poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział Trzydziesty Drugi

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI


            - Przecież ci powiedziałam. – pozwala sobie na uwolnienie tych słów, ale dopiero po wejściu do mieszkania i zajęciu miejsca na skórzanej kanapie. Podciąga kolana pod brodę, a następnie chowa twarz między nimi. Żadne z nich nie ma siły na spojrzenie sobie w oczy. Jego zdumiony wyraz twarzy już dawno zmienił się w niewyraźny grymas spowodowany bólem wywołanym jej obecnością. Krople potu spływają po jego czole, podnosi dłonie, by przejechać nimi po twarzy, wzdycha przy tym głośno. Podchodzi bliżej dziewczyny, ale odległość między nimi wyznacza ogromna bariera, której nie potrafi przekroczyć. Kuca, ocierając się plecami o szorstką fakturę mebla. Znajduje się dokładnie pod jej nogami.
            - Chcę poznać prawdziwy powód. – szepcze. Zaciska prawą dłoń na nadgarstku lewej ręki. Przez chwilę przygląda się błękitno-fioletowemu abstrakcyjnemu wzorowi, jaki tworzą żyły na jego jasnej skórze. Niezrozumiały bohomaz kontynuują linie papilarne splątane na dłoni chłopaka.
            - Nie ma prawdziwego powodu. Cokolwiek bym nie powiedziała, byłoby fałszywe. – dłuższe zastanowienie pomaga jej znaleźć odpowiednie słowa, by odpowiedzieć na pytanie. Brunet porusza się niespokojnie, nie do końca rozumiejąc treść wypowiedzi dziewczyny. Ta, wyczuwając jego zakłopotanie, dodaje – Nie wiem, dlaczego tu jestem. Nie umiem tego wyjaśnić. Każde inne wyjaśnienie byłoby kłamstwem. Wyszukanym, być może nawet pięknym, ale tylko kłamstwem.
            Słowa płynące z ust dziewczyny przywołują ciszę, której żadne z nich nie chce przełamać. Potrzebują chwili, która pozwoli im uporządkować kłębiące się w głowach myśli. W pomieszczeniu rozlega się dźwięk trzepotu skrzydeł muchy. Kaleczy ich uszy, niczym najpotężniejszy hałas. Owad zatrzymuje się na stoliku i wydaje się im przyglądać. Po chwili wznosi się i wylatuje przez otwarte okno. Delikatny podmuch powietrze wdziera się do środka i pozwala głębiej odetchnąć.
            - Nie chcę cię okłamywać. – ton jej głosu jest piskliwy, niemalże płaczliwy. Łka. Zmienia swoją pozycję na kanapie, opuszczając nogi i opiera się całymi plecami. Wpatruje się w jakiś punkt na ścianie, nie wie tego, ale siedzi w tym samym miejscu, jakie on zajmował wcześniej.
            - Cieszę się, że jesteś. – mówi, ale żałuje, że nie potrafił ugryźć się w język, bo czuje, że powinien milczeć. Rozgląda się po pokoju i sięga po pierwszą butelkę piwa, którą odnajdują jego oczy. Krztusi się mocnym zapachem, ale upija łyk.
            - Zostaw. – mówi pewnie, mimo łez. Ukłucie, jakie pojawia się na dnie jej serca jest silniejsze, niż by sobie tego życzyła. Brunet posłusznie odkłada trunek. Odwraca się i niechcący zatrzymuje w momencie, kiedy oczy spotykają na swojej drodze jej brązowe tęczówki. Przerażona dziewczyna zaciska powieki, ale on nie przerywa tej wymiany spojrzeń. Rudowłosa rozluźnia uścisk i delikatnie mruga, by przyzwyczaić się do obecnej sytuacji.
            - Cami... Czy ja? Czy my? – zadaje pytania, nie myśląc nad konsekwencjami odpowiedzi, jakie usłyszy. Desperacko pragnie jej dotyku i zapewnienia, że mu wybaczyła. Że wszystko będzie tak, jak było. Nie spuszcza wzroku z dziewczyny i widzi, że toczy ona dokładnie taką samą walkę sama ze sobą. Dziwne przeczucie podpowiada mu, że jest coś, o czym jeszcze nie wie i chyba wcale nie chce się tego dowiedzieć.
            - Nie. – odpowiada krótko, można to porównać do naciśnięcia spustu karabinu. Skutki działania również są podobne. Spodziewał się, że właśnie to powie, ale pewność, z jaką oznajmiła mu, że nie ma już dla nich szansy bolała. Nie wyobrażał sobie tego w taki sposób. Otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć swoje ostatnie życzenie, ale nie pozwoliła mu. – Nie chcę cię okłamywać Diego. – tak miękko wypowiada jego imię. – Nie potrafię ci zaufać. – rani jego serce. – Chcę się teraz skupić na przyjaciołach i na…
            - Andresie. – kończy. Przypuszczał, że między nimi coś jest, dlatego zdecydował, że zrobi dla tej dziewczyny wszystko, byleby tylko nie odeszła. Pozwolił jej na to tak łatwo. Nie zawalczył, poddał się. A kiedy wreszcie zrozumiał, co stracił. Odeszła. Do Andresa.
            Nie czeka na potwierdzenie, choć kątem oka zauważa delikatne kiwnięcie głowy dziewczyny. Pochyla się do przodu, chowając twarz w dłoniach. Bezradny.
            - Czy wy?
            - Nie, Diego. Po prostu jest obok mnie. Tak bardzo potrzebny. – „prawie tak, jak ty”, chce dodać, ale cofa się.
Rozpaczliwie pragnie miłości.
Rozpaczliwie pragnie jej miłości.
Już wybaczyła.
Ale on nie wie.
Nie chce go okłamywać, a jednak to robi.
Wierzy jej. Stracił nadzieję.
Brakuje jej odwagi.
A on chce tylko ją kochać.
Stoi przed nim.
Stoi przed nią.
Rozpaczliwie pragną swojej miłości.

***

            - Tomas, dokąd mnie prowadzisz? – zaczyna już odczuwać ból spowodowany dłonią chłopaka oplecioną wokół jej nadgarstka. Mruży oczy, by odczytać godzinę widniejącą na zegarze, na jednym z budynków. Jeśli dobrze policzyła, spacerują tak już od dwudziestu minut.
            - Już ci mówiłem. – mruczy odrobinę skonsternowany. Zacieśnia uścisk.
            - Powiedziałeś tylko, że masz dla mnie niespodziankę. – fuka zniecierpliwiona.
            - No właśnie. – unosi jej dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. – Już niedługo. – uśmiecha się życzliwie. Reakcją na uśmiech jest wyraźna ulga wymalowana na twarzy.
            Zbliżają się do końca ulicy, której trudnej nazwy nie potrafi zapamiętać. Jest w tym miejscu pierwszy raz w życiu, a wydawało jej się, że zna to miasto, jak własną kieszeń. Potyka się o mały kamień i w tym momencie dziękuje Bogu, że dłoń Tomasa, na którą tak narzekała, nie pozwala jej upaść. Przechodząc obok tęgiej, bardzo wyraźnie pomalowanej kobiety, krztusi się zapachem jej wyczuwalnych na kilka kilometrów perfum. Prycha, ale po chwili zmienia wyraz twarzy na niewinny uśmiech, gdy zauważa zdziwioną minę Tomasa. Rozgląda się i nagle przypomina sobie, że już kiedyś tutaj była. Uporczywie szuka jakiejś wskazówki w pamięci. Skręcają w jedną z mniejszych uliczek i wszystko staje się o wiele jaśniejsze. Kwiaciarnia na rogu przypomina o wydarzeniach ostatnich tygodniu. Bezwiednie zacieśnia uścisk dłoni Tomasa i zamyka oczy, próbując wymazać wspomnienia z pamięci. Na próżno. Uśmiecha się, przecząc nagłemu rozbiciu, jakie ogarnęło jej duszę. Sięga palcami do bransoletki spoczywającej na lewym nadgarstku i przekręca ją, by malutka zawieszka już tak boleśnie nie wbijała się w jej rękę. Tylko, który ból jest silniejszy?
Gani swoją podświadomość, która wyrywa się, by odpowiedzieć na pytanie, a przecież jego wydźwięk był zupełnie retoryczny. Doskonale wiesz, który. To prawda, ale co z tego? Zostaw mnie w spokoju i daj mi udawać, że wszystko jest w porządku. Prawda wyjdzie na jaw. Ale wcale nie musi. Kłamstwa niczego ci nie dają. Jestem szczęśliwa. Komu próbujesz to wmówić? Okłamujesz wszystkich dookoła i co? I nic z tego nie masz. Zastanów się, czy właśnie tego chcesz. Żałuje, że nie pozbyła się umiejętności myślenia, kiedy jeszcze mogła. Uczucie przegranej z własną podświadomością nie daje jej wiele satysfakcji. Plącze się w materiale fioletowej sukienki i kolejny raz używa ramienia Tomasa, jako ratunku. Wolałabyś żeby ktoś inny cię uratował. On przecież już to zrobił.
- Jesteśmy na miejscu. – melodyjny, ale nie tak silny głos bruneta przerywa jej potyczkę słowną z własnym sumieniem. Uśmiech, ale nie jego. Spojrzenie, ale nie takie samo. Dotyk, tak delikatny, ale ona go nie czuje. I jeszcze jego słowa, ale ona nie słucha.
Pierwszym, na co natrafiają jej oczy jest duży napis, ogłaszający nazwę restauracji oraz godziny otwarcia. Przez szybę, która sprawia wrażenie kryształowej i tylko oczywista wiedza nie pozwala jej myśleć, że tak naprawdę jest, widzi mnóstwo szykownie nakrytych stolików. Każdy z nich jest nakryty jasnobłękitnym obrusem, zapewne jedwabnym, a na końcach spoczywają malutkie koraliki, drobne i błyszczące, niczym krople deszczu. Nawet kwiaty są tam o wiele mniej zwykłe niż powinny. Jedynymi gatunkami, jakie udaje się jej rozpoznać są orchidee, a gdzieniegdzie lilie. Bielutkie jak płatki śniegu. Zza otwartego okna płynie spokojna, klasyczny muzyka. W rogu Sali ustawiony jest ogromny fortepian, a tuż przy nim siedzi mężczyzna w średnim wieku i poruszając palcami wygrywa najpiękniejsze melodie. Zbyt idealnie.
- Jak ci się podoba? – pyta. Pyta. Nie powinien pytać. Powinien? Nie powinien. Pyta. Dlaczego nie wie? Wiedziałby.
- Tu jest wspaniale… - wzdycha. – Ale to musi być bardzo droga restauracja, nie mogę… - waha się. Naprawdę chce tu zostać? Przecież jest tu z Tomasem. Nieważne gdzie, ważne, że z nim. To wystarczy. Nie wystarczy?
- Violetto, cena tutaj nie ma znaczenia. Chciałem zrobić ci niespodziankę, no i chyba nawet mi się udało. – nie jest tego pewny. Przestań. Bądź pewny. Nawet ty nie jesteś pewna…
- Oczywiście, jestem naprawdę wzruszona, ale… - dźwięk telefonu przerywa jej w połowie zdania. Oddycha głęboko, gdy ciężki kamień spada jej z serca. Ty to masz szczęście, dziewczyno. Cóż, przerwał taką piękną litanię kłamstw. – Przepraszam! – puszcza jego dłoń i nic nie czuje. Otwiera najmniejszą z kieszeni torebki i wyjmuje z niej telefon. Zerknięcie na ekran pozwala upewnić się, kto postanowił się z nią skontaktować.
- Violetta?
- Nie, Fran. Dodzwoniłaś się do głównej szefowej do spraw lotów na Marsa. – patrzy na Tomasa, który stoi obok i powstrzymuje się przed napadem śmiechu. Kręci głową. – Przepraszam. Coś się stało?
- Mam do ciebie ogromną prośbę. Przyjdziesz do Studia?
- Spodoba mi się ta prośba?
- Viola! Proszę. – rozczulający głos Francesci sprawia, że mięknie jej serce.
- No dobrze.
- Teraz.
- Zaraz będę.
            Spogląda na Tomasa, który z utęsknieniem wpatruje się w jej telefon. Naciska czerwoną słuchawkę, przy okazji zwracając uwagę na to, że powinna zmienić kolor lakieru na paznokciach. Uśmiecha się niespokojnie, przy okazji kiwając głową przecząco. Czuje, jak palą ją policzki, ale nie bardzo się tym przejmuje.
            - Wybacz. – mruczy i odwraca się, by odejść.
            - Kocham cię. – odpowiada.

            Ale nie tak.

***

Pierwszy sygnał.
            Odbierz, proszę.
Drugi sygnał.
            Błagam, jesteś mi tak bardzo potrzebny.
Trzeci sygnał.
            Łzy.
Czwarty sygnał.
            Cisza.
            - Ludmiła? – zmartwiony głos chłopaka rozbrzmiewa w słuchawce. Tło do ich rozmowy stanowi jedna z piosenek zespołu The Beatles, ot takie lekarstwo na wszystko. Zaciska dłoń w pięść, wbijając paznokcie w delikatną skórę i opiera na niej czoło. Nie odzywa się. – Ludmiła, odezwij się!
            - Marco… - szepcze.
            - Zaraz u ciebie będę.
            Cisza.
            Mija minuta. Może dwie.
            Może godzina.

            Zdenerwowany chłopak wybiega z taksówki wprost pod domem blondynki. Dochodzi do drzwi i chwyta za klamkę. Zamknięte. Puka. Raz, dwa, trzy. Uderza pięścią. Nic. Odsuwa się i unosi głowę, wpatrując się w niebo. Wplata palce we włosy, powodując nieprzyjemny ból. Przeszukuje umysł w nadziei na jakąkolwiek wskazówkę. Podmuch wiatru mierzwi mu włosy. Przestępuję z nogi na nogę i nachyla się, by podnieść wycieraczkę. Metalowy przedmiot błyszczy przed jego oczami. Podnosi go i usilnie próbuje dopasować do zamka. Niechcący przejeżdża po gładkiej powierzchni, tworząc rysę. Wreszcie trafia i przekręca dwa razy w lewo. Z ogromną siłą otwiera drzwi, jakby chciał je wyrwać z zawiasów. Wbiega do środka. Potyka się o pojedyncze stopnie schodów, gdy przeskakuje po dwa. Bezbłędnie odnajduje drogę do jej pokoju. Zatrzymuje się tuż przed drzwiami i uspokaja oddech. Naciska na klamkę i delikatnie ciągnie. Przestępuje przez próg, stawiając prawą nogę na jasnych panelach. Głośne skrzypienie krzyżuje mu plany.
Siedząca na łóżku, wpatrzona w okno dziewczyna, trzyma ogromne pudełko z chusteczkami. W jednej z nich chowa twarz. Czarny tusz do rzęs spływa wraz ze łzami, tworząc ślady na jej jasnej twarzy. Włosy bezładnie układają się na karku i czole, w niektórych miejscach sklejają się. Podchodzi i siada tuż obok niej. Ona odwraca głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie jest na to gotowy. Na widok ból i ran odbitych w jej tęczówkach, krzywi się, czując ogromne rozdarcie w sercu. Każda słona kropla płynąca po jej twarzy zostawia na policzkach piekący ślad. Każdą z nich on czuje tak, jakby wypływała z jego oczu. Siada za nią, po jej prawej stronie i przyciąga ją do siebie, pozwalając dziewczynie oprzeć się o jego tors, a następnie oplata ją ramionami.
- Jesteś…
- Jestem.
- …mi tak bardzo potrzebny. – kończy.









Dziękuję za uwagę :)
W kolejnym rozdziale planowana konfrontacja. Myślę, że wiecie czyja.
Dziękuję za wszystkie komentarze, te bardziej „przeszłe”, obecne i przyszłe.
Za wejścia i za obserwatorów.
A rozdział dedykowany Karolinie ♥

xx

           

            

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział Trzydziesty Pierwszy

Uwaga, aniołki moje, cukiereczki, kotki, słoneczka!
Od tego rozdziału zmieniam osobę, w jakiej piszę rozdziały. Dotychczas była to narracja pierwszoosobowa, teraz będzie trzecio osobowa. Zdałam sobie sprawę, że mój styl pisania się zmienił i nie potrafię już dobrze pisać w 1.os. Zmianie ulegnie również czas. Mam nadzieję, że nie będzie to dla was problem. A jeśli tak, nie martwcie się, rozdziałów do końca już nie dużo.
Dziękuję xx


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY


            Siedzi na skórzanej kanapie i bezmyślnie wpatruje się w błękitną ścianą, jakby rozpaczliwie szukając najdrobniejszej skazy. Wciąż zastanawia się nad sensem rozmowy, jaką przeprowadził z Tomasem, mimo że minęło już sporo czasu. Wypiera się myśli, że którekolwiek ze zdań wypowiedzianych przez chłopaka w jakiś sposób na niego wpłynęło i zmieniło jego tok rozumowania. Niestety, ten jeden raz musiał przyznać Heredii rację. Uczucie, jakim obdarował Camilę tak bardzo różniło się od wszystkiego, co kiedykolwiek mógł znać. Został wychowany na osobę, która niewiele czuje. Złość, nienawiść, albo smutek, którego tak często doświadczał, ale nigdy miłość. Prychna w duchu, gdy uświadamia sobie, że poprzednie dziewczyny traktował najwyżej jak zabawki, czy nic niewarte śmieci. Zresztą, żadna z nich w najmniejszym stopniu nie dorównywała rudowłosej, która zawładnęła jego serca i jako jedyna ma wyłączne prawo do zrobienia z nim wszystkiego, co chce. I właśnie korzysta z tego prawa. Jest bardzo ciekawy, jak wyglądałaby jej reakcja, gdyby go teraz zobaczyła. Chociaż… Ona przecież nie ma zamiaru więcej go widzieć. Skreśliła go na zawsze.
            Przekręca się tak, by się położyć i zmienić obiekt zainteresowania ze ściany na sufit. Wciąż czuje ogromne pulsowanie w skroniach, co świadczy o tym, że jeszcze nie wytrzeźwiał. Unosi dłonie, by dotknąć nimi czoła i policzków. Mimo, że nie widzi swojej twarzy, ma wrażenie, że jest wręcz bordowa, ponieważ dotyk niemalże pali. Podciąga się na łokciach i pierwszy raz tego dnia spogląda na to, co dzieje się dookoła niego. W całym pokoju panuje ogromny bałagan. Na podłodze leży pięć puszek po piwie i dwie butelki czegoś mocniejszego. Wzdryga się na myśl, że będzie musiał to wszystko posprzątać. Wstaje i odruchowo otrzepuje spodnie. Jego wzrok mimowolnie przenosi się na malutkie zdjęcie leżące na dębowej komodzie przykrytej ozdobną serwetką. Zrobili je dzień przed tym, jak zerwali. Jak ona powiedziała mu, że nie chce go już znać. Ignoruje ukłucie, jakie nagle pojawia się w jego sercu i kieruje się do kuchni. Kroki sprawiają mu ogromny ból, a głowa daje o sobie znać bardziej niż wcześniej. Droga do pomieszczenia wydaje mu się o wiele dłuższa, niż w rzeczywistości. Skrzypienie towarzyszące otwieraniu szafki sprawia, że otrząsa się z transu. Sięga po kubek, a następnie otwiera lodówkę i wyjmuje z niej sok pomarańczowy. Bierze całkiem duży łyk napoju i zaciska powieki, krztusząc się kwaśnym posmakiem. Głośny odgłos dzwonka do drzwi uderza w niego ze zdwojoną siłą, choć już dawno temu powinien się do tego przyzwyczaić. Marszczy nos, zastanawiając się, kto tym razem postanowił go odwiedzić. Ma wielką nadzieję, że nie czeka go kolejna wizyta Tomasa.
Odkłada kubek na blat i powoli rusza w stronę drzwi, sprytnie omijając każdy przedmiot leżący na podłodze. Przekręcenie zamka i naciśnięcie na klamkę okazuje się zbyt wielkim wyzwaniem. Bierze głęboki wdech, gdy wreszcie udaje mu się otworzyć drzwi i natychmiast chce je zatrzasnąć, i zamknąć tysiącem kluczy. Robi krok do tyłu i z lekko uchylonymi ustami wpatruje się w osobę stojącą na progu jego mieszkania. Unosi dłonie i wplata je sobie we włosy. Serce bije dwa razy szybciej niż minutę wcześniej, a oddychanie sprawia o wiele większą trudność. Głęboki wdech powoduje nieregularne drganie szyi, w miejscu gdzie kończy się krtań. Jeszcze jeden krok do tyłu sprawia, że dzieli ich teraz jakiś metr.
- Co tu robisz? – mruga kilka razy, wciąż niedowierzając w obraz malujący się przed oczami. Przełyka ślinę i niechcący przygryza język, czekając na odpowiedź. Marzenia o spojrzeniu w jej oczy, dotknięciu jej włosów, o smaku jej pryskają w jednym momencie, gdy uświadamia sobie, że nie starczy mu na to odwagi.
- Nie wiem. – odpowiada przeciągle, wpatrując się w jasne panele ułożone na podłodze. Łapie się na tym i przymyka powieki. Na jej policzki wstępują rumieńce. Jej obojętna odpowiedź jest jak potężne uderzenie w twarz. – To znaczy… Tomas powiedział… I jestem. – Splata dłonie i przenosi wzrok na swoje palce. – Ale już pójdę. – Nerwowo przełyka ślinę i odruchowo sięga po klamkę. Nie udaje jej się to jednak, więc odwraca się. Jej głęboki oddech jest słyszalny w całym pomieszczeniu.
- Nie. Zostań.
- Dlaczego, jaki to ma sens? – odpowiada po dłuższej chwili przez zaciśnięte zęby.
- Musisz mi powiedzieć, dlaczego tu przyszłaś. – zamiera słysząc jego delikatny głos.

***

            Pobyt w Studiu staje się jej ucieczką od marnej rzeczywistości, o której ma ochotę zapomnieć. Rutyna codzienności jest coraz trudniejsza do zniesienia. Plan każdego dnia mogłaby wyrecytować z pamięci. Budzi się, je śniadanie (zazwyczaj jest to musli) i pije kawę, czesze włosy, ubiera się, wychodzi do Studia. Spędza tam mnóstwo czasu nie tylko ucząc, ale również podpisując wszelkiego rodzaju papiery. Ostatnie dni to również przygotowania do zakończenia roku i musicalu. Kończy pracę, wychodzi, wraca do domu, zasypia. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie kiedyś dorosłe życie. Jednak nie jej marzenia są w tym momencie najważniejsze, a każdy sposób, by jak najbardziej oddalić się od Braco, a najlepiej o nim zapomnieć. Znów ją zawiódł. Powiedział, że ją kocha, a ona już prawie uwierzyła. Od tej rozmowy minęło kilka tygodni. Przestała się łudzić.
            Odkłada notes na biurko i podnosi kartkę, która przypadkiem z niego wypadła. Widnieje na niej data i godzina jej ostatnich zakupów z Carmen. Zapisała to, by na pewno nie zapomnieć. Chowa obie rzeczy do szuflady i delikatnie odsuwa się na fotelu, by móc podnieść nogi i oprzeć je o kant biurka. Żałuje, że w ostatnim czasie nie kupiła żadnej poduszki. Drzwi delikatnie skrzypią, a po chwili pojawia się w nich Maxi. Przynajmniej takie ma wrażenie, gdyż twarz chłopaka jest zakryta górą papierów i teczek. Uśmiecha się, gdy wreszcie widzi oczy przyjaciela. Gdyby nie on, nie dałaby rady. W ostatnim czasie zrobił dla tego Studia dużo więcej niż ona. Była mu za to bardzo wdzięczna.
            - Jestem pewna, że oni cię nienawidzą. – mruczy przeciągle i chichocze. Maxi przygląda jej się zdziwiony, a ona nie przerywa śmiechu. – Założę się, że więcej niż połowa tych papierów to prace domowe zebrane od uczniów. Nienawidzą cię. – zdejmuje nogi z blatu i opiera je o podłogę.
            - Nieprawda. – chłopak uśmiecha się w odpowiedzi. – A nawet jeśli, to jest szkoła.
            - A ty uczysz śpiewu i tańca. – parska, nie przerywając śmiechu.
            - No właśnie. To wszystko wyjaśnia, prawda? – zabawnie porusza brwiami, po czym kieruje wzrok na jasnoczerwony ekspres do kawy. – Napijesz się?
            - Z mlekiem poproszę. – uśmiecha się i zamyka oczy, powracając do poprzedniej pozycji. Nogawka czarnych spodni przesuwa się o kilka centymetrów, stojący na biurku korektor przechyla się, a jego zawartość wylewa się tuż przy nogach czarnowłosej dziewczyny. Wzdycha głęboko i ostrożnie przekręca się tak, by nie zabrudzić materiału. Sięga po ściereczkę i szybko wyciera białą ciecz, by nie zaschła.
            Pomieszczenie wypełnia się zapachem jaśminowych perfum, gdy czarnowłosa hiszpanka przekracza próg. Uśmiech na jej twarz wydaje się być wymuszony, a dziewczyna ugina się pod ciężarem dużej torby przewieszonej przez ramię. Podchodzi do szafki i odkłada ją, wzdychając głośno. Podnosi dłonie, by zebrać włosy i spiąć je w luźnego kucyka. Sięga po jedną z butelek wody stojących na biurku i bierze duży łyk. Odwraca się i kieruje swoje kroki w stronę stojącego przy ekspresie Maxiego. Ten, zauważając jej obecność, podchodzi do niej i mocno przytula ją na powitanie.
            - Ygkhm. – chrząka znacząco włoszka, przerywając romantyczną chwilę. Gani się za ukłucie, jakie poczuła na dnie serca. – Ja też tu jestem, gołąbeczki. – śmieje się.
            - Cześć, Fran. – mruczy Natalia, siadając naprzeciwko przyjaciółki. – Przepraszam was, ale jestem okropnie zmęczona. Miałam przed chwilę próbę z głównymi aktorami i… Czuję, że to nie wyjdzie tak, jak powinno. Starają się, oczywiście, ale brak im tego czegoś. Patrząc na nich nie czuję miłości. – opuściła ręce, wzdychając głęboko.
            - Główne role odegrają najbardziej zakochane w sobie osoby w tym Studiu, Naty!
            - Ja to wiem, ale… Czuję, że udałoby się, gdyby mieli dobry wzór. Nie jestem w stanie nauczyć ich wszystkiego. Myślę, że jest tu potrzebny ktoś inny. Ktoś z poza Studia. Ktoś, kto sam przeżył coś podobnego. Ktoś jak… - nie kończy, gdyż przerywa jej głośne parsknięcie Fran.
            - Naty. Nie. – mówi, gdy udaje jej się złapać oddech.
            - Czy któraś z was powie mi, o co chodzi? – Maxi dołącza się do rozmowy, stawiając na biurku trzy kubki z kawą. Przyciąga malutkie czarne krzesełko i siada na nim.
            - Natalia, posłuchaj, nie mogę im kazać…
            - Przecież pytałaś jej już…
            - Ale ona nie zgodzi się z nim…
            - Dziewczyny. – chłopak chrząka charakterystycznie, a następnie uderza malutkim notesem o biurku. W pomieszczeniu zapada chwilowa cisza. Maxi wpatruje się w oczy Fran, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytanie, jednak, gdy mu się to nie udaje, bezbłędnie odczytuje ją z tęczówek swojej dziewczyny.
            - Żartujesz.

***

            Bilet na samolot był ostatnią rzeczą o jakiej myślał od ostatnich kilku lat. Światło ostatnich wydarzeń rzuciło jednak cień na jego życie. Do ostatniej chwili był pewny, że uda mu się odzyskać to, czemu tak łatwo pozwolił odejść. Niestety, pomylił się w tej kwestii. Przestępuję z nogi na nogę, przeklinając w myśli kobietę stojącą tuż przed nim. Kupuje swój bilet od jakichś piętnastu minut, przy okazji plotkując z kobietą siedzącą za biurkiem, która najwyraźniej jest jej przyjaciółką. Sięga do prawej kieszeni wyjmując z niej czarny portfel, ale tylko po to, by po chwili przełożyć go do lewej. Gwar panujący w budynku kaleczy jego uszy. Spogląda na nadgarstek, na którym znajduje się srebrny zegarek. Godzina, jaką udaje mu się odczytać jest daleka od tej, jakiej oczekiwał. Stoi w tym samym miejscu prawie od godziny.
            Rozgląda się po całym pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na ogromnym obrazie przedstawiającym jakiś abstrakcyjny krajobraz. Przenosi ciężar ciała na prawą nogę, a jego uwadze nie umyka jasnobłękitny odcień dywanu, który nie ma nic wspólnego z ideałem, jaki kiedyś sobie wymarzył, ale mimo wszystko podoba mu się, ponieważ przypomina bezchmurne niebo. W tle rozpływają się dźwięki jakiejś nieznanej mu melodii. Kobieta wreszcie odsuwa się, a on może podejść do biurka.
            - Bilet w jedną stronę. Do Hiszpanii. – cedzi przez zęby na jednym wydechu. Blondynka uśmiecha się, ale zmienia wyraz twarzy słysząc jego obojętny ton. Nachyla się do komputera i wstukując jakieś litery przeszukuje bazę danych.
            - Najbliższy wolny lot do Hiszpanii, o ile się nie mylę, jest za półtora tygodnia. – piskliwy głos kobiety rozchodzi się w całym pomieszczeniu. Szatyn spogląda na nią z niedowierzaniem.
            - Proszę sprawdzić jeszcze raz. – błagalny ton i proszące spojrzenie sprawia, że blondynka ponawia swoją czynność.
            - Niestety. – mruży oczy, gdy słyszy słowo płynące z jej ust.
            - No dobrze. Poproszę.
            Czeka kilka minut, by po chwili odebrać kartonik z wypisanym numerem i datą lotu. Nie żałuje swojej decyzji. Już za dwa tygodnie będzie w Hiszpanii, a tam nikt go nie znajdzie. Grzecznie dziękuje i opuszcza pomieszczenie, by po chwili wyjść z budynku. Melodia cichnie, ale zastępuje ją dzwonek telefonu. Zniecierpliwiony sięga do kieszeni i wyjmuje urządzenie. Spogląda na ekran i mruży oczy zdziwiony.
            - León.
            - Mam do ciebie ogromną prośbę.






Internet powrócił i ja też.
Chciałam was jeszcze zaprosić na mojego nowego ASKA
Możecie pytać o wszystko. O opowiadanie, bohaterów, o to co jadłam na śniadanie (w 99,99% były to płatki) i o każdą rzecz, której chcecie się dowiedzieć.
Postaram się dodać następny rozdział jak najszybciej.
Przepraszam was za te nagłe zmiany.
Rozdział dedykowany moim nowym obserwatorom.
Kocham was wszystkich bardzo, dziękuję, jeśli jeszcze tu jesteście!


xx