sobota, 6 września 2014

One shot "Cisza" - praca, którą wysłałam na konkurs JSM

       Nie planowałam tego, ale w końcu postanowiłam opublikować tutaj mojego one shota, którego wysłałam na konkurs JSM. W sumie, przekonały mnie do tego osoby z aska i jedna z moich koleżanek. Proszę tylko o wyrozumiałość. I jeśli nie chcesz - nie czytaj, a oszczędź sobie wyszukiwania błędów i niedomówień i oskarżania mnie o nie w komentarzach. Mam nadzieję, że nie jest tak źle. No to... zapraszam do czytania.


Tytuł: „Cisza”
Para: Lurco
Gatunek: Romans, Psychologiczny, Obyczajowy
Przedział wiekowy: T




- Mamusiu, dlaczego ta dziewczynka siedzi tam sama? – pyta zdumiony, wpatrując się w nieobecny wzrok matki. Ostrożnie podpiera się łokciem o marmurowy parapet i wychyla głowę przez otwarte okno. Drobne listki dużej rośliny delikatnie muskają jego policzki. Robi tak już od kilku dni.
- Nie wiem, kochanie. Odsuń się od okna, bo wypadniesz. – odpowiada obojętnym tonem. Mogłoby się wydawać, że w jej słowach jest zawarta odrobina uczucia, lecz nie daje tego po sobie poznać. Niedbale przewraca strony ogromnego zeszytu, by zamknąć go i odłożyć na miejsce. Stara szuflada skrzypi, gdy dłoń kobiety odnajduje uchwyt i ostrożnie za niego ciągnie. Brulion ze zniszczoną okładką trafia do wnętrza ciemnej szafki.
- A gdzie jest jej mama? – nie daje za wygraną, czując nagłą potrzebę dowiedzenia się wszystkiego o życiu drobnej blondynki. Przez chwilę wydaje mu się, że dziewczynka przygląda mu się z taką samą uwagą, jak on jej. Wyciąga malutką rączkę, pozwalając, by na jej palcu usiadł mały ptaszek. Chłopiec odrywa wzrok od istotki siedzącej pod drzewem, by jego spojrzenie spotkało na swojej drodze szare tęczówki matki. Kieruje nim niewyjaśniona pewność, że ta jest w stanie dać mu odpowiedź na każde pytanie.
- Odsuń się od okna. Zasłoń je. Proszę. – szepcze kobieta, uciekając wzrokiem od zdziwionego malca. Wie, że nie może pozwolić, by jej syn przejmował się tak błahymi, nic nieznaczącymi, marnymi ludźmi. On jest lepszy. Nie zrobi z niego nic niewartego wieśniaka. Co to, to nie. Odruchowo odwraca głowę, kierując spojrzenie na niewielki, zakurzony, pożółkły portret. On tego chciał.
- Czy mógłbym jutro pójść do niej, porozmawiać, zapytać? – prosi z nadzieją w oczach. W odpowiedzi uzyskuje jedynie głębokie westchnięcie. Matka kiwa głową na znak niezgody. Nie rozumie. Dlaczego mu nie pozwala? Może zostaliby przyjaciółmi? Może podzieliłby się z nią ulubionymi cukierkami i bawiliby się razem misiami? On ma swojego, ona na pewno też go posiada.
- Nie. – odpowiada chłodno i nie czekając na reakcję syna sama podchodzi do okna i energicznie zasłania szyby oliwkowozielonym materiałem zasłonek. Siada na drewnianym krześle tuż obok mahoniowego stolika nakrytego jedwabnym obrusem. Brunet nie daje za wygraną. Podchodzi do matki i staje tuż przed nią, przyjmując najpoważniejszą postawę na jaką stać pięciolatka. Zanim jednak zdąża otworzyć usta, kobieta skutecznie ostudza jego zapał. – Nie pozwalam ci z nią rozmawiać, ani na nią patrzeć. Ona nigdy nie zostanie twoją koleżanką. Nie jest taka jak my. Zabraniam ci o niej wspominać. – po czym dodaje – Zabierz swoje zabawki z podłogi i poukładaj na regale w pokoju. – jak gdyby nigdy nic.
Obrażony chłopiec odwraca się, nie mogąc pojąć, dlaczego mama ma takie złe zdanie o dziewczynce, choć nawet jej nie zna. Ostrożnie przestępuje przez próg pokoju, choć podłoga i tak wydaje charakterystyczne skrzypnięcie. I nagle uderza go kolejna, niedająca spokoju myśl. Odwraca się i kieruje się w stronę matki. Ta, zdziwiona, podnosi wzrok i lustruje malca obojętnym spojrzeniem. Nie zdaje sobie sprawy, jak ogromny ból sprawia synowi chłodny wyraz jej twarzy.
- Kiedy wraca tata? – zadaje pytanie, którego oboje się boją. Pytanie, na które matka nie ma przygotowanej odpowiedzi w postaci suchej formułki. Pytanie, które sprawia, że krew w jej żyłach zatrzymuje się na kilka sekund, a serce staje. Czuje gęsią skórkę w okolicach przedramion. Zmienia swoją pozycję na krześle, odwracając się w stronę malca. Sama nie wie. Mężczyzna nie odpowiada na listy. Nikt  nie zdaje sobie sprawy, że kobieta codziennie rano wstaje, by jako pierwsza ustawić się w kolejce do kiosku i kupić najnowszą gazetę, po czym, zanim jeszcze zapłaci, przewraca stronę przeszukując nekrologi. Robi tak od miesiąca i dotąd nie znalazła jego nazwiska. Swego rodzaju ulga to również jej przekleństwo.
- Niedługo, Marco, niedługo… - chwilowo uspokaja czujność małego chłopca. Ten, szybko zapominając o zmartwieniach, przenosi wzrok na okno. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz delikatny gest matki, polegający na ruchu palców prawej ręki, nie pozwala mu na wypowiedzenie ani jednego słowa. – Nie. Idź już spać.

***

12 lat później


            Jasne obłoki, przeszyte pomarańczowymi promieniami, delikatnie przesuwają się po sklepieniu niebieskim, zasłaniając poświatę zachodzącego słońca. Ramiona najjaśniejszej z gwiazd mizernie odbijają się na powierzchni Ziemi, gdzieniegdzie tworząc cienie, w innym miejscu świecąc popołudniowym światłem. Temperatura powietrza od kilku dni nie spada poniżej trzydziestu stopni, co jest pocieszeniem jedynie dla turystów wypoczywających na plaży, bowiem dla mieszkańców miasta powoli staje się męczącym utrapieniem i utrudnieniem dla codziennego życia. Taka pogoda sprzyja również sprzedawcom lodów i zimnych deserów, które bywają jedynym ukojeniem w gorący dzień. Właściciele okolicznych sklepów jeden po drugim zamykają swoje interesy, udając się na wymarzone urlopy. Mimo upału, życie toczy się dalej. Nikt nie zastanawia się nad tym co będzie za miesiąc. Nikt nie myśli o przewrotnych decyzjach zmieniających całe życie. Ciemnowłosy chłopak kroczy alejkami parku. Gdyby wczoraj stanął przed nim ktoś, kto oznajmiłby, że następnego dnia wydarzy się coś, przez co już nigdy nie będzie chciał być takim samym człowiekiem, nie uwierzyłby. I nawet nie wiedziałby jak bardzo się pomylił.
            Delikatny podmuch wiatru jest ukojeniem dla jego ciała. Zaciąga się powietrzem, jakby było najznakomitszym narkotykiem. Podnosi dłoń i przyciska ją do czoła, ocierając krople potu spływające po całej twarzy. Mruczy pod nosem siarczyste przekleństwa. Przez te kilka lat zdążył skutecznie znienawidzić otaczający go świat, w tym każde głupie drzewko, krzaczek, kwiatuszek i inną pierdółkę. Najchętniej zostałby w domu, siedząc naprzeciwko ogromnego wiatraka. Chociaż nie. Musiałby wtedy słuchać nieustającego jazgotu płynącego z ust matki. Wiele razy słyszał, że jest arystokratą, że nie tak go wychowała, powinien godnie reprezentować rodzinę, bla, bla… Przecież właśnie to robi. Pokazuje innym gdzie jest ich miejsce, uświadamiając, że jest od nich lepszy. Tym słabym, marnym popychadłom…
            Dochodzi do muru oddzielającego jego ogromnych rozmiarów dom, który spokojnie można by było pomylić z pałacem prezydenckim, od niewielkiej kamienicy i fragmentu zieleni otaczającego stare bloki. Zatrzymuje się i unosi głowę. Zawiesza wzrok na ozdobnych wieżyczkach wystających ponad dach. Każdą z nich ozdabia malutkie okienko, położone dokładnie na środku. Szyby są zasłonięte przez jasne, jedwabne firanki, a z końców materiału zwisają malutkie koraliki. Kręci głową z dezaprobatą. Nigdy nie zrozumie dziwnego gustu architektonicznego matki. Mruży oczy, by dokładnie przyjrzeć się głównej części budynku, która z jego perspektywy znajduje się na drugim planie. W jednej z największych, a zarazem najstarszych okiennic widnieje jasne światło. Znowu płacze… - myśli. Robi to tylko wtedy, gdy młodzieńca nie ma w domu. Nie zna silniejszej osoby od swojej matki, ale doskonale wie, że jedynym strachem kobiety są uczucia. Od kilku lat nie odważyła się okazać przed nim radości - nawet się nie uśmiechała, smutku - nie płakała, czy nawet zwykłej, matczynej miłości. To największy mankament, jakiego był w stanie się w niej doszukać. Zwątpił, czy naprawdę go kocha. Miał wrażenie, że jedyne, czym dla niej jest, to niechciane przypomnienie o ojcu. Ojcu, którego już nie ma. Wzdycha głęboko i nerwowo przełyka ślinę, jakby była ostatnim, czego dane mu będzie posmakować, życiodajną siłą. Jak może być tak głupia i myśleć, że nie wiem?! – gani się w myślach za użycie słowa „głupia” względem matki. Ale czy można to nazwać inaczej, niż tylko głupotą?
Odwraca głowę w drugą stronę. Traktuje to działanie jako chwilową ucieczkę od problemów. Przymyka oczy, gdy ciężar powiek okazuje się nie do wytrzymania, lecz po chwili unosi je, uchylając przed samym sobą rąbek tajemnicy tego świata. Od razu żałuje swojego działania. Obraz, jaki maluje się przed jego oczami jest daleki od ideału, jaki obrał sobie za cel. Dwie liny i deska, które mają udawać huśtawkę, czerwona zjeżdżalnia, górka usypana z piasku, kilka zabawek, ławka. Nigdy nie miał okazji podejść bliżej, dotknąć, poczuć ziarenka przesypujące się między palcami. Prycha głośno, obserwując śmiejące się dzieci. Jedno z nich upada, a po jego twarzy spływają łzy. W mgnieniu oka pojawia się obok niego matka, która przecież chwilę temu siedziała na oddalonej ławce. Kobieta chwyta jego ramiona i przyciąga je do siebie. I nagle, nie wiedzieć czemu, płacz ustaje. Marco czuje wyraźne ukłucie gdzieś na dnie serca. Kolejne uczucie na liście tych, których nigdy nie doświadczył. Nieznacznie porusza palcami, by zacisnąć je w pięść. Świat wokół wiruje i chłopak musi oprzeć się o najbliższe drzewo, by nie upaść. Odruchowo dotyka czoła, jest zimne. Bierze głęboki wdech, zapominając o całej sprawie. No bo po co pamiętać?
Robi kilka kroków, a jego wzrok zatrzymuje się na cieniu ogromnego drzewa. Szczupła blondynka od kilkunastu lat zajmuje to samo miejsce. Przywykł do widoku jej twarzy codziennie rano, gdy jadł śniadanie, a także wieczorem, gdy starał się zasnąć. Często przyglądał się jej stojąc przy oknie. Oczywiście do czasu, gdy matka zabroniła mu tego robić, a i później, lecz znacznie rzadziej. Aż wreszcie przestał. Zrozumiał, że będąc tym, kim jest, nie może pozwolić sobie na podobne „dziwactwa”. Tak mu się wydawało. Podchodzi bliżej, ale dziewczyna nie podnosi wzroku, a żadna część jej ciała nawet nie drga. Przez chwilę chce jakoś zareagować, ale porzuca tę myśl i idzie dalej.
Na rogu alejki czeka już na niego przyjaciel. Rzuca ostatnie spojrzenie w stronę dziewczyny i robi kilka kroków do przodu. Wyciąga dłoń, by przywitać bruneta. Znają się od najmniejszych lat, gdy ich matki postanowiły ich sobie przedstawić. To właśnie Diego miał być dla niego „odpowiednim” towarzystwem. I paradoksalnie tak się stało. Bez wątpienia na pytanie kto jest najbliższą mu osobą odpowiedziałby, że jest to chłopak stojący tuż przed nim.
            - Diego. Co cię sprowadza w moje skromne prawie-progi? – mruczy przeciągle, uśmiechając się, ale gdy jego wzrok napotyka wyraz twarzy chłopaka, zmienia uśmiech w niejasny grymas. – Masz dla mnie jakieś informacje?
            - Niestety tak. Nie spodobają ci się. – brunet unosi głowę, biorąc głęboki wdech i kontynuuje swoją wypowiedź. – Twoja matka ma co do ciebie bardzo ambitne plany, Tavelii.
            - Co masz na myśli? – w oczach kędzierzawego chłopaka widoczne jest zmartwienie, może nawet strach. Mimo całego szacunku, jakim darzy matkę, nie ufa jej pomysłom, które ostatnio bywają coraz śmielsze.
            - Cóż. Nie spodziewałem się, że dane mi będzie zatańczyć na twoim weselu tak wcześnie. – Hernandez prycha głośno i uśmiecha się sarkastycznie.
            - Co ty pieprzysz? Skąd to wiesz? – samokontrola i opanowanie bruneta w mgnieniu oka zostają zastąpione przez wściekłość, ale również nieporadność, którą niespodziewanie w sobie odnajduje. Ślub? Wesele? Niby z kim?
            - Myślę, że dowiesz się, kiedy wrócisz do domu, Marco. ¡Adíos! – w momencie, w którym wypowiada słowa pożegnania, unosi dłoń w podobnym geście i znika za rogiem, zostawiając Marco zupełnie samego i bez pomysłu na to, co ma dalej robić.
            - Die…

            Odwraca się na pięcie i zaciska obie dłonie w pięści, by po chwili stanąć naprzeciwko muru i z całej siły uderzyć w jedną z pokrytych rdzawym proszkiem cegieł. Podnosi głowę, bez konkretnego celu wpatrując się w wieczorne niebo. Mruży oczy nagle i z dużą siłą, powodując ból skroni. Unosi dłonie do twarzy i odgarnia nimi włosy z czoła. Tupie prawą nogą, dając upust złości. Z jego ust powoli wypływają coraz potężniejsze przekleństwa. Od dzieciństwa wypełniał wszystkie polecenia swojej matki, ślepo wierząc w ich słuszność. Nie mógł sobie pozwolić na cokolwiek, co zostawiłoby plamę na honorze nazwiska jego rodziny. Ale teraz? Chrzanić nazwisko! Tych parę cholernych literek… Jeżeli ta kobieta myśli, że siłą zaciągnie go przed ołtarz to grubo się myli!
            Traci kontrolę nad sobą i nie panuje już nad tym, co robi. W przypływie uczucia, którego nie potrafi nazwać, rusza przed siebie i siada pod ogromnym dębem. Nie zwraca uwagi na utkwione w nim spojrzenia przechodzących ludzi. Nie zwraca uwagi na sączącą się z rany na nadgarstku czerwoną krew, o brudnym zabarwieniu koloru hebanu. Nie wzrusza go nawet fakt, że brązowe tęczówki dziewczyny po raz pierwszy nie są zainteresowane niczym, poza nim. Podciąga nogi pod brodę i opiera czoło o kolana, chowając twarz. Powrót do domu to ostatnie o czym myśli, co chciałby zrobić. Wie, że nie jest gotowy na konfrontację z matką. Jestem pieprzonym tchórzem! – jedyne, na co go stać, to oskarżanie się w myślach. Doskonale zdaje sobie sprawę, że gdy stanie twarzą w twarz z matką… Kobieta bardzo dobrze potrafi maskować uczucia, za to świetnie wie, co powiedzieć, by uderzyć w te, o których nie miałeś pojęcia, że istnieją. Wiele razy odczuł to na własnej skórze. Ale jest jej synem. Wiele razy miał okazję grać w jej grę. Byli tacy sami.
            Cisza wokół niego nie pozwala mu na dłuższe przemyślenia. Ta cisza jest jedną z najcichszych, jakich doświadczył w życiu. Ale on nie potrafi cierpieć w milczeniu. Robi to o wiele głośniej, niż ktokolwiek inny. Nieznacznie unosi głowę, gdy dociera do niego, że nie jest sam i coś tuż obok się poruszyło. Czuje chłodne powietrze na ramieniu, a gdy otwiera oczy, okazuje się, że jest to oddech delikatnej istoty siedzącej po jego prawej stronie. Wpatruje się w twarz dziewczyny z rozchylonymi ustami. Przez chwilę zastanawia się, dlaczego mimo ciężkiego wiatru, jaki rozprasza wokół nich upał, policzki blondynki są jasne, blade, jak cała jej twarz. Nie ma na niej śladu różu. Tak, jakby nie odczuwała tego, czego wielu ludzi wolałoby nie czuć. Dokładnie analizuje rysy jej twarzy od czoła, poprzez mały nos, pełne usta i na wyraźnie zarysowanym podbródku kończąc. Nigdy wcześniej nie miał okazji przyjrzeć jej się z tak bliska.
            - To ty. -  ze zdziwieniem wpatruje się w usta dziewczyny, które chwilę wcześniej poruszyły się i pozwoliły wydostać się dwóm słowom. Tak proste stwierdzenie, a jednak nie rozumie, co blondynka ma na myśli. Przestaje rozumieć wszystko, co dzieje się wokół niego. Dlaczego w ogóle usiadł pod tym drzewem? Dlaczego wciąż pod nim siedzi? Chce uciec, ale nie może. Niewidzialna siła trzyma go w miejscu. Wbija zrozpaczony wzrok w tęczówki dziewczyny, doszukując się odpowiedzi.
            - To ty. – powtarza kolejny raz, jak mantrę. Unosi wzrok. – Byłeś tam. A teraz jesteś tu. – jej spojrzenie wraca na zdezorientowanego chłopaka. Widzi, że oczekuje on od niej wyjaśnień, jednak nie daje mu żadnych. – To ty. Ja wiem.
            - Nic nie wiesz. – nagłe wyznanie chłopaka psuje atmosferę, jaka wytworzyła się między nimi w ciągu ostatnich minut. On jednak nie cofa swoich słów, a brnie dalej w chorą rzeczywistość. – Nie masz o niczym pojęcia! Jak możesz mówić, że cokolwiek wiesz? Nie znasz mnie. – przez chwilę wpatruje się w jej oczy, ale i tym razem nie otrzymuje wyjaśnień. Mija kilka minut, kiedy orientuje się, że krew na nowo krąży w jego żyłach i odzyskał czucie w kończynach. Wstaje i robi krok do przodu. Za nim kolejny.
            - Siedziałeś tam, w tamtym oknie. – głos dziewczyny wyrywa go z zamyślenia i sprawia, że zapomina o celu swoich działań. Odwraca się i spogląda na blondynkę. Nie wskazuje ona dłonią na żaden z domów, ale jej wzrok utkwiony jest w okiennicy, z którą związał wiele swoich wspomnień. – Kiedyś codziennie tam siedziałeś. Patrzyłeś na mnie. – uśmiecha się delikatnie. – A potem ci zabroniła. Widziałam to. Zasłoniła szyby. A potem już tylko płakałeś… Uczyłeś się kilku języków. Miałeś pięciu nauczycieli. Jednego z nich nienawidziłeś do tego stopnia, że wrzuciłeś mu żabę do torby. Potem już nie wrócił… - ma ochotę przerwać niezwykły monolog dziewczyny i zapytać skąd ma te wszystkie informacje, tak bardzo zgodne z prawdą, ale zamiast tego zbliża się i słucha dalej. – Twój ojciec nie żyje. Wróciłeś do domu i pierwszym, co zobaczyłeś była gazeta otwarta na stronie z nekrologiem. Matka nigdy nie płacze, gdy jesteś obok. Wtedy też nie płakała.
            - Przestań. – w przeszklonych łzami oczach chłopaka maluje się złość. – Nie powinnaś tego wiedzieć. I tak nic nie rozumiesz… Nie wiesz jak to jest. Siedziałem tuż obok niej, a jednak byłem sam. A on odszedł. Z chwilą jego śmierci zostawili mnie oboje. I żadne z nich już nie wróci. Nikt tego nie zrozumie. Kim ty w ogóle jesteś?!
            - Byli lekarzami. Zachorowali. – zaczyna nową historię, nie zwracając uwagi na pytanie chłopaka. – Walczyli o każdy oddech. Przegrali. Patrzyłam na to, rozumiesz? – role się odwracają i tym razem to ona pyta, choć nie oczekuje odpowiedzi. Nie krzyczy, nie płacze. Wypowiada te zdania, jakby były odpowiedzią na pytanie o pogodę. Przez chwilę wygląda jakby chciała coś dodać, ale porzuca swój zamiar. On już nawet nie słucha. Odwraca się i tym razem zdecydowanym krokiem rusza w stronę domu. Nie jest pewny tego, co stało się przed chwilą, ale wie, że choć w życiu rozmawiał z wieloma niezwykle inteligentnymi osobami, żadna z nich nie zrobiła dla niego tyle, co ta dziewczyna. Dziękuję… - szepcze, ale tak, by nie usłyszała. Myli się.

            Stare, mahoniowe drzwi skrzypią, gdy jego dłoń naciska na mosiężną klamkę. Przełyka ślinę i bierze najgłębszy oddech w jego życiu. Mimo, że codziennie pokonuje drogę między drzwiami, a salonem, tym razem jest prawie pewny, że zapomniał jak ma tam dojść. Ostrożnie podnosi prawą nogę i naciska nią na drewnianą podłogę. Po chwili dostawia do niej lewą. Zdejmuje buty, by nie zostawić śladów na wypolerowanym parkiecie. Nie wie, jakim cudem, ale nie mija minuta, a on siedzi na skórzanym fotelu, wpatrując się w ścianę. Z pokoju obok wyłania się postać jego matki.
            Jasnobrązowe włosy kobiety opadają falami na linii karku. W zielonych oczach maluje się obraz spokoju i niewyjaśnionej pustki. Pod oczami widoczne są delikatne zmarszczki, oznaki wieku. Lekko zadarty nos pokryty jest warstwą piegów. Górna warga ust jest nieco węższa niż dolna i delikatnie drga, gdy kobieta oddycha. Bordowa sukienka do kolan nie odejmuje jej lat, za to dodaje dostojności i elegancji. Na widok chłopaka jej twarz rozjaśnia się, jednak uśmiech wciąż nie znajduje na niej swojego miejsca.
            - Marco. – wypowiada zimnym, lecz spokojnym tonem. – Moja bliska znajoma odwiedzi nas dziś i zje z nami kolację. Będzie tu ze swoją córką, Charlotte. Chciałabym żebyście się polubili, bo… chcę żebyś się z nią ożenił.
            - Wiem. – mruczy. Matka patrzy na niego ze zdziwieniem, ale nie dopytuje o szczegóły. – Czy jest już za późno żeby się nie zgodzić?
            - Oczywiście. Nawet jej nie znasz. Jest ładna, miła…
            - A ile warte jest jej nazwisko? Jaki majątek ma jej rodzina? Kim jest jej ojciec?
            - Zamilcz. Nie życzę sobie żebyś zwracał się do mnie w taki sposób. Rzeczywiście to małżeństwo będzie dla nas bardzo korzystne. Musisz o tym pamiętać, nie pochodzisz ze zwykłej, wieśniackiej rodziny.
            - Czasami wolałbym być tym wieśniakiem! Mam już tego dość. Zawsze decydowałaś o wszystkim, co działo się w moim życiu. Tym razem ci nie pozwolę. Jak możesz zażądać ode mnie poślubienia dziewczyny, której nie znam, której nie kocham, z którą nie będę szczęśliwy i wciąż nazywać się moją matką?! – urywa, by po chwili unieść dłoń i przyłożyć ją do pulsującego bólem policzka. Jednak nie to jest najgorsze. Żal i nienawiść w jego oczach atakują serce matki, które pierwszy raz od wielu lat daje o sobie znać, a po twarzy kobiety spływają pojedyncze łzy. Siada obok chłopaka. Oboje płaczą, wpatrując się w swoje zranione twarze.
            - Wybacz mi, synku. – szepcze. – Nie mogę zmienić zdania…

            Godzinę później oboje siedzą przy bogato zastawionym stole, nie odzywając się do siebie. Chłopak bez celu przygląda się jedwabnej serwetce i zastanawia się jaka siła pokierowała nim, by zgodził się zostać. Dzwonek do drzwi jest pierwszym odgłosem, który przerywa głuchą ciszę. Niechętnie opuszcza krainę swoich myśli, przenosząc wzrok na matkę. Ma przeczucie, że to ona powinna otworzyć i powitać gości w ich domu. Kobieta wstaje i rusza w stronę przedpokoju, a chłopak odlicza ostatnie sekundy samotności i wzdycha głęboko. Po chwili w salonie pojawiają się trzy osoby. Matka trzyma za rękę niską i pulchną kobietę, zapewne to o niej mówiła. Tuż obok stoi dziewczyna, wygląda jakby była w jego wieku. Jest ładna. Jej drobną twarz okalają miedziane loki, a policzki płoną rumieńcem. Tak różne… - łapie się na błądzeniu myślami po wydarzeniach ostatnich godzin.
            Spotkanie przebiega spokojnie. Marco i Charlotte, w przeciwieństwie do swoich matek nie są zainteresowani rozmową i nie odzywają się nawet słowem. Mimo to, obie kobiety są pewne, że przypadli sobie do gustu. Jedynym zdaniem, jakie brunetowi udaje się usłyszeć i zapamiętać, jest to oznajmujące o dacie uroczystości ślubnych. Rejestruje również moment, w którym matka wspomina o zaręczynach, a jej przyjaciółka z denerwującym, francuskim akcentem odpowiada, że wszystko jest już załatwione i rozesłała zaproszenia. Głos więdnie mu w gardle i nie jest w stanie wypowiedzieć jednego słowa. Jego przyszła żona nagle odzyskuje mowę i komentuje wszystko z szerokim uśmiechem. Widać, że przeciwieństwie do chłopaka jest podekscytowana małżeństwem i nawet fakt, że nigdy wcześniej się nie spotkali, nie przeszkadza jej w opowiadaniu o tym, jak idealnie do siebie pasują i jacy będą szczęśliwi. I ja mam się ożenić z taką pustą wariatką?! – Marco wyraźnie markotnieje i zaciska dłonie w pięści. Kolacja trwa dla niego o wiele dłużej niż w rzeczywistości jest. Kiedy obie kobiety wreszcie opuszczają dom, chłopak bezsilnie opada na skórzaną kanapę. Łzy spływają po jego twarzy, choć tak bardzo chciałby, by ich nie było. Matka patrzy na niego zdziwiona, w jej oczach nie odnajduje zrozumienia.
            - Mamo. Ja nie mogę… Nie mogę tego zrobić. – krzywi się i chowa twarz w pokaleczonych dłoniach. Sam nie wie, dlaczego to mówi. Szansa, że matka choć raz go posłucha jest jedna na kwadrylion, a może nawet mniejsza. Oczywiście nie myli się, zna ją aż za dobrze.
            - Ale musisz. – na dźwięk głosu matki, w którym słyszy delikatne wahanie, wstaje i chwyta pierwszą lepszą bluzę. Zakłada buty i wybiega z domu, nie zwracając uwagi na powtarzającą jego imię kobietę.
           
Kieruje się prosto do parku, pod ogromne drzewo. Nie ma pewności, że znajdzie tam to, czego szukał, ale wydaje mu się, iż ktoś szepcze mu do ucha, że właśnie to ma teraz zrobić. Zatrzymuje się tuż przed rośliną i podnosi lewą nogę, by kopnąć drobny kamyk. Unosi głowę i wpatruje się w coraz ciemniejsze obłoki, które pozwoliły słońcu odpocząć i skupiły się na przysłanianiu mniejszych gwiazd. Tych, które nie potrafią albo nie chcą dopasować się do konstelacji. Kształty, jakie tworzą są tak skomplikowane i różne, jak ludzkie życia. Przenosi wzrok na gałąź ostatnimi siłami utrzymującą się przy drzewie. Sięga ręką, by ją wyrwać i złamać, a następnie odrzucić daleko tak, jak ktoś to zrobił z jego sercem.
- Zostaw. Co takiego zrobiło ci to drzewo? Zostaw. – delikatny głos sprawia, że znów zapomina, co tak naprawdę chciał zrobić. Hipnotyzująca ciepła barwa zatrzymuje krew, zamraża mięśnie i zastępuje tlen, sprawiając byś o nią błagał.
- A co takiego ja im zrobiłem? Nikt mnie nie pytał. Nie było dla mnie litości. Ale przecież o tym też wiesz, prawda?
- Wiem więcej niż myślisz, ale o wiele mniej niż ci się wydaje. – odpowiada, unosząc prawą dłoń i palcami odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Materiał jej błękitnej sukienki układa się falami na jej kolanach, a cienka, złota oblamówka odbija światło wschodzącego księżyca. Przenosi splecione w warkocz pasma na prawe ramię, zahaczając o jasnoniebieskie ramiączko, które delikatnie zsuwa się na jej obojczyk. – Usiądź.
W zupełnej ciszy i osłupieniu spełnia jej prośbę. Zajmuje miejsce obok niej. Nocne powietrze niczym najcieńsza tkanina owiewa jego twarz. Ostatnie śpiewy ptaków cichną. I znowu ta cisza, której nie rozumie. A może nawet się jej boi. Cisza jest tak krucha. Ogromna siła, którą tak łatwo można zniszczyć jednym słowem. I przestaje być tym pięknym, choć przerażającym zjawiskiem. Podciąga się na łokciach i opiera ramiona o chropowatą powierzchnię pnia drzewa. Przesuwa się w prawo, gdy wypukły spróchniały konar zajmuje miejsce pod jego łopatką, wbijając się niemiłosiernie. Głęboko oddycha, wypełniając swoje płuca świeżym powietrzem, którego tak bardzo im brakuje. Marszczy nos, gdy uderza w niego delikatny aromat jej perfum. Przekręca głowę, a jego oczy chcą patrzeć tylko na jej jasną twarz.
- Nic z tego nie rozumiem. – nieświadomie marnuje wysiłek, który oboje włożyli w otaczającą ich ciszę, uwalniając męczące jego myśli zdanie.
- Nie musisz rozumieć. Ważne jest to, co czujesz. – podziwia lekkość z jaką wypowiada słowa i zdolność do łączenia ich w niejasne, ale piękne całości.
- Kim jesteś? Jak masz na imię? – pytania nurtują jego duszę, choć zdaje sobie sprawę, że wybrał najgorszy moment, by je zadać.
- Nieważne jest to kim jestem, ale dlaczego tu jestem. – kolejna odpowiedź jest następną skomplikowaną wskazówką, a droga do jej rozwiązania jest długa i kręta.
- A dlaczego… - zaczyna, lecz spojrzenie dziewczyny nie pozwala dokończyć myśli. Blondynka ostrożnie przesuwa lewą dłoń, tak, by jej palce stykały się z placami chłopaka.
- Jestem Ludmiła.
- Jestem Marco.

Na ich twarzach widnieją uśmiechy, a dłonie są splecione w uścisku, którego nie jest w stanie rozerwać żadna siła tego świata. Chłopak unosi rękę, nie puszczając dziewczyny i ostrożnie zbliża ją do siebie. Delikatnie całuje każdy palec lewej dłoni blondynki. Rozmawia z nią zaledwie drugi raz w życiu, ale czuje między nimi więź. Tak, jakby znał ją od dawna. Może właśnie tak było. Spojrzenia, które wymienili przez te kilka lat wystarczyły, by stała się dla niego bardzo ważna. Ważniejsza od wszystkiego.
Delikatny głos dziewczyny przerywa ciszę, która tym razem nie była niezręczna, a dawała spokój i ukojenie. Melodia wypływająca z jej ust nie kaleczy milczenia, a jedynie je upiększa. Nuci piosenkę, która wydaje mu się znajoma. Otwiera usta, a słowa same wypływają z jego ust. Ich głosy doskonale się dopełniają tworząc niemal namacalne złoto.

There’s a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.

And it’s whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter.

And she’s buying a stairway to heaven…

Powrót do domu zajmuje znacznie dłużej niż zwykle. Myśli krążą wokół jednej osoby, a serce płacze, gdy przypomina sobie o tym, co je czeka. Nerwy spowodowane nieuniknioną konfrontacją z matką schodzą na drugi plan. Wszystko schodzi na dalszy plan, bo właśnie odnalazł sens najbliższych lat. Odruchowo spogląda na zegarek spoczywający na jego lewym nadgarstku. Mija godzina odkąd wyszedł z domu, a jemu wydawało się, że czas zatrzymał się w miejscu i przeżyli swoją własną, prywatną wieczność. Wieczność zamkniętą w tych kilkudziesięciu minutach, które spędzili razem. Światło księżyca pada na szkiełko zegarka, odbijając je na korony drzew. Niektóre liście jakby świecą. Przyspiesza, niemal biegnąc. Zatrzymuje się na dziedzińcu przed domem i kieruje swoje kroki do fontanny w ogrodzie. Staje tuż przed nią i podnosi dłonie, by nabrać w nie odrobinę wody. Przemywa twarz, próbując pozbyć się każdego mankamentu dzisiejszego dnia. Czuje na policzkach chłodny powiew wiatru. Krople życiodajnego napoju rozpryskują się dokoła, zostawiając małe ślady na ubraniach chłopaka.
Gdy przekracza próg salonu, matka stoi niemal w tym samym miejscu, w jakim była, gdy ją zostawił. Jej pusty wzrok jest utkwiony w bogato zdobionym żyrandolu. Słysząc kroki Marco, odwraca się i siada na kanapie, oczekując, że syn zajmie miejsce obok niej. Chłopak spełnia jej niemą prośbę. Otwiera usta, by zacząć rozmowę, ale kobieta przerywa mu, nim jeszcze usłyszy co takiego chciał powiedzieć.
- Doskonale wiem, co próbujesz mi przekazać, Marco. – zaczyna dość oschle, lecz każde kolejne słowo wypowiada coraz spokojniej i cieplej. – Ale ten temat jest już zakończony.
- Nie pozwoliłaś mi dojść do słowa. Zawsze tak robisz, bo chcesz mieć nade mną przewagę. - zdania płynące z jego ust brzmią jak najpodlejsze przekleństwa.
- Wiesz dobrze, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Nie mogę się z nią ożenić!
- Ale to zrobisz.
- A jak to było z tobą i ojcem?! – od dawna nie używał już słowa „tata”. Słowa syna uderzyły w kobietę ze zdwojoną siłą. Unosi dłoń w geście obronnym i przykłada ją sobie do serca. Przechyla głowę w prawo, wpatrując się w jakiś oddalony punkt tak, jak to się robi w filmach przy retrospekcjach. Kilka głębokich oddechów w niczym nie pomaga, a powietrze jest coraz bardziej duszące. Otwiera usta, lecz po chwili zamyka je. Nie mówi już nic.
Chłopak kiwa głową.
- Tak właśnie myślałem.
Wstaje i wychodzi z ogromnego salonu. Z trudnością pokonuje kolejne stopnie krętych schodów. Wreszcie wyłania się przed nim upragniony obraz drugiego piętra. Podchodzi do jasnobrązowych drzwi i chwyta za klamkę, która od razu ustępuje. Wchodzi do środka i siada na łóżku, opierając głowę na kolanach. Po chwili podnosi się, kierowany impulsem. Pierwszym, po co sięga, jest stojąca na francuskiej komodzie fotografia oprawiona w dębową ramkę. Widnieje na niej twarz młodego mężczyzny o ciemnobrązowych oczach i kręconych włosach podobnego koloru. Pod tym względem zawsze byli tacy sami.
- I co tato? Powiedz mi co ja mam teraz zrobić? Przecież ja jej nie kocham. Nawet jej nie znam. Dlaczego matka tak bardzo chce tego ślubu? Mam wrażenie, że zamierza się mnie jak najszybciej pozbyć. Ja tylko przypominam jej o tobie. – pojedyncze łzy spływają po twarzy chłopaka, a jego policzki są zaróżowione. – Nienawidzę cię! Po jaką cholerę musiałeś umierać?! Gdyby nie to, bylibyśmy normalną rodziną! – strumień słonych kropli zostawia piekące ślady na skórze chłopaka. Oczy szczypią niemiłosiernie. – I tak byłbyś po jej stronie… Ale wiesz co?! Mam to gdzieś! Nie ożenię się. Pieprzę to. I wiesz co jeszcze ci powiem tatusiu?! Kocham kogoś innego. Nic poza tym się nie liczy… - siada na podłodze przy łóżku, nie wypuszczając zdjęcia z rąk. – Tak bardzo chcę żebyś był tu ze mną… - szlocha, a płacz i cierpienie doprowadzają go do krainy Morfeusza. Zasypia z fotografią ojca tuż pod sercem.

Budzą go pierwsze promienie słońca i dźwięki ptaków śpiewających tuż za uchylonym oknem. Niedbale podnosi się i z grymasem na ustach stwierdza, że boli go całe ciało. Sięga pamięcią do poprzedniego dnia i przypomina sobie, że całą noc spędził na podłodze. Klnie pod nosem. Spogląda na sufit i zwraca się do ojca – To też twoja wina. Podchodzi do drzwi i z niepokojem zauważa, że nie jest w stanie ich otworzyć i to z powodu braku siły. Wizyta pod prysznicem przywraca mu trzeźwość myślenia. Staje przed lustrem i przygląda się meksykańskim rysom swojej twarzy. Ślady pod oczami świadczą o nieprzespanej nocy. Odkręca kurek i niemalże zanurza całą twarz w lodowatej wodzie. Przejeżdża dłonią po włosach, nadając im pożądany kształt. Wraca do pokoju, po drodze zakładając błękitną koszulę. Wyjmuje z szafy czarne, wąskie spodnie. Kompletuje swój strój i zbiega na dół po schodach. Po drodze zerka na stojący w przedpokoju zegar z wahadłem. Zdziwiony orientuje się, że jest już po południu. Zagląda do kilku pomieszczeń, ale jego matki nie ma w żadnym z nich. Jedyne co znajduje to koperta leżąca na stole. Nie jest to jednak żadna wiadomość od kobiety, a jedno z zaproszeń na domniemane wesele. Podnosi kartkę i dokładnie wczytuje się w treść. Potrzebuje chwili, by zrozumieć. Jutro. Jutro?! Czyta ponownie i stwierdza, że w niczym się nie pomylił. J u t r o.
Wkłada do kieszeni leżące na etażerce klucze i wybiega z domu. Pierwszym, co czuje, jest chłodne powietrze. Tego dnia jest znacznie chłodniej, niż poprzedniego. To daje pewnego rodzaju orzeźwienie, nie tylko w dosłownym znaczeniu. Jego wzrok mimowolnie kieruje w stronę ogromnego drzewa, które, jak się okazało, jest klonem. Myśli zmierzają ku pięknej blondynce, która w tak krótkim czasie zajęła najwyższe miejsce na podium serca. Na jego twarz wpełza szeroki uśmiech, który niczym gumka wyciera wszystkie przykre wspomnienia z umysłu. Kolejne kroki nie sprawiają mu już takiego problemu, jak wcześniej. Zbliża się w upragnione miejsce powoli, lecz pewnie, stawiając stopę za stopą. Podnosi głowę, ale to, co napotyka jego wzrok, jest zupełnie inne od jego marzeń. W jednej chwili wszystko, co sobie postanowił traci sens, a on zaczyna widzieć słuszność w słowach matki. Po raz pierwszy od kilkunastu lat miejsce pod ukochanym drzewem jest puste, a dookoła widnieje tylko jeden cień. Unosi głowę, przyglądając się chmurom. Żadna z nich nie układa się w sensowny kształt. Zawsze mu się wydawało, że obłoki po prostu robią sobie żarty z ludzkich pragnień, tworząc akurat to, o czym człowiek pomyśli, ale tylko po to, by obserwować ból i cierpienie.
- Najpierw ty mnie zostawiłeś, a teraz ona… - ciska swoimi myślami w bezkresną linię nieba. Przenosi wzrok na pusty plac zabaw. Podchodzi do huśtawki i ostrożnie podnosi dłoń, przejeżdżając palcami po szorstkich sznurkach tworzących linę. Siada na starej, spróchniałej desce i uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie miał okazji tego zrobić. Wpatruje się w jasny punkt gdzieś w oddali. Tak bardzo jej teraz potrzebuje. Wspomina te krótkie chwile, które udało im się spędzić razem. Łapie się na myślach, że to ona powinna stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Ile by dał żeby Ludmiła zajęła miejsce francuskiej Charlotte…
Przesuwa się niespokojnie, czując czyjś dotyk na ramieniu. Ociera łzy, wstaje i odwraca się. Wiatr delikatnie rozwiewa długie loki blondynki oraz materiał jasnoróżowej sukni. Marco podnosi prawą dłoń i złącza swoje palce z palcami lewej dłoni dziewczyny. Mruga, nie wierząc w to, co widzi. Myślał, że odeszła i nigdy więcej jej nie zobaczy.
- Dlacze…
- Potrzebowałeś mnie, więc jestem. – nie wie, jak wiele znaczą te słowa. Nie czeka już na więcej słów. Obejmuje lewą ręką jej talię i zbliża się do niej. Ostatnim, co widzi jest błysk rozświetlający jej brązowe oczy. Potem przymyka powieki i łączy ich usta w pierwszym pocałunku.

Ostrożnie podciąga się na łokciach, a głowa dziewczyny spoczywa na jego ramieniu. Minęło kilka godzin, choć im wydaje się, że zaledwie kilka minut. I w ciągu tych kilku minut nie odezwali się do siebie ani razu. Nie poruszali się, ani nie oddychali. Jedynym, potrzebnym do życia czynnikiem była obecność drugiej osoby. Wpatrując się w oddaloną rzeczywistość widzieli przed oczami swoje twarze i uśmiechy. Marco nigdy nie rozumiał na czym polega miłość. Nie miał osoby, od której mógłby doświadczyć podobnego uczucia. Teraz, gdy myśli o Ludmile, czuje przyjemne uczucie w żołądku i może to jest właśnie to.
Uśmiecha się w myślach, przypominając sobie chwile, w których dostawał od matki nowe zabawki. One miały wynagrodzić mu brak ojca i prawdziwego dzieciństwa. Udawało się. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie był tak szczęśliwy z powodu niczego. Aż do chwili, kiedy naprawdę poznał Ludmiłę i zorientował się, że nie miał pojęcia o prawdziwym szczęściu. O niczym nie miał pojęcia.
- Co byś zrobił, gdybyś obudził się jutro i okazałoby się, że to ostatni dzień twojego życia? – pyta znienacka blondynka. Nie musiałbym się żenić… - myśli, lecz nie mówi tego głośno. Czuje, że odpowiedź na pytanie nie może być banalna.
- Przyszedłbym tutaj. I powiedział ci, że jeśli jutro ma się skończyć świat, to chcę ten ostatni dzień spędzić tylko z tobą. Tak jak całą wieczność. Bo świat bez ciebie mi się nie podoba i nie chcę bez ciebie żyć. – wypowiada jednym tchem.
- Przecież bierzesz ślub. – gdyby w tym momencie stał, z pewnością by usiadł. Słowa dziewczyny sprawiają, że traci oddech, a głos więźnie mu w gardle. Nawet nie zastanawia się, skąd ona ma takie informacje. Dałby sobie uciąć rękę, że całe miasto wie o tym ślubie więcej niż on sam.
- Nie. Nie chcę tego. Moja matka tego chce.
- Najważniejsze jest to czego ty chcesz. Co czujesz.
- To nigdy nie było ważne.
- Tylko od ciebie zależy, czy kiedykolwiek będzie. Udowodnij, że twoje uczucia są coś warte.

Chłopak wstaje i otrzepuje spodnie z ziemi oraz liści. Zaskoczona dziewczyna patrzy na niego, choć nie odzywa się ani słowem. Podnosi się i staje naprzeciwko niego. Ten chwyta jej dłoń i kolejny raz łączy je w nierozerwalnym uścisku. Uśmiecha się i delikatnie całuje jej palce. Tak bardzo ci dziękuję… - szepcze tak, by tylko ona usłyszała. Patrzą na siebie w ciszy. I znów ta cisza… Wymarzona. Tak piękna. Ubłagana. Potrzebna. Kojąca.
Odsuwa się, wypuszczając jej dłoń. Czuje dziwną pustkę w sercu, gdy tylko się oddala. Pustkę, którą tylko ona potrafi wypełnić. Jej oczy, jej śmiech – najpiękniejszy dźwięk na świecie, jej słowa… Stawia kilka kroków i zatrzymuje się, kierowany nagłym pragnieniem odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale zadaje tylko jedno.
- A ty co byś zrobiła?
- Wypełniła swoje zadanie i… odeszła.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i nie potrafi jej zrozumieć. Tyle zagadek wypływających z ust jednej dziewczyny… Przez chwilę patrzy w jej oczy, doszukując się wyjaśnień, ale nie znajduje ich. Obraz malujący się w tęczówkach blondynki jest pełen uczucia przeszytego iskierkami smutku. Chce jej pomóc, choć doskonale wie, że nie może. Zostawia ją tam tak, jak ukochaną zabawkę. Zostawia codziennie w tym samym miejscu z nadzieją, że gdy następnego dnia wróci, znów ją tam ujrzy. Nie. To zupełnie nie tak. Zabawkę można wymienić, gdy się zepsuje. Kupić nową, gdy się zgubi. Ale miłości nic mu nie zastąpi. Ta miłość jest jak sen, z którego nie chce się obudzić, ale gdy już się obudzi, zniknie na zawsze. Jest powietrzem, wodą, krwią płynącą w żyłach, a gdy się kończy zabiera te wszystkie życiodajne siły ze sobą. Byś poczuł, że bez niej sobie nie poradzisz. Że bez niej nie możesz już żyć…

Również po powrocie do domu nie znajduje matki w salonie. Kieruje się do kuchni i otwiera pierwszą z brzegu szafkę, wyjmując z niej szklankę. Otwiera butelkę soku jabłkowego i wypełnia nim naczynie do połowy. Bierze duży łyk i odkłada napój. Patrzy na wiszący na ścianie kalendarz. Jutrzejsza data jest zaznaczona na czerwono. Wychodzi z kuchni i kieruje się na schody. Pokonuje kolejne stopnie z lekkością, której nie czuł od kilku dni. Dotarcie do pokoju uniemożliwia mu odgłos płaczu płynący z sypialni matki. Przez chwilę wydaje mu się, że ma omamy słuchowe, ale dźwięk nasila się. Staje pod drewnianymi drzwiami, które są lekko uchylone. Z pomieszczenia bije ciepło, jakiego wcześniej nie czuł i nie jest to spowodowane jedynie temperaturą. Opiera się o ścianę przy drzwiach, zastanawiając się, czy powinien tam wejść. Z miejsca, w którym stoi, płacz matki wydaje się niezwykle wyraźny, a on niemalże czuje jej łzy na swojej twarzy. Każda z nich powoduje ukłucie w jego sercu. Zbiera w sobie wszystkie siły i wciąga powietrze, lecz po chwili wypuszcza je, a wraz z nim ucieka z niego życie. Podnosi dłoń i naciska na klamkę, ciągnąc delikatnie. Przymyka powieki, jakby bojąc się obrazu, jaki się przed nimi maluje. Robi krok do przodu i otwiera oczy. Brązowowłosa kobieta siedzi na łóżku, zwinięta  w kłębek. Tuż przed nią leżą rozrzucone albumy ze starymi zdjęciami. Kroki chłopaka są coraz śmielsze. Podchodzi do łóżka i siada na rogu. Sięga po jeden z zeszytów, otwarty dokładnie na środku. Na pożółkłej kartce zapisany jest fragment listu.

...kiedyś uciekniemy i wreszcie będziemy mogli być razem. Nie martw się.
Najważniejsza jest nasza miłość. Gdziekolwiek będziemy, najważniejsze byśmy byli tam razem. I nic nas nie rozdzieli…

            W tym miejscu kartka jest przerwana. Nic dalej. Słowa zapisane na papierze nie dają jednak chłopakowi spokoju. Z tęsknotą w oczach spogląda na matkę, która patrzy na zeszyt, jakby był najgorszym przekleństwem.
            - Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem. Byłam kelnerką. Nie wiem, jak to się stało, że taki ktoś jak on trafił do tak obskurnego miejsca, jakim była kawiarnia, w której pracowałam. Na jego widok… zaparło mi dech w piersiach. Energicznie zabrałam z blatu tackę z kawą i ruszyłam do jego stolika… Pech chciał, że potknęłam się, a zawartość filiżanki znalazła się na jego koszuli. Byłam pewna, że zawiadomi szefa i mogę pożegnać się z pracą, nic podobnego jednak się nie stało. Następnego dnia zjawił się tam o tej samej porze, a ja znów podałam mu kawę, tym razem bez większych wypadków. – ociera łzy, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. – Siedemdziesiąt kaw później zaprosił mnie na naszą pierwszą randkę. Sto dwadzieścia jeden kaw później oświadczył mi się, a czterdzieści trzy kawy później wzięliśmy ślub. W tajemnicy. – odruchowo łapie się ręką za serce, a chłopak słucha jej tak uważnie, jak nigdy wcześniej. – Byłam inna. Nie pasowałam do jego świata. Zaburzyłam wszystkie jego plany na przyszłość. Idealny ślub z idealną kandydatką. Nie chcieli mnie zaakceptować. Dla nich byłam jak ktoś… brudnej krwi. Gorsza. Do dziś nie wiem jak to się stało, że udało mi się znaleźć wspólny język z jego matką. Może wreszcie zrozumiała, że szczerze się kochaliśmy… - podnosi głowę, przełykając ślinę i zaciska usta, próbując powstrzymać łzy. Zamiast tego uśmiecha się szeroko i kiwa głową. – Wiesz, że dopiero dziś odważyłam się otworzyć kopertę z jego rzeczami? Osobiste zapiski, najbardziej intymne listy… Sięgnęłam po jedną z nich, zaadresowaną do mnie. Napisał mi… - parska. – Że robiłam najgorszą kawę na świecie. A to była za gorzka, a to nie dodawałam mleka, które tak uwielbiał… A mimo to przychodził i pił ją z uśmiechem. Dla mnie.
            Zaskoczony wpatruje się w tęczówki matki. Wiedział, jak poznali się rodzice, ta opowieść jednak różni się pewnymi szczegółami. Drga, gdy dłoń matki zaciska się na jego palcach. Jej dotyk jest dla niego prawie zupełnie nowym uczuciem. Opuszki jej palców są mokre od ocieranych łez i zabarwione tuszem. Strach w oczach matki świadczy o niepewności związanej z próbami pogłębienia panującej między nimi bliskości. Matczyne uczucia dają o sobie znać i pod wpływem impulsu mocno przytula chłopaka do swojej piersi. Ten nie protestuje, a pewnie opiera głowę o jej ramiona.
            - Zrozumiałam, że się myliłam. – mówi, gdy odsuwają się od siebie. – Nie mogę cię zmuszać… Przypomniałam sobie, jak to jest naprawdę kochać. Przeżywać najpiękniejsze uczucie na świecie. – patrzy na niego czule, a po chwili kontynuuje swoją myśl, kierowana nagłym pomysłem. – A ty, synku… Czy przeżywasz teraz piękną, prawdziwą miłość? Nieskończoną i rządzącą się własnymi prawami, ale wyjątkową i piękną? – on tylko kiwa głową, choć nie potrafi w żaden sposób okiełznać myśli kłębiących się w jej wnętrzu. Ma ochotę krzyczeć ze szczęścia, ale zamiast tego zapada między nimi cisza. Cisza, która jest najlepszym lekarstwem.

            Budzi się rześki i wypoczęty z nadzieją na lepsze dni. Poranne czynności wykonuje niemal z prędkością światła. Zbiega na dół, do kuchni i wita matkę szerokim uśmiechem. Spojrzenie w stronę kalendarza nie wywołuje już dreszczy na jego ciele. Na pytanie, czy jest głodny, odpowiada przecząco. Myśli tylko o tym, by opowiedzieć blondynce o zmianie decyzji swojej matki i o tym, jak bardzo ją kocha. Dziwne przeczucie podpowiada mu, że ona wiedziała o tym wcześniej, niż on. Podchodzi do okna, by jak za dawnych czasów otworzyć je, stanąć jak najbliżej i przyjrzeć się jej pięknej twarzy. Czuje dziwne ukłucie w sercu, gdy okazuje się, że wcale jej tam nie ma. Jego puls przyspiesza, ale uspokaja się, gdy przypomina sobie sytuację poprzedniego dnia. Nie tłumacząc się zdziwionej kobiecie wybiega z domu, kierując się pod ogromne drzewo. Potyka się o drobny kamień, ale utrzymuje równowagę i przyspiesza kroku, by jak najszybciej znaleźć się w ukochanym miejscu. Widok, jaki napotyka jego wzrok sprawia, że serce pęka mu na milion kawałeczków. Nie ma jej. Świat wiruje, a wszystko, co do tej pory znał traci sens. Wróci. Za chwilę tu przyjdzie, uśmiechnie się, przecież tak bardzo jej potrzebuje. Wróci. Dlaczego wydaje mu się, że w jego myślach nie ma cienia prawdy?
            - Ona nie wróci. – szepcze, szlochając.
            Siada pod drzewem, chowając głowę między kolanami. Czuje chłód spowodowany brakiem jej osoby i pustkę, którą tylko ona może wypełnić. Boże, oddałeś mi matkę, ale dlaczego w zamian musiałeś zabrać mi ją? – wzywa Stwórcę, oskarżając go o całe swoje nic nieznaczące życie. Podciąga się na łokciach, przesuwając się w prawo. Łzy spływają po jego policzkach. Krzyczy. Opiera się na prawej dłoni i nagle czuje pod nią jakiś przedmiot. Jego palce dotykają miejsca zaklejenia koperty. Podnosi ją z ziemi i ostrożnie otwiera, tak, by nie zniszczyć zawartości. Papier jest przesiąknięty zapachem jej perfum. Napawa się nim, ocierając łzy.

Już wiesz, dlaczego tu byłam.
A teraz żyj dalej.
Do zobaczenia kiedyś.
Kocham Cię.
Ludmiła

            Już nie płacze.
            Zapada cisza.












Dziękuję bardzo każdej osobie, która to przeczyta. Nawet piąte przez dziewiąte. 
Postaram się dodać następny rozdział w tym tygodniu, póki jeszcze nie mam aż tak wiele pracy.
Zbliżamy się do końca. Coraz większymi krokami. A potem... Nie wiem czy coś jeszcze będzie. Być może tak, być może nie.

Dziękuję każdemu!

xx

8 komentarzy:

  1. Wrócę tutaj tylko później :)
    Kinga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem :) Więc tak...Dlaczego nie chciałaś go opublikować ?? Jet on przepiękny. Pięknie opisana miłość, która zoztała ukryta w ich sercach. Jedno mnie ciekawi skąd Lu wiedziała tyle o Marco ?? To tylko ona wie. A i jeszcze coś !! Już koniec ?? Tak szybko ?! Gdzie ja znajdę takie opowiadanie ?? Mam nadzieję że będziesz jeszcze pisać :)
      Kinga :)

      Usuń
    2. Myślę, że do końca zostało jeszcze tylko kilka rozdziałów i epilog, który swoją drogą jest gotowy od kilku miesiący.
      Dziękuję bardzo za komentarz :)
      Lu była tutaj czymś w rodzaju anioła stróża i właśnie dlatego odeszła.

      xx

      Usuń
  2. Powinnam zacząć od pewnej, dość istotnej kwestii - zazwyczaj nie wypowiadam się tu. Nie sądzę, by moje tłumaczenia cokolwiek zmieniły. Jesteś moim wzorem literackim, aczkolwiek czas nieustannie przenika mi między palcami. Mam nadzieję, że niebawem znajdę wolną chwilkę, by choć minimalnie nadrobić zaległości, jakich sobie narobiłam. Jednak tym razem, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Publikacja jest miniaturką, co oznacza, że nie muszę spędzać całego popołudnia na bezustannym czytaniu. Naprawdę mnie to satysfakcjonuje. Mało tego! Czytałam te opowiadanie stosunkowo niedawno, - gdyż również brałam udział w ocenianiu prac konkursowych - więc nie muszę czynić tego ponownie. Mówiąc niesamowicie krótko - urzekła mnie ta historia. Ludmiła i Marco. Marco i Ludmiła. Dwa, zupełnie inne światy, a przedstawione w tak perfekcyjny sposób. W zupełnie innym świetle. Wstępem, dajesz nam powody do refleksji. Musimy się głębiej nad wszystkim zastanowić. Marco, jako mały chłopiec, dostrzegający (zapewne niezwykle urodziwą) dziewczynkę, która jest "młodszym wcieleniem" naszej kochanej Luśki. Kochana, to było idealne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bardzo Ci dziękuję, że tu jesteś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
      Dziękuję ci za twoją opinię, Juleczko <3

      xx

      Usuń
  3. Prosze o następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę cudowny OS. Zatkało mnie. Już dawno nie czytałam czegoś tak pięknego. Można by nawet powiedzieć, że jesteś idealna. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny One Shot ;-) Wzruszyłam się <3 Heheh wyobrażam sobie tą Ludmille jako Lunę z Harryego Pottera, nie wiem dlaczego :-D

    OdpowiedzUsuń