poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział Siedemnasty

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Szpital

Diego

Nie zamierzałem ukrywać, że telefon od Camili bardzo mnie zaniepokoił. Gdy usłyszałem jej głos... Wydawała się smutna i przerażona. Mówiła ledwo słyszalnym szeptem. Coś kazało mi jak najszybciej pojawić się blisko niej i mocno przytulić dziewczynę. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Niektórzy pewnie uznaliby mnie za osobę co najmniej szaloną. W końcu znam Camilę zaledwie kilka dni. Ale czy to znaczy, że miałem być obojętny, gdy mnie potrzebowała? Nie. To byłoby niedopuszczalnym i niewyobrażalnym błędem. Przecież nie zadzwoniłaby do mnie, gdyby nie chciała mnie widzieć... A może to tylko moje fantazje. Może wybrała mój numer, gdyż widniał jako jeden z pierwszych na liście jej kontaktów. D, jak Diego... To ma jakiś sens. Myślę jak pesymista... Nie umiem się cieszyć chwilą i powiedzieć sobie: To prawda. Pomyślała o tobie. Coś znaczysz dla takiej wspaniałej dziewczyny. Te słowa przelatują przez moje myśli i wypełniają cały mój umysł. Mimo to, nie przyznaję się do tego, kłamię i oszukuję przed samym sobą. Nie po to przyleciałem do Buenos Aires. Tu miałem znaleźć przyjaciół, zmienić swoje nawyki i otworzyć się na ludzi. A tymczasem co robię? Uciekam od uczuć. No bo co, jeśli Camila czuła, że tylko ja pomogę jej w zamierzony sposób? Jeśli nie wybrała numeru przypadkiem?
Co ja mam w takiej sytuacji myśleć? Przyznać się? Wykrzyczeć, że to właśnie ta osoba, jest dla mnie szczególna, że dotąd przy nikim innym moje serce nie biło tak mocno? Pokazać, że przy tej dziewczynie odkryłem w sobie uczucia, o jakich wcześniej jedynie czytałem? Chciałbym... Patrzę na to przez pryzmat świata, który znałem dotychczas. Przez porażki i niespełnione ambicje. I każdą "miłość", która zakończyła się fiaskiem. Jestem sam dla siebie wrogiem. Niestety niełatwo odrzucić tego typu wspomnienia. Zapomnieć - słowo tak banalne dla kogoś, kto ot tak użyje go w codziennej rozmowie i zarazem skomplikowane i kryjące w sobie ukryty, głęboki sens dla osoby z problemami. "Osoba z problemami" Idealny synonim do słowa "Ja".
Każdy ma problemy... Dlaczego ja nie potrafię sobie z nimi poradzić? Przez całe dzieciństwo ludzie, którzy mnie otaczali powtarzali, że mam silną osobowość, myślę niezależnie i wyrosnę na człowieka odpornego. Obojętnego. Poniekąd mieli rację. Ale niezupełnie... Nie wzięli pod uwagę, że mogę chcieć się zmienić. I zacznę od teraz. Od kilku chwil spędzonych w towarzystwie osoby, która w tak krótkim czasie zajęła jedno z najwyższych i najważniejszych miejsc w moim sercu, Camili Torres. Od pomocy, zrozumienia i próby poprawy humoru. Przecież ja też to potrafię, tak?
Moje przemyślenia przerwało uczucie czegoś mokrego na ramieniu. Cami nadal była mocno wtulona w mój tors i płakała.
Spojrzałem przed siebie i zauważyłem zbliżającego się doktora. Szedł bardzo powoli omawiając historię choroby jakiegoś pacjenta z pielęgniarką ubraną w zielony kitel.

- Cami... - szepnąłem i ostrożnie odsunąłem ją od siebie. Wskazałem palcem na lekarza.

Przyjaciółka podniosła głowę i otarła łzy. Jej policzki były spuchnięte i czerwone jak burak. Nie wyglądało to jednak tak uroczo, jak wtedy, gdy się rumieniła. Czuła się okropnie. Nadal była przekonana, że nagły atak kłopotów z sercem ojca był jej winą.

- Pa... Panie doktorze, co się stało? - zapytała wyraźnie wypowiadając każde słowo, tak, by medyk ją zrozumiał.

- Pani to Camila Torres? - zapytał stanowczo, aczkolwiek barwa jego głosu była przyjemna, a nie gwałtowna i szorstka.

- Tak. To ja. Proszę mi powiedzieć w jakim stanie jest mój ojciec? - lekarz spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, co spowodowało, że oczy Cami znów zaszkliły się łzami.

- Pani ojciec, no cóż... Pani ojciec miał zawał... - mężczyzna westchnął ciężko.

- Ja... Jak to? Zawał? - Camila ledwo wykrztusiła te słowa. Spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem. - Niech pan powie, że żyje. - dodała, każde słowo wypowiadała w kilku sekundowym odstępie. Nie potrafiła się pogodzić z tą sytuacją.

- Ale proszę się nie denerwować. Pani ojciec żyje, udało nam się go uratować. Musimy jednak ustalić przyczynę zatrzymania akcji serca i będę wdzięczny za każdą informację z pani strony. - powiedział spokojnie. - Niech mi pani powie... Czy ojciec miał wcześniej jakieś problemy z sercem, może... stresem?

Camila przełknęła ślinę i odgarnęła opadające kosmyki rudych włosów z czoła. Kiwnęła głową twierdząco.
Spojrzałem na nią z miną, za którą do końca życia mógłbym zostać skazany na tabliczkę "Idiota" przyklejoną do czoła. Mój refleks szachisty działał jak zwykle bezbłędnie, bo dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, dlaczego Cami nie chciała opowiadać o innych powodach swoich zmartwień. 

- No więc? - zapytał zniecierpliwiony lekarz.

- Ojciec rzeczywiście miał podobne problemy... Pamiętam, że gdy byłam mała nękały go kłopoty z sercem, ze snem oraz częsty stres. Mama tysiąc razy powtarzała mu, by udał się do lekarza, ale on zawsze wiedział lepiej. Kupił jakieś podejrzane lekarstwa. Nie przypominam sobie ich nazwy, ale te tabletki były zamknięte w takim niewielkim, niebiesko-białym pudełeczku w kształcie... takiego flakoniku. Zawsze stawiał je na stoliku, tak by były pod ręką i nigdzie nie zginęły. Zażywał te leki miesiąc, może dwa. Wiem tylko, że bardziej mu zaszkodziły. - wzięła głęboki wdech i chrząknęła. - Od tamtej pory... Każdy poważniejszy stres, kłótnia, nerwy... Mam świadomość, że to dla niego niebezpieczne, a mimo to... Pomimo tego wszystkiego, co się dzieje dokoła, ja oczywiście musiałam na niego nakrzyczeć. Taka ze mnie dobra córka... Ten jego zawał to moja wina. Tylko i wyłącznie. - zalała się łzami i wtuliła w moje ramię.
 
- Pan jest jej chłopakiem, narzeczonym? - doktor skierował wścibskie pytanie w moim kierunku.

Kiwnąłem głową przecząco.

- Tak... przepraszam za pytanie. Nie chciałem wywołać zbędnych nieporozumień. No, nieważne. - mężczyzna wydawał się zakłopotany. - W każdym razie, bardzo dziękuję za informacje. I proszę się nie obwiniać. Sama pani wspomniała, że w życiu ojca dzieje się coś niedobrego. To prawda, że kłótnia tylko mu zaszkodziła, ale ta sytuacja mogła się zdarzyć w każdej innej chwili. - uśmiechnął się do Camili.

Wyjąłem z kieszeni spodni chusteczki i podałem je dziewczynie. Otarła łzy.

- To... co teraz z moim ojcem? - zapytała.

- Proszę pani... tata zostanie u nas na obserwacji półtora tygodnia, może czternaście dni. Niestety, jego stan jest daleki od ideału. Na razie musi odpoczywać.

- Kiedy będę mogła go odwiedzić?

- Najwcześniej jutro.

Camila spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.

- Proszę się nie denerwować. To, co najgorsze już za nami. Ojciec potrzebuje spokoju. A teraz... bardzo przepraszam, ale muszę skonsultować się z bardzo ważnym profesorem. Do widzenia państwu. - lekarz wykrzywił usta w sympatycznym uśmiechu.
Złapałem Camilę za ramiona. Patrzyłem jej głęboko w oczy. Musiałem jej coś uświadomić.

- Camilo Torres. - zwróciłem się do niej stanowczym tonem.

- Yyy...? - mruknęła cicho.

- Prosiłaś mnie, bym ci pomógł. Jestem tu, spełniłem twoją prośbę. Teraz chcę, byś zrobiła coś dla mnie. - dziwnie to zabrzmiało, ale nie miałem nic złego na myśli.

- Wiesz... jeśli nie chciałeś, to nie miałeś obowiązku mi pomagać. - odpowiedziała dziewczyna. To właśnie była ta Camila, którą poznałem. Pewna siebie i niezależna.

- Poczekaj... nie dałaś mi dokończyć. - spojrzała na mnie pytająco. - Uśmiechnij się... - szepnąłem.

- Ccco? - wydawała się zmieszana.

- To moja prośba. Uśmiechnij się. Zapomnij o nerwach. Nawet lekarz powiedział, że nie masz się o co obwiniać. Jesteś wspaniałą córką i świetną dziewczyną. - podałem jej kolejną chusteczkę. - Nie płacz już. Chcę zobaczyć twój uśmiech. Uśmiech, który mnie zaczarował.

Camila wytarła łzy i uśmiechnęła się promiennie. Jej oczy tak uroczo błyszczały, a słońce odbijało się w jej miedzianych włosach swe promienie, tworząc złote pasemka.

- Zaczarował? - zapytała niepewnie. Zarumieniła się.

Kiwnąłem głową i chyba sam spiekłem buraka. Czy to był właśnie ten odpowiedni moment? Chwila, która mogła trwale zmienić moje życie? Nie... Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Romansach, które zawsze kończą się happy end'em. Moje życie zdecydowanie nie przypomina komedii romantycznej. Raczej dramat obyczajowy ze mną, sceptycznym i realistycznie podchodzącym do życia głównym bohaterem. Postacią, która popełnia błędy. Człowiekiem, który stawiał sobie w życiu za wysokie wymagania i miał zbyt wygórowane marzenia i oczekiwania. Człowiekiem, który wbrew pozorom się w tym wszystkich pogubił. Osobą, która chce, ale nie potrafi... i ma dość swojego zachowania.

- Tak, Cami. Jesteś wyjątkowa. Nigdy wcześniej nie poznałem osoby, która aż tak zawróciłaby mi w głowie. Kiedy cię zobaczyłem... uczucia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie umiem tego opisać. Nie umiem, ponieważ pierwszy raz czuję coś takiego. - zacząłem się jąkać i zaplątałem w słowach, nie wiedziałem, co powiedzieć. - Cóż, wydawało mi się, że ja też w jakiś sposób wywarłem na tobie pozytywne wrażenie. Oczywiście zrozumiem, jeśli ty nie...

- A co jeśli ja tak? - zapytała uśmiechnięta.

Miałem zamiar ułożyć sobie w głowie konkretną, składną i inteligentną odpowiedź, ale pomyślałem - "Przecież nie tak działają uczucia...".

- A... tak? - jedyne co byłem w stanie z siebie wykrztusić. Zatkało mnie. Nie wiedziałem jak się zachować w tej sytuacji.

Camila przybliżyła się o mnie i lekko musnęła ustami mój policzek.

- Tak... - szepnęła. - Nawet bardzo tak.


Dom Violetty

Violetta

Po dniu pełnym wrażeń wreszcie wróciłam do domu. Nie czułam się zaniepokojona, zrozpaczona, czy zrezygnowana. Wesoło powitałam Olgę, która weszła do kuchni w momencie, gdy szukałam soku pomarańczowego i zaczęłam tańczyć po całym pomieszczeniu. Olgita spojrzała na mnie podejrzliwie.
- A co panienka taka szczęśliwa? - zapytała.

- To już nie można się z niczego cieszyć, Oleńko? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No można, można... - gospodyni nie chciała dalej ciągnąć tematu, co bardzo mnie zdziwiło, bo Olga oddałaby wszystko za najnowsze plotki i informacje. - Violetto! - wrzasnęła. - Jak ty pięknie wyglądasz! - podeszła do mnie, chwyciła moją dłoń i obróciła mnie kilka razy, by dokładnie przyjrzeć się sukience.

- Dziękuję... - uśmiechnęłam się uroczo i dygnęłam.

- Wyglądasz jak księżniczka, piękna księżniczka... - Dlaczego wszyscy mnie tak nazywają?

Podeszłam do Olgi i mocno ją przytuliłam.

- Tak się cieszę, że cię mam. - szepnęłam jej do ucha.

- A czym sobie zasłużyłam na takie wyznania?

- Jesteś... Widzisz, dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak jedna rzecz może doprowadzić do tego, że stracisz osobę, która jest dla ciebie ważna. A wszystko przez to, że byłaś głupia i popełniłaś kilka błędów...

- Nadal rozmawiamy o mnie?
- Tak.... Przepraszam cię. Po prostu zrozumiałam, że gdy się kogoś kocha to trzeba mu to  okazywać, nie zwracając uwagi na przeszkody z przeszłości... - mój dobry humor nieznacznie osłabł. - Po prostu, jesteś dla mnie bardzo ważna, Oleńko. - uśmiechnęłam się.

Pobiegłam na górę, do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, a ja nie wiedziałam, na której się skupić. Nie miałam zamiaru rozpamiętywać niczego co się stało od momentu spotkania z Leonem do pocałunku z Tomasem w parku. Nadal czułam krople deszczu, podmuch wiatru rozwiewający moje włosy, oddech chłopaka na swojej szyi i smak jego ust. Za dużo się dzieje... Znowu. Znowu? Jakby chociaż raz, przez krótką chwilę, wszystko było spokojne i poukładane. Słowo "spokój" nie pasuje do życia Violetty Castillo.
Musiałam z kimś porozmawiać. Miałam nawet zamiar zadzwonić do Franceski, ale nie był to najlepszy pomysł, nie tylko ze względu na to, że przyjaciółka po całym tym dniu nie czuła się dobrze... Ale ze mnie egoistka... Moja najlepsza przyjaciółka, jedna z najbliższych mi osób cierpi, a mnie nie ma przy niej. Nie siedzę obok i nie pocieszam jej, a chcę by to ona znalazła dla mnie czas i doradziła, co robić.
Nie, nie zadzwonię do żadnego z moich przyjaciół... Angie? To też nie najlepszy pomysł... A tata? On by nic nie zrozumiał. On nigdy nic niee rozumie. Jest tylko jedna osoba, która mnie wysłucha i nie będzie próbowała oceniać. Moja mama...
Podeszłam do szuflady, wyjęłam pamiętnik i wyrwałam z niego kolejną niezapisaną kartkę. Na biurku leżał długopis. Usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać.

Mamusiu!

      Znów piszę do Ciebie list. Potrzebuję tego... Pisanie kilku słów, by opowiedzieć Ci o moim pokręconym i nieogarniętym w żaden sposób życiu, jest dla mnie ucieczką. Ucieczką od problemów, których mam mnóstwo.
      Wiem, że obserwujesz moją szarą codzienność, tam z nieba i wiesz dokładnie, co się dzieje oraz jak się czuję. Ale muszę się komuś wygadać, a ty jesteś najodpowiedniejszą osobą do takich wyznań. Najpierw Leon -
miłość mojego życia. Nie zrezygnował... Przyjechał pod bar. Wiedział, że tam będę. Zaciągnął mnie na tą łąkę. Po raz kolejny wyznał swoje uczucia, a kiedy zaczął śpiewać... Chciałam rzucić mu się w ramiona i pocałować go. Obiecać, że zawsze będziemy razem. Nie mogłam tego zrobić, jemu, sobie, Tomasowi... Tomas - wrócił do Buenos Aires, by zacząć od nowa. Dowiedział się, że tu jestem. Zapamiętał, kiedy wracam. Od swojego przyjazdu staje na głowie, bym ja była szczęśliwa. Kocha mnie... A ja? Ja też go kocham, ale to zupełnie inna miłość. Miłość "bezpieczna". Taka, która nikomu nie zaszkodzi. Mam pewność, że jeśli zabrnę w nią głębiej, nie zrani mnie, nie zostawi przykrych wspomnień... A miłość, która łączy mnie i Leona - miłość szczera, aczkolwiek zakazana... to więcej niż miłość. To pożądanie. To pragnienie drugiej osoby jak narkotyku... Ale co z tego, jeśli tyle przez nią cierpiałam? Co jeśli ja już nie chcę cierpieć? Nie chcę płakać?

      Zastanawiam się, czy rozumiesz coś z mojego zachowania... Wróciłam do domu - szczęśliwa. Mimo wszystkiego, co się stało nie czułam się smutna, czy zdruzgotana, ale byłam w świetnym humorze. Coś ze mną nie tak? Bo niby jaki mam powód do szczęścia. Nie wiem tego. Czy jestem szczęśliwa, bo wreszcie zamknęłam sprawę z Leonem i mogę się skupić na związku z Tomasem? A może mój dobry humor jest wywołany podświadomością? Co jeśli cieszę się ze spotkania z Leonem...
      Mamo... Nie mam pojęcia, co mam zrobić. Chciałabym, byś tu była. Proszę, daj mi jakiś znak i doradź, co mam zrobić... Proszę.

Te quiero,
Twoja kochająca córka, Violetta

Odłożyłam długopis, a kartkę włożyłam do pamiętnika i zamknęłam go na klucz. Odetchnęłam głęboko. Poczułam się trochę lepiej. Wiedziałam, że jest ktoś, kto mnie wysłuchał, że ten ktoś istnieje. Jest blisko mnie, mieszka w moim sercu.
Usłyszałam pukanie.

- Kochanie? Jesteś tam? - zza drzwi dobiegał głos taty. Wstałam i otworzyłam.

- Jak widać, jestem... - westchnęłam.

- Nie przebrałaś się jeszcze?

Dopiero w tamtej chwili zorientowałam się, że nadal mam na sobie wieczorową suknię i poczułam ból kostki lewej nogi. Buty dawały o sobie znać.
- Zupełnie zapomniałam...

- Mogę wejść?

Wpuściłam ojca do pokoju. Usiedliśmy na łóżku.

- Violu...? - zaczął i wskazał dłonią na wystający z pamiętnika kawałek kartki z listem. Dało się z niego odczytać nagłówek listu.

- To nic takiego...

- Wiem, że ci jej brakuje i często o niej myślisz. Ja również...

- Tato, ja po prostu... ja czułam, że tylko mamie mogę się wygadać z moich problemów. A mam ich mnóstwo... Jestem dorosła, a w moim życiu nic się nie zmieniło.

- Dorosłość nie oznacza braku problemów i popełnianych błędów. Wiesz... Jeśli chcesz porozmawiać, zawsze możesz na mnie liczyć. I nie tylko na mnie.

- Wiem to... Obiecuję, że gdy tylko będę miała problem i zechcę z tobą rozmawiać, to zrobię to. Ale na razie... Musisz zrozumieć, że jest mi bardzo ciężko.

Tata kiwnął głową i mocno mnie przytulił. Wstał z łóżka, doszedł do drzwi, uśmiechnął się do mnie i wyszedł. Spojrzałam na zdjęcie leżące na szafce obok mojego łóżka.
Fotografia przedstawia moją mamę i mnie. W momencie, w którym została robiona byłam bardzo mała. Miałam kilka miesięcy... Nie pamiętam tej chwili.
"Mamo... gdybyś tylko tu była..."
   

Okazuje się, że pisanie w WordPadzie wychodzi mi lepiej niż w Wordzie… Nie wiem dlaczego, ale rozdział w Wordzie liczył 3-4 strony, a w WordPadzie wyszło 6,5.
Tak czy owak – rozdział siedemnasty gotowy.
Miał być wczoraj, ale niestety mojej mamie był potrzebny laptop do pracy, więc cały dzień nie miałam do niego dostępu ;c
Ale od razu po śniadaniu wzięłam się za pisanie: )
Martwi mnie tylko jedna rzecz… A mianowicie liczba komentarzy. Na ten moment pod rozdziałem piętnastym są dwie opinie, a pod szesnastym pięć, za to liczba wyświetleń podniosła się o tysiąc… Nie rozumiem, dlaczego tak jest, ale chciałabym, by komentarzy było więcej, żebym mogła się zorientować, czy piszę dobrze i czy moje opowiadania jeszcze wam się podobają.
Czy to możliwe, że jest was coraz mniej, ponieważ nie połączyłam jeszcze Leonetty? Uwierzcie… mojego pomysłu nie da się zrealizować szybciej.
A i znów zapraszam na blog http://jortini-4ever.blogspot.com/
To tyle.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
;*






10 komentarzy:

  1. Doczekałam się kolejnego rozdziału <3
    Dobrze, że Diego zaopiekował się Camilą, bo ta pewnie nie wiadomo co mogłaby sobie zrobić...
    Nie przejmuj się, jeżeli masz czytelników to bez względu na to, czy jest Leonetta czy nie czytają, na przykład ja ;)
    A może to są lenie i nie chce im się pisać komentarzy? :D
    Pozdrawiam, Caro <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieje ze viola dostanie jakis zanak i bedzie z leonem. Moze ze bedzie rozmyslala kogo wybrac i do jej pokoju wejdzie leon. To tylko taki przykla, ale skoro piszesz ze twojego pomyslu nie da sie szybciej zrealizowac to bede z wytrwaloscia czekac:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Od jakiegoś czasu czytam Twojego bloga ale dopiero od niedawna mam konto na bloggerze więc wcześniej nie komentowałam za co bardzo, bardzo przepraszam ;* Myślę, że każdy mój komentarz byłby podobny ponieważ każdy rozdział jest naprawdę świetny <3 Teraz obiecuję to nadrobić i komentować każdy nowy przeczytany post ;)
    Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do mnie http://violetta-superdziewczyna.blogspot.com/
    P.s super blog!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny świetny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. to chyba pierwsze opowiadanie, w którym całkowicie zapomniałam o Leonetcie, tak bardzo skupiłam się na Camili i Diego. bardzo dobrze piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja płaczę!
    Nie no żart może jeszcze nie ale niedługo to się zmieni, bo ja już chcę Leonettę!:P
    Pisałaś kiedyś, że nie masz weny, ja mam zebisty pomysł pogódź ich !! :))
    Twoja zniecierpliwiona fanka :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że nie mam pomysłów.
      Mam je, często brak mi weny na pisanie. Wtedy ciężko sklecić jedno sensowne zdanie.

      Usuń
  8. Błagam, niech Viola dostanie znak, że ma być z Leosieeeem <3
    Rozdział świetny.
    Widzę, że Diego w twoim opowiadaniu to zupełne przeciwieństwo tego z serialu. Na szczęście nie zarywa do Violi. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Leonetta<3
    Mam nadzieje,że wiola wybierze Leosia

    OdpowiedzUsuń