sobota, 20 września 2014

EPILOG

Kochani,
nie mam pojęcia, co tu napisać. Z jednej strony czuję się fatalnie, że nie kończę tego opowiadania tak, jak powinnam, z drugiej strony mam łzy w oczach, bo wiem, że zakończenie tego jest najlepszą decyzją, a wiążę z opowiadaniem wiele wspomnień. Nie będę owijać w bawełnę, wiem, że nie jestem w stanie dokończyć tego rozdziałami tak dobrze, jak bym chciała. A chciałabym żebyście zapamiętali mnie dobrze. Chociaż w połowie tak, jak mnie poznaliście. Oczywiście zaraz napiszę króciutki przebieg wydarzeń od ostatniego rozdziału do końca, a pod tym epilog. Nie bądźcie źli, raczej zrozumcie. Jestem wszystkim ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Za każde słowo, wejście i komentarz. Na chwilę obecną zebrałam 477 komentarzy (oczywiście jest tam kilka moich, ale za każdy serdecznie dziękuję!), mam też 58 obserwatorów, dziękuję wam wszystkim. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale ja teraz po prostu płaczę, płaczę łzami smutku i wstydu. Naprawdę… Nie potrafię nic sensownego dodać. Wybaczcie i jeszcze raz bardzo dziękuję, za wszystko. Za wszystko. Wszystkim. Tak bardzo.

Jeśli chodzi o jakąkolwiek moją blogową przyszłość, nie wiem. Może. Na pewno nie teraz, być może kiedyś, ale na pewno inaczej to zaplanuję. Jeśli będę chciała pisać coś więcej, to będzie to dojrzalsza i być może lepsza merytorycznie historia. Potrzebuję czasu na chwilę oddechu, dojście do siebie (ponieważ naprawdę teraz płaczę, nienawidzę siebie za tą decyzję, ale jednocześnie wiem, że jest najlepsza), przyzwyczajenie się do szarej rzeczywistości. Być może wrócę jako zupełnie nowa ja, choć niewiele się zmienię. Nie wiem. Czas pokaże.

A teraz podziękowania, wszyscy jesteście dla mnie bardzo ważni i dziękuję za wszystko! Kolejność od pierwszego komentarza pod prologiem:



Alex Verdas – byłaś, jesteś i zawsze będziesz moją inspiracją, moim słoneczkiem i księżycem, od Ciebie wszystko się zaczęło, dzięki Tobie założyłam bloga, dzięki Tobie jeszcze nie upadłam, bez ciebie niczego bym nie osiągnęła, dzięki Tobie w ogóle jeszcze żyję tak bardzo Cię kocham <3
Kira and Miśqa – pamiętam, byłyście dwie :) Z jedną z was nawet rozmawiałam. Bardzo dziękuję za każdy motywujący komentarz.
Xenia Verdas – czułam się zaszczycona Twoją obecnością na moim blogu i uwielbiałam twoje komentarze, dziękuję Ci, zawsze byłam i będę Twoją fanką.
Maddy Parks – Madziu, byłaś niedoścignionym wzorem, nigdy nie przestanę Cię podziwiać! Dziękuję Ci za wszystko.
Majka~~ - zamieniłyśmy ze sobą kilka słów na GG, poznałam cię jako wyjątkową uroczą osóbkę, wielkie dzięki, że tu byłaś.
Martina Stoessel – dziękuję bardzo za każdy komentarz.
Julia Verdas – kiedy zaczynałam, twoje komentarze naprawdę bardzo pomagały, jestem bardzo wdzięczna.
Martyna Cande Castillo – twoje komentarze zawsze były długie i piękne, nigdy ich nie zapomnę.
Evelina Wódzik – motywowałaś mnie, cierpliwie czekałaś na Leonettę :)
Little Violetta – kilka słów, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy zawsze było od ciebie.
Foxy Lety Castillo – dziękuję Ci bardzo za każdy komentarz i każde wejście na bloga.
Macika Palicka – pomogłaś mi, kiedy zaczynałam.
Nathalie Verdas – dziękuję, że do mnie zajrzałaś i zechciałaś poznać moją historię.
Werka – jesteś kolejną z osób, które były tu jako pierwsze i pozwoliły uwierzyć, że to ma sens.
Weronika Tomaszewska – doceniłaś niepowtarzalność, dzięki.
Ag. – nie miałam pojęcia, że kiedyś u mnie byłaś, co za wstyd… Agnieszko, wspominałam Ci kiedyś, że po rozmowach z Tobą poprawia mi się humor, zawsze będę Ci za to wdzięczna. Uwielbiam cię.
Wiktoria Granda – ogromne dzięki za wszystko, że tu byłaś.
Anna Komar – dziękuję, chociaż ja nigdy nie wierzyłam, że blog jest świetny.
Dynka G. – odkryłaś i zostałaś na dłużej, bardzo to cenię.
P.Verdas – komentarze, krótkie, ale takie miłe i motywujące, jestem bardzo wdzięczna.
Violetta Verdas – również cierpliwie czekałaś na Leonettę, choć ja nie do końca wywiązałam się z zadania.
Carmen Elizabeth – O jejku, taka wspaniała osoba była na moim blogu! Jeśli kiedykolwiek, chociażby przypadkiem tu zajrzysz, wiedz, że uwielbiam twoje opowiadania i zawsze byłaś inspiracją!
Viki Blanco – wciąż nie wierzę, że było „super” :)
Lady Pink – OMG, dziękuję.
Milena.. – dziękuję, że czekałaś.
Natsuyu – pamiętam reakcje, które opisywałaś w komentarzach, to takie miłe!
Karolina Bean – właśnie tego chciałam, żeby było inne, dziękuję, że to doceniłaś, choć chyba się nie udało.
Zuzanna Słowik – kochana, przeurocza, dziękuję.
Aleksandra Lalak – Federica obiecałam w 7 rozdziale, pojawił się w 30, ale mimo to, również dzięki Tobie :)
Caroline Verdas Łodyga//Scarlett Walker – promyczek słońca na moim blogu, zrobiłaś dla mnie tyle, że aż nie potrafię opisać tego słowami, jestem Ci niesamowicie wdzięczna i zawsze będę!
The only Vilu – nie widziałam nic wyjątkowego, ale cieszę się, że Ty widziałaś.
Veox – Fantastico? Gracias :)
Lissa Bells – Kopernik zapraszał na herbatkę, a ja zawsze będę pamiętać o zaproszeniu :) Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo za wszystko, za każdy komentarz!
Adzia *-* (( Lena ;* )) – dziękuję, że doceniłaś moje pomysły.
Lady.Cuks – ojejciu, to już było tak dawno, jak u mnie byłaś, dziękuję.
Karola – ty już pewnie nigdy tutaj nie wejdziesz, no ale, wiesz, że Cię kocham <3
Nina Verdas – szczere opinię, dziękuję, właśnie na tym mi zależało.
LodyyTini – dziękuję, że wywołałam emocje.
wiki2000 – dziękuję, że kibicowałaś.
Diana – Chryste Panie, byłaś tutaj, o matko, podobało Ci się. Jest mi teraz tak wstyd… Cóż, jeśli kiedykolwiek jeszcze tu będziesz, wiedz, że uwielbiam Cię, uwielbiam!
Marcela Ferro – kolejna z moich inspiracji zabłądziła i znalazła się na końcu ślepej uliczki mojego braku talentu, dziękuję!
Zuzia M. – dziękuję za ogromne wsparcie!
Sama Verdas – dziękuję za humor, komentarze i za piękny szablon!
Violetta ♥ - dziękuję za to, że choć nie komentowałaś od początku, to jednak się pojawiłaś.
Panna W – napisałaś tyle wspaniałych rzeczy o wszystkim, o moim rzekomym talencie, wiele razy wywołałaś łzy w oczach, dziękuję!
Maja Wilczek – i znowu, tak wspaniały talent na znalazł się na moim blogu, tak bardzo dziękuję!
Kinia/ Leonetta – dziękuję za zrozumienie.
Francesca Love – dziękuję, że poprosiłaś mnie o radę :)
Julisia Lovciam – dziękuję, że czekałaś i i byłaś.
Teddy – twój komentarz po mojej dłuższej przerwie był bardzo motywujący, dziękuję za wszystko.
Pani Dominguez. – dziękuję za opinię i nominację do LBA, kiedy zupełnie mi się to nie należało.
Vielet Pasquarelli-Coleman – ojejku, tak bardzo mnie motywowałaś, tak wiele dla mnie zrobiłaś!
Stevie – pojawiłaś się późno, ale byłaś, dziękuję.
olivia blanco – jesteś od niedawna, ale przy każdym rozdziale, dzięki.
Sophie Cortes – nie wiem, co powiedzieć, bo również naprawdę bardzo mi pomogłaś! Dziękuję Ci bardzo, bardzo, bardzo!
Fiolet Verdas – dziękuję za kropeczkę.
~Veronica – o mamusiu… tak bardzo Ci dziękuję, to dla mnie ogromny zaszczyt, że tu byłaś!
Kinga Raczyńska – dziękuję za wszystko, naprawdę wszystko!
Ellie Pasquarelli – kochanie, znamy się od niedawna, ale każde twoje słowo wywołuje uśmiech na mojej twarzy, dziękuję!
Inolvidable – Juleczko, dziękuję, że znalazłaś czas by tu wpaść i skomentować, by zostawić kilka słów pod moim marnym one shotem, jesteś wspaniała!
Tola – dziękuję za ciepłe słowa pod one shotem.

A ponadto, dziękuję każdej, każdej osobie, która zostawiła anonimowy komentarz. Zawsze będę pamiętać osobę, która napisała, że czeka na mój rozdział, jak na mecz Realu! Dziękuję, dziękuję, dziękuję, że trwaliście ze mną na tej krótkiej drodze, wspieraliście mnie i dzięki Wam osiągnęłam to wszystko, co mi się udało. A teraz kończę, idę po chusteczki. Przepraszam Was, nie mogę. Chlip.




Streszczenie historii:

Jesteśmy w momencie, w którym Cami zostawiła Diego, bo nie potrafiła wybaczyć mu tego, co zrobił Ludmile (a w zasadzie świadomości, że zawiódł jej zaufanie i miała go za kogoś innego). Cami spróbuje związku z Andresem, aczkolwiek zrozumie, że kocha Diego (który w międzyczasie starał się ją odzyskać). Nie podejrzewałam siebie o to, ale zakochałam się w Diemi. I to właśnie tą parą zakończę ten wątek. Andres pojawi się po raz ostatni na ślubie Luci i Carmen. Camila zostanie właścicielką Studia Torres.
Wątek Francesci może Was trochę zaskoczyć. Otóż, plany dotyczące wystawienia musicalu nieco się zmieniły, okaże się, że potrzebna jest jeszcze jedna piosenka. A do jej napisania zostaną wyznaczeni… Fran i Federico. Czyli osoby, które szczerze się nienawidzą. Ta piosenka wiele zmieni w ich życiu, do końca historii nie zostaną jednak parą. Francesca za to wiele zrozumie i gdy Braco pojawi się na ślubie jej brata, ostatecznie odrzuci jego miłość.
W sprawie Naxi wiele się nie zmieni. Planowałam drobną kłótnię, gdy Maxi stanie po stronie Tomasa (tak, Tomas będzie chciał wrócić do Ludmiły), a Natalia po stronie dawnej przyjaciółki, która nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ostatecznie, Violetta zostawi Tomasa pozostając singielką, a odrzucenie przez Lu zadecyduje o opuszczeniu przez niego kraju, żegnamy Tomasa. Poza tym szybko się pogodzą i postarają się pomóc Francesce tak, aby pomysł, na który wpadła ostatnio Natalia doszedł do skutku.
            Dla nikogo nie będzie to zagadką, a może będzie? Ludmiła odnajdzie w Marco kogoś więcej, niż przyjaciela, który będzie ją pocieszał i pomoże jej stanąć na nogi. Zrozumie, że nie była warta Tomasa i na ślubie Luci i Carmen (tak, to miał być jeden z kulminacyjnych wątków tego opowiadania) wyzna miłość Marco. Tak, zostaną piękną parą :)
            Angie podczas ślubu Luci i Carmen zacznie rodzić, więc na pojawienie się jej potomka w szpitalu będzie czekać kilkadziesiąt osób. Urodzi ona zdrową dziewczynkę, Xenię.
            Pamiętacie Brendę? Byłą dziewczynę Leona? Otóż, dostarczy ona Violetcie pewien zeszyt, który w przeszłości należał do chłopaka i który okaże się niezwykle ważny w całej sprawie.
            I teraz, chwila, na którą wszyscy czekali (a może nikt nie czekał)… Telefon do Violetty i do Leona oczywiście dotyczył tego samego. Oboje, mimo uprzedniego marudzenia i początkowego sprzeciwu, zgodzą się pomóc i odpowiednio przygotować aktorów do musicalu. Przez kilka dni nie odezwą się do siebie ani słowem, ale wreszcie bariera pęknie i pewnego wieczoru przeżyją jeden z najbardziej romantycznych, emocjonalnych i zmysłowych tańców w ich życiu. Leon powtórzy, że bardzo ją kocha. Ona, że to wie, ale to tyle, więc on przyzna się, że planuje opuścić kraj. Violetta ucieknie. Niedługo potem po raz pierwszy weźmie w swoje ręce pamiętnik Leona. Nie znajdzie go na ślubie brata Francesci. Jednak po długich błaganiach wszystkich przyjaciół Leon pojawia się na premierze musicalu i właśnie tam się spotykają. Violetta przyzna się do przeczytania pamiętnika. Zacytuje jeden z jego fragmentów, kończąc na tym, że bardzo go kocha i nie może pozwolić mu odejść. On natomiast odpowie, że i tak wyjeżdża i przykro mu, bo zawsze będzie ją kochać. Violetta oczywiście tym razem nie pozwoli mu odejść. Podczas finałowej piosenki nastąpi pocałunek, a później koniec historii.

Uff… Powiem Wam, że te plany zmieniałam naprawdę często, a w pierwotnej wersji Leon miał przerwać ślub Violetty i Tomasa :) Na szczęście, zmieniłam zdanie. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście, a jeśli tak, to przepraszam. Naprawdę, bardzo. Nie mogłam tego dokończyć rozdziałami, nie potrafię.
Nie mogę powstrzymać łez. To opowiadanie było częścią mojego życia. Kocham Was!
Zapraszam na epilog, który czekał na Was od kilku miesięcy.



EPILOG
           
Atmosfera na korytarzu wydawała się niezwykle napięta, chodź nie miała powodu, by taką być. W miejscu takim jak to można było się spodziewać mężczyzn w zielonych fartuchach przechadzających się z jednej sali do drugiej, czy kobiety w białych okryciach z mnóstwem niepoukładanych papierów. Tak było. Można było również spodziewać się krzyków czy bieganiny spowodowanej wyjątkowo fatalnym stanem pacjenta, co nie miało miejsca w tej chwili. Żadnego nagłego wypadku. Spokój i cisza. Podejrzana cisza. Tak mu się wydawało. To niemożliwe, by tak ciężka atmosfera brała się z nikąd. Powinien się cieszyć. Cieszył się, ale kontrolę nad nim przejęło zdenerwowanie. Jego serce biło bardzo szybko, czuł, że gdyby mogło, wyrwałoby się z jego piersi. Dziwne, że nikt, jak dotąd, nie zauważył jego nadzwyczaj wysokiego ciśnienia. Jakie studia ci ludzie kończyli?
            Kolejne sekundy składały się w minuty i mijały tak szybko, jak się pojawiały. On nie mógł się powstrzymać, by chociaż na kilka chwil spojrzeć na drzwi sali. Wiedział, że to nie pomoże, jedynie zaszkodzi, ale czuł, że nic nie może pomóc. Nerwowo przesuwał się na krześle, opierając się raz na prawej, a raz na lewej dłoni i przestępując z nogi na nogę. Spoglądał na telefon. Milion wiadomości od każdego, kto był wtajemniczony. Jak odpowiedzieć, kiedy on sam nic nie wiedział? Nie pozwoliła. „Przyjdziesz dopiero w odpowiednim momencie, dobrze?” Kiwał głową, gdy o to prosiła, choć nie wydawało się to najlepszym pomysłem. „Obiecaj, że zjawisz się wtedy, gdy będę cię potrzebowała.”. Próbowała utrzymać go w przekonaniu, że to ona ma rację. Zawsze ją miała. Doskonale wiedziała jak się zachować w najtrudniejszej sytuacji. Była ideałem. Nienagannie wyglądała, potrafiła z każdym porozmawiać, umiała odpowiedzieć na każde pytanie, na wyrwany z kosmosu temat. Nieskazitelna. Tylko on wiedział, że wiele ją to kosztowało. Płakała całymi nocami, a w ciągu dnia walczyła ze łzami. Teraz miała być szczęśliwa. Więc niech będzie tak, jak chce.
- Panie Verdas, zapraszam. – głos niskiej brunetki, której głos wydobywał się zza drzwi uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Poczuł leciutkie, prawie znikome ukłucie w sercu. Ale jednak je poczuł. P o t r z e b u j e   m n i e.
Wstał i zachwiał się niezdarnie, nie mogąc utrzymać się na nogach. Spojrzał w sufit i westchnął głęboko. Dla niej musiał udawać, że jest niczym się nie denerwuje. Że jest z nią całym sercem, tak, jak by sobie tego życzyła. Powoli, stawiając stopę za stopą, ruszył w kierunku wskazanego pomieszczenia. Położył dłoń na klamce i ostrożnie nacisnął. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Leżała na niskim, zielonym łóżku, przykryta płachtą w tym samym kolorze. Kosmyki brązowych włosów opadały na czoło, po którym spływały, spowodowane zmęczeniem, krople potu. Mimo ogromnego wysiłku, na jej twarzy wymalowany był wyraz szczęścia. Podziwiał ją za to. Podniosła głowę biorąc głęboki wdech i spojrzała na niego. Znalazła siłę, by się uśmiechnąć i przywołać go do siebie. Spełnił i tą prośbę. Błyskawicznie znalazł się obok, a jego prawa dłoń trzymała palce dłoni, na której nosiła obrączkę.
- Proszę teraz głęboko oddychać. – powiedziała położna rozkazującym tonem i choć było to polecenie skierowane do szatynki, równie dobrze mogło zostać wypowiedziane do jej męża, który denerwował się nawet bardziej niż ona. Violetta ścisnęła jego dłoń i wzięła głęboki wdech, następnie wydech i wstrzymała oddech. Z jej ust wydobył się cichy krzyk. Policzki obojga zostały naznaczone śladami spływających łez. – Ostatni raz. – dodała kobieta.
            Przed oczami Verdasa pojawiła się dziwna mgła i poczuł, że cały świat wiruje. Miał ochotę osunąć się na podłogę, bo prawie przestał oddychać, ale wiedział, że to nie on jest tu najważniejszy. Nie puścił jej dłoni, choć był prawie nieprzytomny. W jego wyobraźni wykreował się obraz idealnej rodziny. On, ona i ich dzieci. Szczęśliwi. Powoli zasypiał, a jego dłoń rozluźniła uścisk. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, stracił poczucie rzeczywistości. Próbował się obudzić, ale nie potrafił. Nagle poczuł na twarzy czyjś dotyk. Jego powieki stawały się leciutkie jak piórka, dzięki czemu mógł swobodnie je unieść. Wziął kilka głębokich oddechów, wypił dwa łyki wody z butelki, którą ktoś mu podał. Ta sama sala. To samo łóżko. Ona, zmęczona lecz uśmiechnięta. Płacz. Płacz dziecka, które leży tuż obok niej.
- Panie Verdas, ma pan córkę.

~.~


Szła powoli, uśmiechając się do przyjaciół. Falbany sukni sprawiały, że czuła, iż zaraz się przewróci. Z jej twarzy jednak nie schodził wyraz szczęścia. Nie dała mu takiego prawa. Kosmyki czarnych loków wyjątkowo nie opadały na oczy, idealnie się układając. Delikatny materiał spływał na ramiona, czuła jego delikatny dotyk na skórze. Nieskazitelnie białe buty na niskim, lecz cienkim obcasie, nie były widoczne spod sukni, ale czuła się w nich jak księżniczka. Dzisiaj była księżniczką. Odwróciła głowę, by na chwilę spojrzeć na przyjaciółki. Błękitne sukienki, malutkie bukieciki, właśnie tak to miało wyglądać, tak to sobie wyobrażała, już jako mała dziewczynka. Zwróciła głowę w stronę ołtarza. Na jej rękach pobłyskiwały jedwabne rękawiczki sięgające do przedramienia, pamiątka po mamie. W dłoniach trzymała bukiet lilii, czyli symbolu czystości, bez którego, według najbliższej rodziny, a w zasadzie jej kobiecej części, nie mogła wyjść z domu, jeśli ten ślub miał być udany. Nie wierzyła w przesądy, ale liliowy bukiet był również pierwszym, który dostała od swojego wybranka. Bukiet jej ulubionych kwiatów. Już wtedy wiedziała.
Do ołtarza pozostało zaledwie kilka kroków. Brunet czekał na nią, stojąc tuż obok niewysokiego stopnia schodków. Kiedy zobaczył ją przy dębowych drzwiach ogromnego kościoła, zaniemówił. Taka piękna. Taka… idealna. Patrzył na nią cały ten czas, uśmiechając się serdecznie. To była miłość, co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości. Natalia zajęła swoje miejsce tuż obok niego. Po jej lewej stronie stała Francesca, a za nią Camila i Ludmiła. Tylko na to zwrócił uwagę, a może po prostu wiedział, że tam będą. W tamtym momencie istniała tylko ona. Czuł się tak, jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Te urocze, czarne loki, brązowe tęczówki, w których się zakochał, słodki uśmiech. I te perfumy. Pachniała dokładnie tak samo, jak wtedy. Ksiądz stanął przed nimi i rozpoczął długi wywód na temat miłości człowieka. To i tak było nic, w stosunku do tego, co ich łączyło. Ich uczucia nie dało się wyrazić korowodem najpiękniejszych słów.
Oboje unieśli prawe dłonie, delikatnie muskając się palcami. Spojrzeli na siebie, z ich twarzy na chwilę zniknął uśmiech, by ustąpić miejsca powadze, jakiej wymagała sytuacja. Oczy wszystkich zwróciły się ku nim. Trzymali w palcach złote obrączki, na których wygrawerowano datę ich ślubu oraz cytat z Paula Coehla. Powtarzali słowa przysięgi.
- Ja, Natalia Alba, biorę sobie Ciebie, Maximilianie, za męża… - westchnęła głęboko, mówiąc te słowa. - … i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza wzruszenia. - … oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci. – wyszeptała słowa przysięgi. – Kocham cię…  - dodała, czując, że w słowach przysięgi zabrakło tej najważniejszej frazy.
- Ja, Maximiliano, biorę sobie Ciebie, Natalio Albo, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… – w oczach brunetki pojawił się błysk szczęścia. Tak, była szczęśliwa. - … oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci. Ja Ciebie też. – odpowiedział tak cicho, by tylko ona usłyszała. Leciutko dotknął jej ręki, by po chwili wsunąć złoty krążek na serdeczny palec ukochanej.
- Ogłaszam was mężem i żoną.

~.~


            Słońce chyliło się ku zachodowi, a kwiatki rosnące na łące, wydawały się żegnać ostatnie promienie kolorowymi płatkami. Na niebie nie było widać najmniejszej chmury. Trawa zieleniła się, jak przystało na tę porę roku. W cieniu ogromnego, starego dębu, drzewa, które ukrywało tajemnicę jaką tylko nielicznym udawało się odkryć, stał stolik nakryty błękitnym obrusem. Po środku blatu ktoś ustawił niewielki wazonik i włożył do niego bukiecik stokrotek. Tuż obok stał wiklinowy koszyk, taki, jakich używa się podczas pikników. Dwa plastikowe talerzyki zdobił wytłoczony różowy wzór. Po ich prawej stronie leżały jasnoróżowe serwetki idealnie złożone, przygotowane do posiłku. Jakby czekały na jakieś ważne wydarzenie.
            Wysoka dziewczyna, o włosach w złotym odcieniu blond i zaplecionym w nie wianku z małych różyczek, kręciła się dokoła, potykając się o materiał zwiewnej, choć długiej, sukni. Czerwona szminka, pasująca do każdej okazji, przydała się i tym razem. Wirowała w rytm ulubionej melodii, co chwilę nucąc słowa piosenki. Zamknęła oczy i potknęła się tylko po to, by znaleźć się w ramionach stojącego tuż obok, przyglądającego się jej z zachwytem bruneta. Chłopak ostrożnie objął ją w pasie i uniósł, by zakręcić kilka razy i pokazać, jak bardzo jest ważna. Tylko ona jedyna. Jak światło, która wskazuje drogę w ciemności. Jak nuta, bez której cała melodia nie ma sensu. Jak pierwszy promień słońca, pojawiający się o świcie. Jedyna i wyjątkowa. Zmieniła jego życie i on chce jej to pokazać. Dotknął jej dłoni i zamknął ją w uścisku. Poczuł dreszcz, towarzyszący każdemu ich zbliżeniu. Pociągnął dziewczynę w stronę stolika czekającego na nich, niczym zarezerwowany w restauracji. Zajęli miejsca po obu jego stronach, ani na sekundę nie odrywając od siebie wzroku i nie pozwalając, by uśmiech zniknął z ich twarzy.
- Pani pozwoli. – zachichotał brunet, wstając i kłaniając się. Dzisiaj był cały dla niej. Spełni każdą jej prośbę tak, jak na to zasługuje. Otworzył koszyk, wyjmując świeży chleb i konfitury domowej roboty. Tylko jego babcia posiadała recepturę na te pyszności. Na stoliku znalazł się również sok truskawkowy, ulubiony napój blondynki. Blat stolika po kilku chwilach wypełnił się po brzegi.
- Mmm… Mniam. – uśmiechnęła się dziewczyna nie kryjąc podziwu. Kochała chłopaka za wszystko co robił. Za to, jakim był niepoprawnym romantykiem. Za to, jak traktował ją niczym księżniczkę. Za to, jakim wielkim był artystą. Za uśmiech, za oprawki tęczówek, które tak kochała. Za to, że ją kochał.
- Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. – powiedział tajemniczo i zniknął za cieniem dębu.
Blondynka spojrzała na niego zdziwiona i ciekawa, czym ją zaskoczy. Wzięła do ręki kubek, by spróbować ulubionego soku. Poprawiła zagięcia sukienki i wyprostowała się, jakby czując, że stanie się coś wielkiego i uznając, ze powinna dobrze wyglądać. Brunet po chwili wrócił z powrotem. Wydawał się zdenerwowany, nigdy wcześniej nie widziała go aż tak zestresowanego. Czarne kosmyki spływały mu po czole, próbował szybko je odgarnąć, ale nie wyszło mu to tak sprytnie, jak to miał na celu.
- Marco, co się… - zaczęła, ale odpowiedział jej wymijającym spojrzeniem.
Po chwili na jego twarz wrócił jej ulubiony uśmiech, dzięki czemu poczuła się pewnie i bezpiecznie. Chłopak zrobił kilka kroków do przodu i stanął przed nią. Ruszał się tak ostrożnie, jakby bał się, że jednym gestem wszystko zepsuje. Dziewczyna patrzyła mu prosto w oczy, a po jej policzku nie wiedzieć czemu spłynęła pojedyncza łza. Brunet uklęknął na prawe kolano. Blondynka zorientowała się, co się stanie za chwilę. Przestraszyła się, choć wiedziała, że nie ma czego. Była pewna, że przy jego boku będzie szczęśliwa, że nie pozwoli jej cierpieć.
- Ludmiło Ferro, kocham cię, tak jak nikogo. Jesteś dla mnie najważniejsza. Chcę móc co dzień patrzeć na twój uśmiech. Nie pozwolę, by po twoich policzkach kiedykolwiek płynęły łzy cierpienia, a jeśli popełnię błąd, będę je ocierać. – westchnął głęboko. – Wiem, że te słowa są niczym, a ja jak zwykle wszystko popsułem, ale moich uczuć nie da się opisać słowami, chociażby godnymi Sheakspear’a. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Nie, jeśli nie dostanę pierścionka.
- O matko! Wiedziałem, że o czymś zapomnę i nie będzie tak idealnie, jak powinno, przepraszam cię, ale… - plącząc się w wyjaśnieniach ujął jej dłoń i musnął wargami opuszki palców. Blondynka przerwała mu, klękając tuż obok niego. Objęła go i zbliżyła się, łącząc ich usta w pocałunku.
- Żartowałam.

~.~


- Federico! Fede! Przez ciebie się spóźnimy! – brunetka od piętnastu minut stała pod drzwiami z walizkami, trzymając klucze w prawej dłoni i wołając męża, który jak zwykle nie mógł rozstać się z łazienką.
- Już sekundkę! No przecież idę. Non allarmatevi, cara! – adresat wypowiedzi Francesci stał przed lustrem, układając włosy. Mimo, że brunetka zawsze uważała to za marnowanie cennego czasu, on widział w tym coś więcej. Czuł, jakby właśnie to go uspakajało.
- Mówisz tak od godziny… - zniecierpliwiona Francesca miała ochotę wyjść, wsiąść do samochodu i pojechać na lotnisko bez Federica. Planowali tę przeprowadzkę od kilku miesięcy. Brunetka cieszyła się, że wróci do rodzinnego kraju. Będzie bliżej rodziny, wreszcie spotka się z mamą… Nie zamierzała pozwolić, by przez fryzurę męża ich szansa uciekła im sprzed nosa.
Włoszka poprawiła guzik płaszczu i z politowaniem spojrzała na śpiącą w nosidełku córeczkę. „Przynajmniej ty się nie denerwujesz” – mruknęła sama do siebie. Mąż powoli doprowadzał ją do szału. Uniosła lewy nadgarstek i nerwowo spojrzała na szybkę zegarka. Jeśli za pięć minut nie znajdą się w aucie, nie ma szans, by zdążyli na samolot. Dlaczego on tego nie rozumiał?!
- Federico! – wrzasnęła tak głośno, że sama siebie nie podejrzewała o taki ton. Mężczyzna, któremu zawdzięczała nazwisko, po chwili zjawił się na dole. Posłał żonie nonszalancki uśmiech i wziął do ręki obie walizki należące do niej. Brunetka wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. Otworzyła drzwi, by brunet spokojnie mógł wyjść, po drodze setny raz zapewniając, że tym razem spakowała już wszystko. Schyliła się, by wyjąć córeczkę z fotelika i ostrożnie, tak, by jej nie obudzić, podniosła ją i przytuliła. Ostatni raz przekroczyła próg starego domu, a po jej policzku spłynęła łza. Zamknęła drzwi i wsunęła klucz pod wycieraczkę. Ruszyła do przodu starając się nie oglądać za siebie, niestety, nie udało się. Pokonała dwa schodki, a jej wzrok zwrócił się na okno pokoju, w którym spędziła niemal całe swoje życie. Tyle wspomnień było związanych z tym miejscem. Pierwsze wspólne nocowania z przyjaciółkami, przed którymi zawsze tak bardzo się denerwowała, że przewracała cały dom do góry nogami. Pierwszy pocałunek przed drzwiami budynku. Kłótnie z rodzicami, gdy udawała jak bardzo jest dorosła, choć tak naprawdę nie potrzebowała niczego tak bardzo jak uczucia, że komuś na niej zależy. Pamiętała przygotowania do ślubu, pierwsze przymiarki sukienki, godziny spędzone przed ogromnym lustrem w salonie. Te chwile na zawsze pozostaną w jej pamięci. O nich się nie zapomina…
- Idziesz? – nienawidziła, gdy mąż zwracał jej uwagę w ten sam sposób, w jaki ona robiła to zaledwie kilka minut wcześniej, a zwłaszcza w takim momencie. Wyrwał ją z zadumy spowodowanej smutkiem. A może to i dobrze? Posłała mu złowrogie spojrzenie. Odpowiedział uśmiechem. Przewróciła oczami i kiwnęła głową.

Do widzenia stare życie, witaj nowe. Będę tęsknić…

~.~

Gwar lotniska stawał się bardziej przytłaczający niż myśl przypominająca o tym, co ma się stać za kilkanaście minut. Ludzie tłoczący się od bramki do bramki sprawiali, że rudowłosa mimo że miała ochotę krzyczeć, powstrzymywała się od płaczu. Siedziała na niskiej ławce i obojętnie przyglądała się chłopakowi, z którym miała nadzieję spędzić resztę życia, a los jak zwykle popsuł jej plany. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza, zostawiając piekący ślad na skórze. Błyskawicznie ją otarła. Nie mogła okazać uczuć. Nie takich. Usłyszała kroki. Diego podszedł do niej o dotknął jej ręki, natychmiast ją cofnęła. Nie radziła sobie z tym, co miało się stać. Uważała się za silną, udawała silną, ale pod powłoką twardzielki ukrywała się niezwykle wrażliwa dziewczyna, która potrzebowała miłości. Kochała Diego. Była pewna. K o c h a ł a.
- Cami, proszę… - usłyszała jego głos, przeszył ją od środka. Nie mogła go słuchać, za mocno na nią działał.
- Nie. Mów. Do. Mnie. Cami. – wycedziła przez zęby. – Staram się pogodzić z sytuacją, zrozumieć. Nie wystarczy ci to? – ukryła głowę w dłoniach szlochając.
- Będę. Zawsze będziesz moją Cami.
Wyrzekł te słowa, jakby były najprostszymi na świecie, jakby urodził się, by mówić tylko to, a przecież były tak ważne. Uniosła głowę i spojrzała na niego smutno.
- Wiem.
Nie potrzebował więcej. Nie musiała nic mówić, nic robić. Znał ją tak dobrze. Usiadł obok dziewczyny i objął ją ramieniem. Przysunął się, by dotknąć jej czoła policzkiem. Siedzieli tak prawie nieruchomo, jedynie oddychając. Patrzyli, jak przez główne wejście wchodzą całe rodziny, uśmiechnięte dzieci, szczęśliwi ludzie. Przyglądali się wskazówkom ogromnego zegara, które w zawrotnym tempie zmieniały swoje położenie. Przekazywali sobie tyle uczuć, ile nigdy wcześniej im się nie udało, choć żadne z nich nie wypowiedziało ani jednego słowa. A przecież za chwilę mieli się pożegnać i to na bardzo długo.
- Posłuchaj. – Camila nagle poderwała się z miejsca, a kosmyki rudych włosów spięte w kucyka opadły na czarny sweter i kołnierzyk koszuli w kwiaty, wystający spod niego. – Nie chcę się tak pożegnać. Wstaniesz, weźmiesz walizkę i zostawisz mnie… Nie chcę tego. Wiem, że to będzie trudne. Wiem, że przez te trzy lata, kiedy będziesz tam… - przełknęła ślinę. – Że to będą najgorsze lata mojego życia. Ale wierzę, że kiedy wrócisz znów się spotkamy i będzie tak jak dawniej. I będziemy cholernie szczęśliwi. A teraz leć, spełniaj marzenia. Tak musi być. – wypowiedziała prawdopodobnie najważniejsze słowa w całym swoim życiu. Spojrzała na zdezorientowanego chłopaka, który najwyraźniej nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Podeszła do niego, rzuciła mu się na szyję i złączyła ich usta w pocałunku. Objął ją mocno, podniósł i zakręcił kilka razy. W chwili, gdy poczuła grunt pod stopami, odsunęli się od siebie.

- Cami…
- Ja ciebie też.















I tym sposobem – żegnam się z Wami.
Nie wiem, czy na zawsze. Być może – tutaj – tak.
Możecie mnie znaleźć na gg 48032014 oraz na ASKU
Odpowiem na każde pytanie, naprawdę każde.
Jeszcze raz, błagam, wybaczcie!
Uwaga, klikam "Opublikuj"
To już.

Mam nadzieję – do zobaczenia.

Fanka Violetty
xx






sobota, 6 września 2014

One shot "Cisza" - praca, którą wysłałam na konkurs JSM

       Nie planowałam tego, ale w końcu postanowiłam opublikować tutaj mojego one shota, którego wysłałam na konkurs JSM. W sumie, przekonały mnie do tego osoby z aska i jedna z moich koleżanek. Proszę tylko o wyrozumiałość. I jeśli nie chcesz - nie czytaj, a oszczędź sobie wyszukiwania błędów i niedomówień i oskarżania mnie o nie w komentarzach. Mam nadzieję, że nie jest tak źle. No to... zapraszam do czytania.


Tytuł: „Cisza”
Para: Lurco
Gatunek: Romans, Psychologiczny, Obyczajowy
Przedział wiekowy: T




- Mamusiu, dlaczego ta dziewczynka siedzi tam sama? – pyta zdumiony, wpatrując się w nieobecny wzrok matki. Ostrożnie podpiera się łokciem o marmurowy parapet i wychyla głowę przez otwarte okno. Drobne listki dużej rośliny delikatnie muskają jego policzki. Robi tak już od kilku dni.
- Nie wiem, kochanie. Odsuń się od okna, bo wypadniesz. – odpowiada obojętnym tonem. Mogłoby się wydawać, że w jej słowach jest zawarta odrobina uczucia, lecz nie daje tego po sobie poznać. Niedbale przewraca strony ogromnego zeszytu, by zamknąć go i odłożyć na miejsce. Stara szuflada skrzypi, gdy dłoń kobiety odnajduje uchwyt i ostrożnie za niego ciągnie. Brulion ze zniszczoną okładką trafia do wnętrza ciemnej szafki.
- A gdzie jest jej mama? – nie daje za wygraną, czując nagłą potrzebę dowiedzenia się wszystkiego o życiu drobnej blondynki. Przez chwilę wydaje mu się, że dziewczynka przygląda mu się z taką samą uwagą, jak on jej. Wyciąga malutką rączkę, pozwalając, by na jej palcu usiadł mały ptaszek. Chłopiec odrywa wzrok od istotki siedzącej pod drzewem, by jego spojrzenie spotkało na swojej drodze szare tęczówki matki. Kieruje nim niewyjaśniona pewność, że ta jest w stanie dać mu odpowiedź na każde pytanie.
- Odsuń się od okna. Zasłoń je. Proszę. – szepcze kobieta, uciekając wzrokiem od zdziwionego malca. Wie, że nie może pozwolić, by jej syn przejmował się tak błahymi, nic nieznaczącymi, marnymi ludźmi. On jest lepszy. Nie zrobi z niego nic niewartego wieśniaka. Co to, to nie. Odruchowo odwraca głowę, kierując spojrzenie na niewielki, zakurzony, pożółkły portret. On tego chciał.
- Czy mógłbym jutro pójść do niej, porozmawiać, zapytać? – prosi z nadzieją w oczach. W odpowiedzi uzyskuje jedynie głębokie westchnięcie. Matka kiwa głową na znak niezgody. Nie rozumie. Dlaczego mu nie pozwala? Może zostaliby przyjaciółmi? Może podzieliłby się z nią ulubionymi cukierkami i bawiliby się razem misiami? On ma swojego, ona na pewno też go posiada.
- Nie. – odpowiada chłodno i nie czekając na reakcję syna sama podchodzi do okna i energicznie zasłania szyby oliwkowozielonym materiałem zasłonek. Siada na drewnianym krześle tuż obok mahoniowego stolika nakrytego jedwabnym obrusem. Brunet nie daje za wygraną. Podchodzi do matki i staje tuż przed nią, przyjmując najpoważniejszą postawę na jaką stać pięciolatka. Zanim jednak zdąża otworzyć usta, kobieta skutecznie ostudza jego zapał. – Nie pozwalam ci z nią rozmawiać, ani na nią patrzeć. Ona nigdy nie zostanie twoją koleżanką. Nie jest taka jak my. Zabraniam ci o niej wspominać. – po czym dodaje – Zabierz swoje zabawki z podłogi i poukładaj na regale w pokoju. – jak gdyby nigdy nic.
Obrażony chłopiec odwraca się, nie mogąc pojąć, dlaczego mama ma takie złe zdanie o dziewczynce, choć nawet jej nie zna. Ostrożnie przestępuje przez próg pokoju, choć podłoga i tak wydaje charakterystyczne skrzypnięcie. I nagle uderza go kolejna, niedająca spokoju myśl. Odwraca się i kieruje się w stronę matki. Ta, zdziwiona, podnosi wzrok i lustruje malca obojętnym spojrzeniem. Nie zdaje sobie sprawy, jak ogromny ból sprawia synowi chłodny wyraz jej twarzy.
- Kiedy wraca tata? – zadaje pytanie, którego oboje się boją. Pytanie, na które matka nie ma przygotowanej odpowiedzi w postaci suchej formułki. Pytanie, które sprawia, że krew w jej żyłach zatrzymuje się na kilka sekund, a serce staje. Czuje gęsią skórkę w okolicach przedramion. Zmienia swoją pozycję na krześle, odwracając się w stronę malca. Sama nie wie. Mężczyzna nie odpowiada na listy. Nikt  nie zdaje sobie sprawy, że kobieta codziennie rano wstaje, by jako pierwsza ustawić się w kolejce do kiosku i kupić najnowszą gazetę, po czym, zanim jeszcze zapłaci, przewraca stronę przeszukując nekrologi. Robi tak od miesiąca i dotąd nie znalazła jego nazwiska. Swego rodzaju ulga to również jej przekleństwo.
- Niedługo, Marco, niedługo… - chwilowo uspokaja czujność małego chłopca. Ten, szybko zapominając o zmartwieniach, przenosi wzrok na okno. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz delikatny gest matki, polegający na ruchu palców prawej ręki, nie pozwala mu na wypowiedzenie ani jednego słowa. – Nie. Idź już spać.

***

12 lat później


            Jasne obłoki, przeszyte pomarańczowymi promieniami, delikatnie przesuwają się po sklepieniu niebieskim, zasłaniając poświatę zachodzącego słońca. Ramiona najjaśniejszej z gwiazd mizernie odbijają się na powierzchni Ziemi, gdzieniegdzie tworząc cienie, w innym miejscu świecąc popołudniowym światłem. Temperatura powietrza od kilku dni nie spada poniżej trzydziestu stopni, co jest pocieszeniem jedynie dla turystów wypoczywających na plaży, bowiem dla mieszkańców miasta powoli staje się męczącym utrapieniem i utrudnieniem dla codziennego życia. Taka pogoda sprzyja również sprzedawcom lodów i zimnych deserów, które bywają jedynym ukojeniem w gorący dzień. Właściciele okolicznych sklepów jeden po drugim zamykają swoje interesy, udając się na wymarzone urlopy. Mimo upału, życie toczy się dalej. Nikt nie zastanawia się nad tym co będzie za miesiąc. Nikt nie myśli o przewrotnych decyzjach zmieniających całe życie. Ciemnowłosy chłopak kroczy alejkami parku. Gdyby wczoraj stanął przed nim ktoś, kto oznajmiłby, że następnego dnia wydarzy się coś, przez co już nigdy nie będzie chciał być takim samym człowiekiem, nie uwierzyłby. I nawet nie wiedziałby jak bardzo się pomylił.
            Delikatny podmuch wiatru jest ukojeniem dla jego ciała. Zaciąga się powietrzem, jakby było najznakomitszym narkotykiem. Podnosi dłoń i przyciska ją do czoła, ocierając krople potu spływające po całej twarzy. Mruczy pod nosem siarczyste przekleństwa. Przez te kilka lat zdążył skutecznie znienawidzić otaczający go świat, w tym każde głupie drzewko, krzaczek, kwiatuszek i inną pierdółkę. Najchętniej zostałby w domu, siedząc naprzeciwko ogromnego wiatraka. Chociaż nie. Musiałby wtedy słuchać nieustającego jazgotu płynącego z ust matki. Wiele razy słyszał, że jest arystokratą, że nie tak go wychowała, powinien godnie reprezentować rodzinę, bla, bla… Przecież właśnie to robi. Pokazuje innym gdzie jest ich miejsce, uświadamiając, że jest od nich lepszy. Tym słabym, marnym popychadłom…
            Dochodzi do muru oddzielającego jego ogromnych rozmiarów dom, który spokojnie można by było pomylić z pałacem prezydenckim, od niewielkiej kamienicy i fragmentu zieleni otaczającego stare bloki. Zatrzymuje się i unosi głowę. Zawiesza wzrok na ozdobnych wieżyczkach wystających ponad dach. Każdą z nich ozdabia malutkie okienko, położone dokładnie na środku. Szyby są zasłonięte przez jasne, jedwabne firanki, a z końców materiału zwisają malutkie koraliki. Kręci głową z dezaprobatą. Nigdy nie zrozumie dziwnego gustu architektonicznego matki. Mruży oczy, by dokładnie przyjrzeć się głównej części budynku, która z jego perspektywy znajduje się na drugim planie. W jednej z największych, a zarazem najstarszych okiennic widnieje jasne światło. Znowu płacze… - myśli. Robi to tylko wtedy, gdy młodzieńca nie ma w domu. Nie zna silniejszej osoby od swojej matki, ale doskonale wie, że jedynym strachem kobiety są uczucia. Od kilku lat nie odważyła się okazać przed nim radości - nawet się nie uśmiechała, smutku - nie płakała, czy nawet zwykłej, matczynej miłości. To największy mankament, jakiego był w stanie się w niej doszukać. Zwątpił, czy naprawdę go kocha. Miał wrażenie, że jedyne, czym dla niej jest, to niechciane przypomnienie o ojcu. Ojcu, którego już nie ma. Wzdycha głęboko i nerwowo przełyka ślinę, jakby była ostatnim, czego dane mu będzie posmakować, życiodajną siłą. Jak może być tak głupia i myśleć, że nie wiem?! – gani się w myślach za użycie słowa „głupia” względem matki. Ale czy można to nazwać inaczej, niż tylko głupotą?
Odwraca głowę w drugą stronę. Traktuje to działanie jako chwilową ucieczkę od problemów. Przymyka oczy, gdy ciężar powiek okazuje się nie do wytrzymania, lecz po chwili unosi je, uchylając przed samym sobą rąbek tajemnicy tego świata. Od razu żałuje swojego działania. Obraz, jaki maluje się przed jego oczami jest daleki od ideału, jaki obrał sobie za cel. Dwie liny i deska, które mają udawać huśtawkę, czerwona zjeżdżalnia, górka usypana z piasku, kilka zabawek, ławka. Nigdy nie miał okazji podejść bliżej, dotknąć, poczuć ziarenka przesypujące się między palcami. Prycha głośno, obserwując śmiejące się dzieci. Jedno z nich upada, a po jego twarzy spływają łzy. W mgnieniu oka pojawia się obok niego matka, która przecież chwilę temu siedziała na oddalonej ławce. Kobieta chwyta jego ramiona i przyciąga je do siebie. I nagle, nie wiedzieć czemu, płacz ustaje. Marco czuje wyraźne ukłucie gdzieś na dnie serca. Kolejne uczucie na liście tych, których nigdy nie doświadczył. Nieznacznie porusza palcami, by zacisnąć je w pięść. Świat wokół wiruje i chłopak musi oprzeć się o najbliższe drzewo, by nie upaść. Odruchowo dotyka czoła, jest zimne. Bierze głęboki wdech, zapominając o całej sprawie. No bo po co pamiętać?
Robi kilka kroków, a jego wzrok zatrzymuje się na cieniu ogromnego drzewa. Szczupła blondynka od kilkunastu lat zajmuje to samo miejsce. Przywykł do widoku jej twarzy codziennie rano, gdy jadł śniadanie, a także wieczorem, gdy starał się zasnąć. Często przyglądał się jej stojąc przy oknie. Oczywiście do czasu, gdy matka zabroniła mu tego robić, a i później, lecz znacznie rzadziej. Aż wreszcie przestał. Zrozumiał, że będąc tym, kim jest, nie może pozwolić sobie na podobne „dziwactwa”. Tak mu się wydawało. Podchodzi bliżej, ale dziewczyna nie podnosi wzroku, a żadna część jej ciała nawet nie drga. Przez chwilę chce jakoś zareagować, ale porzuca tę myśl i idzie dalej.
Na rogu alejki czeka już na niego przyjaciel. Rzuca ostatnie spojrzenie w stronę dziewczyny i robi kilka kroków do przodu. Wyciąga dłoń, by przywitać bruneta. Znają się od najmniejszych lat, gdy ich matki postanowiły ich sobie przedstawić. To właśnie Diego miał być dla niego „odpowiednim” towarzystwem. I paradoksalnie tak się stało. Bez wątpienia na pytanie kto jest najbliższą mu osobą odpowiedziałby, że jest to chłopak stojący tuż przed nim.
            - Diego. Co cię sprowadza w moje skromne prawie-progi? – mruczy przeciągle, uśmiechając się, ale gdy jego wzrok napotyka wyraz twarzy chłopaka, zmienia uśmiech w niejasny grymas. – Masz dla mnie jakieś informacje?
            - Niestety tak. Nie spodobają ci się. – brunet unosi głowę, biorąc głęboki wdech i kontynuuje swoją wypowiedź. – Twoja matka ma co do ciebie bardzo ambitne plany, Tavelii.
            - Co masz na myśli? – w oczach kędzierzawego chłopaka widoczne jest zmartwienie, może nawet strach. Mimo całego szacunku, jakim darzy matkę, nie ufa jej pomysłom, które ostatnio bywają coraz śmielsze.
            - Cóż. Nie spodziewałem się, że dane mi będzie zatańczyć na twoim weselu tak wcześnie. – Hernandez prycha głośno i uśmiecha się sarkastycznie.
            - Co ty pieprzysz? Skąd to wiesz? – samokontrola i opanowanie bruneta w mgnieniu oka zostają zastąpione przez wściekłość, ale również nieporadność, którą niespodziewanie w sobie odnajduje. Ślub? Wesele? Niby z kim?
            - Myślę, że dowiesz się, kiedy wrócisz do domu, Marco. ¡Adíos! – w momencie, w którym wypowiada słowa pożegnania, unosi dłoń w podobnym geście i znika za rogiem, zostawiając Marco zupełnie samego i bez pomysłu na to, co ma dalej robić.
            - Die…

            Odwraca się na pięcie i zaciska obie dłonie w pięści, by po chwili stanąć naprzeciwko muru i z całej siły uderzyć w jedną z pokrytych rdzawym proszkiem cegieł. Podnosi głowę, bez konkretnego celu wpatrując się w wieczorne niebo. Mruży oczy nagle i z dużą siłą, powodując ból skroni. Unosi dłonie do twarzy i odgarnia nimi włosy z czoła. Tupie prawą nogą, dając upust złości. Z jego ust powoli wypływają coraz potężniejsze przekleństwa. Od dzieciństwa wypełniał wszystkie polecenia swojej matki, ślepo wierząc w ich słuszność. Nie mógł sobie pozwolić na cokolwiek, co zostawiłoby plamę na honorze nazwiska jego rodziny. Ale teraz? Chrzanić nazwisko! Tych parę cholernych literek… Jeżeli ta kobieta myśli, że siłą zaciągnie go przed ołtarz to grubo się myli!
            Traci kontrolę nad sobą i nie panuje już nad tym, co robi. W przypływie uczucia, którego nie potrafi nazwać, rusza przed siebie i siada pod ogromnym dębem. Nie zwraca uwagi na utkwione w nim spojrzenia przechodzących ludzi. Nie zwraca uwagi na sączącą się z rany na nadgarstku czerwoną krew, o brudnym zabarwieniu koloru hebanu. Nie wzrusza go nawet fakt, że brązowe tęczówki dziewczyny po raz pierwszy nie są zainteresowane niczym, poza nim. Podciąga nogi pod brodę i opiera czoło o kolana, chowając twarz. Powrót do domu to ostatnie o czym myśli, co chciałby zrobić. Wie, że nie jest gotowy na konfrontację z matką. Jestem pieprzonym tchórzem! – jedyne, na co go stać, to oskarżanie się w myślach. Doskonale zdaje sobie sprawę, że gdy stanie twarzą w twarz z matką… Kobieta bardzo dobrze potrafi maskować uczucia, za to świetnie wie, co powiedzieć, by uderzyć w te, o których nie miałeś pojęcia, że istnieją. Wiele razy odczuł to na własnej skórze. Ale jest jej synem. Wiele razy miał okazję grać w jej grę. Byli tacy sami.
            Cisza wokół niego nie pozwala mu na dłuższe przemyślenia. Ta cisza jest jedną z najcichszych, jakich doświadczył w życiu. Ale on nie potrafi cierpieć w milczeniu. Robi to o wiele głośniej, niż ktokolwiek inny. Nieznacznie unosi głowę, gdy dociera do niego, że nie jest sam i coś tuż obok się poruszyło. Czuje chłodne powietrze na ramieniu, a gdy otwiera oczy, okazuje się, że jest to oddech delikatnej istoty siedzącej po jego prawej stronie. Wpatruje się w twarz dziewczyny z rozchylonymi ustami. Przez chwilę zastanawia się, dlaczego mimo ciężkiego wiatru, jaki rozprasza wokół nich upał, policzki blondynki są jasne, blade, jak cała jej twarz. Nie ma na niej śladu różu. Tak, jakby nie odczuwała tego, czego wielu ludzi wolałoby nie czuć. Dokładnie analizuje rysy jej twarzy od czoła, poprzez mały nos, pełne usta i na wyraźnie zarysowanym podbródku kończąc. Nigdy wcześniej nie miał okazji przyjrzeć jej się z tak bliska.
            - To ty. -  ze zdziwieniem wpatruje się w usta dziewczyny, które chwilę wcześniej poruszyły się i pozwoliły wydostać się dwóm słowom. Tak proste stwierdzenie, a jednak nie rozumie, co blondynka ma na myśli. Przestaje rozumieć wszystko, co dzieje się wokół niego. Dlaczego w ogóle usiadł pod tym drzewem? Dlaczego wciąż pod nim siedzi? Chce uciec, ale nie może. Niewidzialna siła trzyma go w miejscu. Wbija zrozpaczony wzrok w tęczówki dziewczyny, doszukując się odpowiedzi.
            - To ty. – powtarza kolejny raz, jak mantrę. Unosi wzrok. – Byłeś tam. A teraz jesteś tu. – jej spojrzenie wraca na zdezorientowanego chłopaka. Widzi, że oczekuje on od niej wyjaśnień, jednak nie daje mu żadnych. – To ty. Ja wiem.
            - Nic nie wiesz. – nagłe wyznanie chłopaka psuje atmosferę, jaka wytworzyła się między nimi w ciągu ostatnich minut. On jednak nie cofa swoich słów, a brnie dalej w chorą rzeczywistość. – Nie masz o niczym pojęcia! Jak możesz mówić, że cokolwiek wiesz? Nie znasz mnie. – przez chwilę wpatruje się w jej oczy, ale i tym razem nie otrzymuje wyjaśnień. Mija kilka minut, kiedy orientuje się, że krew na nowo krąży w jego żyłach i odzyskał czucie w kończynach. Wstaje i robi krok do przodu. Za nim kolejny.
            - Siedziałeś tam, w tamtym oknie. – głos dziewczyny wyrywa go z zamyślenia i sprawia, że zapomina o celu swoich działań. Odwraca się i spogląda na blondynkę. Nie wskazuje ona dłonią na żaden z domów, ale jej wzrok utkwiony jest w okiennicy, z którą związał wiele swoich wspomnień. – Kiedyś codziennie tam siedziałeś. Patrzyłeś na mnie. – uśmiecha się delikatnie. – A potem ci zabroniła. Widziałam to. Zasłoniła szyby. A potem już tylko płakałeś… Uczyłeś się kilku języków. Miałeś pięciu nauczycieli. Jednego z nich nienawidziłeś do tego stopnia, że wrzuciłeś mu żabę do torby. Potem już nie wrócił… - ma ochotę przerwać niezwykły monolog dziewczyny i zapytać skąd ma te wszystkie informacje, tak bardzo zgodne z prawdą, ale zamiast tego zbliża się i słucha dalej. – Twój ojciec nie żyje. Wróciłeś do domu i pierwszym, co zobaczyłeś była gazeta otwarta na stronie z nekrologiem. Matka nigdy nie płacze, gdy jesteś obok. Wtedy też nie płakała.
            - Przestań. – w przeszklonych łzami oczach chłopaka maluje się złość. – Nie powinnaś tego wiedzieć. I tak nic nie rozumiesz… Nie wiesz jak to jest. Siedziałem tuż obok niej, a jednak byłem sam. A on odszedł. Z chwilą jego śmierci zostawili mnie oboje. I żadne z nich już nie wróci. Nikt tego nie zrozumie. Kim ty w ogóle jesteś?!
            - Byli lekarzami. Zachorowali. – zaczyna nową historię, nie zwracając uwagi na pytanie chłopaka. – Walczyli o każdy oddech. Przegrali. Patrzyłam na to, rozumiesz? – role się odwracają i tym razem to ona pyta, choć nie oczekuje odpowiedzi. Nie krzyczy, nie płacze. Wypowiada te zdania, jakby były odpowiedzią na pytanie o pogodę. Przez chwilę wygląda jakby chciała coś dodać, ale porzuca swój zamiar. On już nawet nie słucha. Odwraca się i tym razem zdecydowanym krokiem rusza w stronę domu. Nie jest pewny tego, co stało się przed chwilą, ale wie, że choć w życiu rozmawiał z wieloma niezwykle inteligentnymi osobami, żadna z nich nie zrobiła dla niego tyle, co ta dziewczyna. Dziękuję… - szepcze, ale tak, by nie usłyszała. Myli się.

            Stare, mahoniowe drzwi skrzypią, gdy jego dłoń naciska na mosiężną klamkę. Przełyka ślinę i bierze najgłębszy oddech w jego życiu. Mimo, że codziennie pokonuje drogę między drzwiami, a salonem, tym razem jest prawie pewny, że zapomniał jak ma tam dojść. Ostrożnie podnosi prawą nogę i naciska nią na drewnianą podłogę. Po chwili dostawia do niej lewą. Zdejmuje buty, by nie zostawić śladów na wypolerowanym parkiecie. Nie wie, jakim cudem, ale nie mija minuta, a on siedzi na skórzanym fotelu, wpatrując się w ścianę. Z pokoju obok wyłania się postać jego matki.
            Jasnobrązowe włosy kobiety opadają falami na linii karku. W zielonych oczach maluje się obraz spokoju i niewyjaśnionej pustki. Pod oczami widoczne są delikatne zmarszczki, oznaki wieku. Lekko zadarty nos pokryty jest warstwą piegów. Górna warga ust jest nieco węższa niż dolna i delikatnie drga, gdy kobieta oddycha. Bordowa sukienka do kolan nie odejmuje jej lat, za to dodaje dostojności i elegancji. Na widok chłopaka jej twarz rozjaśnia się, jednak uśmiech wciąż nie znajduje na niej swojego miejsca.
            - Marco. – wypowiada zimnym, lecz spokojnym tonem. – Moja bliska znajoma odwiedzi nas dziś i zje z nami kolację. Będzie tu ze swoją córką, Charlotte. Chciałabym żebyście się polubili, bo… chcę żebyś się z nią ożenił.
            - Wiem. – mruczy. Matka patrzy na niego ze zdziwieniem, ale nie dopytuje o szczegóły. – Czy jest już za późno żeby się nie zgodzić?
            - Oczywiście. Nawet jej nie znasz. Jest ładna, miła…
            - A ile warte jest jej nazwisko? Jaki majątek ma jej rodzina? Kim jest jej ojciec?
            - Zamilcz. Nie życzę sobie żebyś zwracał się do mnie w taki sposób. Rzeczywiście to małżeństwo będzie dla nas bardzo korzystne. Musisz o tym pamiętać, nie pochodzisz ze zwykłej, wieśniackiej rodziny.
            - Czasami wolałbym być tym wieśniakiem! Mam już tego dość. Zawsze decydowałaś o wszystkim, co działo się w moim życiu. Tym razem ci nie pozwolę. Jak możesz zażądać ode mnie poślubienia dziewczyny, której nie znam, której nie kocham, z którą nie będę szczęśliwy i wciąż nazywać się moją matką?! – urywa, by po chwili unieść dłoń i przyłożyć ją do pulsującego bólem policzka. Jednak nie to jest najgorsze. Żal i nienawiść w jego oczach atakują serce matki, które pierwszy raz od wielu lat daje o sobie znać, a po twarzy kobiety spływają pojedyncze łzy. Siada obok chłopaka. Oboje płaczą, wpatrując się w swoje zranione twarze.
            - Wybacz mi, synku. – szepcze. – Nie mogę zmienić zdania…

            Godzinę później oboje siedzą przy bogato zastawionym stole, nie odzywając się do siebie. Chłopak bez celu przygląda się jedwabnej serwetce i zastanawia się jaka siła pokierowała nim, by zgodził się zostać. Dzwonek do drzwi jest pierwszym odgłosem, który przerywa głuchą ciszę. Niechętnie opuszcza krainę swoich myśli, przenosząc wzrok na matkę. Ma przeczucie, że to ona powinna otworzyć i powitać gości w ich domu. Kobieta wstaje i rusza w stronę przedpokoju, a chłopak odlicza ostatnie sekundy samotności i wzdycha głęboko. Po chwili w salonie pojawiają się trzy osoby. Matka trzyma za rękę niską i pulchną kobietę, zapewne to o niej mówiła. Tuż obok stoi dziewczyna, wygląda jakby była w jego wieku. Jest ładna. Jej drobną twarz okalają miedziane loki, a policzki płoną rumieńcem. Tak różne… - łapie się na błądzeniu myślami po wydarzeniach ostatnich godzin.
            Spotkanie przebiega spokojnie. Marco i Charlotte, w przeciwieństwie do swoich matek nie są zainteresowani rozmową i nie odzywają się nawet słowem. Mimo to, obie kobiety są pewne, że przypadli sobie do gustu. Jedynym zdaniem, jakie brunetowi udaje się usłyszeć i zapamiętać, jest to oznajmujące o dacie uroczystości ślubnych. Rejestruje również moment, w którym matka wspomina o zaręczynach, a jej przyjaciółka z denerwującym, francuskim akcentem odpowiada, że wszystko jest już załatwione i rozesłała zaproszenia. Głos więdnie mu w gardle i nie jest w stanie wypowiedzieć jednego słowa. Jego przyszła żona nagle odzyskuje mowę i komentuje wszystko z szerokim uśmiechem. Widać, że przeciwieństwie do chłopaka jest podekscytowana małżeństwem i nawet fakt, że nigdy wcześniej się nie spotkali, nie przeszkadza jej w opowiadaniu o tym, jak idealnie do siebie pasują i jacy będą szczęśliwi. I ja mam się ożenić z taką pustą wariatką?! – Marco wyraźnie markotnieje i zaciska dłonie w pięści. Kolacja trwa dla niego o wiele dłużej niż w rzeczywistości jest. Kiedy obie kobiety wreszcie opuszczają dom, chłopak bezsilnie opada na skórzaną kanapę. Łzy spływają po jego twarzy, choć tak bardzo chciałby, by ich nie było. Matka patrzy na niego zdziwiona, w jej oczach nie odnajduje zrozumienia.
            - Mamo. Ja nie mogę… Nie mogę tego zrobić. – krzywi się i chowa twarz w pokaleczonych dłoniach. Sam nie wie, dlaczego to mówi. Szansa, że matka choć raz go posłucha jest jedna na kwadrylion, a może nawet mniejsza. Oczywiście nie myli się, zna ją aż za dobrze.
            - Ale musisz. – na dźwięk głosu matki, w którym słyszy delikatne wahanie, wstaje i chwyta pierwszą lepszą bluzę. Zakłada buty i wybiega z domu, nie zwracając uwagi na powtarzającą jego imię kobietę.
           
Kieruje się prosto do parku, pod ogromne drzewo. Nie ma pewności, że znajdzie tam to, czego szukał, ale wydaje mu się, iż ktoś szepcze mu do ucha, że właśnie to ma teraz zrobić. Zatrzymuje się tuż przed rośliną i podnosi lewą nogę, by kopnąć drobny kamyk. Unosi głowę i wpatruje się w coraz ciemniejsze obłoki, które pozwoliły słońcu odpocząć i skupiły się na przysłanianiu mniejszych gwiazd. Tych, które nie potrafią albo nie chcą dopasować się do konstelacji. Kształty, jakie tworzą są tak skomplikowane i różne, jak ludzkie życia. Przenosi wzrok na gałąź ostatnimi siłami utrzymującą się przy drzewie. Sięga ręką, by ją wyrwać i złamać, a następnie odrzucić daleko tak, jak ktoś to zrobił z jego sercem.
- Zostaw. Co takiego zrobiło ci to drzewo? Zostaw. – delikatny głos sprawia, że znów zapomina, co tak naprawdę chciał zrobić. Hipnotyzująca ciepła barwa zatrzymuje krew, zamraża mięśnie i zastępuje tlen, sprawiając byś o nią błagał.
- A co takiego ja im zrobiłem? Nikt mnie nie pytał. Nie było dla mnie litości. Ale przecież o tym też wiesz, prawda?
- Wiem więcej niż myślisz, ale o wiele mniej niż ci się wydaje. – odpowiada, unosząc prawą dłoń i palcami odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Materiał jej błękitnej sukienki układa się falami na jej kolanach, a cienka, złota oblamówka odbija światło wschodzącego księżyca. Przenosi splecione w warkocz pasma na prawe ramię, zahaczając o jasnoniebieskie ramiączko, które delikatnie zsuwa się na jej obojczyk. – Usiądź.
W zupełnej ciszy i osłupieniu spełnia jej prośbę. Zajmuje miejsce obok niej. Nocne powietrze niczym najcieńsza tkanina owiewa jego twarz. Ostatnie śpiewy ptaków cichną. I znowu ta cisza, której nie rozumie. A może nawet się jej boi. Cisza jest tak krucha. Ogromna siła, którą tak łatwo można zniszczyć jednym słowem. I przestaje być tym pięknym, choć przerażającym zjawiskiem. Podciąga się na łokciach i opiera ramiona o chropowatą powierzchnię pnia drzewa. Przesuwa się w prawo, gdy wypukły spróchniały konar zajmuje miejsce pod jego łopatką, wbijając się niemiłosiernie. Głęboko oddycha, wypełniając swoje płuca świeżym powietrzem, którego tak bardzo im brakuje. Marszczy nos, gdy uderza w niego delikatny aromat jej perfum. Przekręca głowę, a jego oczy chcą patrzeć tylko na jej jasną twarz.
- Nic z tego nie rozumiem. – nieświadomie marnuje wysiłek, który oboje włożyli w otaczającą ich ciszę, uwalniając męczące jego myśli zdanie.
- Nie musisz rozumieć. Ważne jest to, co czujesz. – podziwia lekkość z jaką wypowiada słowa i zdolność do łączenia ich w niejasne, ale piękne całości.
- Kim jesteś? Jak masz na imię? – pytania nurtują jego duszę, choć zdaje sobie sprawę, że wybrał najgorszy moment, by je zadać.
- Nieważne jest to kim jestem, ale dlaczego tu jestem. – kolejna odpowiedź jest następną skomplikowaną wskazówką, a droga do jej rozwiązania jest długa i kręta.
- A dlaczego… - zaczyna, lecz spojrzenie dziewczyny nie pozwala dokończyć myśli. Blondynka ostrożnie przesuwa lewą dłoń, tak, by jej palce stykały się z placami chłopaka.
- Jestem Ludmiła.
- Jestem Marco.

Na ich twarzach widnieją uśmiechy, a dłonie są splecione w uścisku, którego nie jest w stanie rozerwać żadna siła tego świata. Chłopak unosi rękę, nie puszczając dziewczyny i ostrożnie zbliża ją do siebie. Delikatnie całuje każdy palec lewej dłoni blondynki. Rozmawia z nią zaledwie drugi raz w życiu, ale czuje między nimi więź. Tak, jakby znał ją od dawna. Może właśnie tak było. Spojrzenia, które wymienili przez te kilka lat wystarczyły, by stała się dla niego bardzo ważna. Ważniejsza od wszystkiego.
Delikatny głos dziewczyny przerywa ciszę, która tym razem nie była niezręczna, a dawała spokój i ukojenie. Melodia wypływająca z jej ust nie kaleczy milczenia, a jedynie je upiększa. Nuci piosenkę, która wydaje mu się znajoma. Otwiera usta, a słowa same wypływają z jego ust. Ich głosy doskonale się dopełniają tworząc niemal namacalne złoto.

There’s a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.

And it’s whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter.

And she’s buying a stairway to heaven…

Powrót do domu zajmuje znacznie dłużej niż zwykle. Myśli krążą wokół jednej osoby, a serce płacze, gdy przypomina sobie o tym, co je czeka. Nerwy spowodowane nieuniknioną konfrontacją z matką schodzą na drugi plan. Wszystko schodzi na dalszy plan, bo właśnie odnalazł sens najbliższych lat. Odruchowo spogląda na zegarek spoczywający na jego lewym nadgarstku. Mija godzina odkąd wyszedł z domu, a jemu wydawało się, że czas zatrzymał się w miejscu i przeżyli swoją własną, prywatną wieczność. Wieczność zamkniętą w tych kilkudziesięciu minutach, które spędzili razem. Światło księżyca pada na szkiełko zegarka, odbijając je na korony drzew. Niektóre liście jakby świecą. Przyspiesza, niemal biegnąc. Zatrzymuje się na dziedzińcu przed domem i kieruje swoje kroki do fontanny w ogrodzie. Staje tuż przed nią i podnosi dłonie, by nabrać w nie odrobinę wody. Przemywa twarz, próbując pozbyć się każdego mankamentu dzisiejszego dnia. Czuje na policzkach chłodny powiew wiatru. Krople życiodajnego napoju rozpryskują się dokoła, zostawiając małe ślady na ubraniach chłopaka.
Gdy przekracza próg salonu, matka stoi niemal w tym samym miejscu, w jakim była, gdy ją zostawił. Jej pusty wzrok jest utkwiony w bogato zdobionym żyrandolu. Słysząc kroki Marco, odwraca się i siada na kanapie, oczekując, że syn zajmie miejsce obok niej. Chłopak spełnia jej niemą prośbę. Otwiera usta, by zacząć rozmowę, ale kobieta przerywa mu, nim jeszcze usłyszy co takiego chciał powiedzieć.
- Doskonale wiem, co próbujesz mi przekazać, Marco. – zaczyna dość oschle, lecz każde kolejne słowo wypowiada coraz spokojniej i cieplej. – Ale ten temat jest już zakończony.
- Nie pozwoliłaś mi dojść do słowa. Zawsze tak robisz, bo chcesz mieć nade mną przewagę. - zdania płynące z jego ust brzmią jak najpodlejsze przekleństwa.
- Wiesz dobrze, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Nie mogę się z nią ożenić!
- Ale to zrobisz.
- A jak to było z tobą i ojcem?! – od dawna nie używał już słowa „tata”. Słowa syna uderzyły w kobietę ze zdwojoną siłą. Unosi dłoń w geście obronnym i przykłada ją sobie do serca. Przechyla głowę w prawo, wpatrując się w jakiś oddalony punkt tak, jak to się robi w filmach przy retrospekcjach. Kilka głębokich oddechów w niczym nie pomaga, a powietrze jest coraz bardziej duszące. Otwiera usta, lecz po chwili zamyka je. Nie mówi już nic.
Chłopak kiwa głową.
- Tak właśnie myślałem.
Wstaje i wychodzi z ogromnego salonu. Z trudnością pokonuje kolejne stopnie krętych schodów. Wreszcie wyłania się przed nim upragniony obraz drugiego piętra. Podchodzi do jasnobrązowych drzwi i chwyta za klamkę, która od razu ustępuje. Wchodzi do środka i siada na łóżku, opierając głowę na kolanach. Po chwili podnosi się, kierowany impulsem. Pierwszym, po co sięga, jest stojąca na francuskiej komodzie fotografia oprawiona w dębową ramkę. Widnieje na niej twarz młodego mężczyzny o ciemnobrązowych oczach i kręconych włosach podobnego koloru. Pod tym względem zawsze byli tacy sami.
- I co tato? Powiedz mi co ja mam teraz zrobić? Przecież ja jej nie kocham. Nawet jej nie znam. Dlaczego matka tak bardzo chce tego ślubu? Mam wrażenie, że zamierza się mnie jak najszybciej pozbyć. Ja tylko przypominam jej o tobie. – pojedyncze łzy spływają po twarzy chłopaka, a jego policzki są zaróżowione. – Nienawidzę cię! Po jaką cholerę musiałeś umierać?! Gdyby nie to, bylibyśmy normalną rodziną! – strumień słonych kropli zostawia piekące ślady na skórze chłopaka. Oczy szczypią niemiłosiernie. – I tak byłbyś po jej stronie… Ale wiesz co?! Mam to gdzieś! Nie ożenię się. Pieprzę to. I wiesz co jeszcze ci powiem tatusiu?! Kocham kogoś innego. Nic poza tym się nie liczy… - siada na podłodze przy łóżku, nie wypuszczając zdjęcia z rąk. – Tak bardzo chcę żebyś był tu ze mną… - szlocha, a płacz i cierpienie doprowadzają go do krainy Morfeusza. Zasypia z fotografią ojca tuż pod sercem.

Budzą go pierwsze promienie słońca i dźwięki ptaków śpiewających tuż za uchylonym oknem. Niedbale podnosi się i z grymasem na ustach stwierdza, że boli go całe ciało. Sięga pamięcią do poprzedniego dnia i przypomina sobie, że całą noc spędził na podłodze. Klnie pod nosem. Spogląda na sufit i zwraca się do ojca – To też twoja wina. Podchodzi do drzwi i z niepokojem zauważa, że nie jest w stanie ich otworzyć i to z powodu braku siły. Wizyta pod prysznicem przywraca mu trzeźwość myślenia. Staje przed lustrem i przygląda się meksykańskim rysom swojej twarzy. Ślady pod oczami świadczą o nieprzespanej nocy. Odkręca kurek i niemalże zanurza całą twarz w lodowatej wodzie. Przejeżdża dłonią po włosach, nadając im pożądany kształt. Wraca do pokoju, po drodze zakładając błękitną koszulę. Wyjmuje z szafy czarne, wąskie spodnie. Kompletuje swój strój i zbiega na dół po schodach. Po drodze zerka na stojący w przedpokoju zegar z wahadłem. Zdziwiony orientuje się, że jest już po południu. Zagląda do kilku pomieszczeń, ale jego matki nie ma w żadnym z nich. Jedyne co znajduje to koperta leżąca na stole. Nie jest to jednak żadna wiadomość od kobiety, a jedno z zaproszeń na domniemane wesele. Podnosi kartkę i dokładnie wczytuje się w treść. Potrzebuje chwili, by zrozumieć. Jutro. Jutro?! Czyta ponownie i stwierdza, że w niczym się nie pomylił. J u t r o.
Wkłada do kieszeni leżące na etażerce klucze i wybiega z domu. Pierwszym, co czuje, jest chłodne powietrze. Tego dnia jest znacznie chłodniej, niż poprzedniego. To daje pewnego rodzaju orzeźwienie, nie tylko w dosłownym znaczeniu. Jego wzrok mimowolnie kieruje w stronę ogromnego drzewa, które, jak się okazało, jest klonem. Myśli zmierzają ku pięknej blondynce, która w tak krótkim czasie zajęła najwyższe miejsce na podium serca. Na jego twarz wpełza szeroki uśmiech, który niczym gumka wyciera wszystkie przykre wspomnienia z umysłu. Kolejne kroki nie sprawiają mu już takiego problemu, jak wcześniej. Zbliża się w upragnione miejsce powoli, lecz pewnie, stawiając stopę za stopą. Podnosi głowę, ale to, co napotyka jego wzrok, jest zupełnie inne od jego marzeń. W jednej chwili wszystko, co sobie postanowił traci sens, a on zaczyna widzieć słuszność w słowach matki. Po raz pierwszy od kilkunastu lat miejsce pod ukochanym drzewem jest puste, a dookoła widnieje tylko jeden cień. Unosi głowę, przyglądając się chmurom. Żadna z nich nie układa się w sensowny kształt. Zawsze mu się wydawało, że obłoki po prostu robią sobie żarty z ludzkich pragnień, tworząc akurat to, o czym człowiek pomyśli, ale tylko po to, by obserwować ból i cierpienie.
- Najpierw ty mnie zostawiłeś, a teraz ona… - ciska swoimi myślami w bezkresną linię nieba. Przenosi wzrok na pusty plac zabaw. Podchodzi do huśtawki i ostrożnie podnosi dłoń, przejeżdżając palcami po szorstkich sznurkach tworzących linę. Siada na starej, spróchniałej desce i uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie miał okazji tego zrobić. Wpatruje się w jasny punkt gdzieś w oddali. Tak bardzo jej teraz potrzebuje. Wspomina te krótkie chwile, które udało im się spędzić razem. Łapie się na myślach, że to ona powinna stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Ile by dał żeby Ludmiła zajęła miejsce francuskiej Charlotte…
Przesuwa się niespokojnie, czując czyjś dotyk na ramieniu. Ociera łzy, wstaje i odwraca się. Wiatr delikatnie rozwiewa długie loki blondynki oraz materiał jasnoróżowej sukni. Marco podnosi prawą dłoń i złącza swoje palce z palcami lewej dłoni dziewczyny. Mruga, nie wierząc w to, co widzi. Myślał, że odeszła i nigdy więcej jej nie zobaczy.
- Dlacze…
- Potrzebowałeś mnie, więc jestem. – nie wie, jak wiele znaczą te słowa. Nie czeka już na więcej słów. Obejmuje lewą ręką jej talię i zbliża się do niej. Ostatnim, co widzi jest błysk rozświetlający jej brązowe oczy. Potem przymyka powieki i łączy ich usta w pierwszym pocałunku.

Ostrożnie podciąga się na łokciach, a głowa dziewczyny spoczywa na jego ramieniu. Minęło kilka godzin, choć im wydaje się, że zaledwie kilka minut. I w ciągu tych kilku minut nie odezwali się do siebie ani razu. Nie poruszali się, ani nie oddychali. Jedynym, potrzebnym do życia czynnikiem była obecność drugiej osoby. Wpatrując się w oddaloną rzeczywistość widzieli przed oczami swoje twarze i uśmiechy. Marco nigdy nie rozumiał na czym polega miłość. Nie miał osoby, od której mógłby doświadczyć podobnego uczucia. Teraz, gdy myśli o Ludmile, czuje przyjemne uczucie w żołądku i może to jest właśnie to.
Uśmiecha się w myślach, przypominając sobie chwile, w których dostawał od matki nowe zabawki. One miały wynagrodzić mu brak ojca i prawdziwego dzieciństwa. Udawało się. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie był tak szczęśliwy z powodu niczego. Aż do chwili, kiedy naprawdę poznał Ludmiłę i zorientował się, że nie miał pojęcia o prawdziwym szczęściu. O niczym nie miał pojęcia.
- Co byś zrobił, gdybyś obudził się jutro i okazałoby się, że to ostatni dzień twojego życia? – pyta znienacka blondynka. Nie musiałbym się żenić… - myśli, lecz nie mówi tego głośno. Czuje, że odpowiedź na pytanie nie może być banalna.
- Przyszedłbym tutaj. I powiedział ci, że jeśli jutro ma się skończyć świat, to chcę ten ostatni dzień spędzić tylko z tobą. Tak jak całą wieczność. Bo świat bez ciebie mi się nie podoba i nie chcę bez ciebie żyć. – wypowiada jednym tchem.
- Przecież bierzesz ślub. – gdyby w tym momencie stał, z pewnością by usiadł. Słowa dziewczyny sprawiają, że traci oddech, a głos więźnie mu w gardle. Nawet nie zastanawia się, skąd ona ma takie informacje. Dałby sobie uciąć rękę, że całe miasto wie o tym ślubie więcej niż on sam.
- Nie. Nie chcę tego. Moja matka tego chce.
- Najważniejsze jest to czego ty chcesz. Co czujesz.
- To nigdy nie było ważne.
- Tylko od ciebie zależy, czy kiedykolwiek będzie. Udowodnij, że twoje uczucia są coś warte.

Chłopak wstaje i otrzepuje spodnie z ziemi oraz liści. Zaskoczona dziewczyna patrzy na niego, choć nie odzywa się ani słowem. Podnosi się i staje naprzeciwko niego. Ten chwyta jej dłoń i kolejny raz łączy je w nierozerwalnym uścisku. Uśmiecha się i delikatnie całuje jej palce. Tak bardzo ci dziękuję… - szepcze tak, by tylko ona usłyszała. Patrzą na siebie w ciszy. I znów ta cisza… Wymarzona. Tak piękna. Ubłagana. Potrzebna. Kojąca.
Odsuwa się, wypuszczając jej dłoń. Czuje dziwną pustkę w sercu, gdy tylko się oddala. Pustkę, którą tylko ona potrafi wypełnić. Jej oczy, jej śmiech – najpiękniejszy dźwięk na świecie, jej słowa… Stawia kilka kroków i zatrzymuje się, kierowany nagłym pragnieniem odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale zadaje tylko jedno.
- A ty co byś zrobiła?
- Wypełniła swoje zadanie i… odeszła.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i nie potrafi jej zrozumieć. Tyle zagadek wypływających z ust jednej dziewczyny… Przez chwilę patrzy w jej oczy, doszukując się wyjaśnień, ale nie znajduje ich. Obraz malujący się w tęczówkach blondynki jest pełen uczucia przeszytego iskierkami smutku. Chce jej pomóc, choć doskonale wie, że nie może. Zostawia ją tam tak, jak ukochaną zabawkę. Zostawia codziennie w tym samym miejscu z nadzieją, że gdy następnego dnia wróci, znów ją tam ujrzy. Nie. To zupełnie nie tak. Zabawkę można wymienić, gdy się zepsuje. Kupić nową, gdy się zgubi. Ale miłości nic mu nie zastąpi. Ta miłość jest jak sen, z którego nie chce się obudzić, ale gdy już się obudzi, zniknie na zawsze. Jest powietrzem, wodą, krwią płynącą w żyłach, a gdy się kończy zabiera te wszystkie życiodajne siły ze sobą. Byś poczuł, że bez niej sobie nie poradzisz. Że bez niej nie możesz już żyć…

Również po powrocie do domu nie znajduje matki w salonie. Kieruje się do kuchni i otwiera pierwszą z brzegu szafkę, wyjmując z niej szklankę. Otwiera butelkę soku jabłkowego i wypełnia nim naczynie do połowy. Bierze duży łyk i odkłada napój. Patrzy na wiszący na ścianie kalendarz. Jutrzejsza data jest zaznaczona na czerwono. Wychodzi z kuchni i kieruje się na schody. Pokonuje kolejne stopnie z lekkością, której nie czuł od kilku dni. Dotarcie do pokoju uniemożliwia mu odgłos płaczu płynący z sypialni matki. Przez chwilę wydaje mu się, że ma omamy słuchowe, ale dźwięk nasila się. Staje pod drewnianymi drzwiami, które są lekko uchylone. Z pomieszczenia bije ciepło, jakiego wcześniej nie czuł i nie jest to spowodowane jedynie temperaturą. Opiera się o ścianę przy drzwiach, zastanawiając się, czy powinien tam wejść. Z miejsca, w którym stoi, płacz matki wydaje się niezwykle wyraźny, a on niemalże czuje jej łzy na swojej twarzy. Każda z nich powoduje ukłucie w jego sercu. Zbiera w sobie wszystkie siły i wciąga powietrze, lecz po chwili wypuszcza je, a wraz z nim ucieka z niego życie. Podnosi dłoń i naciska na klamkę, ciągnąc delikatnie. Przymyka powieki, jakby bojąc się obrazu, jaki się przed nimi maluje. Robi krok do przodu i otwiera oczy. Brązowowłosa kobieta siedzi na łóżku, zwinięta  w kłębek. Tuż przed nią leżą rozrzucone albumy ze starymi zdjęciami. Kroki chłopaka są coraz śmielsze. Podchodzi do łóżka i siada na rogu. Sięga po jeden z zeszytów, otwarty dokładnie na środku. Na pożółkłej kartce zapisany jest fragment listu.

...kiedyś uciekniemy i wreszcie będziemy mogli być razem. Nie martw się.
Najważniejsza jest nasza miłość. Gdziekolwiek będziemy, najważniejsze byśmy byli tam razem. I nic nas nie rozdzieli…

            W tym miejscu kartka jest przerwana. Nic dalej. Słowa zapisane na papierze nie dają jednak chłopakowi spokoju. Z tęsknotą w oczach spogląda na matkę, która patrzy na zeszyt, jakby był najgorszym przekleństwem.
            - Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem. Byłam kelnerką. Nie wiem, jak to się stało, że taki ktoś jak on trafił do tak obskurnego miejsca, jakim była kawiarnia, w której pracowałam. Na jego widok… zaparło mi dech w piersiach. Energicznie zabrałam z blatu tackę z kawą i ruszyłam do jego stolika… Pech chciał, że potknęłam się, a zawartość filiżanki znalazła się na jego koszuli. Byłam pewna, że zawiadomi szefa i mogę pożegnać się z pracą, nic podobnego jednak się nie stało. Następnego dnia zjawił się tam o tej samej porze, a ja znów podałam mu kawę, tym razem bez większych wypadków. – ociera łzy, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. – Siedemdziesiąt kaw później zaprosił mnie na naszą pierwszą randkę. Sto dwadzieścia jeden kaw później oświadczył mi się, a czterdzieści trzy kawy później wzięliśmy ślub. W tajemnicy. – odruchowo łapie się ręką za serce, a chłopak słucha jej tak uważnie, jak nigdy wcześniej. – Byłam inna. Nie pasowałam do jego świata. Zaburzyłam wszystkie jego plany na przyszłość. Idealny ślub z idealną kandydatką. Nie chcieli mnie zaakceptować. Dla nich byłam jak ktoś… brudnej krwi. Gorsza. Do dziś nie wiem jak to się stało, że udało mi się znaleźć wspólny język z jego matką. Może wreszcie zrozumiała, że szczerze się kochaliśmy… - podnosi głowę, przełykając ślinę i zaciska usta, próbując powstrzymać łzy. Zamiast tego uśmiecha się szeroko i kiwa głową. – Wiesz, że dopiero dziś odważyłam się otworzyć kopertę z jego rzeczami? Osobiste zapiski, najbardziej intymne listy… Sięgnęłam po jedną z nich, zaadresowaną do mnie. Napisał mi… - parska. – Że robiłam najgorszą kawę na świecie. A to była za gorzka, a to nie dodawałam mleka, które tak uwielbiał… A mimo to przychodził i pił ją z uśmiechem. Dla mnie.
            Zaskoczony wpatruje się w tęczówki matki. Wiedział, jak poznali się rodzice, ta opowieść jednak różni się pewnymi szczegółami. Drga, gdy dłoń matki zaciska się na jego palcach. Jej dotyk jest dla niego prawie zupełnie nowym uczuciem. Opuszki jej palców są mokre od ocieranych łez i zabarwione tuszem. Strach w oczach matki świadczy o niepewności związanej z próbami pogłębienia panującej między nimi bliskości. Matczyne uczucia dają o sobie znać i pod wpływem impulsu mocno przytula chłopaka do swojej piersi. Ten nie protestuje, a pewnie opiera głowę o jej ramiona.
            - Zrozumiałam, że się myliłam. – mówi, gdy odsuwają się od siebie. – Nie mogę cię zmuszać… Przypomniałam sobie, jak to jest naprawdę kochać. Przeżywać najpiękniejsze uczucie na świecie. – patrzy na niego czule, a po chwili kontynuuje swoją myśl, kierowana nagłym pomysłem. – A ty, synku… Czy przeżywasz teraz piękną, prawdziwą miłość? Nieskończoną i rządzącą się własnymi prawami, ale wyjątkową i piękną? – on tylko kiwa głową, choć nie potrafi w żaden sposób okiełznać myśli kłębiących się w jej wnętrzu. Ma ochotę krzyczeć ze szczęścia, ale zamiast tego zapada między nimi cisza. Cisza, która jest najlepszym lekarstwem.

            Budzi się rześki i wypoczęty z nadzieją na lepsze dni. Poranne czynności wykonuje niemal z prędkością światła. Zbiega na dół, do kuchni i wita matkę szerokim uśmiechem. Spojrzenie w stronę kalendarza nie wywołuje już dreszczy na jego ciele. Na pytanie, czy jest głodny, odpowiada przecząco. Myśli tylko o tym, by opowiedzieć blondynce o zmianie decyzji swojej matki i o tym, jak bardzo ją kocha. Dziwne przeczucie podpowiada mu, że ona wiedziała o tym wcześniej, niż on. Podchodzi do okna, by jak za dawnych czasów otworzyć je, stanąć jak najbliżej i przyjrzeć się jej pięknej twarzy. Czuje dziwne ukłucie w sercu, gdy okazuje się, że wcale jej tam nie ma. Jego puls przyspiesza, ale uspokaja się, gdy przypomina sobie sytuację poprzedniego dnia. Nie tłumacząc się zdziwionej kobiecie wybiega z domu, kierując się pod ogromne drzewo. Potyka się o drobny kamień, ale utrzymuje równowagę i przyspiesza kroku, by jak najszybciej znaleźć się w ukochanym miejscu. Widok, jaki napotyka jego wzrok sprawia, że serce pęka mu na milion kawałeczków. Nie ma jej. Świat wiruje, a wszystko, co do tej pory znał traci sens. Wróci. Za chwilę tu przyjdzie, uśmiechnie się, przecież tak bardzo jej potrzebuje. Wróci. Dlaczego wydaje mu się, że w jego myślach nie ma cienia prawdy?
            - Ona nie wróci. – szepcze, szlochając.
            Siada pod drzewem, chowając głowę między kolanami. Czuje chłód spowodowany brakiem jej osoby i pustkę, którą tylko ona może wypełnić. Boże, oddałeś mi matkę, ale dlaczego w zamian musiałeś zabrać mi ją? – wzywa Stwórcę, oskarżając go o całe swoje nic nieznaczące życie. Podciąga się na łokciach, przesuwając się w prawo. Łzy spływają po jego policzkach. Krzyczy. Opiera się na prawej dłoni i nagle czuje pod nią jakiś przedmiot. Jego palce dotykają miejsca zaklejenia koperty. Podnosi ją z ziemi i ostrożnie otwiera, tak, by nie zniszczyć zawartości. Papier jest przesiąknięty zapachem jej perfum. Napawa się nim, ocierając łzy.

Już wiesz, dlaczego tu byłam.
A teraz żyj dalej.
Do zobaczenia kiedyś.
Kocham Cię.
Ludmiła

            Już nie płacze.
            Zapada cisza.












Dziękuję bardzo każdej osobie, która to przeczyta. Nawet piąte przez dziewiąte. 
Postaram się dodać następny rozdział w tym tygodniu, póki jeszcze nie mam aż tak wiele pracy.
Zbliżamy się do końca. Coraz większymi krokami. A potem... Nie wiem czy coś jeszcze będzie. Być może tak, być może nie.

Dziękuję każdemu!

xx