niedziela, 1 września 2013

Rozdział Dziewiętnasty

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Dom Violetty

Violetta

Pół nocy nie mogłam spać. Budziłam się, płakałam, krzyczałam i śmiałam się nie wiadomo z czego. Wydawało mi się, że zasypiałam co kilka minut tylko po to, by po upływie określonego czasu się obudzić i stwierdzić, że moje wcześniejsze starania były zupełnie bez sensu. Wreszcie, około trzeciej nad ranem, usiadłam na łóżku, zapaliłam światło i ostatecznie zrozumiałam, że z Morfeuszem nie wygram. 
„Widocznie moja wróżka – zasypiajka, dziś wzięła wolne” – pomyślałam. Zwróciłam głowę w kierunku szafki, na której leżało zdjęcie mojej mamy. Uśmiechnęłam się. To ona opowiadała mi, że każdy z nas ma przy sobie wróżkę lub aniołka, który wieczorem posypuje jego głowę czarodziejskim pyłem sprawiając, że osoba zasypia. To jedna z wielu historii, które przekazała mi przed śmiercią, lecz dokładnie zapamiętałam tylko tą. Może dlatego, że po wypadku wyobrażałam sobie, że mama stała się moim aniołkiem i ona nade mną czuwa. A skoro dziś zrobiła sobie urlop, to miała do tego konkretny powód. Tylko jaki? A właściwie, który z wielu? Leon? Tomas? Przyjaciele? Tata? Angie? A może jest jeszcze coś o czym nie mam pojęcia? Nie wiem… Co za ironia. Właśnie jasno dałam sobie do zrozumienia, że jest taka rzecz. Ale czy może być ich więcej?
Czasami myślę, że jestem dorosła, że wiele w życiu przeszłam, umiem sobie radzić z problemami, ponieważ ja już nauczyłam się na własnych błędach… Innym razem wydaje mi się, że jestem „małym człowieczkiem” na tym wielkim świecie i tak naprawdę nie poznałam jeszcze niczego. To co przeżyłam to jedynie znikoma namiastka uczuć, emocji, doświadczeń, wrażeń i przeżyć. Maleńka część całego, wielkiego wszechświata. Raz – moje życie to pasmo niepowodzeń, porażek, samotności i bólu, niezdecydowania i braku szczęścia. Innym razem – zdarzają się momenty sukcesu, takie, za które chce się dziękować, chwile z przyjaciółmi, romantyczne przeżycia, którym towarzyszą silne emocje. Dziś myślę, że moje istnienie nie ma sensu, moje życie to absurd, dlaczego to mi musi być tak źle. Jutro – spójrz na siebie! Masz przyjaciół, rodzinę, dokoła osoby, które cię kochają. Są ludzie, którzy mają lepiej, to fakt, ale są tacy, którzy mają o wiele gorzej. Dziś kocham, jutro nienawidzę. Dziś płaczę, jutro się śmieję. Dziś jestem sobą, a jutro udaję kogoś kim nie jestem, kogoś kogo nie rozumiem i mimo, że wydaję mi się, że znam tą osobą, kłamię. Oszukuję. Nie znam wszystkich swoich stron. Nie potrafię się do końca utożsamić z żadną z nich.
„Widzisz mamo, nie myliłaś się! Dobrze, że dziś nie przyleciałaś. Nie miałam pojęcia, że jestem zdolna do takich przemyśleń, a jednak. Dziękuję.” – kolejna myśl przepłynęła przez moją głowę. Po policzku spłynęła mi łza. Ścieżka, którą pokonała zostawiła piekący ślad na skórze. Dotknęłam palcami miejsce, po którym spłynęła. Poczułam ciepło. „Pewnie jestem czerwona jak burak” – pomyślałam. Różne czynniki na to wpłynęły. Myśli, które wywoływały wstyd. Wspomnienia, które potęgowały uczucie smutku i żalu. A wreszcie zmęczenie. Zmęczenie chwilą, zmęczenie dniem, zmęczenie życiem… Zwróciłam głowę ku górze. Czułam, że na tę chwilę mam dość myślenia. Przejechałam dłonią po linii czoła. Było chłodne, a ja czułam się rozpalona. Wróżyłam sobie poranną migrenę. Bezsilna opadłam na poduszkę. Zamknęłam oczy. Poczułam znajome ciepło i bezpieczeństwo, a przede wszystkim brak otaczających z każdej strony, przytłaczających myśli. Brak problemów… Słodka, niewinna kraina snu. Wreszcie zasłużyłam…

Kilka godzin później

Poranne promienie Słońca, muskające każdy milimetr mojej twarzy, nie pozwoliły na dalszy sen. Zostałam zmuszona do otwarcia oczu i pożegnania się z pięknymi chwilami z krainy zapomnienia. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam się. Czułam się zaskakująco dobrze. Nocna bezsenność wpłynęła na mnie kojąco i przyniosła ze sobą pozytywne skutki. Przyłożyłam dłoń do czoła. Nie dostrzegłam żadnych objawów migreny, co było kolejnym plusem. Moje myśli skierowały się ku mamie i mimowolnie spojrzałam na jej zdjęcie. „Ty zdecydowanie wiesz, co dla mnie najlepsze. Jestem pewna, że w odpowiednim czasie dasz mi znak dotyczący najważniejszej decyzji. A może nie? Może uważasz, że jestem na tyle inteligentna i świadoma, że potrafię wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i zdecydować? Otóż nie, nie potrafię. A może to też wiesz?” Moje myśli wróciły na swoje miejsce. Wyszły z ukrycia. Wiedziałam, że to się stanie. Nie mogłam się przed nimi ustrzec, ale miałam nadzieję, że tak szybko mnie nie dogonią, że zdarzę uciec wystarczająco daleko. Uciec od przeciwności, przeszkód i pułapek, które zastawił przede mną największy skarb, który dostałam od losu, cóż… jeden ze skarbów, moje własne życie.
Otrząsnęłam się. Moje przemyślenia znów zabrnęły za daleko.
Odruchowo spojrzałam na zegarek. 9.00 ?! Przetarłam oczy, wzrok mnie nie mylił. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam biegać po całym domu. Pierwszym przystankiem mojej „podróży” była łazienka. Przemyłam twarz zimną wodą, umyłam i wypłukałam płynem zęby. Krzywiłam się przy tym niemiłosiernie. Spojrzałam na etykietę przyklejoną do butelki i wszystko było jasne. Gdyby nie późna godzina, zbiegłabym na dół i nakrzyczała na tatę. Doskonale wiedział, że nienawidzę płynu do ust z dużą ilością alkoholu. A jednak kupił ten, a nie mocno miętowy – bezalkoholowy. Postanowiłam zapomnieć o nieprzyjemnym smaku i skupić się na tym, że muszę się pospieszyć. Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam z niej szczotkę. Zaczęłam rozczesywać włosy w międzyczasie zastanawiając się, jaką fryzurę z nich upiąć. Postawiłam na luźnego koczka.
Gdy skończyłam spojrzałam w lustro na efekt swojej pracy. Robota na piątkę z plusem. Byłaby na szóstkę, gdyby nie pośpiech. Biegiem wróciłam do pokoju, zapomniałam posprzątać kosmetyków w łazience, ale tata będzie musiał to zrozumieć. W końcu przyjaciółki są dla mnie najważniejsze i czuję, że Fran i Cami mnie potrzebują. Muszę przestać myśleć tylko o sobie.
Podeszłam do szafy i energicznie otworzyłam drzwiczki. Prawie się przy tym poturbowałam, ledwo unikając uderzenia głową w deskę. Zaczęłam przeglądać wszystkie obecne na wieszakach sukienki. Jak na złość nie mogłam się na żadną zdecydować, a czas mijał. Wreszcie wybrałam sukienkę w kwiaty, do kolan, z białym, cienkim paskiem w talii i różową kurteczkę. Przebrałam się, dobrałam pasujące buty i zerknęłam na zegarek. Trzydzieści minut po dziewiątej. Skróciłam dwugodzinne przygotowania do o półtora. Sukces! Uśmiechnęłam się sama do siebie. Spakowałam telefon, klucze, chusteczki i jeszcze kilka innych przedmiotów do torebki i wybiegłam z pokoju. „W takim tempie jeszcze dziś stracę dziesięć kilogramów” – zachichotałam, a przechodząca obok mnie Olga zrobiła dziwną minę. Kolejny raz dałam jej do tego powód.

- Widzę, że powrót do domu wyszedł ci na dobre, skarbeńku. – uśmiechnęła się uroczo, lecz w jej głosie było słychać nutkę ironii. Nie dodała ani słowa do swojej wypowiedzi.

- Tak myślisz, Olgo? – zadałam pytanie retoryczne. Nie potrzebowałam odpowiedzi. – Cóż, może masz rację. – zachichotałam i zbiegłam po schodach, na dół.

- Poczekaj, Violetta! A śniadanie? – usłyszałam głos gospodyni.

- Dziękuję, Oleńko! – wrzasnęłam.

Weszłam do kuchni i nalałam sobie soku pomarańczowego. Ostatnio bardzo często go piję… Może nawet zmienię „truskawkę” na „pomarańczę” w opisie na Facebook’u. Moje usta znów wykrzywiły się w uśmiech. Śmiałam się sama z siebie. Starałam się na nowo wypracować dystans do swojej osoby.

- Dzień dobry, kochanie! – do moich uszu dobiegł głos ojca., który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Widzę, że udzielił ci się dobry humor. – tata zarechotał. Uwielbiałam ten dźwięk. Mój rodzic rzadko się śmiał, więc każda tego typu chwila, na długo zostawała w mojej pamięci.

- Tak się złożyło. Wiesz tato, czuję, że to nowa ja.

Miałam nadzieję, że to uczucie potrwa jak najdłużej. Nie chciałam szybko wracać do wiecznie przybitej i zrozpaczonej Violi.

- Bardzo się cieszę. Naprawdę.

Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Wyjęłam urządzenie z torebki i zerknęłam na ekran. Widniało na nim imię mojego chłopaka. Zaraz… czy Tomasa mogę nazwać moim chłopakiem? Nie jestem tego pewna. Czuję, że to nadal ukochany przyjaciel. Żywię do niego silne uczucie, ale czy to wystarczy na miano mojej sympatii?
Nacisnęłam przycisk i odczytałam sms.

„Wejdź na górę, do twojego pokoju. TT.”

Zdziwiła mnie wiadomość.

„Już idę.” – odpisałam. Po chwili stwierdziłam, że było to niepotrzebne. Zaraz… Skąd on wie, że nie jestem w pokoju?

Nie traciłam czasu na rozwiązywanie zagadek. Wytłumaczyłam tacie, że zapomniałam wziąć czegoś z pokoju i przepraszając przerwałam naszą rozmowę. Ruszyłam na górę, po schodach, przeskakując co drugi stopień. Podekscytowana wbiegłam do pokoju. Usłyszałam dziwny dźwięk. Jakby ktoś stukał w ramę okiennicy. Podeszłam do okna i otworzyłam je. Na parapecie leżało kilka kamyków. Do jednego z nich była przyczepiona karteczka. Odwinęłam ją i przeczytałam. „Spójrz w dół” – od razu rozpoznałam pismo Tomasa. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam. Spuściłam głowę i oniemiałam. Na trawie rosnącej tuż pod moim oknem ktoś ułożył wielkie serce z kwiatów, a dookoła rozsypał ich płatki. „Ktoś” znaczy Tomas. Przyjaciel bardzo się starał. Wzruszyłam się. Zbiegłam na dół. Kierowałam się prosto do drzwi wyjściowych, ale zatrzymał mnie tata.


- Dokąd się wybierasz, kochanie? – starał się mówić spokojnie, ale w jego głosie słyszałam stanowczość i podenerwowanie.

- Do ogródka, do Fran, w sumie to nie wiem gdzie… Ale tato, chyba zapomniałeś o jednym istotnym fakcie. – napomknęłam.

- Cóż… Nie wiem o co chodzi. Wytłumacz mi proszę.

- Tato, ile ja mam lat?

- Dziewiętnaście…

- A to znaczy, że…?

- Że jesteś dorosła i nie musisz się tłumaczyć gdzie i z kim wychodzisz. Tak, tak, wiem.

Tata zrzędził jak nastolatka, słuchająca wykładu rodzica. Sprytnie zamieniliśmy się rolami.


- No właśnie, tatusiu. – uśmiechnęłam się słodko, podeszłam do niego i ucałowałam jego policzek. – Nie martw się o mnie.

- Spróbuję. – tata odpowiedział uśmiechem i wrócił do swoich obowiązków, a ja wybiegłam z domu, prosto do ogródka.

Dobiegłam do miejsca, w którym leżały kwiaty ułożone w romantyczny kształt. Obeszłam je dookoła. Nagle zauważyłam kawałek papieru wystający spod jednego z kwiatów.



Cóż… Nie chciałam, by ten rozdział był taki krótki, ale z weną nie wygrasz.
Najważniejsze, że udało mi się bez szwanku przejść przez przemyślenia Violetty, to znaczy – mam nadzieję:)
Rozdział dedykuję:
Xenii Verdas – Gratuluję trzymiesięcznicy:) Chciałabym dotrwać do tego momentu.
Zuzannie Słowik – może to dziwne płakać przy czytaniu komentarza, ale ja płakałam. Oczywiście ze szczęścia:) Dziękuję, kochana ;*
Anonimowi, bądź kilku anonimom, nie jestem pewna - którzy uznali, że blog kiedyś im się podobał, ale teraz to w skrócie „romansidło” i nie warto czytać (usunęłam te komentarze).
Z jednej strony te komentarze były nieprzychylne, a z drugiej, w jakimś stopniu spodobały mi się. Wiecie, ja jestem taką romantyczną i marzycielską duszą, może i wyszło z tego romansidło, czego nie chciałam, ale przynajmniej jakiś romantyzm… I ja nie widzę nic złego w pisaniu czegoś tak, jak mi się podoba.
Poza tym – Początek roku… Gimnazjum… Brak czasu… Mam nadzieję, że zrozumiecie.
To tyle.
Dziękuję tym, którzy trwają przy moim opowiadaniu :)
Kocham Was!

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!

;*