wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Czwarty Część Druga

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY Część 2

Violetta

Patrzyliśmy na siebie nie odzywając się ani słowem. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Chciałam zapisać sobie w sercu rysy jego twarzy. Uśmiech, którym mnie obdarzał zawsze, gdy mnie widział. Chciałam móc patrzeć na niego codziennie. W każdej chwili mojego życia. Budzić się i widzieć zieleń jego oczu, pomieszaną z odcieniami brązu. Zachwycać się dołeczkami w jego policzkach. Całować jego usta. Zachłysnąć się aromatem ulubionych perfum. Stał przede mną. Koszula w kratę, grzywka zaczesana na prawo, zapach szałwii z nutką imbiru, świeży, ulubiony, jak woń najpiękniejszego kwiatu. Miałam miłość mojego życia na wyciągnięcie ręki, a jednak za daleko.

- Co sobie wyobrażałeś? – zapytałam spokojnie, zdziwiona, że udało mi się wykrztusić te proste słowa. Spojrzenie chłopaka okazało się obojętne, nie spuszczał z niej wzroku, ale wydawał się nieobecny. – Co myślałeś?! – nie wytrzymałem. Łzy spływały po moich policzkach, a ciało przeszył ból. Cierpiałam. Znowu cierpiałam przez niego. Tyle razy chowałam głowę w poduszkę, choć chciałam wyć. Miałam ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz jakim jest idiotą. Cholernym zdrajcą. Kartki mojego pamiętnika były przepełnione myślami związanymi z nim. Tymi, których nie mogłam zdradzić nikomu innemu.

- Tęskniłem. – zbliżył się i położył ręce na moich ramionach. Chciałam wtulić się w jego tors i spędzić w nim resztę życia. Czuć się bezpieczna. Nie mogłam. Odsunęłam się gwałtownie, tak szybko, jak on podszedł. Chciałam uciec, zamknąć się gdzieś i do końca życia nie wychodzić z kryjówki. – Tęsknię, rozumiesz?! – ton naszej rozmowy zmienił się diametralnie. – Mijamy się kilka razy dziennie, a ty nawet mnie nie widzisz. Planujesz sobie przyszłość z Tomasem. To boli!

- A mnie nie bolało?! Kiedy wróciłam, a ty prosto w oczy powiedziałeś, że mnie nie pamiętasz?! Kiedy dowiedziałam się, że znalazłeś pocieszenie u innej?! – westchnęłam głęboko i odwróciłam się, by nie patrzeć w jego oczy. – Tomas mnie kocha.

- A ja nie?! – zanim zdążyłam odpowiedzieć znalazłam się w objęciach szatyna. Nie było ucieczki. Nie zamierzałam uciekać. Było mi tak dobrze, a on to wiedział. Wykorzystywał moją słabość, a ja tylko płakałam, plamiąc materiał jego koszuli. Już nie próbowałam się wyrywać. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Oboje widzieliśmy w nich ból i cierpienie. Takie, którego nie da się opisać słowami. Chłopak ujął mój podbródek, a ja zaszlochałam. Łzy zmieszane z czarnym tuszem plamiły moje policzki. Każda z nich zostawiała za sobą ślad. Szatyn zbliżył się jeszcze bardziej, dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Poczułam jego dotyk na skórze, stykaliśmy się oczami. Widziałam, że próbuje wyczytać cień niezgody czy buntu z mojej strony, ale nie znalazł go. Chciałam tego bardziej, niż czegokolwiek, bardziej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Jego usta ostrożnie objęły moje wargi i poczułam ich słodki smak. I nagle znalazłam się w zupełnie innym świecie, jakby we śnie. Piękny, słoneczny dzień. W parku panowała spokojna, przyjazna atmosfera, uśmiechy nie schodziły z ludzkich twarzy, a my? Cierpieliśmy jak nigdy dotąd, stojąc za sceną i całując się, nie zwracając uwagi na nic. Tylko my wiedzieliśmy jak ważny był ten pocałunek. Niósł ze sobą wszystkie emocje, wszystkie rany, których doznały nasze serca. Oderwaliśmy się od siebie i wszystko wróciło do normy. Życie przestało być bajką. Rzeczywistość okazała się brutalna. – Kocham cię. Myślę o tobie. Wariuję. Nie mogę żyć bez ciebie. Bez ciebie umieram.

Zastanawiałam się nad odpowiedzią, która powinna być oczywista. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Nie mogłam kłamać. Żałowałam wszystkiego, co zrobiłam w swoim życiu. Wiedziałam, że cierpię przez własną głupotę. Chciałam uszczęśliwić wszystkich, a wyszło zupełnie odwrotnie. Nie miałam pojęcia, jak mam się zachować. Przypomniały mi się słowa matki Leona. „Nie musisz tłumaczyć się z uczuć…” Czy to mógł być znak? Jakakolwiek rada, która miała pomóc?

- Ja czuję to samo… Ale wolę cierpieć sama niż z tobą… - nie wierzyłam, że kiedykolwiek powiem mu coś takiego. Nie sądziłam, że będzie mnie stać na takie zdania. Ale w tamtej chwili wydawało mi się to najodpowiedniejsze. Podeszłam do chłopaka, by jeszcze raz go pocałować. Tym razem to miał być nasz ostatni pocałunek. – Właśnie tak chcę cię zapamiętać. – szepnęłam i odeszłam, nie odwracając się. „Tak. Ja też cię kocham…” Mam nadzieję, że to wiesz…

Francesca

Przesłuchanie do przedstawienia, tak jak zakładałam, było zwykłą formalnością. Nie tylko nauczyciele mieli przeczucie, co do obsadzenia ról, uczniowie również dobrze wiedzieli, kto ma największą szansę na występ. Cieszyłam się, że obyło się bez większych awantur. Od tego spektaklu zależało „być” albo „nie być” Studia. Widziałam, ze po wybraniu odtwórców głównych ról, humor Camili znacznie się poprawił. Poinformowała ojca o postępach uczniów. Mężczyzna wracał do zdrowia, a ten fakt na pewno bardzo mu pomógł. Studio było całym jego życiem. Problemy moich przyjaciół powoli się rozwiązywały, a moich przybywało. Czasami żałuję, że nie potrafię tak po prostu dać sobie spokój z przejmowaniem się cudzymi sprawami. Byłabym wtedy o wiele szczęśliwsza. To znaczy, tak właśnie zakładałam. Nie wiem, czy mam rację. Może wtedy straciłabym swoją osobowość i wyjątkowość mojego charakteru? Tak, zdecydowanie nie ma drugiej takiej Francesci.
Mam wszystko. Świetną pracę, o której marzyłam i która, jako moja pasja, pochłania mnie bez reszty. Mam wspaniałego brata, który właśnie oświadczył się swojej dziewczynie i planuje ślub. Otacza mnie grono przyjaciół, w tym Camila i Violetta, najlepsze przyjaciółki na zawsze. Zachichotałam, przenosząc wzrok na zawieszkę przyczepioną do błękitnej bransoletki, na moim lewym nadgarstku. One też takie miały, ruda – zieloną, a Vilu – różową. Czego można chcieć więcej od życia? A tak. Miłość. Może przesadzam, może nie można mieć wszystkiego… Albo po prostu, ja nie mogę. Dlaczego tylko ja trafiam na takich chłopaków? Najpierw Tomas. To była największa pomyłka mojego życia, a teraz muszę patrzeć jak jest zakochany w Violetcie. A Braco? Dlaczego wciąż nie mogę zapomnieć o chłopaku, którego czasami nawet nie rozumiałam? Wyjechał do Włoch. Zapewne już nie wróci. Skończy szkołę, znajdzie sobie kogoś… Może postanowi odwiedzić rodzinę w swoim kraju i zabawi tam dłużej? Do czego mu potrzebna pamięć o kimś takim jak ja? O zwykłej Francesce, którą znał kiedyś tam i która zupełnie przypadkiem się w nim zakochała…
Siedziałam na łóżku przeglądając stare albumy. Byliśmy tacy szczęśliwi. Wszyscy. Miłość nie niszczyła relacji między nami, nie odbierała chęci życia. Nie wiem dlaczego, ale zdjęcia układały się w piękną historię. Przypomniałam sobie, jak to było, gdy poznałam blondyna. Mój pierwszy śmiech wywołany jego dziwnym akcentem i językiem, w którym się porozumiewał. Chłopak szybko został naszym najlepszym przyjacielem, a my zacieśnialiśmy więzy w naszym kręgu.

- Fran, napijesz się herbaty? – usłyszałam pytanie płynące z ust Camili. Dziewczyna spędzała ze mną wieczór, nie chcąc zostawiać mnie samej. Ruda podeszła do mnie i usiadła na łóżku, obok mnie. Wzięła ode mnie album, dokładnie w momencie, w którym trafiłam na zdjęcie z dnia, w którym się pożegnaliśmy. W moich oczach pojawił się błysk, a po policzku spłynęły pojedyncze łzy. Każda z nich była, jak piękne wspomnienie. – Oj, biedactwo moje… - dziewczyna wzruszyła ramionami i westchnęła głęboko. – Zapomnij o nim. – miała rację, ale co z tego? To wszystko nie jest takie proste.

Następnego dnia…

Camila

Z powodu soboty, wybierałam się na lekcje wcześniej, niż zwykle. Codziennie czekałam na ten moment, w którym wejdę do Sali, powtórzę ruchy nauczyciela, zatracę się w tym, co kocham. Wstałam cicho, nie budząc Francesci. Rozmawiałyśmy prawie całą noc. Szybko zjadłam śniadanie, założyłam strój i związałam włosy w bezładnego kucyka. Przyjaciółka zdążyła się obudzić. Wychodząc pomachałam jej na pożegnanie i zamknęłam drzwi. Zapomniałam o schodku i potknęłam się, lecąc do przodu. Nagle znalazłam się w czyichś ramionach. Otworzyłam oczy i dostrzegłam ciemne włosy i zielone oczy Diega. Jak on to robi, że jest zawsze tam i wtedy, kiedy go potrzebuję? Nachylił się, by złożyć delikatny pocałunek na moich ustach.

- Znowu idziesz do Andresa. – nikt tak jak on nie potrafi mnie uszczęśliwić i nikt tak jak on nie potrafi tak szybko zepsuć magicznej atmosfery głupim komentarzem.

- Nie do Andresa, tylko na lekcje tańca. – wtrąciłam nie zwracając uwagi na kąśliwość i nieprzyjemne słowa chłopaka.

- Nazywaj to sobie jak chcesz.

- Chcesz przyjść i sam zobaczyć? – mruknęłam zażenowana. Widząc zainteresowanie chłopaka, kontynuowałam. – Proszę bardzo. Odprowadź mnie. Zostań na lekcji. Zobacz, co robię. Nie ufaj mi dalej.

- Ufam ci.

- Właśnie widzę. – westchnęłam głęboko. Nie chciałam doprowadzić do kolejnej kłótni, ostatnio za dużo ich wydarzyło się w moim życiu. – Chodź.

Ludmiła

          Postanowiłam wybrać się na spacer. Ostatnio potrzebuję coraz więcej świeżego powietrza. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może złość powoli ze mnie ulatuje i muszę wypełnić pustkę tlenem. Krok za krokiem, pokonywałam kolejny odcinek ścieżki w parku. Ptaki śpiewały wyjątkowo pięknie, zapowiadał się wspaniały dzień. Ostatnio coraz częściej zdarzają się takie. Gdyby wszystko w moim życiu było takie idealne, ułożone, na swoim miejscu… Pomarzyć zawsze można. To oczywiste, że tak nigdy nie będzie. Bo dlaczego miałoby być dobrze? Zatrzymałam się na chwilę, by wyjąć różowe słuchawki z torebki. Włożyłam je do uszu i zatraciłam się w płynącej z nich melodii. Mijałam mnóstwo świetnie bawiących się dzieci. Tak bardzo przypominały mi czasy, gdy miałam jedenaście lat i bawiłam się w „mamę”, opiekując się siostrami. Uwielbiałam patrzeć na ich zabawę. To wszystko było takie piękne. Właśnie w takich momentach myślałam, że zawsze będzie tak cudownie i kolorowo. Kiedy patrzyłam na te maluchy, przytulające się do swoich rodziców wszystko mi się przypomniało. Mijając kolejną ławkę zauważyłam parę idącą naprzeciwko mnie. Właścicielki tych rudych włosów nie dało się pomylić z nikim innym. Natomiast jej partner… Również wydawał się znajomy. Najpierw pomyślałam, że to jeden z chłopaków, których mijałam na korytarzu Studia, więc stąd go pamiętam. Jednak po chwili wszystko stało się jasne. Już wiedziałam, dlaczego go znam i chciałam zapaść się pod ziemię, by tylko mnie nie zobaczyli. Coś nie pozwoliło mi na ucieczkę. Przypomniałam sobie wszystko, co się stało. Przełknęłam ślinę na wspomnienie Tomasa. Kochałam go, a on to wszystko zepsuł. Pojawił się w moim życiu, niczym tornado. I zniknął tak szybko, jak zawrócił całym moim życiem. Podeszłam bliżej. Zauważyłam minę Cami, która zrzedła, gdy tylko zorientowała się, że to ja.

- Cami, jak miło cię widzieć. – mruknęłam lekceważąco. Spojrzałam na chłopaka, który zmroził mnie wzrokiem. Oczywiście, że mnie poznał. On zniszczył mój związek, ja nie pozostanę dłużna. – O, Dieguś, ty też tu jesteś. Kopę lat! Czyżbyś mnie śledził? – zachichotałam szyderczo. Ruda stanęła przed nami, próbując zgadnąć, co takiego nas łączy. – Nie bądź zdziwiona. Diego ci nie powiedział, że się znamy? – Cami kiwnęła głową przecząco.

- Ludmiła… - syknął brunet, ale ja nie zamierzałam zakończyć mojej scenki tak szybko.

- Niech. Mówi. – Camila wycedziła przez zęby.

- Dziękuję. – zaśmiałam się. – Otóż, kochanie moje, Diego i ja poznaliśmy się we Włoszech. Od razu coś między nami zaiskrzyło, to było oczywiste, że nie pozostanie obojętny na moje wdzięki. Nie sądziłam, że zajdzie to aż tak daleko… Najkrócej mówiąc, to przez niego rozpadł się mój związek. Dlatego właśnie Tomas wrócił tu, do Argentyny…Diego, nie opowiadałeś Camilce naszej historii? – mój ton był coraz bardziej zawistny. Nie obchodziło mnie, jak bardzo ich zranię, chodziło mi tylko i wyłącznie o zemstę.


- Powiedz, że to nieprawda. – Camila spojrzała na chłopaka błagalnym wzrokiem, lecz on tylko spuścił głowę. – Nie wierzę…





xx 

Rozdział Dwudziesty Czwarty Część Pierwsza

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY – Część 1

Maxi

Przesłuchanie do przedstawienia wywarło ogromne zainteresowanie i entuzjazm wśród uczniów Studia. Byłem zadowolony z tego powodu, przecież na to liczyliśmy. Od powodzenia tego występy zależało wiele i każdy z nas miał tego świadomość. Niektórzy wiedzieli to aż za dobrze. Piątkowe popołudnie, a ja siedzę w teatrze wraz z Natalią, Francescą, Angie, która nie przyjmowała do wiadomości, że ma odpoczywać i pojawiła się na przesłuchaniu oraz Andresem. Patrzyłem na przyjaciela podejrzliwie, ale on tylko wzruszał ramionami. Wiedziałem, że bardzo się czymś martwi, a jeśli chodzi o Andresa takie rzeczy trzeba brać na poważnie. Liczyłem, że poznam jego tajemnicę, ale na razie brunet nie robił nic poza przyglądaniem się nieobecnym wzrokiem na szybę okna w teatrze. Ponad połowa uczniów miała występ za sobą. Mieliśmy swoich faworytów, więc oglądaliśmy przedstawienia „z przymrużeniem oka”, nie wyobrażając sobie, że ktoś będzie pasował do roli bardziej niż wskazane przez nas osoby.

- O czym myślisz? – skierowałem pytanie do Francesci siedzącej po mojej prawej stronie. Dziewczyna bez przerwy czymś się martwiła i brakowało jej czasu, by cieszyć się z życia.

- O wszystkim. – nie żartowała, ani nie próbowała mnie zbyć. Kiedy Fran mówi, że myśli o wszystkim, to tak właśnie jest. Żyła problemami nas wszystkich. Posłałem jej szeroki uśmiech, odpowiedziała mi tym samym. – Ostatnia para! Valentina! – mruknęła włoszka z nieskrywanym zażenowaniem. Chyba żadne z nas nie przepada za tą dziewczyną, ale brunetka wręcz jej nienawidzi. Może to dlatego że tak bardzo przypomina Ludmiłę?

Szatynka weszła na scenę ciągnąc za sobą partnera. Christian kroczył tuż za nią zrezygnowany. Współczułem temu chłopakowi. Wyobraziłem sobie, że on jest jej „Naty”. Jest odtwórcą tej samej roli, którą Natalia grała w życiu blondynki. Występ pary zleciał niczym jeden, nic nie znaczący podmuch wiatru. Wszyscy zgodziliśmy się, co do jednej decyzji. Dyskusje na temat obsadzenia ról nie zajęły nam dużo czasu, najwyżej kilka minut i cały plan był gotowy. Wszyscy uczniowie czekali za kulisami, słyszeliśmy ich głośne rozmowy entuzjazm i podekscytowanie.

- Zapraszamy was! – Angie przypadł zaszczyt wygłoszenia ważnego komunikatu. – Za chwilę wywieszę obsadę. Każdy z was był naprawdę wspaniały, ale niestety, nie każdy może zagrać. Ale nie poddawajcie się, jak nie teraz, to następnym razem. Proszę podchodźcie pojedynczo, by sprawdzić czy i jaką rolę otrzymaliście.

OBSADA MUSICALU „SEN NOCY LETNIEJ”

Hermia – Mariana Madera
Lizander – Claudio Montoya
Helena – Valentina Hernández
Demetriusz – Christian Iglesia

Oberon – Jorge
Tytania – Corazón
Puk - Martin


Pozostałe role:
Elfy: Marco, Carlos, Dominica, Sara, Clarisa, Magdalena
Tezeusz - Victor
Egeusz - Tomas
Hipolita - Rebeca
Filostat - Francisco

Próby rozpoczną się w poniedziałek!


Violetta

            Szłam za wskazówkami, niczym na poszukiwaniu skarbu. A czego ja szukałam? Tak naprawdę nie miałam pojęcia. Wydawało mi się, że wiem, a jednak byłam tak daleko od właściwej odpowiedzi. Pytanie, czy naprawdę chcę ją znaleźć. Potrafiłam sama przed sobą przyznać się, że się boje, ale nie umiałam pokazać tego światu. Moje myśli miały miejsce w mojej głowie i sercu i nikt nie pozwolił im opuszczać kryjówki. Nikt nie miał prawa ich poznać, jeśli ja tego nie chciałam. Nikomu na to nie pozwolę. Zrobiłam to raz… I żałuję. Tak, żałuję. A może wcale nie? Plątałam się w swoich uczuciach i wspomnieniach. Nie potrafiłam ocenić, co będzie dobre, a co nie. To, czego szukałam, to nie tylko rozwiązanie zagadki. Poszukiwałam przede wszystkim miłości. Chciałam kochać i być kochana. Czy to coś złego? Czy to źle, że w towarzystwie Tomasa nie czuję się tak? Wiem, że on mnie kocha. Wiem, że nie jest mi obojętny, ale wiem też… Niczego więcej nie jestem pewna. Może właśnie w tym sęk, że nie mogę być pewna, bo jeśli bym była moje życie straci na wartości. Znikną problemy, znikną uczucia, znikną emocje i wspomnienia. Wszystko będzie jasne, już nic nie będzie piękne.
            Kwiaciarnia wyrosła przede mną niczym grzyby po deszczu. Podeszłam do drzwi. Zauważyłam, że za biurkiem stoi mama Leona. Przełknęłam ślinę. Wspaniała kobieta. Pomogła mi tyle razy, kiedy nie dogadywałam się z ojcem. Nie widziałam jej od ponad roku… Zawahałam się naciskając na klamkę, ale otworzyłam. Oczy kobiety przyglądały mi się ze smutkiem. Z pewnością poznała całą naszą historię. Leon od zawsze był z nią bardzo związany i dzielił się z nią wszystkim, co działo się w jego życiu. Ufali sobie tak, jak ja nigdy nie potrafiłam zaufać swojemu ojcu, mimo najszczerszych chęci i prób. Poprawiłam kosmyk wystający z kucyka i podeszłam do biurka, zastanawiając się, co tak naprawdę mam powiedzieć. Przecież nie powiem jej wprost, że szukam „tajemniczego wielbiciela”. Wzięłaby mnie za wariatkę, poza tym zabolałyby ją te słowa. Kobieta nadal patrzyła prosto w moje oczy, a ja nie mogłam odwrócić, czy spuścić wzroku. Złota oprawka okularów pobłyskiwała na jej nosie. Po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech, lecz jej spojrzenie nie zmieniło smutnego wyrazu.

- Witaj, Violetto. – wyszeptała. Jej spokojny głos był aż zadziwiający. Skinęłam głową, by się przywitać, lecz nic nie powiedziałam. Zupełnie zapomniałam, co mam powiedzieć, słowa wyleciały z mojej głowy i straciłam zdolność mówienia. Spojrzałam na nią pytająco. – Nie martw się, moja droga. Ja wszystko wiem. Jest mi bardzo przykro… - koniec zdania wypowiedziała prawie niesłyszalnie, jednak jej słowa uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Kobieta zniknęła w pomieszczeniu obok, by po chwili pojawić się z ogromnym bukietem czerwonych róż. – To dla ciebie. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. – westchnęłam głęboko. Wiedziała znacznie więcej, niż ja. Czy to możliwe, że syn poprosił ją… Nie. T o m a s. Uśmiechnęłam się niepewnie, nie  było mnie stać nawet na zwykłe „dziękuję”, chociaż pani Verdas była dla mnie jak matka.

- Przepraszam, czy… - wreszcie przemówiłam, a moje oczy zaszkliły się łzami. Nie potrafiłam jej przekazać tego jak się czuję, przeprosić, wyjaśnić. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona, próbując domyślić się, o co chcę poprosić. – Czy ja mogę panią przytulić? – zapytałam nieśmiało. Miałam wrażenie, że brunetka potraktuje mnie jak niepoważne dziecko. Mogła również uznać mnie za wariatkę, co byłoby jak najbardziej zrozumiałe. Ale w tamtym momencie nic innego nie przychodziło mi do głowy. Miałam świadomość jak bardzo skrzywdziłam jej syna, a co za tym idzie także ją. Oczywiście nie zapomniałam o tym, jak bardzo on mnie zranił. Czułam, że ona jest tą osobą, która zrozumie mnie najbardziej. Spojrzałam na kobietę, która tylko kiwnęła głową i podeszła do mnie. Przytulona do niej czułam się, jak mała dziewczynka tuląca się do mamy. Przecież właśnie tak ją traktowałam. – Przepraszam, za wszystko. – szepnęłam.

- Moje dziecko… Czasu już nie cofniesz, ale nie przepraszaj. Z uczuć nie trzeba się tłumaczyć. – powiedziała i zniknęła na zapleczu. A ja zostałam sama, z wielkim bukietem czerwonych róż w dłoniach. Wzięłam głęboki oddech, wdychając świeży, słodki zapach kwiatów. Z pod jednego z nich wystawała malutka, zdobiona karteczka.

Świeżego powietrza nigdy dość. Pamiętasz, o czym zawsze marzyłaś?
To może zaprowadzić cię do celu. Bądź czujna.

I co to niby ma znaczyć? O czym marzyłam… Przecież jest wiele takich rzeczy. Muzyka, taniec, śpiew, miłość… Świeże powietrze? Mruknęłam cicho i opuściłam kwiaciarnię. Słońce świeciło dziś wyjątkowo mocno. Najlżejsze podmuchy wiatru nie były wyczuwalne. Świeże powietrze? Wiatr. Gdzie ja ci tu znajdę wiatr?! Nagle odpowiedź na pytanie okazała się oczywista. Wiatr. Cień. Drzewa. Park. Tylko co to ma wspólnego z moimi marzeniami? Jak widać, „mój wielbiciel” zna mnie lepiej niż ja sama. Postanowiłam nie zastanawiać się dłużej i ruszyłam prosto przed siebie, z powrotem do parku. Szłam szybciej, więc znalazłam się tam po kilku minutach. Wokół mnie było mnóstwo matek z dziećmi w małych wózkach, babć z wnukami, a także zakochanych par, które chciały jak najdłużej cieszyć się swoim towarzystwem. Nigdzie nie widziałam jednak żadnej wskazówki dotyczącej moich marzeń. Nagle usłyszałam znajomy dźwięk syreny wozu z lodami. Pobiegłam w stronę, z którego dochodził, niczym mała dziewczynka. Stanęłam w kolejce, by po chwili złożyć zamówienie.

- Poproszę sorbet miętowo czekoladowy. – pamiętam, kiedy miałam zaledwie kilka lat, z tatą często wybieraliśmy się na spacer, a towarzyszył nam ulubiony smak lodów. To było tak dawno… Brakowało mi takiej chwili, chciałam żeby wróciła… Niemożliwe. – Ile płacę? – zapytałam, otrząsając się z własnych myśli.

- Panienka Violetta? Violetta Castillo? – kiwnęłam głową w odpowiedzi. – W takim razie, nie płaci pani nic. – sprzedawca uśmiechnął się serdecznie. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on tylko podał mi malutką karteczkę, nie zdradzając nic więcej. W niczym nie pomagając. Odeszłam kawałek, siadając na drewnianej ławce. W powietrzu roznosił się aromat mojego ulubionego chłodnego przysmaku. Pochłonęłam lody tak szybko, jakbym była pięcioletnią dziewczynką, a ich zjedzenie gwarantowało dłuższą zabawę lub wyjazd na zakupy. Rozwinęłam kolejną kartkę, przerażona, co może kryć.

Smacznego! Wiedziałem, że ci się spodoba. Jesteś już blisko.
Zrób pięćdziesiąt kroków do przodu i dwadzieścia w lewo.
Żartuję :)
Jeśli się rozejrzysz, znajdziesz odpowiedź.

Jeśli się rozejrzysz… Co? Zaczynałam mieć serdecznie dość Tomasa. Przynajmniej zakładałam, że jego. Bo przecież to on. Spojrzałam w niebo, zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiałam lub denerwowałam, szukałam chmur w ciekawych kształtach. Tym razem jeden z obłoków przypominał ogromny mikrofon. Spojrzałam przed siebie. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była ogromna scena, po drugiej stronie jeziora. Czy to może być jakiś znak? Czy to możliwe, że nawet chmury układają się dziś dla mnie? Stwierdziłam, że warto to sprawdzić i spokojnym krokiem ruszyłam przed siebie. Mijając jedną z brązowych ławeczek zatrzymałam się na chwilę i westchnęłam. Zorientowałam się, że w ręku nadal trzymam bukiet kwiatów. Zupełnie o nim zapomniałam, myślałam, że już go nie odzyskam, tymczasem trzymałam go w dłoni. Wyjęłam z niego jedną różę i rzuciłam przed siebie, do jeziora, by zatonęła w jego błękitnej poświacie. Przez głowę przeleciały mi wszystkie wspomnienia i poczułam dziwne ukłucie w sercu. Starałam się jedne wspomnienia zastąpić innymi jednak nie było to takie proste. Uniosłam głowę i poczułam podmuch wiatru na szyi. Prowadził w stronę sceny, pod którą zbierało się coraz więcej ludzi. Ruszyłam za nimi i ani się obejrzałam, znalazłam się na miejscu. Dzięki tym wszystkim tajemnicom niedługo znacznie poprawię kondycję. Na podwyższeniu nie było nikogo. Wszyscy wiedzieli, że coś ma się stać, ale nie mieli pojęcia, co. Tak jak ja patrzyli przed siebie zdumieni.

- Violetta Castillo. – usłyszałam swoje nazwisko i zakrztusiłam się. Kaszląc próbowałam ułożyć swoje myśli. No nie… Nie spodziewałam się czegoś takiego. Dlatego miałam się rozejrzeć? – Zapraszamy na scenę. – głos mówił dalej, ale nie było widać nikogo. Ruszyłam przed siebie niesiona jakąś niewidzialną siłą. Co ja robię? Zadawałam sobie to pytanie, które przeczyło wszystkim moim czynom. Pokonałam kilka schodków i stanęłam przy mikrofonie. Wzięłam głęboki wdech, nawet nie wiedziałam, co będę śpiewać. Zresztą… Co ja w ogóle robię na tej scenie?! Usłyszałam pierwsze dźwięki melodii, jak się okazało mojej ulubionej. Serce podskoczyło mi do gardła i stanęłam jak wryta. Wszystko, czego do tej pory się domyśliłam straciło sens. Chciałam uciec, ale nie mogłam. Coś kazało mi stać w miejscu.
– No soy ave para volar, y en un cuadro no se pintar. No soy poeta escultor, tan solo soy lo que soy. – zaczęłam śpiewać pierwszą zwrotkę piosenki. Westchnęłam głęboko, obawiałam się tego, co stanie się za chwilę. Nie wiedziałam, czy jestem na to gotowa. Czy chcę być na to gotowa…

- Las estrellas no se leer, Y la luna no bajare. o soy el cielo, ni el sol...Tan solo soy. – przepiękny, miękki baryton, który tak uwielbiałam odpowiedział mi łącząc się ze mną w utworze. I nagle zniknęło wszystko, czego się bałam. Obawy ustąpiły miejsca spokojowi i uldze, jaką poczułam. Miałam ochotę krzyczeć, a jednocześnie nie przerywać tej pięknej chwili, której tak mi brakowało. Szatyn pojawił się, wychodząc zza kurtyny. Na jego twarzy widniał uśmiech, a ja patrzyłam na niego przerażonym spojrzeniem. Śpiewałam dalej, a on ze mną. Szybko znalazł się obok mnie, a ja wirowałam w jego objęciach.

Podemos pintar, colores al alma
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas…
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.

Gdy utwór się skończył, potrzebowałam chwili, by wziąć głęboki oddech i wszystko sobie poukładać. Stałam na środku sceny, obok mnie On, a zgromadzone osoby obdarzyły nas gromkimi brawami. Spojrzałam w stronę chłopak, który czekał na moją reakcję, a ja nie wiedziałam, co mam robić. Zeszłam ze sceny i uciekłam za nią. Wiedziałam, że idzie za mną. Nie chciałam tak zareagować, ale ugięły się pode mną kolana. Szatyn stanął naprzeciwko mnie. Czułam ciepło i bezpieczeństwo bijące od niego. Uczucia, które tak kochałam. Dzieliły nas centymetry, oko w oko, twarzą w twarz…






Druga część poświęcona Violetcie i jej "tajemniczemu wielbicielowi".
Czekam na wasze opinie w komentarzach :)
xx

środa, 19 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Trzeci

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI


Francesca

Spędzanie czasu w Restó stało się najlepszą alternatywą na wszelkie problemy. Od rana siedziałam przy barze, w głowie układając plan na resztę dnia. Jak na złość, ja nie mogłam się na niczym skupić, a mój brat był szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Przynajmniej ja nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam go tak rozweselonego. Chyba nawet wtedy, gdy Pablo pozwolił mu wystąpić w przedstawieniu… Chociaż nie, te dwie sytuacje są porównywalne. Z doświadczenia wiem, że Luce trzeba dać chwilę, by się „wyszalał”, a dopiero później zadawać pytania. Tak więc postanowiłam grzecznie poczekać z nosem w książce, każdy rozdział poprzedzając dźwiękami ulubionej melodii. Co jakiś czas zerkałam również na telefon. Może to odruch paranoiczny, ale wydawało mi się, że dziś stanie się coś szczególnego. A miałam nadzieję, że to będzie właśnie to. Imię wyświetlone na ekranie, a po chwili głos, który tak pragnęłam usłyszeć…
Gdyby zobaczył mnie teraz ktoś z przyjaciół, uznałby mnie za zupełnie obcą osobę. Okulary, książka, słuchawki w uszach, brak jakiegokolwiek znaku życia. To zdecydowanie nie jest Francesca, jaką znają. Nawet ja, patrząc rano w lustro, widzę kogoś innego. Nie starą siebie, tylko nową. Wicedyrektor – Francesca Restó. Napis, który widnieje na drzwiach mojego g a b i n e t u. Wisi tam od kilku miesięcy, a ja jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić. Chyba nigdy mi się nie uda. Może dla tego, że to nie jestem prawdziwa ja. I nigdy nie będę.
- Francesca, jeżeli za pięć minut nie zdejmiesz tych słuchawek, to przysięgam ci, że wyjdę z siebie i stanę obok! – dopiero w tamtej chwili uniosłam wzrok i zobaczyłam burzę rudych włosów mojej przyjaciółki. Przygryzłam wargę zakłopotana. Na pewno stała w tym miejscu od kilku dobrych minut, a ja jakby oderwana od rzeczywistości nie zareagowałam.
- Dobrze, już. Przepraszam. – mruknęłam ospale. Pierwszy, poważny błąd.
- Widzę co się dzieje. Zamartwiasz się wszystkim, co się dzieje wokół. Problemami studia, Violettą, Leonem, mną… A doskonale wiesz, że ja sobie świetnie radzę. – spojrzałam na rudą serdecznie, czym wyraźnie zbiłam ją z tropu. Przy niej nie musiałam nic mówić, a ona czytała ze mnie jak z otwartej księgi. Księgi wypełnionej fragmentami historii mojego życia.
- Przestań to robić. – mruknęłam i zachichotałam, co sprawiło, że przyjaciółka spojrzała na mnie jeszcze bardziej podejrzliwie. Niestety, tak już mam, że jak się czymś martwię to nie potrafię porozumieć się z ludźmi. Dobrze, że Camila zazwyczaj wie, o co mi chodzi.
- Co robić? – ruda patrzyła na mnie zupełnie zdezorientowana. Widząc jej minę, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Znać mnie tak dobrze. – skwitowałam i wstałam, by przytulić przyjaciółkę.
Wspaniale by było, gdybym ja potrafiła odgadnąć jej myśli tak, jak ona robi to ze mną. Zauważyłam, że ona również nie jest w najlepszym nastroju, a nie miałam pojęcia dlaczego. Co ze mnie za przyjaciółka? Próbowałam się domyślić, ale żaden powód nie przychodził mi do głowy. Z tego co wiem, z jej ojcem już coraz lepiej. Po zawale nie ma już śladu, a on wraca do zdrowia. A może nawet tego nie wiem? Przecież nie okłamałaby mnie w takiej sprawie, żebym się nie martwiła. Nie Camila. Szkoła tańca… Odnosi sukcesy, ćwiczy z Andresem, co może iść nie tak? Chyba, że… Diego! Jeśli ten podrywacz coś jej zrobił, to nie ręczę za siebie. Nikt nie będzie krzywdził mojej najlepszej przyjaciółki. Nie mam zamiaru na to pozwolić. Nie chcę, by jedna z najbliższych mi osób cierpiała z powodu miłości. Doskonale pamiętam ile przeszła Violetta. Nawet największemu wrogowi nie życzę tego, co przeżyła. A co dopiero Camili…

Natalia

Mam wrażenie, że wszechświat zmienił tor i obrócił się o 180 stopni. Wrócił Tomas. Teraz wróciła Ludmiła. I mogę przysiąc, że zaledwie wczoraj widziałam Marco spacerującego uliczkami parku. Nie tak miało być. Miejsce blondynki miało być przy Hiszpanie, tam w małym domku, we Włoszech. Miałam jej już nigdy nie spotkać, nie chciałam jej spotykać. Lu wraz ze sobą, sprowadziła do Buenos Aires wszystkie wspomnienia. Dosłownie. Widok Tomasa przywołuje chwile, gdy była tak zakochana, a ja bezmyślnie zapatrzona w jej osobę i spełniająca każdą zachciankę zarozumiałej Ferro. A kiedy zobaczyłam Marco… Wrócił dzieciństwo. Chwila, w której się poznałyśmy. Wtedy, w przedszkolu, to oni byli najlepszymi przyjaciółmi. Tylko, że Meksykanin był silniejszy ode mnie. Nie dał się zmanipulować urokami Ludmiły, ja natomiast okazałam się idealna do roli marionetki. Nieśmiała, szara myszka, Natalia Navarro. W tamtym czasie chyba tylko ja i ona naprawdę pamiętałyśmy jak się nazywam. Marzyłam, by to się zmieniło. Chciałam być równie lubiana i znana, co Ludmiła. Była dla mnie wzorem. A teraz wszystkiego żałuję. Od czasu, gdy ją poznałam, ludzie kojarzyli moje nazwisko, jako „Naty – służącą Ludmiły”. A nikt tak naprawdę nie próbował poznać m n i e. Dziewczyny, która wbrew wszelkim pozorom była zupełnie inna i chciała mieć własny głos. Ale była za słaba… Nie znalazła nikogo, kto mógłby jej pomóc, pokazać drogę, uświadomić, że nie jest jednym z „ciał niebieskich”, krążących wokół jedynej gwiazdy. Nie umiała uwierzyć, że też ma talent, że też coś znaczy.
Czasami zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdyby rzeczywiście nie pojawiła się w nim Lu. Byłoby lepsze? Gorsze? Mimo wszystko, arogancka blondynka była moją najlepszą przyjaciółką. Bywały nawet momenty, w których zachowywała się tak, jakby nią była. Wszystkie wyzwiska, którymi mnie obarczała i niepoważne zadania asystentki, przez które cierpiałam i przepłakałam niejedną noc, były warte chwil spędzonych z nią. Prawdziwą Ludmiłą Ferro. Nie taką, którą udawała. Bez masek dnia codziennego. M o j ą   p r z y j a c i ó ł k ą. Zwariowaną blondynką, z którą obejrzałam setki komedii romantycznych, słuchając łkania i kolejnych planów na zdobycie Tomasa. Dziewczyną, która choć świetnie znała się na modzie, popołudnia spędzała na przygotowywaniu posiłków, słuchaniu muzyki i ćwiczeniach karaoke, mając na sobie zwykły dres. Normalną dziewczyną, taką, jak wszystkie inne. No może trochę bardziej wyjątkową. Ale nie „wielką gwiazdą”. Matko… już nie wiem, co myśleć. Kocham ją i nienawidzę.
Mam na głowie tyle spraw. I chyba nie tylko ja. Wszyscy, których znam ostatnio stale się czymś zamartwiają. Moje najlepsze przyjaciółki, Maxi. A ja powoli do nich dołączam. Najpierw Lu, teraz Lena. Ta dziewczyna powoli doprowadza mnie do szału. Czasami nie wierzę, że to moja siostra. W czym my jesteśmy do siebie podobne?! Ona, to jest istny wulkan energii, sto pomysłów na minutę. A najgorsze, że najpierw robi, a potem się nad tym zastanawia. Nie, najgorsze jest to, że to ja mam jej pilnować i pomóc jej „by wyrosła na mądrą młodą kobietę”. Mama chyba nie do końca przemyślała swoją prośbę. Jeżeli jest na świecie ktoś, kto potrafi zapanować nad Heleną, to na pewno nie jestem to ja. Potrzebuję chyba jakiegoś poradnika. Zwłaszcza teraz, kiedy stwierdziła, że chce wystąpić w przedstawieniu na koniec roku, mimo że nawet nie jest uczennicą Studia i oczywiście ja mam jej na to pozwolić. Oczywiście, że bym to zrobiła, chociażby dla świętego spokoju, ale na tym się nie zakończy. Najpierw sam występ, potem główna rola, a potem może jeszcze plakaty z nią w roli głównej... Do tego nie dopuszczę. Nie pozwolę, by zarządzała mną tak jak kiedyś Ludmiła. Jestem teraz zupełnie inną osobą i wiem o swojej sile. Wreszcie mogę decydować o swoim życiu. Nie zmarnuję tego.


Andres

Martwię się o Camilę. Od razu wiedziałem, że ten Diego, to nie jest chłopak dla niej. Ale oczywiście, kto by mnie słuchał. W zasadzie czasami nie wiem, jak ja mogę sam siebie słuchać, ale to nieważne. Widzę, jak diametralnie zmienia się nastrój rudej, gdy spędza czas z Hiszpanem. Raz jest szczęśliwa, wtedy godzę się z myślą, że jest z nim i nie mogę nic na to poradzić, a za chwilę wydaje się smutna albo zła, a wtedy mam ochotę znaleźć go i własnoręcznie rozszarpać. Tak jak w kreskówkach. Nie. Skup się Andres, tu chodzi o Cami, ona jest ważniejsza niż postacie z bajek! Jak dorosnę, miałem być mądrzejszy, a mam wrażenie, że nic się nie zmienia. Czasami myślę, że tylko gdy tańczę ludzie traktują mnie poważnie. Wtedy nie mogę śmiać się z moich dziecinnych żartów, czy kiwać głową na moje zachowanie. Wtedy wszyscy patrzą na mnie z podziwem, mogę wyrazić wszystkie swoje uczucia i emocje, których nie potrafię przekazać w inny sposób. Kiedy nie tańczę, wszystko wraca do normy. Znów jestem głupim Andresem, który o niczym nie ma pojęcia. Jeśli tak, to ja już wolę tańczyć. To naprawdę świetne wreszcie czuć, że ktoś cię docenia i nie traktuje jak idiotę. Taniec. To chyba jedyny sposób, żeby pokazać, jak bardzo jest ważna. Jeśli pozwoli, zrobię dla niej wszystko.

Esmeralda

Powoli spacerowałam alejkami parku, a delikatny, ciepły wiatr otulał moje ciało i rozwiewał włosy. Uwielbiam pogodę w maju, jest tak przyjemnie. Wokół roznosi się wiosenny zapach kwiatów i drzew, na których już widać małe, zielone listki. Czego więcej chcieć od życia? Usiadłam na ławce z ciemnego drewna i zaczęłam wpatrywać się w bezchmurne niebo. Gdy byłam mała, razem z mamą późnym wieczorem rozkładałyśmy w ogródku przed domem koc i wpatrywałyśmy się w ciemne, prawie czarne niebo, pokryte gwiazdami. Codziennie czekałam na chwilę, w której usłyszę jej głos wołający moje imię, ubiorę maleńkie buciki i razem wyjdziemy z domu. Zawsze marzyłam, że kiedyś, kiedy będę miała własną rodzinę, męża, dzieci, będziemy równie szczęśliwi.
Niestety, nie zawsze wszystko musi się udać i potoczyć tak, jak chcemy. Mam teraz świetną pracę, zarabiam pieniądze, ale co z tego? Z córką widzę się raz w miesiącu, czasami wcale. Mój były mąż… Jest byłym mężem. Nie zmienię tego. Czy tęsknię? Oczywiście, że tęsknie. Nieraz wspominam to, co nas łączyło. Nasze uczucia i wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Przez moment było idealnie. Spędziłam z nim jedne z najlepszych lat mojego życia. Aż pewnego dnia czar prysnął. Zostałam sama. Ktoś mógłby powiedzieć – przecież masz córkę. A jednak czuję się tak, jakbym nie była jej matką. Jakby ona nie chciała, żebym nią była. W takie dni jak dziś aż szkoda myśleć o problemach, których jest tak wiele… Westchnęłam głęboko i uniosłam głowę, by spojrzeć w niebo. Tuż przede mną wyrósł cień wysokiego mężczyzny. Przetarłam oczy ze zdziwienia. To przecież niemożliwe…
- Esmeralda? To naprawdę ty? – zadrżałam na dźwięk własnego imienia. Wydawało mi się to nierealne, bym znała osobę, która mnie powitała. – Esme? – nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Wszystkie myśli uciekły z mojej głowy. Jedyną osobą, która używała tego zdrobnienia był…
- German. Ile to już lat…

Violetta

Całe szczęście, że udało mi się odwołać spotkanie z Tomasem. Wiem, że zależy mu na mnie, ale czasami to mam go najzwyczajniej w świecie dość. Tak, jakby się bał, że jeśli każdego dnia nie poświęci mi chociaż kilku minut, to starci moje uczucia i zaufanie. To przecież bez sensu, powinien wiedzieć, że go kocham i byle błahostka tego nie zmieni. Nie na tym polega prawdziwa miłość, w którą ostatnio zaczęłam wątpić. Może mi nie jest ona pisana… Ostatnio zauważyłam, że podczas tylko spacerów w parku jestem w stanie skupić się na czymś konkretnym i poukładać swoje myśli. Jest jak mój drugi dom, w którym uwielbiam spędzać czas. Uwielbiam czuć jego zapach, zatracać się w zieleni, chować w cieniach ogromnych drzew i układać piosenki. Tak jak teraz. Przechodzący ludzie mijają mnie obojętnie, patrzą na mnie z góry. A mi to wcale nie przeszkadza. Siedzę pod moim ulubionym olbrzymem, z pamiętnikiem w lewej dłoni i fioletowym długopisem w prawej. Dźwięki śpiewu ptaków są idealnym akompaniamentem, do utworu, który powstaje na kartkach mojego zeszytu.

Nie ma żadnych innych oczu
Które mogłyby przejrzeć mnie na wylot
Niczyje ramiona nie mogą wznieść
Wznieść mnie tak wysoko
Twoja miłość wznosi mnie poza czas
A ty znasz moje serce na pamięć

Poczułam delikatny powiew wiatru na skórze. Strony pamiętnika lekko się poruszyły i zauważyłam niewielki liścik wystający z pod jednej z nich. Zdziwiło mnie to, ale po chwili domyśliłam się, co się tu dzieje. Już nie wiedziałam, co myśleć. Z jednej strony miałam ochotę go udusić, a z drugiej wydawało mi się to takie urocze. Uniosłam karteczkę i otworzyłam małą kopertę. Jeden kawałek nie pasował do całej układanki, obejrzałam fragment papieru bardzo dokładnie, ale nigdzie nie znalazłam ukrytych inicjałów. Przez moją głowę znów przeleciała myśl, którą tak kocham. Nie! Odrzuciłam od siebie wszystkie wspomnienia, zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Nie chciałam go znać. Nie ma najmniejszych szans, że to on. To Tomas. Tak. Z tą myślą postanowiłam przeczytać wiadomość i poznać tajemnicę.

Czerwone róże są piękne, ale ty piękniejsza. Jeśli dobrze się zastanowisz, niedługo znajdziesz odpowiedź…


Brak podpisu, brak wskazówek. Z powrotem zajęłam swoje miejsce, by spokojnie pomyśleć nad zagadką. Miałam nadzieję, że na końcu czeka na mnie coś wspaniałego, bo inaczej przez tydzień się do niego nie odezwę. Róże, kwiaty… Kwiaciarnia. Zaskoczona własnym sprytem zebrałam swoje rzeczy i wstałam, by ruszyć na „dalsze poszukiwania”. Tylko gdzie ja znajdę kwiaciarnie? Pomyślałam i pożałowałam. Wszystkie fakty powoli składały się w spójną całość, a ja nie chciałam w to uwierzyć, nie dopuszczałam tego do siebie. W pewnym momencie coś mnie tknęło, trafiło jak grom z jasnego nieba i już nie mogłam skupić się na niczym innym. Na naszej pierwszej randce dostałam od Leóna różę. C z e r w o n ą. Jedyną kawiarnię w okolicy prowadzi jego mama. Skrzyżowanie Av Corrientes i Carlos Pellegrini. Czy to możliwe, że to zwykły zbieg okoliczności, a ja wymyślam dalsze części niestworzonej historii? A może znalazłam odpowiedź szybciej niż się tego spodziewałam? Pod wpływem chwili otworzyłam pamiętnik i cofnęłam się kilkanaście stron dalej. „Odszedł z mojego serca… na zawsze”. Natrafiłam na wpis, który pojawił się w zeszycie jakiś czas temu. Wpis, którego byłam autorką. Przestań go kochać! Głos w mojej głowie odezwał się wtedy, kiedy najmniej tego potrzebowałam. Nie potrafię… Kłóciłam się z własnymi myślami, nie zwracając uwagi na przechodzących ludzi, którzy pewnie już dawno uznali mnie za niepoczytalną i niestabilną psychicznie. Próbowałaś? Nie potrafisz, czy nie chcesz? Doskonale znałam odpowiedź na to pytanie. Nigdy nie przestanę cię kochać! – słowa Leona zadźwięczały w mojej głowie i przeszyły serce. A ja nie wiedziałam, czy mam się im poddać, czy dalej łudzić się, że to tylko wymysł i przekonana szukać Tomasa. Miałam ochotę nakrzyczeć sama na siebie. Chciałam przestać o nim myśleć. To nie był dobry pomysł. Przez niego cierpiałam i więcej tego nie chce. Nie zamierzam znów przechodzić przez to wszystko. Stracił swoją szansę. To wszystko było niepotrzebne. To nieprawda. Spojrzałam na kartkę i westchnęłam głęboko. Tomas. Tak. Na pewno.









Ok. Rozdział nie najdłuższy, ale bywały krótsze. A pisałam go przy dźwiękach piosenek Demi Lovato, stąd pomysł na tekst utworu Violetty (Demi Lovato - Heart by heart).
Podejrzewam, że większość z was przeczytało epilog, oraz informację pod nim, na blogu Xenii Verdas. Mną również wstrząsnęła ta wiadomość i bardzo mi przykro z tego powodu. Xenia od początku było moją inspiracją, moim wzorem. Mam nadzieję, że wbrew temu, co napisała, nie będziemy musieli długo czekać na jej powrót, a nawet jeśli, wiem, że o niej nie zapomnimy. 
Rozdział dedykuję właśnie jej. Wiem, że pewnie nawet tego nie przeczyta, ale to nieważne. Odegrała istotną rolę w tej części mojego życia, którą poświęciłam blogowaniu.
To tyle. Napisałam to, bo chciałam żebyście wiedzieli. Jeśli jeszcze nie przeczytaliście, bądź nie skomentowaliście epilogu, do dzieła! Bo ona na to zasługuje.
Liczę też na komentarze pod tym rozdziałem.
Bardzo was kocham!

xx

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Angie

- Uważasz, że to jest śmieszne?! – niemal wrzasnęłam na narzeczonego, który już nie miał pojęcia, czy się śmiać, czy płakać. – Do terminu porodu zostało półtora miesiąca. Nie chcę z wszystkim zwlekać na ostatnią chwilę, a ty jak zwykle nie widzisz problemu.

- Angie… To aż półtora miesiąca, po co w tym momencie kupować ubranka, smoczki i kocyki, jeśli nie masz pewności, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka? A jeśli już, to nie w takiej ilości… - powiedział cicho, bym nie usłyszała. Mężczyźni zachowują się czasami jak kompletni idioci. Tak, słyszałam cię (!).

- Przecież byłeś ze mną u lekarza, widziałeś!

- Kochanie, ludzie zaczynają na nas dziwnie patrzeć. – mruknął Pablo. – Poza tym, nie powinnaś się denerwować. – dodał dla bezpieczeństwa. W tamtej chwili miałam ochotę zapomnieć o otaczających mnie klientach sklepu i wykrzyczeć narzeczonemu prosto w twarz, jak bardzo jestem na niego wściekła. Miałam wrażenie, że cała sprawa nie wywiera na nim dużego wrażenia i zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Jakby nic nie miało się stać.

- Naprawdę?! Teraz mówisz mi takie rzeczy, a chwilę temu nikt inny, jak właśnie ty, doprowadzałeś mnie do szału! – brunet spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Wzięłam kilka głębokich wdechów i przewróciłam oczami. – Dobrze… Nie chcę się kłócić. Pomóż mi wybierać te śpioszki. – uśmiechnęłam się i pociągnęłam mężczyznę za rękę. Mój nastrój zmienił się diametralnie, gdy zauważyłam śliczne ubranka dla maluchów. Zawsze marzyła o takim życiu. Idealnym. O mężu, dzieciach, o tym, że kiedyś będę stała w takim sklepie i wybierała smoczek dla mojego maleństwa. – Zobacz jaka śliczna, różowa sukienka!

- Kochanie… - mruknął mężczyzna, ale po jego minie, stwierdziłam, że nie ma zamiaru ani siły, by ze mną dyskutować. Posłusznie podszedł do wieszaka, który wskazałam.

- Zobacz, mała… Cristina, Będzie w tym ślicznie wyglądać… Już nie mogę się doczekać. – wrzasnęłam. To nie był najlepszy moment na oznajmienie brunetowi, jakie imię wybrałam dla naszego dziecka, ale kiedyś w końcu musiał się dowiedzieć, więc dlaczego nie teraz?

- A co będzie, jeśli urodzi się syn? – mruknął lekko zdezorientowany. – zmroziłam go wzrokiem, ale rzeczywiście, na to pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. W moich marzeniach, snach, zawsze widziałam córkę. 

Pablo

Nigdy więcej nie pójdę z nią na zakupy. Nikt mnie nie zmusi. W tamtej chwili miałem wrażenie, że przyjemniejsza byłaby lekcja, krzyki, wrzaski i entuzjazm uczniów niż wymagania mojej przyszłej żony. Wydawało mi się, że brakuje jej Studia i dlatego próbuje jakoś odreagować. Szkoda, że w taki sposób. Z drugiej strony, czytałem fragmenty książek, w których pisano, że kiedy kobieta jest w ciąży, jej humor to wina hormonów. Kiedy zapytałem o syna, byłem już pewny tego, że odciągnąłem narzeczoną od absurdalnych pomysłów, a przynajmniej zyskałem chwilę, tak potrzebnego, odpoczynku. Swoją drogą, nie miałbym nic przeciwko, gdyby Angie urodziła dziewczynkę, ale syn… Syn to zupełnie inna sprawa. Wyobrażałem sobie czego mógłbym go nauczyć. Rozpierała mnie duma, choć naszego dziecka nie było jeszcze na świecie.

- Jak urodzi się syn, to kupimy tamte śpioszki! – niemalże wrzasnęła. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, bo w jednej sekundzie poczułem na sobie wzrok połowy sklepu. – Popatrz tam na chwilę, czy to tak trudno?! – odwróciłem się i od razu tego pożałowałem. Wskazywała palcem śpioszki, które z pewnością nie były przeznaczone dla noworodka. Kobieta chwyciła moją rękę i pociągnęła w stronę wieszaków.

Ostatni raz.

Camila

Turkusowa posadzka szpitalnego korytarza nabrała żywszych kolorów. Słońce wreszcie zaczęło się przedzierać przez szare, zakurzone rolety okien. Ptaki zdecydowały zatrzymać się na parapecie ogromnego okna. Cały świat wydawał się piękniejszy. A wystarczyła jedna informacja. Zadziwiające, najdrobniejsza rzecz, słowo, gest, a może tyle zmienić. Jak plastyczne jest ludzkie życie. To piękne, a jednocześnie straszne. Piękna chwila może sprawić, że człowiek zacznie zupełnie inaczej patrzeć na świat. A jednocześnie z taką łatwością może udawać… Przyjaźń, miłość, każde uczucie. To takie proste, jak działanie matematyczne. Przerażająco proste. Niestety. Ten świat został skonstruowany właśnie tak, by jedni cieszyli się z błędów innych, a ci inni cierpieli. Jeśli o mnie chodzi, wolę być „inną”. Czuć coś, co mogę nazwać szczęściem, właśnie wtedy, kiedy drobny gest na to zasługuje. Móc się odpowiedzieć na uśmiech staruszki siedzącej w autobusie i poczuć w sercu przyjemne ciepło. Czerpać z wszystkiego. Żyć tak, jakby nie było następnego dnia. Jakby pocałunek miał być ostatnim. To piękne. Być jak malutka gwiazda, której zniknięcie zaobserwowałoby jedynie kilku astronomów, dla których jestem najważniejszą gwiazdą, a nie ogromną, o której braku dowiedziałby się cały świat i co z tego?
Poczułam na twarzy chłód wywołany podmuchem wiatru, który, niczym promienie słońca, wdarł się do pomieszczenia, przez ogromne okno, tuż przy łóżku ojca. Leżał podparty na łokciach. Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Wydawał się zaniepokojony. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarz powrócił uśmiech. Mnie nie oszukasz. Znam cię aż za dobrze.

- Witaj tato, jak się czujesz? – zadałam to samo pytanie, które słyszy ode mnie kilka razy w ciągu dnia. Za każdym razem odpowiadał, że wszystko jest w porządku i mam się nie martwić. Wiedziałam, że to powie, ale pytanie dawało mi jakieś pozorne poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowałam.

- Coraz lepiej. Mówiłem, masz się nie martwić mną. Lekarze wróżami szybki powrót, moje wyniki badań uległy znacznej poprawie. – przymknął oczy, wzdrygnęłam się lekko. Natychmiast odpowiedział uśmiechem. – Widzisz, kilka dni spędzonych w szpitalu, a ja już mówię jak jeden z nich.

- Nie przyzwyczajaj się, jak tylko wyzdrowiejesz zabieram cię do domu. A tam, to dopiero zobaczysz, co to znaczy dbać o siebie i o swoje zdrowie. Po pierwsze, rezygnujesz z pracy, po…

- Nie rozpędzaj się skarbie, bo dojdzie do tego, że zamkniesz mnie w pokoju, bez możliwości komunikacji ze światem.

- Jeśli to pomoże, zrobię i to. – tym razem to ja zachichotałam, choć mogło to zabrzmieć sztucznie.

Patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Czasami miałam wrażenie, jakbym nigdy go nie znała, a dopiero teraz dowiadywała się o nim podstawowych rzeczy. Śmieszne. Bezsensowne. Ojciec zauważył, że przyglądam mu się badawczo. Szybko zapewnił mnie, że mogę wracać do swoich zajęć i nie przejmować się tak bardzo. Oczywiście wiedział, że nie zamierzam mu uwierzyć, ale również nie chciałam się kłócić. Postanowiłam spełnić jego prośbę. Wyszłam ze szpitala i skierowałam się w stronę domu, patrząc wcześniej na zegarek. Moje lekcje tańca miały się odbyć za kilkadziesiąt minut. To dziwne, będąc nauczycielem, samemu się uczyć, ale kochałam to. Kiedy nie musiałam przejmować się błędami tego, czy tamtego ucznia, mogłam zatracić się w tańcu bez pamięci. Oddać się ulubionej czynności i choć na chwilę zapomnieć o rzeczywistości.
Szukając kluczy, sięgnęłam dłonią, by dotknąć klamki, jak się okazało, drzwi były otwarte. W pośpiechu zapomniałam ich zamknąć. Odkąd dowiedziałam się, że tata czuje się coraz lepiej nad niczym nie mogłam się skupić. Wbiegłam do pomieszczenia, a następnie błyskawicznie znalazłam się tuż obok szafy i wyjęłam moją ulubioną, zwiewną, brzoskwiniową sukienkę. Przebrałam się w ciągu kilku minut. Spojrzałam na siebie w lustrze. Rude włosy, zupełnie nieułożone, rozwichrzone na wszystkie strony, mimo że spięte w koczka. Sine ślady w okolicach powiek, oznaka braku snu. Spierzchnięte usta, ze śladami pomadki, która miała wszystko zatuszować. Ukryć przed światem prawdę. Moje zachowanie jest śmieszne. Rozmyślam nad tym jak bardzo fałszywa jest rzeczywistość, podczas gdy sama nic z tym nie robię. Oszukuję.
Wyszłam z domu, tym razem porządnie zatrzaskując drzwi 
i przekręcając klucz w zamku. Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Przestraszyłam się, ale pomyślałam, że gdyby osoba stojąca za mną chciała zrobić mi coś złego, nie czułabym się tak bezpiecznie. Zamknęłam oczy 
i usłyszałam moje imię, wypowiedziane cichym szeptem. Zagadka rozwiązana, a czar nadal trwa. Liście zaczynają wirować. Ptaki szukają nut najpiękniejszych melodii. Zapach jego perfum wypełnia cały świat. On jest całym światem. Jego oddech na szyi. Ledwo wyczuwalny puls, spokojne bicie serca. Opanowany, w przeciwieństwie do mnie. Wszystko we mnie chciała skakać ze szczęścia. Nie mogłam się uspokoić. To była jedna z takich chwil, które były dla mnie najcenniejsze. Odwróciłam się patrząc mu prosto w oczy. Chciałam przekazać mu, wszystkim, nie tylko słowami, jak bardzo jest dla mnie ważny. Pomyślałam, że to jak z jakiegoś głupiego filmu romantycznego, a jeśli to jest prawdziwe życie, to po co grać? Zbliżyłam się i lekko musnęłam wargami jego usta, szepcząc przy tym „dziękuję”. Że jest. Że przyszedł. Nie miałam pojęcia, jak się domyślił. Rozumiał mnie, jak nikt inny na świecie. Jak ja sama siebie nie rozumiałam. Jest taka siła, której siły brak, to ja…
Staliśmy naprzeciwko siebie. Ja i on. On i ja. Nasze dłonie stykały się palcami, a wzrok szukał siebie nawzajem. Nagle poczułam chłodny podmuch wiatru, a czarodziejska różdżka zakończyła swą pracę. Usłyszałam pytanie. Śpieszę się na lekcje tańca. Odpowiedź, która pozwoliła zapomnieć o wszystkich uczuciach poprzedniej chwili. Za dużo ich było. Za dużo uciekło. Co jeśli nie wrócą? Kolejne pytanie. Nie, nie chcę żebyś mnie odwoził. Zabrzmiało źle. Tak, źle, najlepsze określenie. A potem, widok jego smutnej, może zdenerwowanej twarzy. Ciche westchnięcie, kaszel. Nie pójdę? Nie zabronisz mi. Nic mi się nie stanie. Nie, wiesz, że to jest moje życie. To ja wiem co dla mnie najlepsze. Oczywiście, że jesteś, ale… Nie będziemy tak rozmawiać. Cześć! Łza. Otarłam ją szybkim ruchem ręki, dając do zrozumienia, że nie powinno jej tu być. Wdech, wydech. Odwróciłam się i spojrzałam przed siebie, mrugając kilka razy. I znowu udaję…
Nie odwrócę się, nie zamierzam czekać.

Diego

Taka piękna. Tak idealna. Podszedłem bliżej, cicho, ostrożnie, by nie usłyszała. Krok do przodu, byłem tak blisko. Wstrzymałem oddech, by nie czuła go na szyi. Żadnym gestem nie mogłem zdradzić, że jestem obok. Powoli uniosłem ręce, by delikatnie objąć ją w pasie. Nie odwróciła się. Miałem wrażenie, że czuje, iż to ja. Cami… powiedziałem najcichszym szeptem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Tak, by tylko ona usłyszała. Odwróciła się i musnęła wargami moje usta, poczułem zapach jej perfum, który rozpoznałbym wszędzie oraz smak arbuzowego błyszczyka. Kilka sekund. Tak mało, a tak wiele. Odsunęła się i spojrzała mi prosto w oczy. Ta chwila trwała zdecydowanie za krótko, ale przyzwyczaiłem się, że Camila nie jest fanatyczką okazywania uczuć. Zrozumiałem, że to, iż poświęciła mi te drobne chwile, które dla kogoś mogłyby być mało znaczące, było swego rodzaju wyróżnieniem. Poświęciła je dla mnie, bo mi zaufała, a ja nie mogłem tego zepsuć.

- Dokąd się tak spieszysz? – powrót do normalności, próba uspokojenia rytmu serca, które biło tak, jak ona chciała.

- Na lekcje tańca. - powinienem przywyknąć do krótkich odpowiedzi z jej strony, była bardzo konkretna.

Obawiałem się, że to powie. Ona i ten jej taniec. Nie zamierzałem podcinać jej skrzydeł, ależ skąd, widziałem jak bardzo to kocha 
i że daje jej to mnóstwo radości. Jednak uważałem, że lekcje, których udziela w Studiu, w zupełności by wystarczyły i nie potrzebuje tych, których jest uczestnikiem. Zwłaszcza, że nie chodziła tam sama.

- Ile razy prosiłem cię, żebyś z tego zrezygnowała?

- Nie możesz mi kazać zrezygnować z marzeń… - zabolało. Poczułem ukłucie w sercu, które świadczyło o poczuciu winy.

- Nie chcę tego robić. Masz przecież Studio.

- Ale to zupełnie coś innego. Nie muszę ci się tłumaczyć.

- Idziesz tam tylko z powodu Andresa! – wrzasnąłem. – Wolisz spędzać czas z nim niż ze mną… Jestem nieważny… - Nie chciałem tego powiedzieć, dopiero po kilku sekundach wróciłem do rzeczywistości i zorientowałem się, co zrobiłem. A przecież dosłownie kilka minut temu dała wyraz temu, że jestem najważniejszy. Po policzku spłynęła mi łza. Chciałem przeprosić, ale nie potrafiłem. Od dziecka wychowywano mnie na bezwzględnego. Taki byłem, nawet, jeśli próbowałem z tym walczyć.

- Nie będziemy tak rozmawiać! – rzuciła przelotnie, a ja ruszyłem za nią, próbując się tłumaczyć. Używałem wszystkich możliwych argumentów, ale nic nie pomagało. Wiedziałem, że czeka na to jedno słowo. Musiałem podjąć decyzję.

- Przepraszam. – zatrzymała się i spojrzała mi prosto w oczy. Ciekaw jestem co w nich zobaczyła, czy na pewno to, co chciałem przekazać? Chyba nigdy się nie dowiem. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Dostałem szansę.


Ludmiła

Spotkania w kawiarniach zdecydowanie nie są moją mocną stroną, gdyż mój towarzysz postanowił mnie olać, bez słowa wyjaśnienia. Wypiłam kawę i ruszyłam w stronę przedszkola, do którego uczęszczała moja siostra. Wybrałam drogę przez park, blisko domów Violetty, Camili, Maxiego i Andresa. Dlaczego? Nie wiem, może chciałam poczuć się jak dawniej. Nie, to bez sensu. Jak mogłam chcieć poczuć się tak jak wtedy, gdy znajdowałam się na tej ulicy śledząc któregoś z przyjaciół lub planując, jak uprzykrzyć im życie? Czy to możliwe, że stałam się aż tak podła? Przecież nie do tego dążyłam, nie to było moim celem. Chciałam być gwiazdą, chciałam być uwielbiana. Nie było mowy o tym, że nikt więcej się do mnie nie odezwie. Westchnęłam głęboko, odwracając głowę od nękających mnie wspomnień. Czasu już nie odwrócę, chociażbym chciała. Nie widzę innego wyjścia, poza brnięciem w to bagno dalej. Zawsze miałam jakiś plan, a teraz go nie mam… Wyczerpały mi się pomysły. Straciłam wszystko.

- Marco?! – wrzasnęłam zdziwiona, gdy zauważyłam meksykanina kroczącego w moją stronę. Miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia, a po chwili nakrzyczeć na przyjaciela. – Jak mogłeś mi to zrobić? Czekałam na ciebie prawie godzinę w tej kawiarni, a ty się nie pojawiłeś. Mam nadzieję, że jakoś mi to wytłumaczysz. Tylko bez głupich wymówek! – brunet spojrzał na mnie z udawaną skruchą, a po chwili na jego twarz wdarł się zawadiacki uśmiech.

- Oj, przepraszam, przepraszam. Nie gniewaj się już. Pójdziemy do tej kawiarni jutro. Obiecuję.

- Wiesz, że tu nie chodzi o jakąś głupią knajpę! – odgarnęłam blond włosy z czoła, by wyglądać poważniej. – Nie widziałam cię kilka lat. W ciągu tych lat zamieniliśmy ze sobą może z dziesięć zdań. Czekałam na ciebie, bo miałam nadzieję wreszcie spędzić z tobą więcej czasu. Wiesz jak się stęskniłam?! – niemalże wrzasnęłam na zdezorientowanego Marco. Chłopak podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, czym sprawił, że nagle zapomniałam, co mam mówić. Może jednak nie wszystko straciłam.

Violetta

Tuż po wyjściu ze Studia usłyszałam dźwięk kolejnego sms-a. Tym razem na ekranie wyświetliło się imię właściciela numeru. Tomas. Każdego dnia dawał mi coraz więcej znaków, jak bardzo mnie kocha i jak jestem dla niego ważna. Gdyby ktoś przyjrzał się nam z boku, stwierdziłby, że nie zasługuję na Tomasa. Mam przy sobie chłopaka, który nie widzi świata poza mną, a jednak nie doceniam tego. Niestety, nie wszyscy wiedzą jak to jest naprawdę i co się wydarzyło zaledwie kilka miesięcy wcześniej, kiedy nasze uczucia… Kiedy jego uczucia nie były tak jasno określone. Kiedy ja nie miałam pojęcia, co dalej robić i nie dorosłam do sytuacji, przed którą zostałam postawiona. Po usłyszeniu całej historii, nie wszystko wydaje się takie proste. Oczywiście, że widzę, jak Hiszpan się stara, musiałabym być ślepa, żeby tego nie zauważyć, ale w tym wszystkim czegoś brakuje. To coś jest niezbędne, a wydaje mi się, że nie widzę tego, bo tego nie ma. Wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, niż było, choć pozornie problemy zniknęły. Wolałabym zacząć wszystko od początku – nie wplątać się w relacje z Leonem albo z Tomasem… Już sama nie wiem, z którym z nich. Najlepiej po prostu nie zakochiwać się. To chyba dobre wyjście, jeśli w ogóle można o takim mówić. 
Si te sientes perdido en ningun lado, viajando a tu mundo del pasado, si dices mi nombre yo te ire a buscar… Dzwonek telefonu jak zwykle wyrwał mnie ze świata moich myśli. Przez to wszystko zapomniałam odpisać na wiadomość, więc Tomas zadzwonił sprawdzić, czy nic mi się nie stało. On znowu to robi, a ja co? Czasami wstydzę się, że jestem sobą. Chciałabym być kimś innym, mieć łatwiejsze życie.

- Słucham? – mruknęłam, starając się zachować spokojny ton, nie wskazujący na nic, co dałoby mu pretekst do zmartwień. Nie chciałam wykorzystywać Tomasa, przecież mi na nim zależy.

- Wszystko w porządku? – w jego głosie słyszałam wszystko, co dziewczyna powinna usłyszeć od chłopaka w takim momencie. Od chłopaka, którego kocha.

- Oczywiście, dlaczego miałoby nie być?

- Nie odpowiedziałaś mi na sms-a, więc pomyślałem…

- Nic się nie stało. Naprawdę. – chciałam go uspokoić, a zabrzmiało to chłodno, jakbym chciała się go pozbyć, a przecież tak nie jest… - Przepraszam. – dodałam szybko, prostując nieporozumienie.

- Nie masz za co, nie powinienem cię aż tak męczyć. – nim zdążyłam zaprzeczyć, on ciągnął dalej. – Zmieniając temat, nie masz nic przeciwko naszemu spotkaniu? – przełknęłam ślinę i głośno westchnęłam. Tak naprawdę, nie byłam pewna, czy chcę spędzić dzień z brunetem. Z drugiej strony, nie chciałam kolejny raz go zranić.

- Jasne, że nie. Będę na pewno. Do zobaczenia.

- Już nie mogę się doczekać, pa.

Leon

Jestem idiotą. Najpierw wspaniale udało mi się zniszczyć uczucie łączące mnie i Violettę, zerwać naszą więź, a teraz, kiedy staram się to naprawić, wychodzi jeszcze gorzej. Po co ci był ten sms, Verdas?! Miałem nadzieję, że dziewczyna nie zorientowała się, kto wysłał wiadomość. Nie tak to zaplanowałem. Niestety, tak już mam, najpierw działam, potem pomyślę. 
A jeśli chodzi o Violettę… wariuję. Budzę się codziennie i zastanawiam się, co mogę zrobić, byśmy znów byli razem, szczęśliwi. Chcę pokazać jej, co do niej czuję, jak bardzo ją kocham. Tylko jak tego dokonać, kiedy ona nie ma zamiaru mnie widzieć. Mam wrażenie, że wolałaby mnie nie poznawać i ma w tym słuszność. Obiecywaliśmy sobie, że nikt nigdy nas nie rozdzieli. A ja co zrobiłem? Nie chcę nawet o tym myśleć. Muszę ją odzyskać. Teraz wszystko zależy ode mnie. Drugi raz tego nie zawalę. Kolejnej szansy nie będzie.

Luca

Restauracja, świece, kolacja, pierścionek i ona. Już nie ma czasu na zastanowienie, czy konsultacje z młodszą siostrą. To ma być najpiękniejszy dzień naszego życia i ja dopilnuję żeby właśnie taki był. Siedziałem właśnie przy drewnianym stoliku, nakrytym nieskazitelnie białym obrusem. Perfekcyjnie ułożone naczynia zdobiły bordowe serwetki z nacięciami na końcach. Poprawiając mankiety koszuli, co chwilę spoglądałem w stronę dużych, oszklonych drzwi, czekając na moment, w którym otworzą się, a do pomieszczenia wejdzie moja wybranka. Właśnie tłumaczyłem dyrygentowi, w którym momencie kameralny zespół ma zacząć grać melodię, gdy długo wyczekiwana chwila nastała. W odbiciu szyby zauważyłem kosmyki czarnych włosów. Dźwięk naciskanej klamki i odgłos butów na obcasie. W restauracji pojawiła się Carmen. Idealna fryzura dopasowana do łososiowej sukienki. Dlaczego ona musi być taka piękna? Nasze spojrzenia się spotkały, a pode mną ugięły się kolana. Wdech, wydech. Dzisiaj wszystko zależy od tego, czy niczego nie popsuję. Na widok Carmen uśmiechnąłem się szeroko, choć w rzeczywistości byłem zdenerwowany, jak nigdy wcześniej. Podeszła do stolika, odsunąłem krzesło, by mogła usiąść. Zachichotała, uroczo marszcząc nos.

- To wszystko jest wspaniałe, ale wiesz, że mi wystarczy to, że jestem 
z tobą. Nieważne gdzie. – mruknęła rozglądając się dokoła.

- Wiem, ale chciałem, by dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. – nagle zapomniałem o wszystkim, o czym rozmawiałem z Francescą. Wszystkie rozmowy, które przećwiczyliśmy wyleciały mi z głowy. Byłem tylko ja i Carmen.

- Z tobą każdy taki jest. – uśmiechnęła się i dotknęła mojej ręki.

- Mam coś dla ciebie… - zacząłem. Wstałem i ruszyłem w kierunku sceny. Wróciłem do stolika trzymając mikrofon.

Na mój znak orkiestra zaczęła grać. W Sali rozległy się pierwsze takty piosenki. W moich oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy, związane ze wszystkimi naszymi wspomnieniami. Non so se va bene, non so se non va. Non so se tacere, o dirtelo ma. Zacząłem śpiewać. I choć śpiewałem tylko dla niej, oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Najbardziej bałem się właśnie tego momentu, ale wszystko okazało się iść po mojej myśli. Carmen wpatrywała się we mnie, jak zaczarowana, ja również nie spuszczałem z niej wzroku. Mężczyzna akompaniujący na skrzypcach, zaczął grać ciszej i delikatniej, by nie zagłuszać mojego śpiewu. Gdy doszedłem do refrenu, wyciągnąłem dłoń w stronę Carmen. Dziewczyna wstała, a ja uniosłem rękę, by się obróciła. Poruszaliśmy się wolno, w rytm ulubionej melodii. E lo leggo, neí tuoi occhi... Ti credo! Ti credo! Usłyszeliśmy brawa, płynące od ludzi zebranych w pomieszczeniu. Nie przeszkadzały mi one w niczym. Czułem się tak, jakby ich nie było. Istniała tylko Carmen. Po chwili zajęliśmy swoje miejsca. To był właśnie ten moment, na który czekałem. Wstałem i podszedłem do dziewczyny. Patrzyła na mnie zaskoczona. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem małe, czerwone pudełeczko, pokryte tiulem. Uklęknąłem na prawym kolanie.

- Carmen… Od momentu, w którym się poznaliśmy, nie widzę świata poza tobą. Kocham twoje oczy, twój uśmiech, kocham w tobie wszystko. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – otworzyłem pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek z błyszczącym kamieniem. Dziewczyna spojrzała na mnie, a po chwili po jej policzkach spływały łzy. Nie wiedziałem, czy jest to płacz szczęścia, czy zrobiłem coś nie tak. Carmen po chwili rozwiała moje wątpliwości.

- Tak!




Wyniki ankiety mówią same za siebie. Wiem, że jeszcze się nie zakończyła, ale nawet, jeśli głosy do jutra się zmienią, ten rozdział nie wpłynie na nie negatywnie.
Rozdział napisany – nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak dobrze :)
Mam nadzieję, że wam również się spodoba i że nie straciłam umiejętności pisania, przynajmniej – nie zupełnie.
Czekam na wasze opinie w komentarzach. Chciałabym żeby było ich chociaż tyle ile wynosi połowa głosów w ankiecie. Dlaczego? Bo wasze zdanie jest dla mnie ważne.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale, dodam go jutro, lub pojutrze (wtedy będą dwa).

Rozdział dedykowany Scarlett Walker – dziękuję za twój komentarz, zmotywowałaś mnie do działania :*

Kocham was, bardzo, bardzo <3
xx