czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Siódmy

Camila

            Od mojego ostatniego spotkania z Andresem minęło już kilka dni. Dokładnie tyle samo, co od zerwania z Diego. Czy my tak naprawdę zerwaliśmy? Już nic nie wiem, niczego nie jestem pewna. Pamiętam tylko to, jak bardzo byłam na niego wściekła i ukłucie, jakie pojawiło się w moim sercu i zmuszało do łez… Czuję się podle. Nie rozumiem swojego zachowania. Tak, poczułam się zdradzona. Tak, miałam ochotę udusić Diego. Ale to w żaden sposób nie zmieniło moich uczuć względem niego. Jaki sens ma to, co stało się później? Dlaczego do cholery pocałowałam Andresa? Straciłam chłopaka i boję się, że straciłam też najlepszego przyjaciela…
            Od dwóch dni prawie nie wychodzę z pokoju, bezczynnie siedząc na łóżku i wpatrując się w ścianę lub ekran telefonu. Nie dostałam żadnej wiadomości od przyjaciela, natomiast moja komórka wręcz płonie od nadmiaru połączeń i sms-ów przychodzących ze strony Diego. Tylko, że tych nie chcę słyszeć i nie zamierzam na nie odpowiadać. Nie zniosłabym głosu chłopaka wmawiającego mi, że jestem najważniejsza. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się zapomnieć o tym, co zrobił, o jego przeszłości. Nie rozumiem go. Nie potrafię wytłumaczyć jego zachowania. Nigdy nie lubiłam Ludmiły za to jaka perfidna potrafiła być i to się nie zmieniło, ale widziałam, że naprawdę kochała Tomasa. A Diego tak po prostu wszedł w ich związek z butami i bawił się dziewczyną. Nie zaprzestał swojej gry nawet, gdy dowiedział się o ich miłości. Obiecywał, dał nadzieję, a potem bezlitośnie wyrwał ją z jej serca i uciekł. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdybym się o tym nie dowiedziała. Czy byłby zdolny do powtórzenia tego jeszcze raz? Czy tym razem ja byłabym jego ofiarą? A może był jeszcze ktoś, o kim nie miałam zielonego pojęcia…
            Kolejne puste opakowania po lodach tworzyły sporą piramidę na moim blacie. Nie miałam siły, ani ochoty wyrzucać śmieci. Nie dbałam nawet o makijaż, czy zwykłe poranne uczesanie włosów. Gorąca czekolada z piankami nie miała już miejsca w moim żołądku, wypiłam jej tyle, że postanowiłam nie tknąć jej przez następne dziesięć lat. To bzdura, że takie rzeczy poprawiają humor i pomagają po rozstaniu. Kolejna bajeczka wymyślona na potrzeby zdesperowanych nastolatek, które uważają, że są niewiadomo jak zakochane, a swoje związki kończą po kilku tygodniach. Przecież ja już dawno taka nie jestem. Nigdy taka nie byłam. Ufając Diego wierzyłam, że to jest silne uczucie. Boże, kiedy go poznałam, robiłam wszystko żeby tylko mu się przypodobać. Wyszłam na kompletną idiotkę, by mnie zauważył. Nawet moje przyjaciółki nigdy wcześniej nie widziały mnie w takim stanie. I już nie zobaczą. Nieważne, co mówią stereotypy. Jestem w stanie kierować i decydować o swoim własnym życiu i właśnie dlatego postanawiam, że już nigdy w życiu nie stracę głowy dla żadnego faceta. A już na pewno się nie zakocham.

Ludmiła

            Telefony od Marco wydawały się nie mieć końca. Doceniałam troskę przyjaciela, w końcu nie widzieliśmy się kilka lat, ale wybrał sobie naprawdę nieodpowiedni moment na powroty, ckliwości, tęsknoty i odnawianie więzi. Mimo wszystkich jego zalet, których zliczenie zajęłoby mi sporo czasu, Meksykanin miał jedną wadę, której ja nie potrafiłam zrozumieć. Ilekroć błagałam go o chwilę wytchnienia i tłumaczyłam się złym samopoczuciem, ten nie odpuszczał. Jakby uznał, że tylko spotkanie z nim postawi mnie na nogi. Cóż, może w jakimś sensie nawet miał rację…
            Po wielu próbach z jego strony postanowiłam zgodzić się na spotkanie. Czułam, że potrzebuję kogoś bliskiego. Kogoś, kto zna mnie tak, jak nikt inny, nawet Naty, czy rodzice. Postanowiłam zaprosić go do domu. Przygotowałam herbatę cytrynowo-porzeczkową. Pamiętam, że gdy byliśmy mali godzinami przesiadywaliśmy u mojej babci, a ona parzyła właśnie ten napój. Pomyślałam, że będzie to również dobra okazja do wspomnień, które były mi tak potrzebne. Wtedy wszystko było prostsze. Dobro było dobrem, a zło, złem. Za dobre uczynki otrzymywałam lizaki, a za te złe – kary. Cóż, największym złem, jakie było mi znane były kłótnie z siostrami, czy wyrywanie włosów lalkom, za które moi rodzice zapłacili słone pieniądze. Teraz jest zupełnie inaczej. Kiedy myślę o wszystkim, co zrobiłam… Jestem zła? Czy właśnie tak tata opisywał złych ludzi?
            Z krainy zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Powoli podniosłam się z wygodnego, skórzanego fotela. Po drodze chwyciłam szklankę i wzięłam małego łyka wody. Wyjęłam z torebki klucz z różowym breloczkiem i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je.

- No nareszcie! Ze trzy minuty już tu stoję… - przerwał i zlustrował mnie wzrokiem. – Wiesz, jeśli podczas tych trzech długich minut, które musiałem spędzić przed drzwiami, marznąc i zamartwiając się, czy w ogóle żyjesz, robiłaś się na bóstwo, to bardzo mi przykro, ale nie było warto. – zgromiłam go i chciałam zatrzasnąć drzwi z powrotem, ale w ostatniej chwili mnie powstrzymał. – Przecież wiesz, że żartowałem. – oczywiście, że to wiedziałam. Tylko Marco potrafił mnie doprowadzić do śmiechu wszystkim co robił i mówił.
- I tak nie dostaniesz ciastek. – mrugnęłam i zachichotałam. Teatralnie spuścił wzrok. – Ale dobrze cię wreszcie zobaczyć. – niemal wrzasnęłam, diametralnie zmieniając nastrój i rzuciłam mu się na szyję.
- Ciebie też świetnie. Tak bardzo się za tobą stęskniłem, Lu.
- Ja za tobą jeszcze bardziej. Wejdź! – odsunęłam się od chłopaka, dając mu złapać oddech i wskazałam dłonią na salon.

            Chłopak ruszył w pokazanym kierunku, ja natomiast po chwili znalazłam się w kuchni. Woda w czajniku zdążyła się już zagotować. Ciastka, które kupiłam specjalnie na dziś, wypełniły zapachem cynamonu całe pomieszczenie. Wyjęłam z szafki nad zlewem dwa duże kubki. Jeden był różowy i przedstawiał podobiznę Hanny Montany. Miałam go odkąd pamiętam, przydawał się właśnie na takie okazje. Drugi był jasno niebieski, widniały na nim nasze podpisy. Zrobiliśmy go w pierwszej klasie, był potwierdzeniem naszej wielkiej przyjaźni. Ułożyłam na tacy talerz z ciasteczkami oraz kubki z herbatą i ruszyłam do salonu. Ułożyłam poczęstunek na stole. Usiadłam naprzeciwko chłopaka. Minęło kilka minut nim któreś z nas się odezwało.

- Nie wierzę, że jeszcze ich nie wyrzuciłaś. – zdanie, które wypowiedział Marco, sprawiło, że na moją twarz wpełzł uśmiech, a przed oczami pojawił mi się obraz siedmiolatków pijących herbatę. – Pozeczkowo cytlynowa laz! - wybuchłam śmiechem.
- Tak, pamiętam to. – nie mogłam powstrzymać łez wywołanych uśmiechem, ale również wspomnieniami. – Moja babcia cię za to uwielbiała, mówiła o tym przy każdym obiedzie i próbowała cię naśladować, ale nie potrafiła tego powtórzyć.
- To prawda. Tylko ja potrafiłem powiedzieć to zdanie w taki sposób! – Marco dumnie wyprężył pierś, ale postanowiłam ostudzić jego zapał.
- Wcale, że nie! Po prostu miałeś dziwną wadę wymowy i nie potrafiłeś powiedzieć „r” jak człowiek!
- I właśnie dlatego byłem wyjątkowy! – musiałam się z nim zgodzić. Zresztą, nadal był, przynajmniej dla mnie. Zawsze był moim najlepszym przyjacielem. Stokroć bardziej wolałam spotykać się z nim, niż z chodzić na zakupy z koleżankami. Dopóki nie wyjechał.
- A pamiętasz moją obsesję na punkcie tej blondyny? – wskazałam na swój kubek. Chłopak kiwnął głową, starając się powstrzymać śmiech. – I te nieudolne próby zmiany mojego nazwiska, by brzmiało tak, jak Hannah Montana.
- Błagałaś mamę, by kupiła ci perukę! – tym razem nie zdołaliśmy powstrzymać głośnego chichotu. Gdy się uspokoiliśmy i wreszcie mogłam złapać oddech, spojrzałam na chłopaka. On prawie się nie zmienił…
- Spróbuj, mam nadzieję, że będzie ci smakować. – uśmiechnęłam się serdecznie. Marco chwycił kubek i wziął pierwszy łyk herbaty, po czym wypił co najmniej połowę. – Wezmę to za „tak”.

Francesca

            Siedziałam przy barze, pomagając bratu wypisywać zaproszenia na ślub. Nie miałam na to większej ochoty, więc trwało to ogromnie dużo czasu. Nie mogłam się skupić. Wciąż myślałam o mojej ostatniej rozmowie z Braco. Powiedział, że mnie kocha, a mimo to nie wrócił. Nie wróci. Zostawił mnie samą, niepotrafiącą poradzić sobie z własnymi uczuciami. Jestem na siebie wściekła. Może gdybym powiedziała mu wcześniej… Może wszystko byłoby inaczej… Z drugiej strony, najlepiej jakbym się w nim nie zakochiwała. Wszystko było prostsze.
            Właśnie kończyłam zapisywać adres i numer telefonu na zaproszeniu dla ciotki Anastasi i otwierałam różową kopertę, by je tam umieścić, gdy do baru wbiegł Tomas. Wypatrzył mnie w tłumie i usiadł tuż obok. Przyglądałam mu się zdziwiona, a on przez chwilę tylko patrzył i się nie odzywał. Wreszcie westchnął głęboko i rozpoczął rozmowę.

- Jak się trzymasz, Fran? – zapytał delikatnie.
- Dobrze. – skłamałam. – Dlaczego miałoby być ze mną coś nie tak?
- Co? Nie, ja…
- Rozmawiałeś z Camilą?! – wrzasnęłam zirytowana. Tyle razy prosiłam przyjaciółkę, by nie opowiadała nikomu o naszych rozmowach, nawet Tomasowi.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Po prostu widzę, że coś jest nie tak i się martwię. – spojrzał na mnie jak na wariatkę i w tamtej chwili zrozumiałam, że właśnie tak się zachowywałam. A zachowywałam się tak przez głupiego, rosyjskiego blondyna. – Jeśli już mówimy o Cami, nie mogłem się do niej dodzwonić…
- Widocznie miała wyłączony telefon. – starałam się ominąć ten temat, by przypadkiem nie wypaplać szczegółów z życia Camili. Niestety, byłam na tyle zdenerwowana, że plątałam się w wyjaśnieniach.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ci nie wierzę? – zapytał wymownie, a ja machinalnie kiwnęłam głową.
- Cami, ma… Pewne problemy.
- Chodzi o jej tatę? Coś z nim nie tak?
- Nie, skądże, jej tata ma się świetnie. Chodzi o Diego… To znaczy chłopaka Camili. Cóż, byłego chłopaka.

Tomas

            Diego… Gdzieś już całkiem niedawno słyszałem to imię i nie kojarzy mi się najlepiej. Ale przecież chłopak Cami nie mógł mieć nic wspólnego z moim życiem. Zdziwiłem się, gdy usłyszałem o uczuciowych problemach rudej przyjaciółki. Fakt, nie było mnie tu długo, ale wydawało mi się, że Camila to jedna z dziewczyn, które twardo stąpają po ziemi i nie pozwoliłaby sobie na podobną sytuację. W mgnieniu oka zrozumiałem również, dlaczego nie odbierała moich telefonów. Najprawdopodobniej w ogóle nie patrzyła na telefon.
            Spojrzałem na Francescę, ona również wydawała się być przygnębiona. Bywa, że tęsknie za czasami, gdy byliśmy najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółmi i rozmawialiśmy o wszystkim. Teraz boję się, że gdy coś powiem, nie odpowie albo obrazi się na mnie i więcej się do mnie nie odezwie. A chciałbym zapytać o tak wiele.

- Zerwał z nią?
- Nie, to nie tak. To… Bardziej skomplikowane. Nie wiem, czy powinnam ci mówić, ale chodzi o Ludmiłę. – Ludmiłę?! Gdy usłyszałem jej imię, nie mogłem uwierzyć. Wiedziałem, że wiążą się z nią same kłopoty, z drugiej strony przecież kiedyś ją kochałem. Po chwili zacząłem łączyć fakty. Diego, Ludmiła…
- Fran, czy ona tu jest? – wycedziłem przez zęby. Włoszka nie odpowiedziała mi od razu.
- Tomas, spokojnie, to…
- Czy. Ona. Tu. Jest?! – wrzasnąłem wściekły. Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Dlaczego jeszcze jej nie spotkałem?
- Tak.- delikatnie kiwnęła głową i wróciła do swojego zajęcia, szepcząc coś pod nosem.

            Wybiegłem z baru szybciej, niż się w nim pojawiłem. Drogę do domu Ludmiły znałem na pamięć. Przechodząc przez par mijałem kolejnych ludzi. Niektórzy z nich nie zwracali na mnie uwagi, inni wskazywali palcami i kręcili głową, jeszcze inni nazywali mnie idiotą, gdy przypadkiem nastąpiłem na ich stopę, czy otarłem się o ramię. Nic nie było ważne. Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się w jej domu.
            Stanąłem przy drzwiach i zapukałem głośno. Otworzyła mi pani Ferro i o nic nie pytając wpuściła mnie do środka. Zdenerwowany wbiegłem do salonu, by po chwili, potykając się na schodach, dostać się do jej dawnego pokoju. Szarpnąłem za klamkę i ustąpiła. Dziewczyna siedziała na łóżku, ćwicząc piosenkę na gitarze. Kiedy wszedłem uniosła głowę. Wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną.

- Ludmiła… - nie wiem, czy ktokolwiek z ludzi na świecie odczuwał kiedyś coś podobnego. W moim sercu złość, smutek, nienawiść i tęsknota toczyły walkę o dominację. Wstała. Staliśmy naprzeciwko siebie, nie mogąc spojrzeć sobie w oczy, bojąc się wzroku. Jak na sygnał podnieśliśmy głowy. Błyszczące tęczówki jej brązowych oczu uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nagle podeszła bliżej i położyła swoje ręce na moich ramionach, delikatnie mnie obejmując. Nie miałem siły zaprotestować, objąłem ją w talii i przycisnąłem do siebie, szepcząc: „Coś ty narobiła…”









Miało być fajnie, a nie wyszło fajnie. Były obietnice, nie dotrzymałam ich. Nie będę już przepraszać, bo nie powinniście mi wybaczać.
Mogę tylko powiedzieć, że te wakacje to definitywny koniec tego opowiadania. Coś sobie postanowiłam i tym razem zrobię wszystko, żeby do tego doszło.
Widzicie również nowy szablon, cóż, tamten rezydował tu prawie rok.
Autorką obu szablonów jest ta sama, wspaniała, bardzo utalentowana osoba. Mam nadzieję, że choć trochę wam się spodoba.
Jeżeli ktoś tu jeszcze jest, proszę o komentarz, nawet zwykłą kropkę, przecinek…

Dziękuję i przepraszam.
Następny rozdział jeszcze dziś, ewentualnie jutro, kolejny pojutrze. Skończę, obiecuję.

xx
           




1 komentarz: