czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Ósmy

Leon

            Droga do domu Violetty dłużyła się niemiłosiernie. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, a wszystkie one krążyły wokół naszego ostatniego spotkania. Wiedziałem, że mnie kocha i dzięki temu miałem nadzieję. Niestety, usłyszałem od niej również słowa, których nie chcę pamiętać. „Wolę cierpieć sama, niż z tobą…” Ale ja nie potrafię. Nie jestem w stanie poradzić sobie z moim cierpieniem bez niej, bo tylko ona tak naprawdę znaczyła coś w moim życiu. Była definicją miłości, mojej miłości. To ona pocieszała, przytulała, całowała, krzyczała… Pozwalała się kochać. A ja starałem się nie zmarnować tego pozwolenia, nawet, gdy kolejny raz wymierzała mi policzek, mówiąc, że nie chce mnie znać. Nie wierzę, że byłem tak głupi, by dać jej odejść. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo ją zraniłem. Cierpiałem, gdy wyjechała, a gdy wróciła… Jestem cholernym idiotą. Ale nie poddam się. Na pewno nie tym razem.
            Stanąłem tuż przed drzwiami ogromnego domu Violetty. Byłem tak blisko, a jednak za daleko. Bałem się zrobić krok naprzód. Obawy objęły nade mną kontrolę i nie pozwoliły poruszyć się nawet o centymetr. W myślach powtarzałem wszystkie schematy rozmowy, jakie zdołałem wymyślić po drodze. To chyba jedna z najgłupszych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobiłem. Wziąłem głęboki wdech i podniosłem dłoń, by zapukać. Drzwi otworzyła gospodyni, Olga. Na mój widok niemalże wypuściła z rąk ogromną tacę z ciastem. Nie zadawała żadnych pytań, czym bardzo mnie zaskoczyła. Odsunęła się, bym mógł wejść. Przechodząc obok niej szepnąłem „przepraszam”, a ona odpowiedziała jakimś niezrozumiałym bełkotem. Mógłbym przysiąc, że powiedziała „nie mnie będziesz przepraszał”, ale nie zamierzałem wdawać się z nią w dłuższą konwersację. Cicho i ostrożnie wszedłem po schodach, tak by dziewczyna mnie nie usłyszała. Drzwi od jej pokoju były uchylone. Wszedłem do środka.

- Violetta… - zacząłem, gdy mój wzrok napotkał na swojej drodze jej brązowe tęczówki, ale dziewczyna przerwała mi, nie pozwalając zacząć rozmowy.
- Leon, jakim cudem zawsze, gdy mówię ci „żegnaj” i obiecuję sobie, że to był ostatni raz, ty tak po prostu wracasz, jakby nic się nie stało?! Nie rozumiesz, jak bardzo jest to dla mnie trudne? Świadomość, że jesteśmy w tym samym mieście, mieszkasz tylko kilka ulic dalej, a mimo to nie mogę się do ciebie zbliżyć? Nie mogę przytulić, czy pocałować? Chcę po prostu zacząć normalnie żyć. Dlaczego mi na to nie pozwalasz?
- Chcę być z tobą. Chcę całować cię w policzek na powitanie, powtarzać, jak bardzo jesteś piękna i obserwować, jak uroczo się rumienisz za każdym razem, gdy to mówię. Chcę trzymać cię za rękę, gdy się denerwujesz i pocieszać, gdy płaczesz. Chcę cię kochać. Proszę pozwól mi na to, tak jak już kiedyś pozwoliłaś.
- Pozwoliłam. – westchnęła głęboko. – I to był błąd. – wypowiedziała to zdanie ze wzrokiem wbitym w podłogę, tak, jakby bała się powiedzieć mi to prosto w oczy.
- Proszę cię, nie mów tak… - moje oczy zaszkliły się łzami, a pojedyncze z nich spływały, kreśląc linię wzdłuż kości policzkowych.
- A co mam powiedzieć? Nie widzisz do czego nas to doprowadziło? Nie możemy nawet porozmawiać ze sobą, jak normalni ludzie… Wyjdź, Leon. Wyjdź i nie wracaj. – z trudem powstrzymywała łzy, widziałem i bolało mnie to, ponieważ to była moja wina.
- Spójrz na mnie.
- Wyjdź! – krzyczała przez łzy, które okazały się silniejszym przeciwnikiem, niż jej się wydawało. Podszedłem bliżej i złapałem ją za nadgarstki, przyciągając do siebie.
- Spójrz na mnie! Popatrz mi prosto w oczy!
- Nie chcę... Nie mogę.
- Proszę. – powoli uniosła głowę i otworzyła swoje spuchnięte, czerwone od płaczu oczy.
- Zadowolony?!
- Posłuchaj. Mnie. – wycedziłem. – Cokolwiek teraz powiesz, jak bardzo mnie nienawidzisz, to nigdy nie zmieni moich uczuć względem ciebie. Kocham cię i będę cię kochał aż do śmierci. A jeśli potem jest jakieś życie, wtedy też będę cię kochał*.Nie mogę żyć bez kochania ciebie. Nie chcę próbować.
- Masz rację. Nienawidzę cię! Tak bardzo, jak cię kocham, jak bardzo nienawidzę! – krzyknęła i zaczęła pięściami obijać mój tors.

            A potem już nic nie mówiliśmy. Nie potrafię tego wytłumaczyć, nie wiem jak to się stało. Po chwili moje ręce obejmowały jej talię, a jej dłonie oplatały moją szyję i włosy. Naszych ust nie dzieliły już nawet milimetry. Byłem na siebie wściekły, ale tak bardzo mi tego brakowało…


Ludmiła

            Stałam tak, wtulona w Tomasa i zastanawiałam się nad tym, co ja w ogóle mam teraz zrobić. Tak długo czekałam na nasze spotkanie, ale planowałam je zupełnie inaczej. Nie mam pojęcia co powiedzieć. Tłumaczyć się czy poczekać, aż on się odezwie? Przepraszać? I tak mi nie uwierzy. Wtedy nie uwierzył. Nie dziwię się mu. Zachowałam się jak kretynka i tak po prostu zaufałam Diego. Ale to przeszłość. To było tylko nic nieznaczące zauroczenie. Teraz Hiszpan ma to, czego chciał. Szkoda, że z perspektywy Tomasa wygląda to zupełnie inaczej.
            Westchnęłam głęboko i zaciągnęłam się zapachem mydła waniliowego. Ulubiony zapach Tomasa. Mój ulubiony zapach. Nagle poczułam jak delikatnie mnie od siebie odsuwa i przeklęłam w duchu. Nie chciałam tego kończyć. Chciałam resztę życia spędzić w jego ramionach. Wciąż staliśmy naprzeciwko siebie, wpatrując się w swoje twarze. Tak, jakbyśmy chcieli zapamiętać każdy szczegół przed rozstaniem. Poczułam ukłucie w sercu, nienawidziłam się za podobne myśli.

- Musimy porozmawiać. – stało się to, czego najbardziej się bałam. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się, by po chwili usiąść na łóżku i spuścić głowę. Nasza rozmowa śniła mi się w najgorszych koszmarach. Tych, w których go traciłam. Chłopak kucnął tuż przede mną, opierając dłonie na moich kolanach.
- Nienawidzisz mnie? – zapytałam szeptem, nadal nie patrząc mu w oczy. Kiwnął głową przecząca.
- Och, Lu… Oczywiście, że nie. Jest mi po prostu cholernie przykro z powodu tego, co się stało. Tego wszystkiego.
- Więc mnie nienawidzisz… - mruknęłam ponownie. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na podobną reakcję. Nie obchodziło mnie, czy ktoś mnie lubi czy nie lubi. Byłam świadoma osób, które mnie uwielbiają i będą uwielbiać i tylko na tym mi zależało. Teraz fakt, że Tomas mnie nienawidzi jest jak cios prosto w serce. Nożem, którego nie da się wyciągnąć.
- Nie, nie mów tak. Ludmiła, jak mogę cię nienawidzić, jeśli cię kocham? – zadał pytanie, na które nie potrzebowało odpowiedzi, było odpowiedzią samą w sobie. Splótł nasze lewe dłonie i nachylił się, by złożyć pocałunek na każdym palcu prawej.
- To… to znaczy, że dasz mi szansę? – spochmurniał na te słowa. Wiedziałam, że jest coś, o czym nie wiem.
- Posłuchaj, kiedy wróciłem… Ja…
- Tomas?
- Wróciłem do Violetty.


Violetta

            Po wizycie Leona czułam się jeszcze bardziej zagubiona, niż byłam wcześniej. Jestem na niego tak bardzo wściekła. Nienawidzę tego, że mógł po prostu wejść do mojego pokoju, powiedzieć, że mnie kocha, a potem jak gdyby nigdy nic mnie całować… Mógł mną manipulować i robić ze mną wszystko to, co chciał. Byłam taka naiwna, kiedy się w nim zakochałam, a teraz jest już za późno by to odwrócić. Smutek, żal i rozpacz niszczą mnie od środka. Uczucia do Tomasa, które nawet w połowie nie wypełnia mojego serca, z pewnością nie mogę nazwać miłością. Ale nie mogę też wrócić do Leona. To mnie zniszczy. Dopóki jest daleko, mogę z tym walczyć, ale gdy się zbliża, tracę siły. Tracę zdolność do racjonalnego myślenia, decydowania o własnym życiu, oddychania. A kiedy myślę, że to już koniec i nie wróci, pojawia się znów i mąci w moim świecie. Nadal czułam jego miękkie wargi na swoich ustach i karciłam się w myślach za to, że chciałabym żeby tak było już zawsze. Nikt wcześniej ani nikt później nie całował mnie tak, jak Leon. Nikomu nie pozwalałam się tak całować. Jak ja mam zmienić swoje życie, jeśli cały czas o nim myślę? Nie mogę budować związku z Tomasem, gdy Leon nie opuszcza mojej głowy, ale muszę o nim zapomnieć. Moje życie nigdy nie było proste, ale teraz… błędne koło, labirynt bez wyjścia.
            Kończyłam opisywać dzisiejszy dzień w pamiętniku. Jak zwykle, ostatnim punktem wpisu była krótka wiadomość do mamy. Tak bardzo chciałabym żeby tu była. Jej mogłabym powiedzieć wszystko. Nie tylko o tym, co się dzieje w szkole, na lekcjach, ale również o moich skomplikowanych relacjach z Leonem, Tomasem… O tym, o czym nie mogę opowiedzieć tacie, ani nawet Angie, która przez ostatnie trzy lata była dla mnie niczym matka. Oddałabym wszystko żeby tylko dostać jakąkolwiek wskazówkę dotyczącą tego, co mam dalej robić. Co wieczór patrzyłam w sufit i marzyłam o odpowiedzi, śnie o mamie, czy jakiejś wiadomości. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że tylko ona będzie naprawdę potrafiła mi pomóc.

- Violetto, zejdź na dół! – usłyszałam głos mojego ojca. Zaskoczona spojrzałam na zegarek, było już zdecydowanie za późno na rozmowy ojca z córką. Rozmyślając nad powodem prośby taty wstałam, założyłam gruby, kaszmirowy sweter i zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się na ostatnim stopniu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziałam. Mój ojciec stał tuż obok otwartych drzwi, dwóch czarnych walizek i średniego wzrostu chłopaka w koszulce w paski. Kolejnymi charakterystycznymi znakami były wysoko postawiona grzywka i szeroki uśmiech.

- Federico!

Maxi

            Praca w studiu stawała się coraz bardziej męcząca. Zwłaszcza odkąd Francesca wzięła urlop, by poukładać swoje sprawy, a Camila pojawiała się w szkole przy okazji wielkiego święta. Na dodatek Angie miała urodzić za dwa tygodnie, więc cały czas spędzała w domu na kanapie. Dopiero teraz zacząłem doceniać pracę osób, które zajmują się robotą papierkową. Do tej pory byłem zajęty tylko tańcem, a teraz mam wrażenie, że całe studio jest na mojej głowie. Jedyną osobą, która naprawdę mi pomaga, jest Natalia. Naprawdę nie wiem, co bym bez niej zrobił. Jedno jest pewne, nie zasługuję na taką wspaniałą dziewczynę jak ona.
            Usiadłem przy biurku, by przejrzeć wszystkie umowy oraz listy, jakie przyszły na adres szkoły. Wszystkie koperty były duże i poszarzały, tylko jedna z nich wyróżniała się błękitem. Sięgnąłem po nią i ostrożnie otworzyłem, by nie zniszczyć zawartości. W środku było zaproszenie na ślub Luci i Carmen, dla mnie i Naty. Zachichotałem w duchu. Nadal nie mogłem uwierzyć, że brat Francesci się żeni. Dla mnie zawsze pozostanie wiecznym dzieciakiem, który próbował się wkręcić w każdy nasz występ. Z drugiej strony, cieszę się jego szczęściem.
            Poczułem dotyk delikatnych dłoni na karku, a po chwili ktoś zakrył mi oczy. Nie musiałem się odwracać, doskonale wiedziałem kto to i bardzo mnie cieszył ten fakt. Spędziłem w studiu już cztery godziny i naprawdę brakowało mi towarzystwa przyjaciół. Nowi nauczyciele, przyjęci na okres próbny w zastępstwie za Fran i Cami to nie było to samo, a Viola wciąż jeszcze oficjalnie nie przyjęła mojej propozycji. Naty podała mi kawę stojącą na biurku i usiadła na drugim krześle. Pokazałem jej zaproszenia, które otrzymaliśmy, oczywiście bardzo się ucieszyła i już zaczęła planować, jaką kupi sukienkę. Nigdy nie zrozumiem kobiet…

- Całe szczęście, że już jesteś. Jak tak dalej pójdzie to nie damy rady…
- Oczywiście, że damy. – mruknęła entuzjastycznie. – W końcu mamy siebie, nie?
- Tak. – uśmiechnąłem się na jej słowa. – To najważniejsze. – sięgnąłem po kubek, ale nie pozwoliła mi wziąć kolejnego łyka napoju.
- Panie dyrektorze, uczniowie czekają! – zachichotała, a ja pokręciłem głową i uśmiechnąłem się pod nosem. Podałem jej rękę i razem ruszyliśmy w stronę dużej Sali.










Mamy chwile Leonetty, chwile Tomiły, powrót Federico i sielankowe życie Naxi :)
Uff, zdążyłam.
Mam nadzieję, że się podoba.
Do jutra!

* Kto wie skąd cytat? 

PS Wciąż proszę o komentarze pod tym i poprzednim rozdziałem. Naprawdę, wystarczy mi tylko mała kropka :)


xx

7 komentarzy:

  1. Pozwolisz, że zajmę sobie miejsce? ;)
    Zaraz wracam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwila niestety trwała trochę dłużej. Musiałam nadrobić, niektóre rozdziały. Sama nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej, ale cóż, moja głupota czasem nie zna granic. ;)
      Po przeczytaniu Twojego ostatniego dzieła (bo każdy rozdział tutaj, to istny majstersztyk, chciałabym choć w połowie pisać, tak dobrze jak Ty i tak prawdziwie oddawać odczucia bohaterów), jestem, oczywiście chętna na jeszcze więcej. Z Twoim blogiem jest dokładnie jak z porywającymi książkami, trzeba siłą mnie od nich odciągać.
      Serce mi się kraja, kiedy widzę, jak większość bohaterów ma nie poukładane sprawy, mętlik w głowie i cierpi. Jednak takie jest życie, żeby wzeszło słońce, chmury muszą odejść. Ból i gorzki smak życia, ale też przebłyski tęczy sprawiają, że Twoje opowiadanie nie jest sztucznie wykreowanym czymś, jest prawdziwą historią z prawdziwymi ludźmi.
      Violkę to tylko pacnąć w ten brązowy łeb. Ech. Czy ta dziewczyna choć raz nie może pójść za głosem serca i oddać się Leonowi w całości? A nie tylko podczas krótkich pocałunków, przez które tylko obydwoje cierpią, bo są daleko od siebie.
      Dwa serca złączone w miłości, nie mogę długo bez siebie żyć. Dokładnie jak Diegi i Cami, Lu i Tomas (na których mam szczerą nadzieje, pomimo, że całym serduszkiem jestem za Diemiłą), Naty i Maxi oraz Fran i Barco.
      Mając tak piękne uczucie blisko siebie, powinni je pielęgnować albo chociaż zdać sobie z niego sprawę.
      No nic, kończę swoją bezsensowną wypowiedź, mam nadzieje, że przetrwałaś. ;)
      A cytat oczywiście z Darów Anioła. <3
      Życzę Ci wiele weny. ;)
      Ściskam, Soph.

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo za tyle ciepłych słów <3
      Naprawdę, nie spodziewałam się tak pięknego komentarza :)
      Tak jest, dary anioła.
      Dziękuję!

      xx

      Usuń
  2. Dary anioła ;)
    Cudy słodkości i uroczy Włoch na horyzoncie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zgadłaś :)
      Dziękuję za komentarz
      xx

      Usuń
  3. super rozdział
    czekam na Leonettę i na Diego i Cami

    OdpowiedzUsuń