ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Dom rodziców Ludmiły
Ludmiła
Kiedy wróciłam do domu moi rodzice powitali mnie z ogromnym
entuzjazmem, czego się nie spodziewałam. Przecież zostawiłam ich. Prosili, bym
nie wyjeżdżała, obiecywali pomoc… A ja nie posłuchałam. Byłam pewna, że gdy
wyjdę z taksówki, z trudem ciągnąc za sobą wielką czerwoną walizkę, stanę przed
drzwiami i drżącą ręką zapukam, a ojciec podejdzie, by sprawdzić, kto
przyszedł, nawet nie zwróci na mnie uwagi. Po prostu odsunie się. A jednak –
pomyliłam się. Drzwi zostały dla mnie otwarte. Mama podeszła, spojrzała mi w
oczy i mocno mnie przytuliła. Po jej policzkach spływały kolejne łzy. A ja
chciałam ją pocieszyć, pragnęłam, by przestała płakać, ale nie miałam pojęcia
co powiedzieć. Czy się usprawiedliwiać? Czy opowiadać co się stało, co zrobiłam
i dlaczego wróciłam? Nie chciałam zamęczać najbliższych swoimi niedorosłymi
problemami. Dawać im kolejny powód do zawodu. Postanowiłam o niczym im nie
wspominać. Widziałam jak cieszyli się z mojego powrotu. I nie chodziło tu tylko
o mamę.
Nawet ojciec, który raz odwiedził mnie, gdy przebywałam we Włoszech i
mimo tego, że zakazał mi wyjazdu, a ja zrobiłam co chciałam, zawsze mnie
wspierał. Wielokrotnie namawiał mnie do powrotu. Był gotów zaakceptować Tomasa,
bym tylko była przy nim. Jego próby poszły na marne i miałam wrażenie, że z
tego powodu żywił do mnie głęboką urazę. Zawsze byłam jego oczkiem w głowie,
był ze mnie dumny, czego bym nie zrobiła. To po nim odziedziczyłam charakter i
to, co najważniejsze w życiu. Dzięki niemu nauczyłam się, że trzeba być
nieugiętym, nie poddawać się i dążyć do wyznaczonych celów. Robić lemoniadę z
cytryn, które podrzuca życie. Zawsze starałam się postępować tak, jak radził.
Był dla mnie najwyższym autorytetem, dlatego cierpiałam raniąc go. Wracając do
domu byłam przekonana, że nie zechce nawet na mnie spojrzeć, że tym razem go
zawiodłam. Pomyliłam się. Gdy stałyśmy z mamą przed drzwiami, nadal się
przytulając i szepcząc sobie, jak bardzo się kochamy, tata wyszedł z domu,
popatrzył na mnie życzliwie i objął ramieniem nas obie. Byłam szczęśliwa z
dwóch powodów. Po pierwsze, że nie jest na mnie zły, że nie zrezygnował z tak
ważnej emocji, jaką jest zaufanie wobec mnie. Gdyby tak się stało, na pewno nie
łatwo byłoby mi je odzyskać. Drugą sprawą, dzięki której poczułam ulgę i
zadowolenie, było to, że moi rodzice… No cóż… Gdy byłam we Włoszech moja
młodsza siostra, Diana, wiele razy dzwoniła i skarżyła się, że rodzice cały
czas prowadzą ze sobą kłótnie albo mają „ciche dni”. Mam świadomość, że to może
być w ogromnym stopniu moja wina. Nie chciałam by cierpiała w tak młodym wieku
i to z takiego powodu. Niestety, to wszystko zaczęło się, gdy się wyprowadziłam… Kilka dni temu, Diana zadzwoniła do mnie z płaczem. Opowiedziała mi o
wszystkim, co się dzieje w domu. To co mówiła, to były najgorsze rzeczy, które
mogły wyjść z ust ośmiolatki: „ Mamusia i tatuś znowu krzyczą… Ludmi wróć!”. Te
dwa zdania wywoływały u mnie łzy, a jestem z natury silną osobą i nie okazuję
emocji. Do nikogo innego nie mogła zadzwonić… Do nikogo innego nie chciała… A
ja? Ja czułam się strasznie. Wróciłam do Buenos Aires dla nich, dla rodziców i
dla Tomasa.
Gdy mój ojciec podszedł i przytulił nas obie przypomniałam
sobie to wszystko i poczułam się potrzebna. Pomyślałam, że może to właśnie
dzięki mnie… że może to ja uratuję naszą rodzinę. Bardzo pomogła mi ta myśl.
Miałam wrażenie, że dzięki niej stałam się pewniejsza. Że taki, można
powiedzieć drobny gest, przewrócił moje życie do góry nogami. Dawno się tak nie
czułam.
Teraz, gdy jestem w domu już od trzech dni, wszystko wygląda
zupełnie inaczej niż było. Ptaki śpiewają głośniej i weselej, Słońce jaśniej
świeci, a ja budzę się z myślą, że dobrze zrobiłam. Myślę, że powrót i chęć
walki o miłość, to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. I to właśnie mnie inspiruje.
Podwaja moją chęć do życia. Wiem, czego chcę. Wiem, jak to zdobędę. Jestem
pewna, że mi się uda. Nareszcie.
Restó
Luca
Dzisiejsza data siedziała mi w głowie od kilku dni. To miał
być wyjątkowy dzień. Dla mnie i dla najlepszej dziewczyny na świecie. Dla
osoby, dzięki której mój świat nabrał nowych kolorów. Dla której budzę się
rano. Osoby, która zawsze wie, jak poprawić mi humor. Osoby, której uśmiech
wywołuje u mnie dobry nastrój. Dla dziewczyny idealnej. Dla mojego anioła
stróża, zesłanego z nieba. Zdecydowałem się na jeden z najważniejszych kroków w
moim życiu. Jestem pewny swojego wyboru i na pewno nie żałuję.
Przecież po to właśnie jest świat, by kochać…
Przygotowywałem się do tego wydarzenia od dawna. Wiem, że
najważniejszych chwil w życiu nie można zaplanować, może to naiwne, ale
naprawdę chciałbym, żeby wszystko wyszło idealnie.
Właśnie dlatego postanowiłem zamknąć bar i wybrać się do
Studia Torres. Musiałem porozmawiać z Francescą. Wiem, że to jedyna osoba, która
zachowa się racjonalnie i pomoże mi w tak ważnej dla mnie chwili. Zaraz… Fran –
racjonalnie?
Nie zastanawiając się nad tym, jaka będzie reakcja siostry
wyszedłem z baru. Postanowiłem zrobić sobie spacer przez park. I to był nie
najlepszy pomysł…
Carmen
Poranek i południe spędziłam u mojej mamy w sklepie,
pomagając jej i przy okazji znajdując chwilę na spokojną rozmowę. Opowiedziałam
jej o Luce. Mama zdążyła już go poznać, jednak jakoś nie miałyśmy okazji
porozmawiać tak od serca. Mimo że nie znała szczegółów, kobieta doskonale
wiedziała ile znaczy dla mnie ten mężczyzna i nasz związek. Trudno się jej
dziwić, każdy kto mnie zna już dawno zauważył u mnie symptomy zakochania i
zapomnienia o całym świecie. Ale ja taka właśnie jestem.
- Myślisz o nim, prawda? – zapytała spokojnym głosem.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
- Widać… - posłała mi serdeczny uśmiech. – Wiesz co,
kochanie?
Spojrzałam na nią pytająco.
- Jestem teraz naprawdę szczęśliwa, bo wiem, że znalazłaś
kogoś, kogo kochasz i z kim czujesz się dobrze i bezpiecznie. To marzenie
każdej matki…
Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam. Nie wiem, co bym
bez niej zrobiła. Nawet bez tych wszystkich nietrafionych rad i wygłoszonych
przez nią mądrości chyba bym zginęła.
Nasze rodzinne chwile przerwał dźwięk mojego telefonu. A
jednak koniec wolnego dnia w pracy… Pożegnałam się z mamą i wyszłam ze sklepu.
Postanowiłam się przejść dookoła jeziora. Miałam jeszcze chwilę czasu.
Violetta
Podniosłam liścik i wyjęłam kartkę z koperty. Po wykonaniu
tej czynności na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ile radości może
nieść za sobą taki drobny gest… Na karteczce z drobnych literek był ułożony
zwykły – niezwykły napis. Po prostu, „Miłego dnia. TT”. I to wszystko. I nic
więcej nie trzeba. I właśnie za to go kocham.
„Na razie wszystko idzie po mojej myśli i nie zapowiada się,
że coś zepsuje mi humor” – pomyślałam. I oby tak zostało.
W pozytywnym nastroju postanowiłam zrobić sobie spacer w
kierunku Studia.
Park
Luca
Idę sobie spokojnie parkiem, aż tu nagle widzę Carmen
spacerującą w moim kierunku. I to
właśnie w najmniej oczekiwanym momencie.
Odwróciłem wzrok, by mieć chwilę na zastanowienie się i refleksje. Kątem oka
dostrzegłem, że macha w moim kierunku. Na mojej twarzy błyskawicznie pojawił
się uśmiech, chociaż czułem, że za chwilę zapadnę się pod ziemię.
- Cześć, kochanie! – usłyszałem jej uroczy głos. Zaraz…
powiedziała „kochanie”, od kiedy ona tak do mnie mówi? Z jednej strony, to
chyba dobrze, ale ta strona zawsze ciągnie za sobą drugą. A co jeśli chce mi
coś powiedzieć i dlatego tak zaczęła rozmowę. A jeśli chce mnie zostawić? W
mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. Przez to wszystko nie zauważyłem, że
jej nie odpowiedziałem. Stałem tylko jak słup i patrzyłem w jej oczy.
- Cześć… - wypaliłem, gdy doszedłem do siebie.
- Coś się stało? – o nie! Ona wyczuwa, że się denerwuję…
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie masz się
czym martwić. – wiedziała, że kłamię, ale postanowiła nie naciskać na moje
dalsze monologi.
- To świetnie… Spotkamy się jeszcze dziś? Teraz idę do
pracy, ale może wieczorem? – przez chwilę nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.
- Tak. To znaczy nie… To znaczy… Zadzwonię do ciebie
później. Nie martw się. – no wspaniale, teraz to już na pewno coś podejrzewa…
- No… dobrze. To, do usłyszenia. Pa, skarbie. – pocałowała
mnie w policzek i odeszła. No nie! A teraz „skarbie”? Muszę szybko porozmawiać
z Fran.
Studio
Francesca
Problemy Studia w dalszym ciągu spędzały mi sen z powiek.
Świadomość, że uczniowie bardzo się zaangażowali i szkoła jednak coś dla nich
znaczy bardzo nam wszystkim pomaga. Jestem przekonana, że ich wkład i
inicjatywa nie zostanie niezauważona i nikt nie przejdzie obok niej obojętnie.
Z ich pomocą na pewno się uda.
- Halo! Proszę pani! – usłyszałam wołanie płynące
w moim
kierunku.
„Brawo, Fran. Znowu odpłynęłaś na lekcji.” – moja
podświadomość brała górę.
„Cicho siedź, przecież wiem!” – odpowiedziałam sama do
siebie.
- Fran! – wrzasnęła Valentina. – Miałam przećwiczyć moją
piosenkę.
- Naszą piosenkę. – do moich uszu dobiegł głos oburzonego Cristiána.
Jak ten chłopak z nią wytrzymuje…
- Dobrze… Tak… Bardzo przepraszam, zamyśliłam się. No to…
Proszę, pokażcie, co macie przygotowane. – westchnęłam i wskazałam ręką na
mikrofon.
Uczniowie zajęli miejsca i zasłuchali się w wykon
śpiewających. Po całej sali płynęły dźwięki „Nuestro Camino”. Jako nauczyciel
byłam zmuszona ocenić występ zwracając uwagę na wszystkie błędy techniczne czy
wizualne. Nie miałam na to ani siły ani ochoty. Chociaż nawet nie mogąc się
skupić usłyszałam fałsze Val, których nie dało się ukryć. Całe szczęście, że
mój kochany brat pojawił się w odpowiednim momencie.
- Fran! Jesteś mi awaryjnie potrzebna! – jego głos uderzył
we mnie ze zdwojoną siłą. No tak… Przecież od kilku dni zachowuje się jakoś dziwnie.
Mam wrażenie, że chce mi powiedzieć coś ważnego.
„Dziękuję ci bardzo.” – przemknęło mi przez myśl.
- Młodzi – koniec lekcji. – cały dzień czekałam na te słowa.
- Ale Fran… Co z przygotowaniami do przesłuchań? – zapytała
zdenerwowana Valentina.
- Przecież takiej gwieździe jak ty nie potrzebne są próby. –
rzuciłam nie zastanawiając się nad sensem słów.
- To fakt, ale… Ej, czy pani coś sugeruje?
- Nie, no skąd.
Cała klasa wybuchła śmiechem, na co oburzona Valentina
posłała mi chłodne spojrzenie i wybiegła w sali. Pozostali w żółwim tempie się
rozeszli. Spojrzałam na Lucę i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Już dawno nie
widziałam go w takim stanie. Wydawał się podenerwowany i ręce mu drżały, co
zdarzało się tylko, gdy bardzo się czymś przejmował i denerwował.
- Luca, spokojnie… - próbowałam go uspokoić. – Oddychaj,
wdech, wydech… - moje słowa nie bardzo mu pomogły, ale przynajmniej zaczął
regularnie oddychać.
Opowiedział mi całą historię i zmęczony opadł na krzesło.
- Czym ty się denerwujesz? – zapytałam zdziwiona.
- Nie rozumiesz? Carmen to jest najlepsza dziewczyna na
świecie. Ja codziennie rano budzę się właśnie dla niej, oddycham dla niej i
tylko po to, bo codziennie móc patrzeć na jej piękny uśmiech. I teraz wyobraź
sobie, co będzie, jeśli ona się nie zgodzi? To będzie koniec nas…
- Luca! Ogarnij się! Nie wolno ci tak mówić! – odrobinę się
zdenerwowałam, ale to tylko dlatego, że chcę dla niego jak najlepiej.
- Ale…
- Kochasz ją?
- Oczywiście. Najbardziej na całym świecie.
- A ona ciebie?
Nad odpowiedzią na to pytanie chwilę się zastanawiał, lecz w
końcu powiedział:
- Tak mi się wydaje. Mam nadzieję.
- Więc w czym problem?
Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
Luca
Francesca praktycznie postawiła mnie pod ścianą. Uświadomiła
mi brak jakiegokolwiek problemu. Zrozumiałem, że nie znajdę dobrych argumentów
na poparcie moich nerwów i stresu. Wiedziałem, że dobrze zrobię przychodząc do
Studia. Siostra, mimo że młodsza, zawsze umiała doradzić, jak nikt inny.
- Przygotowałeś wszystko?
Nie zrozumiałem pytania i patrzyłem na nią jak ktoś
niespełna rozumu.
- Chcesz się oświadczyć. Przygotowałeś wszystko? – powtórzyła
pytanie, które tym razem dotarło do mnie z podwójną siłą.
- Kolacja, garnitur, kwiaty i…
- I…?
- Nie mam pojęcia. Jestem bardzo zdenerwowany, prawie nie
mogę spokojnie oddychać, a ty się jeszcze na mnie wyżywasz!
- Luca… - moja siostra westchnęła załamana. – Pierścionek.
Spojrzałem na nią pytająco.
- Kolacja, garnitur, kwiaty i pierścionek. – odetchnęła
głęboko.
- A tak! Wszystko mam!
- No i bardzo dobrze. A teraz zadzwoń do Carmen i umów się z
nią. I zrób to teraz. Tylko wyjdź. –
wiedziałem, że ma mnie już dość, ale na jej miejscu czułbym się tak samo.
Podziękowałem jej uśmiechem i wybiegłem z sali.
Braco
Włochy, Mediolan, nowe miejsce, nowa szkoła, nowe życie…
Jestem tu od kilku dni. I jak się czuję? Wprost wspaniale. Budzę się codziennie
rano pełen chęci do życia i poznawania otaczającego mnie społeczeństwa. Jestem
szczęśliwy. я на верху блаженства (Jestem w siódmym niebie).
Słyszę jak poranne
ptaki śpiewają w rytm starowłoskich hymnów i chorałów, czy oper Vivaldiego. Na
ulicach mnóstwo przyjaznych twarzy, a powietrzu roznosi się atmosfera gwaru,
tańców i śpiewu. „Ciao! Como stai? Buona Giornata!” – te słowa nieustannie
wypływają z ust mieszkańców miasta krążąc dookoła. Jest idealnie?
Nie jest… Nie, gdy czujesz, że czegoś brakuje, że kogoś brakuje…
Mieszkanie Naty
Natalia
Maxi od kilku godzin był u mnie w domu. Dziwnie się czuję
teraz, gdy jesteśmy parą. „Parą”, „chłopakiem i dziewczyną” – jak to niedorośle
brzmi. A mamy już po te dwadzieścia kilka lat. Nasze uczucie to nie jest
zwyczajne, dziecięce zauroczenie. Więc co to jest? Czy to już jest miłość? W
moich przemyśleniach zabrnęłam stanowczo za daleko. Wybiegłam w przyszłość.
Postanowiłam cieszyć się z chwili obecnej i z dalszego rozwoju sytuacji.
Usiadłam na kanapie i sięgnęłam po kubek z kawą, który po chwili wylądował na
dywanie wraz z zawartością. „Wiedziałam, że zostawienie go samego na 2 minuty
przyniesie kłopoty” – pomyślałam i uśmiechnęłam się w duchu. Odgarnęłam
niesforne kosmyki czarnych loków z czoła, by wyglądać poważnie i ruszyłam do
kuchni.
- Ała! – słyszałam wrzask chłopaka.
- Co się stało tym razem i dlaczego przez ciebie ucierpiał
mój ulubiony kubek? – zapytałam stanowczo, mimo że miałam ochotę wybuchnąć
gromkim śmiechem.
- Bo widzisz… kochanie… bo ten, no… - Maxi zaczął się jąkać.
Ustalał wersję wydarzeń, którą miał mi za chwilę przedstawić.
- No więc?
- Ja tylko chciałem upiec ciasteczka… - wypalił.
- Co? – w tamtym momencie zupełnie przestałam rozumieć
rzeczywistość.
- Ciasteczka, według przepisu babci i ten piekarnik… -
wskazał palcem na urządzenie.
- Czyli wszystko jasne… - zdziwiłam się, bo dopiero wtedy
zauważyłam, że dłoń chłopaka jest cała czerwona. – Pokaż to! – niechętnie do
mnie podszedł. – Szybko pod zimną wodę! – niemalże wrzasnęłam.
Maxi podbiegł do kranu i odkręcił niebieski kurek do oporu.
- Lepiej? – zapytałam po chwili.
- Trochę tak, ale byłoby jeszcze lepiej, gdybyś pocałowała,
tak jak mamusia. – chłopak zrobił maślane oczy. Wariat.
Podeszłam do niego.
- Wiesz, że masz śliczne oczy? – zapytał.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i chyba nawet lekko
zaczerwieniłam. Zbliżyłam się i leciutko musnęłam jego usta.
- A..ale?
Nic nie odpowiedziałam tylko mrugnęłam i odwróciłam się na
pięcie.
- Dokąd idziesz?
- Posprzątać.
Maxi zrobił dziwną minę, chyba czuł się winny.
- A potem razem upieczemy te ciasteczka. – zachichotałam i
ruszyłam do salonu.
Kilka minut później
Maxi
Naty krzątała się po kuchni p kolei wyjmując różne rzeczy z
szafki i układając je na blacie. Patrzyłem na nią z uśmiechem.
- Nie myśl, że będziesz tak stał i nic nie robił, pomożesz
mi.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Cieszę się, że mam przy sobie
taką dziewczynę jak Naty. Podałem jej pożółkłą kartkę z dokładnym przepisem na
ciasteczka. Zbliżyłem się do stołu, na którym stały potrzebne produkty, ale
patrzyłem na nie z nieudawanym przerażeniem. Nerwowo wziąłem do ręki jedno
jajko i rozbiłem je rozlewając białko i żółtko dookoła. Natalia patrzyła na
mnie jak na dziwaka. Wydawało mi się, że ledwo powstrzymuje się od śmiechu.
Spojrzałem na mały woreczek z mąką. Niewiele myśląc zanurzyłem w nim palce i
sypnąłem mąką w stronę Naty. Zacząłem się śmiać.
- No i z czego się śmiejesz?
Dziewczyna miała mąkę na całym nosie i wyglądała nawet
uroczo. Nie przestawałem się uśmiechać, a Naty postanowiła się odegrać. Wpadła
na ten sam pomysł, co ja przed momentem. Mój nos i bluzka były całe w białym
proszku. Po chwili każda szafka i każdy fragment ściany zawierał całkiem sporą
ilość mąki. „No to teraz cię złapię” – pomyślałem, gdy nasza zabawa na chwilę
stanęła w miejscu. Podbiegłem do dziewczyny i objąłem ją w pasie.
- Kocham cię, wiesz? – zapytałem.
- Ja ciebie też. – dziewczyna odpowiedziała mi szerokim
uśmiechem. Odwróciła się i zbliżyła się. Nasze usta zetknęły się w pocałunku.
Ale nie takim, jak ten wcześniej. Ten pocałunek był… wyjątkowy. Czułem motylki
w brzuchu. Naszą romantyczną chwilę przerwał dzwonek do drzwi, a po chwili
dźwięk ich otwierania.
- Jak pięknie, zakochani… - usłyszeliśmy głos.
Rozdział dwudziesty pojawia się po
dwóch miesiącach, a właściwie po miesiącu zawieszenia bloga. Nie znaczy to
jednak, że całkowicie go „odwieszam”, ponieważ nie starczyłoby mi na wszystko
czasu. Rozdziały nie będą pojawiać się regularnie co dwa, pięć dni, czy tydzień
i nawet nie zamierzam tego obiecywać. Po prostu nie wiem, jak to będzie.
Chociażby w przyszłym tygodniu mam w poniedziałek sprawdzian z chemii, we
wtorek z fizyki, w środę z matmy, a w czwartek z angielskiego. Dla mnie oznacza
to mnóstwo czasu spędzonego na nauce. Mam nadzieję, że to zrozumiecie.
I druga sprawa – moja koncepcja na
Leonettę.
Nie będę oszukiwać i od razu mówię,
że pomysł uległ całkowitej zmianie. Na szczęście dotychczasowe fragmenty nie
przeszkadzają w jego realizacji. Nie powiem nic poza tym, że na ulubioną parę
na tym blogu jeszcze poczekacie.
Chciałabym żeby przez to nie
zmniejszyła się liczba czytelników i osób komentujących, bo to dla mnie ważne.
Pod tym rozdziałem, w komentarzach,
proszę o zawarcie informacji, czy nadal podoba wam się to jak piszę, czy macie może jakieś pytania i czy
jesteście w stanie ze mną wytrzymać :)
Mam nadzieję, że tak.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
Fanka Violetty melduje się! :)
;*