poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział Trzydziesty Drugi

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI


            - Przecież ci powiedziałam. – pozwala sobie na uwolnienie tych słów, ale dopiero po wejściu do mieszkania i zajęciu miejsca na skórzanej kanapie. Podciąga kolana pod brodę, a następnie chowa twarz między nimi. Żadne z nich nie ma siły na spojrzenie sobie w oczy. Jego zdumiony wyraz twarzy już dawno zmienił się w niewyraźny grymas spowodowany bólem wywołanym jej obecnością. Krople potu spływają po jego czole, podnosi dłonie, by przejechać nimi po twarzy, wzdycha przy tym głośno. Podchodzi bliżej dziewczyny, ale odległość między nimi wyznacza ogromna bariera, której nie potrafi przekroczyć. Kuca, ocierając się plecami o szorstką fakturę mebla. Znajduje się dokładnie pod jej nogami.
            - Chcę poznać prawdziwy powód. – szepcze. Zaciska prawą dłoń na nadgarstku lewej ręki. Przez chwilę przygląda się błękitno-fioletowemu abstrakcyjnemu wzorowi, jaki tworzą żyły na jego jasnej skórze. Niezrozumiały bohomaz kontynuują linie papilarne splątane na dłoni chłopaka.
            - Nie ma prawdziwego powodu. Cokolwiek bym nie powiedziała, byłoby fałszywe. – dłuższe zastanowienie pomaga jej znaleźć odpowiednie słowa, by odpowiedzieć na pytanie. Brunet porusza się niespokojnie, nie do końca rozumiejąc treść wypowiedzi dziewczyny. Ta, wyczuwając jego zakłopotanie, dodaje – Nie wiem, dlaczego tu jestem. Nie umiem tego wyjaśnić. Każde inne wyjaśnienie byłoby kłamstwem. Wyszukanym, być może nawet pięknym, ale tylko kłamstwem.
            Słowa płynące z ust dziewczyny przywołują ciszę, której żadne z nich nie chce przełamać. Potrzebują chwili, która pozwoli im uporządkować kłębiące się w głowach myśli. W pomieszczeniu rozlega się dźwięk trzepotu skrzydeł muchy. Kaleczy ich uszy, niczym najpotężniejszy hałas. Owad zatrzymuje się na stoliku i wydaje się im przyglądać. Po chwili wznosi się i wylatuje przez otwarte okno. Delikatny podmuch powietrze wdziera się do środka i pozwala głębiej odetchnąć.
            - Nie chcę cię okłamywać. – ton jej głosu jest piskliwy, niemalże płaczliwy. Łka. Zmienia swoją pozycję na kanapie, opuszczając nogi i opiera się całymi plecami. Wpatruje się w jakiś punkt na ścianie, nie wie tego, ale siedzi w tym samym miejscu, jakie on zajmował wcześniej.
            - Cieszę się, że jesteś. – mówi, ale żałuje, że nie potrafił ugryźć się w język, bo czuje, że powinien milczeć. Rozgląda się po pokoju i sięga po pierwszą butelkę piwa, którą odnajdują jego oczy. Krztusi się mocnym zapachem, ale upija łyk.
            - Zostaw. – mówi pewnie, mimo łez. Ukłucie, jakie pojawia się na dnie jej serca jest silniejsze, niż by sobie tego życzyła. Brunet posłusznie odkłada trunek. Odwraca się i niechcący zatrzymuje w momencie, kiedy oczy spotykają na swojej drodze jej brązowe tęczówki. Przerażona dziewczyna zaciska powieki, ale on nie przerywa tej wymiany spojrzeń. Rudowłosa rozluźnia uścisk i delikatnie mruga, by przyzwyczaić się do obecnej sytuacji.
            - Cami... Czy ja? Czy my? – zadaje pytania, nie myśląc nad konsekwencjami odpowiedzi, jakie usłyszy. Desperacko pragnie jej dotyku i zapewnienia, że mu wybaczyła. Że wszystko będzie tak, jak było. Nie spuszcza wzroku z dziewczyny i widzi, że toczy ona dokładnie taką samą walkę sama ze sobą. Dziwne przeczucie podpowiada mu, że jest coś, o czym jeszcze nie wie i chyba wcale nie chce się tego dowiedzieć.
            - Nie. – odpowiada krótko, można to porównać do naciśnięcia spustu karabinu. Skutki działania również są podobne. Spodziewał się, że właśnie to powie, ale pewność, z jaką oznajmiła mu, że nie ma już dla nich szansy bolała. Nie wyobrażał sobie tego w taki sposób. Otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć swoje ostatnie życzenie, ale nie pozwoliła mu. – Nie chcę cię okłamywać Diego. – tak miękko wypowiada jego imię. – Nie potrafię ci zaufać. – rani jego serce. – Chcę się teraz skupić na przyjaciołach i na…
            - Andresie. – kończy. Przypuszczał, że między nimi coś jest, dlatego zdecydował, że zrobi dla tej dziewczyny wszystko, byleby tylko nie odeszła. Pozwolił jej na to tak łatwo. Nie zawalczył, poddał się. A kiedy wreszcie zrozumiał, co stracił. Odeszła. Do Andresa.
            Nie czeka na potwierdzenie, choć kątem oka zauważa delikatne kiwnięcie głowy dziewczyny. Pochyla się do przodu, chowając twarz w dłoniach. Bezradny.
            - Czy wy?
            - Nie, Diego. Po prostu jest obok mnie. Tak bardzo potrzebny. – „prawie tak, jak ty”, chce dodać, ale cofa się.
Rozpaczliwie pragnie miłości.
Rozpaczliwie pragnie jej miłości.
Już wybaczyła.
Ale on nie wie.
Nie chce go okłamywać, a jednak to robi.
Wierzy jej. Stracił nadzieję.
Brakuje jej odwagi.
A on chce tylko ją kochać.
Stoi przed nim.
Stoi przed nią.
Rozpaczliwie pragną swojej miłości.

***

            - Tomas, dokąd mnie prowadzisz? – zaczyna już odczuwać ból spowodowany dłonią chłopaka oplecioną wokół jej nadgarstka. Mruży oczy, by odczytać godzinę widniejącą na zegarze, na jednym z budynków. Jeśli dobrze policzyła, spacerują tak już od dwudziestu minut.
            - Już ci mówiłem. – mruczy odrobinę skonsternowany. Zacieśnia uścisk.
            - Powiedziałeś tylko, że masz dla mnie niespodziankę. – fuka zniecierpliwiona.
            - No właśnie. – unosi jej dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. – Już niedługo. – uśmiecha się życzliwie. Reakcją na uśmiech jest wyraźna ulga wymalowana na twarzy.
            Zbliżają się do końca ulicy, której trudnej nazwy nie potrafi zapamiętać. Jest w tym miejscu pierwszy raz w życiu, a wydawało jej się, że zna to miasto, jak własną kieszeń. Potyka się o mały kamień i w tym momencie dziękuje Bogu, że dłoń Tomasa, na którą tak narzekała, nie pozwala jej upaść. Przechodząc obok tęgiej, bardzo wyraźnie pomalowanej kobiety, krztusi się zapachem jej wyczuwalnych na kilka kilometrów perfum. Prycha, ale po chwili zmienia wyraz twarzy na niewinny uśmiech, gdy zauważa zdziwioną minę Tomasa. Rozgląda się i nagle przypomina sobie, że już kiedyś tutaj była. Uporczywie szuka jakiejś wskazówki w pamięci. Skręcają w jedną z mniejszych uliczek i wszystko staje się o wiele jaśniejsze. Kwiaciarnia na rogu przypomina o wydarzeniach ostatnich tygodniu. Bezwiednie zacieśnia uścisk dłoni Tomasa i zamyka oczy, próbując wymazać wspomnienia z pamięci. Na próżno. Uśmiecha się, przecząc nagłemu rozbiciu, jakie ogarnęło jej duszę. Sięga palcami do bransoletki spoczywającej na lewym nadgarstku i przekręca ją, by malutka zawieszka już tak boleśnie nie wbijała się w jej rękę. Tylko, który ból jest silniejszy?
Gani swoją podświadomość, która wyrywa się, by odpowiedzieć na pytanie, a przecież jego wydźwięk był zupełnie retoryczny. Doskonale wiesz, który. To prawda, ale co z tego? Zostaw mnie w spokoju i daj mi udawać, że wszystko jest w porządku. Prawda wyjdzie na jaw. Ale wcale nie musi. Kłamstwa niczego ci nie dają. Jestem szczęśliwa. Komu próbujesz to wmówić? Okłamujesz wszystkich dookoła i co? I nic z tego nie masz. Zastanów się, czy właśnie tego chcesz. Żałuje, że nie pozbyła się umiejętności myślenia, kiedy jeszcze mogła. Uczucie przegranej z własną podświadomością nie daje jej wiele satysfakcji. Plącze się w materiale fioletowej sukienki i kolejny raz używa ramienia Tomasa, jako ratunku. Wolałabyś żeby ktoś inny cię uratował. On przecież już to zrobił.
- Jesteśmy na miejscu. – melodyjny, ale nie tak silny głos bruneta przerywa jej potyczkę słowną z własnym sumieniem. Uśmiech, ale nie jego. Spojrzenie, ale nie takie samo. Dotyk, tak delikatny, ale ona go nie czuje. I jeszcze jego słowa, ale ona nie słucha.
Pierwszym, na co natrafiają jej oczy jest duży napis, ogłaszający nazwę restauracji oraz godziny otwarcia. Przez szybę, która sprawia wrażenie kryształowej i tylko oczywista wiedza nie pozwala jej myśleć, że tak naprawdę jest, widzi mnóstwo szykownie nakrytych stolików. Każdy z nich jest nakryty jasnobłękitnym obrusem, zapewne jedwabnym, a na końcach spoczywają malutkie koraliki, drobne i błyszczące, niczym krople deszczu. Nawet kwiaty są tam o wiele mniej zwykłe niż powinny. Jedynymi gatunkami, jakie udaje się jej rozpoznać są orchidee, a gdzieniegdzie lilie. Bielutkie jak płatki śniegu. Zza otwartego okna płynie spokojna, klasyczny muzyka. W rogu Sali ustawiony jest ogromny fortepian, a tuż przy nim siedzi mężczyzna w średnim wieku i poruszając palcami wygrywa najpiękniejsze melodie. Zbyt idealnie.
- Jak ci się podoba? – pyta. Pyta. Nie powinien pytać. Powinien? Nie powinien. Pyta. Dlaczego nie wie? Wiedziałby.
- Tu jest wspaniale… - wzdycha. – Ale to musi być bardzo droga restauracja, nie mogę… - waha się. Naprawdę chce tu zostać? Przecież jest tu z Tomasem. Nieważne gdzie, ważne, że z nim. To wystarczy. Nie wystarczy?
- Violetto, cena tutaj nie ma znaczenia. Chciałem zrobić ci niespodziankę, no i chyba nawet mi się udało. – nie jest tego pewny. Przestań. Bądź pewny. Nawet ty nie jesteś pewna…
- Oczywiście, jestem naprawdę wzruszona, ale… - dźwięk telefonu przerywa jej w połowie zdania. Oddycha głęboko, gdy ciężki kamień spada jej z serca. Ty to masz szczęście, dziewczyno. Cóż, przerwał taką piękną litanię kłamstw. – Przepraszam! – puszcza jego dłoń i nic nie czuje. Otwiera najmniejszą z kieszeni torebki i wyjmuje z niej telefon. Zerknięcie na ekran pozwala upewnić się, kto postanowił się z nią skontaktować.
- Violetta?
- Nie, Fran. Dodzwoniłaś się do głównej szefowej do spraw lotów na Marsa. – patrzy na Tomasa, który stoi obok i powstrzymuje się przed napadem śmiechu. Kręci głową. – Przepraszam. Coś się stało?
- Mam do ciebie ogromną prośbę. Przyjdziesz do Studia?
- Spodoba mi się ta prośba?
- Viola! Proszę. – rozczulający głos Francesci sprawia, że mięknie jej serce.
- No dobrze.
- Teraz.
- Zaraz będę.
            Spogląda na Tomasa, który z utęsknieniem wpatruje się w jej telefon. Naciska czerwoną słuchawkę, przy okazji zwracając uwagę na to, że powinna zmienić kolor lakieru na paznokciach. Uśmiecha się niespokojnie, przy okazji kiwając głową przecząco. Czuje, jak palą ją policzki, ale nie bardzo się tym przejmuje.
            - Wybacz. – mruczy i odwraca się, by odejść.
            - Kocham cię. – odpowiada.

            Ale nie tak.

***

Pierwszy sygnał.
            Odbierz, proszę.
Drugi sygnał.
            Błagam, jesteś mi tak bardzo potrzebny.
Trzeci sygnał.
            Łzy.
Czwarty sygnał.
            Cisza.
            - Ludmiła? – zmartwiony głos chłopaka rozbrzmiewa w słuchawce. Tło do ich rozmowy stanowi jedna z piosenek zespołu The Beatles, ot takie lekarstwo na wszystko. Zaciska dłoń w pięść, wbijając paznokcie w delikatną skórę i opiera na niej czoło. Nie odzywa się. – Ludmiła, odezwij się!
            - Marco… - szepcze.
            - Zaraz u ciebie będę.
            Cisza.
            Mija minuta. Może dwie.
            Może godzina.

            Zdenerwowany chłopak wybiega z taksówki wprost pod domem blondynki. Dochodzi do drzwi i chwyta za klamkę. Zamknięte. Puka. Raz, dwa, trzy. Uderza pięścią. Nic. Odsuwa się i unosi głowę, wpatrując się w niebo. Wplata palce we włosy, powodując nieprzyjemny ból. Przeszukuje umysł w nadziei na jakąkolwiek wskazówkę. Podmuch wiatru mierzwi mu włosy. Przestępuję z nogi na nogę i nachyla się, by podnieść wycieraczkę. Metalowy przedmiot błyszczy przed jego oczami. Podnosi go i usilnie próbuje dopasować do zamka. Niechcący przejeżdża po gładkiej powierzchni, tworząc rysę. Wreszcie trafia i przekręca dwa razy w lewo. Z ogromną siłą otwiera drzwi, jakby chciał je wyrwać z zawiasów. Wbiega do środka. Potyka się o pojedyncze stopnie schodów, gdy przeskakuje po dwa. Bezbłędnie odnajduje drogę do jej pokoju. Zatrzymuje się tuż przed drzwiami i uspokaja oddech. Naciska na klamkę i delikatnie ciągnie. Przestępuje przez próg, stawiając prawą nogę na jasnych panelach. Głośne skrzypienie krzyżuje mu plany.
Siedząca na łóżku, wpatrzona w okno dziewczyna, trzyma ogromne pudełko z chusteczkami. W jednej z nich chowa twarz. Czarny tusz do rzęs spływa wraz ze łzami, tworząc ślady na jej jasnej twarzy. Włosy bezładnie układają się na karku i czole, w niektórych miejscach sklejają się. Podchodzi i siada tuż obok niej. Ona odwraca głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie jest na to gotowy. Na widok ból i ran odbitych w jej tęczówkach, krzywi się, czując ogromne rozdarcie w sercu. Każda słona kropla płynąca po jej twarzy zostawia na policzkach piekący ślad. Każdą z nich on czuje tak, jakby wypływała z jego oczu. Siada za nią, po jej prawej stronie i przyciąga ją do siebie, pozwalając dziewczynie oprzeć się o jego tors, a następnie oplata ją ramionami.
- Jesteś…
- Jestem.
- …mi tak bardzo potrzebny. – kończy.









Dziękuję za uwagę :)
W kolejnym rozdziale planowana konfrontacja. Myślę, że wiecie czyja.
Dziękuję za wszystkie komentarze, te bardziej „przeszłe”, obecne i przyszłe.
Za wejścia i za obserwatorów.
A rozdział dedykowany Karolinie ♥

xx

           

            

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział zresztą jak zawsze :) Na początku ( tak jak zawszę zastanaiałam się ) o kim mowa. Ale po czasie zorientowałam się o kogo chodzi. No tak teraz drugi wątek. Tutaj idealnie opisana więź przyjaźni. Marco był w stanie rzucić wszystko i jechać do Lu. Mogę napisać tylko że taka więź nie powstaje często. Czekam na następny i na tą konfrontacje o której pisałaś. Podejrzewam kto to ale to moja tajemnica ^^

    Kinga ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, aniołku. ♥
    Wiem, że miałam skomentować Trzydziesty Pierwszy rozdział, ale nie dałam rady. ♥ Wybacz. ♥
    Napiszę ci komentarz nie tylko na temat rozdziału, ponieważ jestem można powiedzieć ,, Nowym gościem ", dlatego wypowiem się na kilka tematów. ♥
    Szablon. ♥ Widzę, że kolorki są w odcieniach różu i bieli. Fajna kolorystyka. ♥ Na nagłówku jest Leonetta - nie trawię tej pary, przepraszam. ♥ Ale jako całość szablon śliczny. Taki dziewczęcy.
    Pozaglądałam już do zakładek. ;D
    Powiem szczerze - nie przeczytałam tego opowiadania, tylko ten rozdział. ♥ Dlatego nie napiszę ci dłuższego komentarza. Obiecuje, że nadrobię te opowiadanie.
    A rozdział? Idealny, przeczytany był już dawno, ale dziś skomentowany. Wybacz. ♥
    Weny życzę. I chęci. :D

    OdpowiedzUsuń