Camila
Od
mojego ostatniego spotkania z Andresem minęło już kilka dni. Dokładnie tyle
samo, co od zerwania z Diego. Czy my tak naprawdę zerwaliśmy? Już nic nie wiem,
niczego nie jestem pewna. Pamiętam tylko to, jak bardzo byłam na niego wściekła
i ukłucie, jakie pojawiło się w moim sercu i zmuszało do łez… Czuję się podle.
Nie rozumiem swojego zachowania. Tak, poczułam się zdradzona. Tak, miałam
ochotę udusić Diego. Ale to w żaden sposób nie zmieniło moich uczuć względem
niego. Jaki sens ma to, co stało się później? Dlaczego do cholery pocałowałam
Andresa? Straciłam chłopaka i boję się, że straciłam też najlepszego
przyjaciela…
Od
dwóch dni prawie nie wychodzę z pokoju, bezczynnie siedząc na łóżku i wpatrując
się w ścianę lub ekran telefonu. Nie dostałam żadnej wiadomości od przyjaciela,
natomiast moja komórka wręcz płonie od nadmiaru połączeń i sms-ów
przychodzących ze strony Diego. Tylko, że tych nie chcę słyszeć i nie zamierzam
na nie odpowiadać. Nie zniosłabym głosu chłopaka wmawiającego mi, że jestem
najważniejsza. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się zapomnieć o tym, co zrobił, o
jego przeszłości. Nie rozumiem go. Nie potrafię wytłumaczyć jego zachowania.
Nigdy nie lubiłam Ludmiły za to jaka perfidna potrafiła być i to się nie
zmieniło, ale widziałam, że naprawdę kochała Tomasa. A Diego tak po prostu
wszedł w ich związek z butami i bawił się dziewczyną. Nie zaprzestał swojej gry
nawet, gdy dowiedział się o ich miłości. Obiecywał, dał nadzieję, a potem
bezlitośnie wyrwał ją z jej serca i uciekł. Nie chcę nawet myśleć, co by się
stało, gdybym się o tym nie dowiedziała. Czy byłby zdolny do powtórzenia tego
jeszcze raz? Czy tym razem ja byłabym jego ofiarą? A może był jeszcze ktoś, o
kim nie miałam zielonego pojęcia…
Kolejne
puste opakowania po lodach tworzyły sporą piramidę na moim blacie. Nie miałam
siły, ani ochoty wyrzucać śmieci. Nie dbałam nawet o makijaż, czy zwykłe
poranne uczesanie włosów. Gorąca czekolada z piankami nie miała już miejsca w
moim żołądku, wypiłam jej tyle, że postanowiłam nie tknąć jej przez następne
dziesięć lat. To bzdura, że takie rzeczy poprawiają humor i pomagają po
rozstaniu. Kolejna bajeczka wymyślona na potrzeby zdesperowanych nastolatek,
które uważają, że są niewiadomo jak zakochane, a swoje związki kończą po kilku
tygodniach. Przecież ja już dawno taka nie jestem. Nigdy taka nie byłam. Ufając
Diego wierzyłam, że to jest silne uczucie. Boże, kiedy go poznałam, robiłam
wszystko żeby tylko mu się przypodobać. Wyszłam na kompletną idiotkę, by mnie
zauważył. Nawet moje przyjaciółki nigdy wcześniej nie widziały mnie w takim
stanie. I już nie zobaczą. Nieważne, co mówią stereotypy. Jestem w stanie
kierować i decydować o swoim własnym życiu i właśnie dlatego postanawiam, że
już nigdy w życiu nie stracę głowy dla żadnego faceta. A już na pewno się nie
zakocham.
Ludmiła
Telefony
od Marco wydawały się nie mieć końca. Doceniałam troskę przyjaciela, w końcu
nie widzieliśmy się kilka lat, ale wybrał sobie naprawdę nieodpowiedni moment
na powroty, ckliwości, tęsknoty i odnawianie więzi. Mimo wszystkich jego zalet,
których zliczenie zajęłoby mi sporo czasu, Meksykanin miał jedną wadę, której
ja nie potrafiłam zrozumieć. Ilekroć błagałam go o chwilę wytchnienia i
tłumaczyłam się złym samopoczuciem, ten nie odpuszczał. Jakby uznał, że tylko
spotkanie z nim postawi mnie na nogi. Cóż, może w jakimś sensie nawet miał
rację…
Po
wielu próbach z jego strony postanowiłam zgodzić się na spotkanie. Czułam, że
potrzebuję kogoś bliskiego. Kogoś, kto zna mnie tak, jak nikt inny, nawet Naty,
czy rodzice. Postanowiłam zaprosić go do domu. Przygotowałam herbatę
cytrynowo-porzeczkową. Pamiętam, że gdy byliśmy mali godzinami przesiadywaliśmy
u mojej babci, a ona parzyła właśnie ten napój. Pomyślałam, że będzie to
również dobra okazja do wspomnień, które były mi tak potrzebne. Wtedy wszystko
było prostsze. Dobro było dobrem, a zło, złem. Za dobre uczynki otrzymywałam
lizaki, a za te złe – kary. Cóż, największym złem, jakie było mi znane były
kłótnie z siostrami, czy wyrywanie włosów lalkom, za które moi rodzice zapłacili
słone pieniądze. Teraz jest zupełnie inaczej. Kiedy myślę o wszystkim, co
zrobiłam… Jestem zła? Czy właśnie tak tata opisywał złych ludzi?
Z
krainy zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Powoli podniosłam się z
wygodnego, skórzanego fotela. Po drodze chwyciłam szklankę i wzięłam małego
łyka wody. Wyjęłam z torebki klucz z różowym breloczkiem i podeszłam do drzwi.
Otworzyłam je.
- No nareszcie! Ze trzy minuty
już tu stoję… - przerwał i zlustrował mnie wzrokiem. – Wiesz, jeśli podczas
tych trzech długich minut, które musiałem spędzić przed drzwiami, marznąc i
zamartwiając się, czy w ogóle żyjesz, robiłaś się na bóstwo, to bardzo mi
przykro, ale nie było warto. – zgromiłam go i chciałam zatrzasnąć drzwi z
powrotem, ale w ostatniej chwili mnie powstrzymał. – Przecież wiesz, że
żartowałem. – oczywiście, że to wiedziałam. Tylko Marco potrafił mnie
doprowadzić do śmiechu wszystkim co robił i mówił.
- I tak nie dostaniesz ciastek. –
mrugnęłam i zachichotałam. Teatralnie spuścił wzrok. – Ale dobrze cię wreszcie
zobaczyć. – niemal wrzasnęłam, diametralnie zmieniając nastrój i rzuciłam mu
się na szyję.
- Ciebie też świetnie. Tak bardzo
się za tobą stęskniłem, Lu.
- Ja za tobą jeszcze bardziej.
Wejdź! – odsunęłam się od chłopaka, dając mu złapać oddech i wskazałam dłonią
na salon.
Chłopak
ruszył w pokazanym kierunku, ja natomiast po chwili znalazłam się w kuchni.
Woda w czajniku zdążyła się już zagotować. Ciastka, które kupiłam specjalnie na
dziś, wypełniły zapachem cynamonu całe pomieszczenie. Wyjęłam z szafki nad
zlewem dwa duże kubki. Jeden był różowy i przedstawiał podobiznę Hanny Montany.
Miałam go odkąd pamiętam, przydawał się właśnie na takie okazje. Drugi był
jasno niebieski, widniały na nim nasze podpisy. Zrobiliśmy go w pierwszej
klasie, był potwierdzeniem naszej wielkiej przyjaźni. Ułożyłam na tacy talerz z
ciasteczkami oraz kubki z herbatą i ruszyłam do salonu. Ułożyłam poczęstunek na
stole. Usiadłam naprzeciwko chłopaka. Minęło kilka minut nim któreś z nas się
odezwało.
- Nie wierzę, że jeszcze ich nie
wyrzuciłaś. – zdanie, które wypowiedział Marco, sprawiło, że na moją twarz
wpełzł uśmiech, a przed oczami pojawił mi się obraz siedmiolatków pijących
herbatę. – Pozeczkowo cytlynowa laz! - wybuchłam śmiechem.
- Tak, pamiętam to. – nie mogłam
powstrzymać łez wywołanych uśmiechem, ale również wspomnieniami. – Moja babcia
cię za to uwielbiała, mówiła o tym przy każdym obiedzie i próbowała cię
naśladować, ale nie potrafiła tego powtórzyć.
- To prawda. Tylko ja potrafiłem
powiedzieć to zdanie w taki sposób! – Marco dumnie wyprężył pierś, ale
postanowiłam ostudzić jego zapał.
- Wcale, że nie! Po prostu miałeś
dziwną wadę wymowy i nie potrafiłeś powiedzieć „r” jak człowiek!
- I właśnie dlatego byłem
wyjątkowy! – musiałam się z nim zgodzić. Zresztą, nadal był, przynajmniej dla
mnie. Zawsze był moim najlepszym przyjacielem. Stokroć bardziej wolałam
spotykać się z nim, niż z chodzić na zakupy z koleżankami. Dopóki nie wyjechał.
- A pamiętasz moją obsesję na
punkcie tej blondyny? – wskazałam na swój kubek. Chłopak kiwnął głową, starając
się powstrzymać śmiech. – I te nieudolne próby zmiany mojego nazwiska, by
brzmiało tak, jak Hannah Montana.
- Błagałaś mamę, by kupiła ci
perukę! – tym razem nie zdołaliśmy powstrzymać głośnego chichotu. Gdy się
uspokoiliśmy i wreszcie mogłam złapać oddech, spojrzałam na chłopaka. On prawie
się nie zmienił…
- Spróbuj, mam nadzieję, że
będzie ci smakować. – uśmiechnęłam się serdecznie. Marco chwycił kubek i wziął
pierwszy łyk herbaty, po czym wypił co najmniej połowę. – Wezmę to za „tak”.
Francesca
Siedziałam
przy barze, pomagając bratu wypisywać zaproszenia na ślub. Nie miałam na to
większej ochoty, więc trwało to ogromnie dużo czasu. Nie mogłam się skupić.
Wciąż myślałam o mojej ostatniej rozmowie z Braco. Powiedział, że mnie kocha, a
mimo to nie wrócił. Nie wróci. Zostawił mnie samą, niepotrafiącą poradzić sobie
z własnymi uczuciami. Jestem na siebie wściekła. Może gdybym powiedziała mu
wcześniej… Może wszystko byłoby inaczej… Z drugiej strony, najlepiej jakbym się
w nim nie zakochiwała. Wszystko było prostsze.
Właśnie
kończyłam zapisywać adres i numer telefonu na zaproszeniu dla ciotki Anastasi i
otwierałam różową kopertę, by je tam umieścić, gdy do baru wbiegł Tomas. Wypatrzył
mnie w tłumie i usiadł tuż obok. Przyglądałam mu się zdziwiona, a on przez
chwilę tylko patrzył i się nie odzywał. Wreszcie westchnął głęboko i rozpoczął
rozmowę.
- Jak się trzymasz, Fran? –
zapytał delikatnie.
- Dobrze. – skłamałam. – Dlaczego
miałoby być ze mną coś nie tak?
- Co? Nie, ja…
- Rozmawiałeś z Camilą?! –
wrzasnęłam zirytowana. Tyle razy prosiłam przyjaciółkę, by nie opowiadała
nikomu o naszych rozmowach, nawet Tomasowi.
- Nie, skąd ci to przyszło do
głowy? Po prostu widzę, że coś jest nie tak i się martwię. – spojrzał na mnie
jak na wariatkę i w tamtej chwili zrozumiałam, że właśnie tak się zachowywałam.
A zachowywałam się tak przez głupiego, rosyjskiego blondyna. – Jeśli już mówimy
o Cami, nie mogłem się do niej dodzwonić…
- Widocznie miała wyłączony
telefon. – starałam się ominąć ten temat, by przypadkiem nie wypaplać
szczegółów z życia Camili. Niestety, byłam na tyle zdenerwowana, że plątałam
się w wyjaśnieniach.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że
ci nie wierzę? – zapytał wymownie, a ja machinalnie kiwnęłam głową.
- Cami, ma… Pewne problemy.
- Chodzi o jej tatę? Coś z nim
nie tak?
- Nie, skądże, jej tata ma się
świetnie. Chodzi o Diego… To znaczy chłopaka Camili. Cóż, byłego chłopaka.
Tomas
Diego…
Gdzieś już całkiem niedawno słyszałem to imię i nie kojarzy mi się najlepiej.
Ale przecież chłopak Cami nie mógł mieć nic wspólnego z moim życiem. Zdziwiłem
się, gdy usłyszałem o uczuciowych problemach rudej przyjaciółki. Fakt, nie było
mnie tu długo, ale wydawało mi się, że Camila to jedna z dziewczyn, które
twardo stąpają po ziemi i nie pozwoliłaby sobie na podobną sytuację. W mgnieniu
oka zrozumiałem również, dlaczego nie odbierała moich telefonów.
Najprawdopodobniej w ogóle nie patrzyła na telefon.
Spojrzałem
na Francescę, ona również wydawała się być przygnębiona. Bywa, że tęsknie za
czasami, gdy byliśmy najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółmi i rozmawialiśmy o
wszystkim. Teraz boję się, że gdy coś powiem, nie odpowie albo obrazi się na
mnie i więcej się do mnie nie odezwie. A chciałbym zapytać o tak wiele.
- Zerwał z nią?
- Nie, to nie tak. To… Bardziej
skomplikowane. Nie wiem, czy powinnam ci mówić, ale chodzi o Ludmiłę. –
Ludmiłę?! Gdy usłyszałem jej imię, nie mogłem uwierzyć. Wiedziałem, że wiążą
się z nią same kłopoty, z drugiej strony przecież kiedyś ją kochałem. Po chwili
zacząłem łączyć fakty. Diego, Ludmiła…
- Fran, czy ona tu jest? –
wycedziłem przez zęby. Włoszka nie odpowiedziała mi od razu.
- Tomas, spokojnie, to…
- Czy. Ona. Tu. Jest?! –
wrzasnąłem wściekły. Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Dlaczego jeszcze
jej nie spotkałem?
- Tak.- delikatnie kiwnęła głową
i wróciła do swojego zajęcia, szepcząc coś pod nosem.
Wybiegłem
z baru szybciej, niż się w nim pojawiłem. Drogę do domu Ludmiły znałem na
pamięć. Przechodząc przez par mijałem kolejnych ludzi. Niektórzy z nich nie
zwracali na mnie uwagi, inni wskazywali palcami i kręcili głową, jeszcze inni
nazywali mnie idiotą, gdy przypadkiem nastąpiłem na ich stopę, czy otarłem się
o ramię. Nic nie było ważne. Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się w
jej domu.
Stanąłem
przy drzwiach i zapukałem głośno. Otworzyła mi pani Ferro i o nic nie pytając
wpuściła mnie do środka. Zdenerwowany wbiegłem do salonu, by po chwili,
potykając się na schodach, dostać się do jej dawnego pokoju. Szarpnąłem za
klamkę i ustąpiła. Dziewczyna siedziała na łóżku, ćwicząc piosenkę na gitarze.
Kiedy wszedłem uniosła głowę. Wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną.
- Ludmiła… - nie wiem, czy
ktokolwiek z ludzi na świecie odczuwał kiedyś coś podobnego. W moim sercu
złość, smutek, nienawiść i tęsknota toczyły walkę o dominację. Wstała. Staliśmy
naprzeciwko siebie, nie mogąc spojrzeć sobie w oczy, bojąc się wzroku. Jak na
sygnał podnieśliśmy głowy. Błyszczące tęczówki jej brązowych oczu uderzyły we
mnie ze zdwojoną siłą. Nagle podeszła bliżej i położyła swoje ręce na moich
ramionach, delikatnie mnie obejmując. Nie miałem siły zaprotestować, objąłem ją
w talii i przycisnąłem do siebie, szepcząc: „Coś ty narobiła…”
Miało
być fajnie, a nie wyszło fajnie. Były obietnice, nie dotrzymałam ich. Nie będę
już przepraszać, bo nie powinniście mi wybaczać.
Mogę
tylko powiedzieć, że te wakacje to definitywny koniec tego opowiadania. Coś
sobie postanowiłam i tym razem zrobię wszystko, żeby do tego doszło.
Widzicie
również nowy szablon, cóż, tamten rezydował tu prawie rok.
Autorką
obu szablonów jest ta sama, wspaniała, bardzo utalentowana osoba. Mam nadzieję,
że choć trochę wam się spodoba.
Jeżeli
ktoś tu jeszcze jest, proszę o komentarz, nawet zwykłą kropkę, przecinek…
Dziękuję
i przepraszam.
Następny
rozdział jeszcze dziś, ewentualnie jutro, kolejny pojutrze. Skończę, obiecuję.
xx
boski rozdział
OdpowiedzUsuńczekam na następny :D