiesz... Jeśli chcesz porozmawiać, zawsze możesz na mnie liczyć. I nie tylko na mnie.

- Wiem to... Obiecuję, że gdy tylko będę miała problem i zechcę z tobą rozmawiać, to zrobię to. Ale na razie... Musisz zrozumieć, że jest mi bardzo ciężko.

Tata kiwnął głową i mocno mnie przytulił. Wstał z łóżka, doszedł do drzwi, uśmiechnął się do mnie i wyszedł. Spojrzałam na zdjęcie leżące na szafce obok mojego łóżka.
Fotografia przedstawia moją mamę i mnie. W momencie, w którym została robiona byłam bardzo mała. Miałam kilka miesięcy... Nie pamiętam tej chwili.
"Mamo... gdybyś tylko tu była..."
   

Okazuje się, że pisanie w WordPadzie wychodzi mi lepiej niż w Wordzie… Nie wiem dlaczego, ale rozdział w Wordzie liczył 3-4 strony, a w WordPadzie wyszło 6,5.
Tak czy owak – rozdział siedemnasty gotowy.
Miał być wczoraj, ale niestety mojej mamie był potrzebny laptop do pracy, więc cały dzień nie miałam do niego dostępu ;c
Ale od razu po śniadaniu wzięłam się za pisanie: )
Martwi mnie tylko jedna rzecz… A mianowicie liczba komentarzy. Na ten moment pod rozdziałem piętnastym są dwie opinie, a pod szesnastym pięć, za to liczba wyświetleń podniosła się o tysiąc… Nie rozumiem, dlaczego tak jest, ale chciałabym, by komentarzy było więcej, żebym mogła się zorientować, czy piszę dobrze i czy moje opowiadania jeszcze wam się podobają.
Czy to możliwe, że jest was coraz mniej, ponieważ nie połączyłam jeszcze Leonetty? Uwierzcie… mojego pomysłu nie da się zrealizować szybciej.
A i znów zapraszam na blog http://jortini-4ever.blogspot.com/
To tyle.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
;*






sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział Szesnasty

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Dom Camili

Camila

Zdenerwowana wróciłam do domu. Po rozmowie z przyjaciółmi poczułam się trochę lepiej, ale nie mogłam przestać myśleć o tacie. Bardzo się o niego martwiłam. Pamiętam, że kiedyś, gdy byłam mała ojciec miał jakieś problemy ze snem i nerwami… Nałykał się jakichś proszków, które bardzo mu szkodziły. Wiedziałam, że teraz nawet najmniejszy stres może być dla niego niebezpieczny. Nie chciałam wszem i wobec opowiadać o problemach zdrowotnych mojego taty. Zaczęliby się jeszcze bardziej martwić i zasypaliby mnie pytaniami Nie miałam na to ochoty. Postanowiłam siedzieć cicho. Tylko Fran wiedziała, co mnie tak zaniepokoiło.
Wbiegłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Zdjęłam niewygodne buty, od których prawie odpadały mi stopy i rzuciłam je w kąt. Przebrałam się w wygodny dres. Na dzisiaj nie miałam już  powodów, by się stroić. 

Zdążyłam wygodnie ułożyć się na łóżku, bo najlepiej myśli się leżąc, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeciągnęłam się i powoli zeszłam na dół. Wzięłam klucze ze stołu i otworzyłam.

- Tata? – zapytałam zdziwiona. – Co ty tu robisz? – ojciec rzadko bywał w moim mieszkaniu.

- Przyszedłem… Bo chcę z tobą porozmawiać.

- Stało się jeszcze coś, o czym nie wiem? – zaniepokoiłam się.

- Wpuścisz mnie?

- Tak, oczywiście. Przepraszam… Wchodź.

Zaprowadziłam tatę do salonu i wskazałam dłonią na fotel. Ojciec usiadł i poprosił o szklankę wody. Poszłam do kuchni i po chwili wróciłam z napojem.

- Tato… Czy coś się dzieje z tobą…? Z twoim zdrowiem coś nie tak?

- Nie. Nie martw się. Po prostu uznałem, że przez telefon mogliśmy się nie zrozumieć.

- Studio ma problemy… Zrozumiałam.

- Tak… Wiesz, kochanie… Ja domyślałem się, że tak będzie. To nie stało się z dnia na dzień. Studio od kilku miesięcy ma problemy finansowe. Nie chciałem ci nic mówić, miałem nadzieję, że sam je rozwiążę, że sobie poradzę…

- Oj tato… - na początku nie wiedziałam, co powiedzieć. – Przecież gdybym wiedziała… gdybyśmy wszyscy się dowiedzieli, to już dawno byśmy coś zaradzili.
 
- Przepraszam… Nie chciałem się przyznać również dlatego, że jest mi wstyd. Bo to w ogromnym stopniu moja wina. Wziąłem za dużo kredytów, rozpocząłem współpracę z niewłaściwymi ludźmi, zabrakło pieniędzy…

- Miałeś nie podejmować ważnych decyzji, nie konsultując się z żadnym z nas. Do ciebie można mówić jak do dziecka… - trochę się zdenerwowałam.

- Wysłuchaj mnie…

- Zawsze jest tak samo. Tato, bardzo cię kocham, naprawdę, ale takie zachowanie jest niedopuszczalne. Przecież obiecywałeś. „Będziemy współpracować, nie martwcie się…” Tak to było? I co teraz? – uniosłam się. Spojrzałam na niego wzburzona.

Mój tata odchrząknął i zakaszlał.

- Córciu, bardzo cię przepraszam, wiesz, że ja nie chciałem… Tak wyszło…

- Tak wyszło?! – nie dokończyłam myśli, przerwał mi kaszel ojca.

- Tato, ja… Wszystko w porządku? Tato! – podbiegłam do niego, coraz bardziej kaszlał. Trzymał rękę na sercu.

Wyjęłam telefon z torebki i wybrałam numer pogotowia. Zadzwoniłam. Niestety. Otrzymałam informację, że wszystkie karetki wyjechały do przypadków śmiertelnych.
Miałam ochotę krzyczeć. Musiałam się opanować i zastanowić, co mam dalej robić.

- Jedziemy do szpitala! Zaraz… przecież ty nie dasz rady dojść do samochodu… - prawie płakałam. Sama przecież nic nie zdziałam…

Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do pierwszej osoby, o której pomyślałam i która była w stanie mi pomóc.

- Diego?

- Tak. Cześć, Cami. Czy coś się stało?

- Oj stało się… Możesz do mnie przyjechać? Potrzebuję pomocy. – wypaliłam.

- Ale co takiego się stało? W czym mam ci pomóc? – zapytał przejęty.

- Mój tata… Szpital… Kaszel… Serce… - te słowa plątały mi się nie mogąc ułożyć w sensowne zdanie.

- Nie rozumiem… Nieważne. Już jadę!

- Dziękuję. – szepnęłam. Po moich policzkach spływały kolejne łzy.

Próbowałam w jakiś sposób pomóc tacie. Nie miałam pojęcia, co robić. Tata coraz bardziej kaszlał. Przypomniałam sobie, że mam gdzieś w szafce schowany inhalator. Biegałam po całym mieszkaniu, próbując znaleźć przedmiot, którego użycie mogło w znaczący sposób pomóc mojemu tacie. Jak na złość nigdzie go nie było. Nie wiedziałam co mam zrobić.
Po kilku minutach do mojego mieszkania dotarł Diego. Zdenerwowany wpadł do środka.

- Camila!

Nie odpowiedziałam tylko się rozpłakałam.

- Cami! Co jest?!

- Pomóż mi… - szepnęłam zapłakana. – Musimy go zabrać do szpitala. On nie jest w stanie iść, a nawet wstać… - wskazałam na ojca.

- Nnniee… nie trzebaa… - tata powiedział ostatkiem sił.

- Jedziemy! – zawołał Diego.

Wybiegłam z mieszkania i otworzyłam drzwi samochodu. Wróciłam, by razem z Diego pomóc podnieść się mojemu ojcu i zaprowadzić go do pojazdu. Na szczęście udało nam się zrobić to w miarę szybko. Chłopak wsiadł za kierownicę. Spojrzałam na niego dziwnie.

- Nie dam ci prowadzić w takim stanie… - mruknął.

Nie protestowałam. Miał rację. Usiadłam z tyłu obok ojca.

- Spokojnie tato, zaraz będziemy, obejrzy cię lekarz… Poczujesz się lepiej… - chciałam brzmieć wiarygodnie, ale bardzo się bałam.

Diego jechał z dozwoloną prędkością, mimo to szybko znaleźliśmy się w szpitalu. Zaprowadziliśmy ojca do recepcji. Podeszła do nas siostra oddziałowa i zapytała o cel naszego przyjazdu.

- Ta…tata… - wykrztusiłam.

Pielęgniarka spojrzała na ojca i zawołała lekarza. W ciągu kilku minut grupa medyków posadziła tatę na wózku i zabrała go na badania. Wszystko działo się w zawrotnym tempie, co bardzo mnie niepokoiło. Bałam się o życie ojca.
Diego pociągnął mnie za rękę i razem usiedliśmy na  krzesłach w poczekalni.

- Cami… Co się dokładnie stało? – zapytał.

- To… To jest moja wina! – prawie krzyknęłam. Czułam się rozdarta. Jednocześnie byłam zła na ojca i się o niego martwiłam.

- Nie rozumiem… - westchnął.

- Mój tata od zawsze ma problemy z sercem. Wiedziałam o tym, a mimo to i tak na niego nakrzyczałam.

- Nie obwiniaj się. Sama mówiłaś, że Studio ma problemy… To nie z twojej powodu tak się stało. Po prostu nadmiar stresu. – chłopak próbował mnie pocieszyć.

- To przeze mnie… - nie mogłam odrzucić od siebie tej myśli. Patrzyłam smutno na Diego.

Chłopak uśmiechnął się uroczo i mocno mnie przytulił.
- Dziękuję, że przy mnie jesteś… - szepnęłam. Diego w odpowiedzi pocałował mnie w czoło.

Podniosłam głowę i zauważyłam, że lekarz idzie w naszym kierunku. Spojrzałam na niego pytająco.


Rozdział napisany:) Postaram się teraz odrobić stracony czas i dodawać po kilka rozdziałów dziennie. Mam nadzieję, że jutro też mi się uda.
Dziękuję wam za prawie 14 000 wyświetleń. Jesteście wspaniali <3
Wielki przytulas dla każdego :*

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
;*


Rozdział Piętnasty

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

W domu Leona

Leon

Violetta powiedziała mi „żegnaj”. Nie tego chciałem. Nie na to liczyłem. Co ja mówię?! Bo niby akurat teraz miałoby być tak, jak chcę… To chyba byłby cud. Kiedy byłem mały, przychodziłem do mamy i mówiłem „Mamusiu, znowu się nie udało, nie wyszło”, a ona odpowiadała „Synku, nie zawsze wszystko się udaje… Potraktuj to jako próbę. Za każdym razem, kiedy będziesz miał ochotę powiedzieć: Kolejny raz nie jest tak jak chciałem, pomyśl sobie: A może tak miało być? To wyzwanie i masz okazję mu podołać, a wtedy zobaczysz, że gdzieś tam będzie na ciebie czekała nagroda…”. Jako kilkulatek nic z tego nie rozumiałem, a teraz…

- I co losie?! Nie udało mi się. Jestem słaby. Próba niezaliczona. Game over.

Takiemu wyzwaniu nie potrafiłem podołać. Ja ją kocham. Nic tego nie zmieni. Żadne jej słowo. Żaden gest. Przecież prawdziwa miłość się nie kończy, a nasza zdecydowania taką była… Przynajmniej tak myślałem. Tak myślę.
Usiadłem na kanapie. Rozejrzałem się po pokoju. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, było zdjęcie Violetty. Podniosłem je. Dziewczyna na fotografii patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem. Tymi jej dużymi, brązowymi oczami. Te włosy, te policzki, nos i uśmiech, które tak uwielbiam… „Muszę walczyć” – przemknęło mi przez myśl. Ale co to da? Czy to ma jakikolwiek sens? Powiedziała, że nie chce ze mną być. Kocha Tomasa i jest z nim szczęśliwa. A ja tylko tego chcę, by było szczęśliwa… Co za ironia. Jedyna rzecz, która w jakimś stopniu udała się, tak jak bym chciał. Jest szczęśliwa. Tylko dlaczego nie ze mną?
Kolejny raz spojrzałem na zdjęcie.

- Jeszcze będziemy razem… - mruknąłem sam do siebie. – Razem na zawsze.

Resto

Camila

Telefon od taty bardzo mnie zaniepokoił. Zaniepokoił to mało powiedziane… Przeraziłam się. Z wrażenia o mało nie upuściłam komórki. Schowałam ją do torebki i usiadłam na krześle.

- Cami… Kto to był? – zapytał zmartwiony Diego.

Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Spojrzałam na niego smutno. Fran usiadła obok i mocno mnie przytuliła.


- Co się stało? – szepnęła.

Prawie się rozpłakałam. Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, jak mam jej to powiedzieć. Sama niewiele zrozumiałam z tego, o czym opowiadał mi ojciec. Tylko jedno czy dwa zdania, które niestety idealnie opisywały problem.

- Studio… - powiedziałam cicho.

- Co takiego? – Diego wydawał się zniecierpliwiony, ale nie chciał nikogo urazić.

- Mój ojciec powiedział, że nasze Studio… ma problemy. Kilka niespłaconych kredytów i rat. Niewłaściwi sponsorzy. I jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to będzie zmuszony…

- Nie… - mruknęła Fran.

- Ja też tego nie chcę, ale jeśli rzeczywiście tak się stanie, Studio Torres zostanie zamknięte.

Franceska skamieniała. Zmroziło ją. Patrzyła na mnie dziwnie. Miała w oczach przerażenie, żal i smutek. Stała nieruchomo opierając się o stół. Z jej ust nie padło nawet jedno słowo.

Fran

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Wiadomość Camili uderzyła w moje serce, jak strzała. To Studio było dla nas wszystkim. To nasza praca, ulubione miejsce spotkań i część życia każdego z nas. Już, gdy uczyliśmy się  w Studio 21 planowaliśmy, że w przyszłości nie chcemy zajmować się niczym innym. A kiedy ojciec Camilii zgodził się nam w tym pomóc… skakaliśmy ze szczęścia. Miały się spełnić nasze największe marzenia.

- Cam… Camila, powiedz, że żartujesz… - nie mogłam tego przyjąć do wiadomości.

Przyjaciółka kiwnęła głową przecząco i spuściła wzrok.

- Halo, dziewczyny! Głowy do góry. Nie możecie tak myśleć. – Diego próbował nas pocieszyć.

- A jak?! – Camila była bardzo wzburzona i rozżalona. Rozumiałam dziewczynę, ale nie powinna się aż tak unosić.

- Na pewno można coś zrobić. Jakoś zebrać brakujące pieniądze. – odpowiedział chłopak.

- To nie tylko o to chodzi… - westchnęła Cami.

Dopiero po chwili zorientowałam się, o co chodzi przyjaciółce. W porównaniu ze Studiem to był większy problem. Spojrzałam na nią pytająco, a ona kiwnęła głową.

- Dziewczyny, dajcie spokój… Porozumiewacie się jakimś szyfrem, a ja nie mam pojęcia o co chodzi.
 
- Chodzi… - zaczęłam, ale Cami popatrzyła na mnie dziwnie. Jej wzrok mówił „Cicho bądź”.

- Nie wiem, co się stało i widzę, że szybko się nie dowiem. Za to jestem pewny, że nie wszystko stracone. Coś wymyślimy. Wszyscy razem. – uśmiechnął się Diego.

Camila podniosła wzrok.

- Razem? – zapytała.

- Oczywiście.  Nie po to przyjechałem tutaj, by pracować i czegoś się od was nauczyć, żeby teraz siedzieć z założonymi rękami i patrzeć jak się poddajecie.

- Nie chcemy się poddać, ale… - zaczęłam.

- Żadne ale. Od jutra bierzemy się do roboty. W końcu Studio jak dotąd jeszcze funkcjonuje. Uczniowie na pewno będą chętni do współpracy.

Gdy Diego opowiadał, humor Cami znacznie się poprawił.
Do naszego grona dołączyli Maxi, Nata i Andres. Opowiedzieliśmy im całą historię, pomijając fakt, który martwił Camilę bardziej niż problemy Studia. Wszyscy zgodziliśmy się z koncepcją, jaką zaproponował Diego i zaczęliśmy prześcigać się w pomysłach, co? kto? I jak?.

- Czekajcie, czekajcie! – przerwałam obrady. – Nie ma się co kłócić. Mamy jakieś pomysły, a to najważniejsze. Uratujemy Studio.


Ludmiła

Od dwóch godzin biegałam po całym mieszkaniu bez konkretnego celu. Przestawiałam różne rzeczy z jednego miejsca na drugie i odwrotnie. Kilkanaście razy wyjmowałam i wkładałam ubrania i kosmetyki do walizki, nie będąc pewną, czy spakowałam wszystkie potrzebnie przedmioty. Co najmniej pięć razy przerzucałam rzeczy w torebce, ostatni raz 5 minut temu, w poszukiwaniu portfela. Otworzyłam go i wyjęłam bilet na samolot. Za kilka godzin miałam opuścić Mediolan, miasto, którego odwiedzenie od zawsze było moim marzeniem i miejsce, z którym wiązałam swoją przyszłość. Swoją… A jeszcze miesiąc temu naszą – moją i Tommy’ego. Czy lecę do Buenos Aires go odzyskać? Nie wiem. Nie jestem pewna. Nie umiem dokładnie określić zamiarów ani celu, w jakich wracam do rodzinnego miasta. Po prostu czuję, że coś mnie tam ciągnie… Zdenerwowana co chwilę spoglądałam na przemian to w stronę zegara na ścianie, to na ekran telefonu. Brak sms-ów i nieodebranych połączeń. Trzymałam palec nad ikonką ze zdjęciem Tomasa. Nie. Nie mogę. Nacisnęłam „wiadomości” i przeczytałam ostatniego sms-a, którego otrzymałam od ukochanego.

„Jak mogłaś mi to zrobić? Kochałem cię, Ludmiło. Wcale się nie zmieniłaś… Wyjeżdżam. Nie dzwoń do mnie, ani nie pisz. Nie odpowiem. Bye.”

Odebrano 30 lipca o 15.43
Po policzku spłynęła mi łza. Miałam ochotę rzucić telefonem. „I co narobiłaś?!” – przemknęło mi przez myśl.
Po chwili zorientowałam się, którą godzinę wskazywał zegar. W pośpiechu wybiegłam z domu i złapałam taksówkę. Całą drogę rozmyślałam. Patrzyłam na restauracje, w których razem z Tomasem przeżyliśmy tyle wspaniałych randek. Na parki, bary, a nawet na piekarnię, w której codziennie rano kupowałam pieczywo i bułki z jagodami. Nie znoszę ich, ale Tomas nie przeżyłby bez nich nawet dnia.
„Kogo ja oszukuję? Dokładnie wiem, dlaczego wracam do Argentyny. To przecież jasne.” – pomyślałam.
W ostatniej chwili wysiadłam z taksówki, zabrałam walizkę i wbiegłam na lotnisko. Usłyszałam komunikat i skierowałam się do stanowiska odprawy. 
Odrzuciłam od siebie wszystkie negatywne myśli. Wyprostowałam się i pewnie szłam przed siebie. „Buenos Aires, przygotuj się. Ludmiła Ferro powraca”.



Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że dotrwam do dziesiątego rozdziału, ale oto jest piętnasty:)
Wybaczcie, że dopiero dzisiaj, ale mam nadzieję, że ci, którzy przeczytali informację, mnie rozumieją.
Powiem wam, że zamki na dole w połączeniu z innym aparatem na górze… K.O.S.Z.M.A.R. Wczoraj czułam się okropnie, a dzisiaj jest trochę lepiej, więc zebrałam się i napisałam rozdział :)

Zapraszam was na http://jortini-4ever.blogspot.com/  Na tym blogu znajdziecie opowiadania o Jortini, pisane przeze mnie i Samanthę Verdas. Na razie mamy prolog, mam nadzieję, że wam się spodoba i zostawicie ślady swojej obecności:)

Informacja dla Directioners!


Strona o 1D, prowadzona przez Mel :3 i Alex Verdas. Wpadajcie! :D

To tyle.

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale! (Może jeszcze dziś)

:*