Nie planowałam tego, ale w końcu postanowiłam opublikować tutaj mojego one shota, którego wysłałam na konkurs JSM. W sumie, przekonały mnie do tego osoby z aska i jedna z moich koleżanek. Proszę tylko o wyrozumiałość. I jeśli nie chcesz - nie czytaj, a oszczędź sobie wyszukiwania błędów i niedomówień i oskarżania mnie o nie w komentarzach. Mam nadzieję, że nie jest tak źle. No to... zapraszam do czytania.
Tytuł: „Cisza”
Para: Lurco
Gatunek: Romans, Psychologiczny,
Obyczajowy
Przedział wiekowy: T
- Mamusiu, dlaczego ta dziewczynka siedzi
tam sama? – pyta zdumiony, wpatrując się w nieobecny wzrok matki. Ostrożnie
podpiera się łokciem o marmurowy parapet i wychyla głowę przez otwarte okno.
Drobne listki dużej rośliny delikatnie muskają jego policzki. Robi tak już od
kilku dni.
- Nie wiem, kochanie. Odsuń się od okna,
bo wypadniesz. – odpowiada obojętnym tonem. Mogłoby się wydawać, że w jej
słowach jest zawarta odrobina uczucia, lecz nie daje tego po sobie poznać.
Niedbale przewraca strony ogromnego zeszytu, by zamknąć go i odłożyć na
miejsce. Stara szuflada skrzypi, gdy dłoń kobiety odnajduje uchwyt i ostrożnie
za niego ciągnie. Brulion ze zniszczoną okładką trafia do wnętrza ciemnej
szafki.
- A gdzie jest jej mama? – nie daje za
wygraną, czując nagłą potrzebę dowiedzenia się wszystkiego o życiu drobnej
blondynki. Przez chwilę wydaje mu się, że dziewczynka przygląda mu się z taką
samą uwagą, jak on jej. Wyciąga malutką rączkę, pozwalając, by na jej palcu
usiadł mały ptaszek. Chłopiec odrywa wzrok od istotki siedzącej pod drzewem, by
jego spojrzenie spotkało na swojej drodze szare tęczówki matki. Kieruje nim
niewyjaśniona pewność, że ta jest w stanie dać mu odpowiedź na każde pytanie.
- Odsuń się od okna. Zasłoń je. Proszę. –
szepcze kobieta, uciekając wzrokiem od zdziwionego malca. Wie, że nie może
pozwolić, by jej syn przejmował się tak błahymi, nic nieznaczącymi, marnymi
ludźmi. On jest lepszy. Nie zrobi z niego nic niewartego wieśniaka. Co to, to
nie. Odruchowo odwraca głowę, kierując spojrzenie na niewielki, zakurzony,
pożółkły portret. On tego chciał.
- Czy mógłbym jutro pójść do niej,
porozmawiać, zapytać? – prosi z nadzieją w oczach. W odpowiedzi uzyskuje
jedynie głębokie westchnięcie. Matka kiwa głową na znak niezgody. Nie rozumie.
Dlaczego mu nie pozwala? Może zostaliby przyjaciółmi? Może podzieliłby się z
nią ulubionymi cukierkami i bawiliby się razem misiami? On ma swojego, ona na
pewno też go posiada.
- Nie. – odpowiada chłodno i nie czekając
na reakcję syna sama podchodzi do okna i energicznie zasłania szyby
oliwkowozielonym materiałem zasłonek. Siada na drewnianym krześle tuż obok
mahoniowego stolika nakrytego jedwabnym obrusem. Brunet nie daje za wygraną.
Podchodzi do matki i staje tuż przed nią, przyjmując najpoważniejszą postawę na
jaką stać pięciolatka. Zanim jednak zdąża otworzyć usta, kobieta skutecznie
ostudza jego zapał. – Nie pozwalam ci z nią rozmawiać, ani na nią patrzeć. Ona
nigdy nie zostanie twoją koleżanką. Nie jest taka jak my. Zabraniam ci o niej
wspominać. – po czym dodaje – Zabierz swoje zabawki z podłogi i poukładaj na
regale w pokoju. – jak gdyby nigdy nic.
Obrażony chłopiec odwraca się, nie mogąc
pojąć, dlaczego mama ma takie złe zdanie o dziewczynce, choć nawet jej nie zna.
Ostrożnie przestępuje przez próg pokoju, choć podłoga i tak wydaje
charakterystyczne skrzypnięcie. I nagle uderza go kolejna, niedająca spokoju
myśl. Odwraca się i kieruje się w stronę matki. Ta, zdziwiona, podnosi wzrok i
lustruje malca obojętnym spojrzeniem. Nie zdaje sobie sprawy, jak ogromny ból
sprawia synowi chłodny wyraz jej twarzy.
- Kiedy wraca tata? – zadaje pytanie,
którego oboje się boją. Pytanie, na które matka nie ma przygotowanej odpowiedzi
w postaci suchej formułki. Pytanie, które sprawia, że krew w jej żyłach
zatrzymuje się na kilka sekund, a serce staje. Czuje gęsią skórkę w okolicach
przedramion. Zmienia swoją pozycję na krześle, odwracając się w stronę malca.
Sama nie wie. Mężczyzna nie odpowiada na listy. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że kobieta codziennie
rano wstaje, by jako pierwsza ustawić się w kolejce do kiosku i kupić najnowszą
gazetę, po czym, zanim jeszcze zapłaci, przewraca stronę przeszukując
nekrologi. Robi tak od miesiąca i dotąd nie znalazła jego nazwiska. Swego
rodzaju ulga to również jej przekleństwo.
- Niedługo, Marco, niedługo… - chwilowo
uspokaja czujność małego chłopca. Ten, szybko zapominając o zmartwieniach,
przenosi wzrok na okno. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz delikatny gest
matki, polegający na ruchu palców prawej ręki, nie pozwala mu na wypowiedzenie
ani jednego słowa. – Nie. Idź już spać.
***
12
lat później
Jasne obłoki,
przeszyte pomarańczowymi promieniami, delikatnie przesuwają się po sklepieniu
niebieskim, zasłaniając poświatę zachodzącego słońca. Ramiona najjaśniejszej z
gwiazd mizernie odbijają się na powierzchni Ziemi, gdzieniegdzie tworząc
cienie, w innym miejscu świecąc popołudniowym światłem. Temperatura powietrza od kilku dni nie spada poniżej
trzydziestu stopni, co jest pocieszeniem jedynie dla turystów wypoczywających
na plaży, bowiem dla mieszkańców miasta powoli staje się męczącym utrapieniem i
utrudnieniem dla codziennego życia. Taka pogoda sprzyja również sprzedawcom
lodów i zimnych deserów, które bywają jedynym ukojeniem w gorący dzień.
Właściciele okolicznych sklepów jeden po drugim zamykają swoje interesy, udając
się na wymarzone urlopy. Mimo upału, życie toczy się dalej. Nikt nie zastanawia
się nad tym co będzie za miesiąc. Nikt nie myśli o przewrotnych decyzjach
zmieniających całe życie. Ciemnowłosy chłopak kroczy alejkami parku. Gdyby
wczoraj stanął przed nim ktoś, kto oznajmiłby, że następnego dnia wydarzy się
coś, przez co już nigdy nie będzie chciał być takim samym człowiekiem, nie
uwierzyłby. I nawet nie wiedziałby jak bardzo się pomylił.
Delikatny podmuch
wiatru jest ukojeniem dla jego ciała. Zaciąga się powietrzem, jakby było
najznakomitszym narkotykiem. Podnosi dłoń i przyciska ją do czoła, ocierając
krople potu spływające po całej twarzy. Mruczy pod nosem siarczyste przekleństwa.
Przez te kilka lat zdążył skutecznie znienawidzić otaczający go świat, w tym
każde głupie drzewko, krzaczek, kwiatuszek i inną pierdółkę. Najchętniej
zostałby w domu, siedząc naprzeciwko ogromnego wiatraka. Chociaż nie. Musiałby
wtedy słuchać nieustającego jazgotu płynącego z ust matki. Wiele razy słyszał,
że jest arystokratą, że nie tak go wychowała, powinien godnie reprezentować
rodzinę, bla, bla… Przecież właśnie to robi. Pokazuje innym gdzie jest ich
miejsce, uświadamiając, że jest od nich lepszy. Tym słabym, marnym popychadłom…
Dochodzi do muru
oddzielającego jego ogromnych rozmiarów dom, który spokojnie można by było
pomylić z pałacem prezydenckim, od niewielkiej kamienicy i fragmentu zieleni
otaczającego stare bloki. Zatrzymuje się i unosi głowę. Zawiesza wzrok na
ozdobnych wieżyczkach wystających ponad dach. Każdą z nich ozdabia malutkie
okienko, położone dokładnie na środku. Szyby są zasłonięte przez jasne,
jedwabne firanki, a z końców materiału zwisają malutkie koraliki. Kręci głową z
dezaprobatą. Nigdy nie zrozumie dziwnego gustu architektonicznego matki. Mruży
oczy, by dokładnie przyjrzeć się głównej części budynku, która z jego
perspektywy znajduje się na drugim planie. W jednej z największych, a zarazem
najstarszych okiennic widnieje jasne światło. Znowu płacze… - myśli. Robi to
tylko wtedy, gdy młodzieńca nie ma w domu. Nie zna silniejszej osoby od swojej
matki, ale doskonale wie, że jedynym strachem kobiety są uczucia. Od kilku lat
nie odważyła się okazać przed nim radości - nawet się nie uśmiechała, smutku - nie
płakała, czy nawet zwykłej, matczynej miłości. To największy mankament, jakiego
był w stanie się w niej doszukać. Zwątpił, czy naprawdę go kocha. Miał
wrażenie, że jedyne, czym dla niej jest, to niechciane przypomnienie o ojcu.
Ojcu, którego już nie ma. Wzdycha głęboko i nerwowo przełyka ślinę, jakby była
ostatnim, czego dane mu będzie posmakować, życiodajną siłą. Jak może być tak
głupia i myśleć, że nie wiem?! – gani się w myślach za użycie słowa „głupia”
względem matki. Ale czy można to nazwać inaczej, niż tylko głupotą?
Odwraca głowę w drugą stronę. Traktuje to
działanie jako chwilową ucieczkę od problemów. Przymyka oczy, gdy ciężar powiek
okazuje się nie do wytrzymania, lecz po chwili unosi je, uchylając przed samym
sobą rąbek tajemnicy tego świata. Od razu żałuje swojego działania. Obraz, jaki
maluje się przed jego oczami jest daleki od ideału, jaki obrał sobie za cel.
Dwie liny i deska, które mają udawać huśtawkę, czerwona zjeżdżalnia, górka
usypana z piasku, kilka zabawek, ławka. Nigdy nie miał okazji podejść bliżej,
dotknąć, poczuć ziarenka przesypujące się między palcami. Prycha głośno,
obserwując śmiejące się dzieci. Jedno z nich upada, a po jego twarzy spływają
łzy. W mgnieniu oka pojawia się obok niego matka, która przecież chwilę temu
siedziała na oddalonej ławce. Kobieta chwyta jego ramiona i przyciąga je do
siebie. I nagle, nie wiedzieć czemu, płacz ustaje. Marco czuje wyraźne ukłucie
gdzieś na dnie serca. Kolejne uczucie na liście tych, których nigdy nie doświadczył.
Nieznacznie porusza palcami, by zacisnąć je w pięść. Świat wokół wiruje i
chłopak musi oprzeć się o najbliższe drzewo, by nie upaść. Odruchowo dotyka
czoła, jest zimne. Bierze głęboki wdech, zapominając o całej sprawie. No bo po
co pamiętać?
Robi kilka kroków, a jego wzrok zatrzymuje
się na cieniu ogromnego drzewa. Szczupła blondynka od kilkunastu lat zajmuje to
samo miejsce. Przywykł do widoku jej twarzy codziennie rano, gdy jadł
śniadanie, a także wieczorem, gdy starał się zasnąć. Często przyglądał się jej
stojąc przy oknie. Oczywiście do czasu, gdy matka zabroniła mu tego robić, a i
później, lecz znacznie rzadziej. Aż wreszcie przestał. Zrozumiał, że będąc tym,
kim jest, nie może pozwolić sobie na podobne „dziwactwa”. Tak mu się wydawało.
Podchodzi bliżej, ale dziewczyna nie podnosi wzroku, a żadna część jej ciała
nawet nie drga. Przez chwilę chce jakoś zareagować, ale porzuca tę myśl i idzie
dalej.
Na rogu alejki czeka już na niego
przyjaciel. Rzuca ostatnie spojrzenie w stronę dziewczyny i robi kilka kroków
do przodu. Wyciąga dłoń, by przywitać bruneta. Znają się od najmniejszych lat,
gdy ich matki postanowiły ich sobie przedstawić. To właśnie Diego miał być dla
niego „odpowiednim” towarzystwem. I paradoksalnie tak się stało. Bez wątpienia
na pytanie kto jest najbliższą mu osobą odpowiedziałby, że jest to chłopak
stojący tuż przed nim.
- Diego. Co cię
sprowadza w moje skromne prawie-progi? – mruczy przeciągle, uśmiechając się,
ale gdy jego wzrok napotyka wyraz twarzy chłopaka, zmienia uśmiech w niejasny
grymas. – Masz dla mnie jakieś informacje?
- Niestety tak. Nie
spodobają ci się. – brunet unosi głowę, biorąc głęboki wdech i kontynuuje swoją
wypowiedź. – Twoja matka ma co do ciebie bardzo ambitne plany, Tavelii.
- Co masz na myśli? –
w oczach kędzierzawego chłopaka widoczne jest zmartwienie, może nawet strach.
Mimo całego szacunku, jakim darzy matkę, nie ufa jej pomysłom, które ostatnio
bywają coraz śmielsze.
- Cóż. Nie
spodziewałem się, że dane mi będzie zatańczyć na twoim weselu tak wcześnie. –
Hernandez prycha głośno i uśmiecha się sarkastycznie.
- Co ty pieprzysz?
Skąd to wiesz? – samokontrola i opanowanie bruneta w mgnieniu oka zostają
zastąpione przez wściekłość, ale również nieporadność, którą niespodziewanie w
sobie odnajduje. Ślub? Wesele? Niby z kim?
- Myślę, że dowiesz
się, kiedy wrócisz do domu, Marco. ¡Adíos! – w momencie, w którym wypowiada
słowa pożegnania, unosi dłoń w podobnym geście i znika za rogiem, zostawiając
Marco zupełnie samego i bez pomysłu na to, co ma dalej robić.
- Die…
Odwraca się na pięcie
i zaciska obie dłonie w pięści, by po chwili stanąć naprzeciwko muru i z całej
siły uderzyć w jedną z pokrytych rdzawym proszkiem cegieł. Podnosi głowę, bez
konkretnego celu wpatrując się w wieczorne niebo. Mruży oczy nagle i z dużą
siłą, powodując ból skroni. Unosi dłonie do twarzy i odgarnia nimi włosy z
czoła. Tupie prawą nogą, dając upust złości. Z jego ust powoli wypływają coraz
potężniejsze przekleństwa. Od dzieciństwa wypełniał wszystkie polecenia swojej
matki, ślepo wierząc w ich słuszność. Nie mógł sobie pozwolić na cokolwiek, co
zostawiłoby plamę na honorze nazwiska jego rodziny. Ale teraz? Chrzanić
nazwisko! Tych parę cholernych literek… Jeżeli ta kobieta myśli, że siłą
zaciągnie go przed ołtarz to grubo się myli!
Traci kontrolę nad
sobą i nie panuje już nad tym, co robi. W przypływie uczucia, którego nie
potrafi nazwać, rusza przed siebie i siada pod ogromnym dębem. Nie zwraca uwagi
na utkwione w nim spojrzenia przechodzących ludzi. Nie zwraca uwagi na sączącą
się z rany na nadgarstku czerwoną krew, o brudnym zabarwieniu koloru hebanu.
Nie wzrusza go nawet fakt, że brązowe tęczówki dziewczyny po raz pierwszy nie
są zainteresowane niczym, poza nim. Podciąga nogi pod brodę i opiera czoło o
kolana, chowając twarz. Powrót do domu to ostatnie o czym myśli, co chciałby
zrobić. Wie, że nie jest gotowy na konfrontację z matką. Jestem pieprzonym
tchórzem! – jedyne, na co go stać, to oskarżanie się w myślach. Doskonale zdaje
sobie sprawę, że gdy stanie twarzą w twarz z matką… Kobieta bardzo dobrze
potrafi maskować uczucia, za to świetnie wie, co powiedzieć, by uderzyć w te, o
których nie miałeś pojęcia, że istnieją. Wiele razy odczuł to na własnej
skórze. Ale jest jej synem. Wiele razy miał okazję grać w jej grę. Byli tacy sami.
Cisza wokół niego nie
pozwala mu na dłuższe przemyślenia. Ta cisza jest jedną z najcichszych, jakich
doświadczył w życiu. Ale on nie potrafi cierpieć w milczeniu. Robi to o wiele
głośniej, niż ktokolwiek inny. Nieznacznie unosi głowę, gdy dociera do niego,
że nie jest sam i coś tuż obok się poruszyło. Czuje chłodne powietrze na
ramieniu, a gdy otwiera oczy, okazuje się, że jest to oddech delikatnej istoty
siedzącej po jego prawej stronie. Wpatruje się w twarz dziewczyny z
rozchylonymi ustami. Przez chwilę zastanawia się, dlaczego mimo ciężkiego
wiatru, jaki rozprasza wokół nich upał, policzki blondynki są jasne, blade, jak
cała jej twarz. Nie ma na niej śladu różu. Tak, jakby nie odczuwała tego, czego
wielu ludzi wolałoby nie czuć. Dokładnie analizuje rysy jej twarzy od czoła,
poprzez mały nos, pełne usta i na wyraźnie zarysowanym podbródku kończąc. Nigdy
wcześniej nie miał okazji przyjrzeć jej się z tak bliska.
- To ty. - ze zdziwieniem wpatruje się w usta
dziewczyny, które chwilę wcześniej poruszyły się i pozwoliły wydostać się dwóm
słowom. Tak proste stwierdzenie, a jednak nie rozumie, co blondynka ma na
myśli. Przestaje rozumieć wszystko, co dzieje się wokół niego. Dlaczego w ogóle
usiadł pod tym drzewem? Dlaczego wciąż pod nim siedzi? Chce uciec, ale nie
może. Niewidzialna siła trzyma go w miejscu. Wbija zrozpaczony wzrok w tęczówki
dziewczyny, doszukując się odpowiedzi.
- To ty. – powtarza
kolejny raz, jak mantrę. Unosi wzrok. – Byłeś tam. A teraz jesteś tu. – jej
spojrzenie wraca na zdezorientowanego chłopaka. Widzi, że oczekuje on od niej
wyjaśnień, jednak nie daje mu żadnych. – To ty. Ja wiem.
- Nic nie wiesz. –
nagłe wyznanie chłopaka psuje atmosferę, jaka wytworzyła się między nimi w
ciągu ostatnich minut. On jednak nie cofa swoich słów, a brnie dalej w chorą
rzeczywistość. – Nie masz o niczym pojęcia! Jak możesz mówić, że cokolwiek
wiesz? Nie znasz mnie. – przez chwilę wpatruje się w jej oczy, ale i tym razem
nie otrzymuje wyjaśnień. Mija kilka minut, kiedy orientuje się, że krew na nowo
krąży w jego żyłach i odzyskał czucie w kończynach. Wstaje i robi krok do
przodu. Za nim kolejny.
- Siedziałeś tam, w
tamtym oknie. – głos dziewczyny wyrywa go z zamyślenia i sprawia, że zapomina o
celu swoich działań. Odwraca się i spogląda na blondynkę. Nie wskazuje ona
dłonią na żaden z domów, ale jej wzrok utkwiony jest w okiennicy, z którą
związał wiele swoich wspomnień. – Kiedyś codziennie tam siedziałeś. Patrzyłeś
na mnie. – uśmiecha się delikatnie. – A potem ci zabroniła. Widziałam to.
Zasłoniła szyby. A potem już tylko płakałeś… Uczyłeś się kilku języków. Miałeś
pięciu nauczycieli. Jednego z nich nienawidziłeś do tego stopnia, że wrzuciłeś
mu żabę do torby. Potem już nie wrócił… - ma ochotę przerwać niezwykły monolog
dziewczyny i zapytać skąd ma te wszystkie informacje, tak bardzo zgodne z
prawdą, ale zamiast tego zbliża się i słucha dalej. – Twój ojciec nie żyje.
Wróciłeś do domu i pierwszym, co zobaczyłeś była gazeta otwarta na stronie z
nekrologiem. Matka nigdy nie płacze, gdy jesteś obok. Wtedy też nie płakała.
- Przestań. – w
przeszklonych łzami oczach chłopaka maluje się złość. – Nie powinnaś tego
wiedzieć. I tak nic nie rozumiesz… Nie wiesz jak to jest. Siedziałem tuż obok
niej, a jednak byłem sam. A on odszedł. Z chwilą jego śmierci zostawili mnie
oboje. I żadne z nich już nie wróci. Nikt tego nie zrozumie. Kim ty w ogóle
jesteś?!
- Byli lekarzami.
Zachorowali. – zaczyna nową historię, nie zwracając uwagi na pytanie chłopaka.
– Walczyli o każdy oddech. Przegrali. Patrzyłam na to, rozumiesz? – role się
odwracają i tym razem to ona pyta, choć nie oczekuje odpowiedzi. Nie krzyczy,
nie płacze. Wypowiada te zdania, jakby były odpowiedzią na pytanie o pogodę.
Przez chwilę wygląda jakby chciała coś dodać, ale porzuca swój zamiar. On już
nawet nie słucha. Odwraca się i tym razem zdecydowanym krokiem rusza w stronę
domu. Nie jest pewny tego, co stało się przed chwilą, ale wie, że choć w życiu
rozmawiał z wieloma niezwykle inteligentnymi osobami, żadna z nich nie zrobiła
dla niego tyle, co ta dziewczyna. Dziękuję… - szepcze, ale tak, by nie
usłyszała. Myli się.
Stare, mahoniowe
drzwi skrzypią, gdy jego dłoń naciska na mosiężną klamkę. Przełyka ślinę i
bierze najgłębszy oddech w jego życiu. Mimo, że codziennie pokonuje drogę
między drzwiami, a salonem, tym razem jest prawie pewny, że zapomniał jak ma
tam dojść. Ostrożnie podnosi prawą nogę i naciska nią na drewnianą podłogę. Po
chwili dostawia do niej lewą. Zdejmuje buty, by nie zostawić śladów na
wypolerowanym parkiecie. Nie wie, jakim cudem, ale nie mija minuta, a on siedzi
na skórzanym fotelu, wpatrując się w ścianę. Z pokoju obok wyłania się postać
jego matki.
Jasnobrązowe włosy
kobiety opadają falami na linii karku. W zielonych oczach maluje się obraz
spokoju i niewyjaśnionej pustki. Pod oczami widoczne są delikatne zmarszczki,
oznaki wieku. Lekko zadarty nos pokryty jest warstwą piegów. Górna warga ust
jest nieco węższa niż dolna i delikatnie drga, gdy kobieta oddycha. Bordowa
sukienka do kolan nie odejmuje jej lat, za to dodaje dostojności i elegancji.
Na widok chłopaka jej twarz rozjaśnia się, jednak uśmiech wciąż nie znajduje na
niej swojego miejsca.
- Marco. – wypowiada
zimnym, lecz spokojnym tonem. – Moja bliska znajoma odwiedzi nas dziś i zje z
nami kolację. Będzie tu ze swoją córką, Charlotte. Chciałabym żebyście się
polubili, bo… chcę żebyś się z nią ożenił.
- Wiem. – mruczy.
Matka patrzy na niego ze zdziwieniem, ale nie dopytuje o szczegóły. – Czy jest
już za późno żeby się nie zgodzić?
- Oczywiście. Nawet
jej nie znasz. Jest ładna, miła…
- A ile warte jest
jej nazwisko? Jaki majątek ma jej rodzina? Kim jest jej ojciec?
- Zamilcz. Nie życzę
sobie żebyś zwracał się do mnie w taki sposób. Rzeczywiście to małżeństwo
będzie dla nas bardzo korzystne. Musisz o tym pamiętać, nie pochodzisz ze
zwykłej, wieśniackiej rodziny.
- Czasami wolałbym
być tym wieśniakiem! Mam już tego dość. Zawsze decydowałaś o wszystkim, co
działo się w moim życiu. Tym razem ci nie pozwolę. Jak możesz zażądać ode mnie
poślubienia dziewczyny, której nie znam, której nie kocham, z którą nie będę
szczęśliwy i wciąż nazywać się moją matką?! – urywa, by po chwili unieść dłoń i
przyłożyć ją do pulsującego bólem policzka. Jednak nie to jest najgorsze. Żal i
nienawiść w jego oczach atakują serce matki, które pierwszy raz od wielu lat
daje o sobie znać, a po twarzy kobiety spływają pojedyncze łzy. Siada obok
chłopaka. Oboje płaczą, wpatrując się w swoje zranione twarze.
- Wybacz mi, synku. –
szepcze. – Nie mogę zmienić zdania…
Godzinę później oboje
siedzą przy bogato zastawionym stole, nie odzywając się do siebie. Chłopak bez
celu przygląda się jedwabnej serwetce i zastanawia się jaka siła pokierowała
nim, by zgodził się zostać. Dzwonek do drzwi jest pierwszym odgłosem, który
przerywa głuchą ciszę. Niechętnie opuszcza krainę swoich myśli, przenosząc
wzrok na matkę. Ma przeczucie, że to ona powinna otworzyć i powitać gości w ich
domu. Kobieta wstaje i rusza w stronę przedpokoju, a chłopak odlicza ostatnie
sekundy samotności i wzdycha głęboko. Po chwili w salonie pojawiają się trzy
osoby. Matka trzyma za rękę niską i pulchną kobietę, zapewne to o niej mówiła.
Tuż obok stoi dziewczyna, wygląda jakby była w jego wieku. Jest ładna. Jej
drobną twarz okalają miedziane loki, a policzki płoną rumieńcem. Tak różne… -
łapie się na błądzeniu myślami po wydarzeniach ostatnich godzin.
Spotkanie przebiega
spokojnie. Marco i Charlotte, w przeciwieństwie do swoich matek nie są
zainteresowani rozmową i nie odzywają się nawet słowem. Mimo to, obie kobiety
są pewne, że przypadli sobie do gustu. Jedynym zdaniem, jakie brunetowi udaje
się usłyszeć i zapamiętać, jest to oznajmujące o dacie uroczystości ślubnych.
Rejestruje również moment, w którym matka wspomina o zaręczynach, a jej
przyjaciółka z denerwującym, francuskim akcentem odpowiada, że wszystko jest
już załatwione i rozesłała zaproszenia. Głos więdnie mu w gardle i nie jest w
stanie wypowiedzieć jednego słowa. Jego przyszła żona nagle odzyskuje mowę i
komentuje wszystko z szerokim uśmiechem. Widać, że przeciwieństwie do chłopaka
jest podekscytowana małżeństwem i nawet fakt, że nigdy wcześniej się nie
spotkali, nie przeszkadza jej w opowiadaniu o tym, jak idealnie do siebie
pasują i jacy będą szczęśliwi. I ja mam się ożenić z taką pustą wariatką?! –
Marco wyraźnie markotnieje i zaciska dłonie w pięści. Kolacja trwa dla niego o
wiele dłużej niż w rzeczywistości jest. Kiedy obie kobiety wreszcie opuszczają
dom, chłopak bezsilnie opada na skórzaną kanapę. Łzy spływają po jego twarzy,
choć tak bardzo chciałby, by ich nie było. Matka patrzy na niego zdziwiona, w
jej oczach nie odnajduje zrozumienia.
- Mamo. Ja nie mogę…
Nie mogę tego zrobić. – krzywi się i chowa twarz w pokaleczonych dłoniach. Sam
nie wie, dlaczego to mówi. Szansa, że matka choć raz go posłucha jest jedna na
kwadrylion, a może nawet mniejsza. Oczywiście nie myli się, zna ją aż za
dobrze.
- Ale musisz. – na
dźwięk głosu matki, w którym słyszy delikatne wahanie, wstaje i chwyta pierwszą
lepszą bluzę. Zakłada buty i wybiega z domu, nie zwracając uwagi na
powtarzającą jego imię kobietę.
Kieruje się prosto do parku, pod ogromne
drzewo. Nie ma pewności, że znajdzie tam to, czego szukał, ale wydaje mu się,
iż ktoś szepcze mu do ucha, że właśnie to ma teraz zrobić. Zatrzymuje się tuż
przed rośliną i podnosi lewą nogę, by kopnąć drobny kamyk. Unosi głowę i
wpatruje się w coraz ciemniejsze obłoki, które pozwoliły słońcu odpocząć i
skupiły się na przysłanianiu mniejszych gwiazd. Tych, które nie potrafią albo
nie chcą dopasować się do konstelacji. Kształty, jakie tworzą są tak
skomplikowane i różne, jak ludzkie życia. Przenosi wzrok na gałąź ostatnimi
siłami utrzymującą się przy drzewie. Sięga ręką, by ją wyrwać i złamać, a
następnie odrzucić daleko tak, jak ktoś to zrobił z jego sercem.
- Zostaw. Co takiego zrobiło ci to drzewo?
Zostaw. – delikatny głos sprawia, że znów zapomina, co tak naprawdę chciał
zrobić. Hipnotyzująca ciepła barwa zatrzymuje krew, zamraża mięśnie i zastępuje
tlen, sprawiając byś o nią błagał.
- A co takiego ja im zrobiłem? Nikt mnie nie
pytał. Nie było dla mnie litości. Ale przecież o tym też wiesz, prawda?
- Wiem więcej niż myślisz, ale o wiele
mniej niż ci się wydaje. – odpowiada, unosząc prawą dłoń i palcami odgarniając
kosmyki włosów z twarzy. Materiał jej błękitnej sukienki układa się falami na
jej kolanach, a cienka, złota oblamówka odbija światło wschodzącego księżyca.
Przenosi splecione w warkocz pasma na prawe ramię, zahaczając o jasnoniebieskie
ramiączko, które delikatnie zsuwa się na jej obojczyk. – Usiądź.
W zupełnej ciszy i osłupieniu spełnia jej
prośbę. Zajmuje miejsce obok niej. Nocne powietrze niczym najcieńsza tkanina
owiewa jego twarz. Ostatnie śpiewy ptaków cichną. I znowu ta cisza, której nie
rozumie. A może nawet się jej boi. Cisza jest tak krucha. Ogromna siła, którą
tak łatwo można zniszczyć jednym słowem. I przestaje być tym pięknym, choć
przerażającym zjawiskiem. Podciąga się na łokciach i opiera ramiona o
chropowatą powierzchnię pnia drzewa. Przesuwa się w prawo, gdy wypukły
spróchniały konar zajmuje miejsce pod jego łopatką, wbijając się
niemiłosiernie. Głęboko oddycha, wypełniając swoje płuca świeżym powietrzem,
którego tak bardzo im brakuje. Marszczy nos, gdy uderza w niego delikatny
aromat jej perfum. Przekręca głowę, a jego oczy chcą patrzeć tylko na jej jasną
twarz.
- Nic z tego nie rozumiem. – nieświadomie
marnuje wysiłek, który oboje włożyli w otaczającą ich ciszę, uwalniając męczące
jego myśli zdanie.
- Nie musisz rozumieć. Ważne jest to, co
czujesz. – podziwia lekkość z jaką wypowiada słowa i zdolność do łączenia ich w
niejasne, ale piękne całości.
- Kim jesteś? Jak masz na imię? – pytania
nurtują jego duszę, choć zdaje sobie sprawę, że wybrał najgorszy moment, by je
zadać.
- Nieważne jest to kim jestem, ale
dlaczego tu jestem. – kolejna odpowiedź jest następną skomplikowaną wskazówką,
a droga do jej rozwiązania jest długa i kręta.
- A dlaczego… - zaczyna, lecz spojrzenie
dziewczyny nie pozwala dokończyć myśli. Blondynka ostrożnie przesuwa lewą dłoń,
tak, by jej palce stykały się z placami chłopaka.
- Jestem Ludmiła.
- Jestem Marco.
Na ich twarzach widnieją uśmiechy, a
dłonie są splecione w uścisku, którego nie jest w stanie rozerwać żadna siła
tego świata. Chłopak unosi rękę, nie puszczając dziewczyny i ostrożnie zbliża
ją do siebie. Delikatnie całuje każdy palec lewej dłoni blondynki. Rozmawia z
nią zaledwie drugi raz w życiu, ale czuje między nimi więź. Tak, jakby znał ją
od dawna. Może właśnie tak było. Spojrzenia, które wymienili przez te kilka lat
wystarczyły, by stała się dla niego bardzo ważna. Ważniejsza od wszystkiego.
Delikatny głos dziewczyny przerywa ciszę,
która tym razem nie była niezręczna, a dawała spokój i ukojenie. Melodia
wypływająca z jej ust nie kaleczy milczenia, a jedynie je upiększa. Nuci
piosenkę, która wydaje mu się znajoma. Otwiera usta, a słowa same wypływają z
jego ust. Ich głosy doskonale się dopełniają tworząc niemal namacalne złoto.
There’s a feeling I get when I
look to the west,
And my spirit is crying for
leaving.
In my thoughts I have seen
rings of smoke through the trees,
And the voices of those who
stand looking.
And it’s whispered that soon
if we all call the tune
Then the piper will lead us to
reason.
And a new day will dawn for
those who stand long
And the forests will echo with
laughter.
And she’s buying a stairway to
heaven…
Powrót do domu zajmuje znacznie dłużej niż
zwykle. Myśli krążą wokół jednej osoby, a serce płacze, gdy przypomina sobie o
tym, co je czeka. Nerwy spowodowane nieuniknioną konfrontacją z matką schodzą
na drugi plan. Wszystko schodzi na dalszy plan, bo właśnie odnalazł sens
najbliższych lat. Odruchowo spogląda na zegarek spoczywający na jego lewym
nadgarstku. Mija godzina odkąd wyszedł z domu, a jemu wydawało się, że czas
zatrzymał się w miejscu i przeżyli swoją własną, prywatną wieczność. Wieczność
zamkniętą w tych kilkudziesięciu minutach, które spędzili razem. Światło
księżyca pada na szkiełko zegarka, odbijając je na korony drzew. Niektóre
liście jakby świecą. Przyspiesza, niemal biegnąc. Zatrzymuje się na dziedzińcu
przed domem i kieruje swoje kroki do fontanny w ogrodzie. Staje tuż przed nią i
podnosi dłonie, by nabrać w nie odrobinę wody. Przemywa twarz, próbując pozbyć
się każdego mankamentu dzisiejszego dnia. Czuje na policzkach chłodny powiew
wiatru. Krople życiodajnego napoju rozpryskują się dokoła, zostawiając małe
ślady na ubraniach chłopaka.
Gdy przekracza próg salonu, matka stoi
niemal w tym samym miejscu, w jakim była, gdy ją zostawił. Jej pusty wzrok jest
utkwiony w bogato zdobionym żyrandolu. Słysząc kroki Marco, odwraca się i siada
na kanapie, oczekując, że syn zajmie miejsce obok niej. Chłopak spełnia jej
niemą prośbę. Otwiera usta, by zacząć rozmowę, ale kobieta przerywa mu, nim
jeszcze usłyszy co takiego chciał powiedzieć.
- Doskonale wiem, co próbujesz mi
przekazać, Marco. – zaczyna dość oschle, lecz każde kolejne słowo wypowiada
coraz spokojniej i cieplej. – Ale ten temat jest już zakończony.
- Nie pozwoliłaś mi dojść do słowa. Zawsze
tak robisz, bo chcesz mieć nade mną przewagę. - zdania płynące z jego ust
brzmią jak najpodlejsze przekleństwa.
- Wiesz dobrze, że chcę dla ciebie jak
najlepiej.
- Nie mogę się z nią ożenić!
- Ale to zrobisz.
- A jak to było z tobą i ojcem?! – od
dawna nie używał już słowa „tata”. Słowa syna uderzyły w kobietę ze zdwojoną
siłą. Unosi dłoń w geście obronnym i przykłada ją sobie do serca. Przechyla
głowę w prawo, wpatrując się w jakiś oddalony punkt tak, jak to się robi w
filmach przy retrospekcjach. Kilka głębokich oddechów w niczym nie pomaga, a
powietrze jest coraz bardziej duszące. Otwiera usta, lecz po chwili zamyka je.
Nie mówi już nic.
Chłopak kiwa głową.
- Tak właśnie myślałem.
Wstaje i wychodzi z ogromnego salonu. Z
trudnością pokonuje kolejne stopnie krętych schodów. Wreszcie wyłania się przed
nim upragniony obraz drugiego piętra. Podchodzi do jasnobrązowych drzwi i
chwyta za klamkę, która od razu ustępuje. Wchodzi do środka i siada na łóżku,
opierając głowę na kolanach. Po chwili podnosi się, kierowany impulsem.
Pierwszym, po co sięga, jest stojąca na francuskiej komodzie fotografia
oprawiona w dębową ramkę. Widnieje na niej twarz młodego mężczyzny o
ciemnobrązowych oczach i kręconych włosach podobnego koloru. Pod tym względem
zawsze byli tacy sami.
- I co tato? Powiedz mi co ja mam teraz
zrobić? Przecież ja jej nie kocham. Nawet jej nie znam. Dlaczego matka tak
bardzo chce tego ślubu? Mam wrażenie, że zamierza się mnie jak najszybciej
pozbyć. Ja tylko przypominam jej o tobie. – pojedyncze łzy spływają po twarzy
chłopaka, a jego policzki są zaróżowione. – Nienawidzę cię! Po jaką cholerę
musiałeś umierać?! Gdyby nie to, bylibyśmy normalną rodziną! – strumień słonych
kropli zostawia piekące ślady na skórze chłopaka. Oczy szczypią niemiłosiernie.
– I tak byłbyś po jej stronie… Ale wiesz co?! Mam to gdzieś! Nie ożenię się.
Pieprzę to. I wiesz co jeszcze ci powiem tatusiu?! Kocham kogoś innego. Nic
poza tym się nie liczy… - siada na podłodze przy łóżku, nie wypuszczając
zdjęcia z rąk. – Tak bardzo chcę żebyś był tu ze mną… - szlocha, a płacz i
cierpienie doprowadzają go do krainy Morfeusza. Zasypia z fotografią ojca tuż
pod sercem.
Budzą go pierwsze promienie słońca i
dźwięki ptaków śpiewających tuż za uchylonym oknem. Niedbale podnosi się i z
grymasem na ustach stwierdza, że boli go całe ciało. Sięga pamięcią do
poprzedniego dnia i przypomina sobie, że całą noc spędził na podłodze. Klnie
pod nosem. Spogląda na sufit i zwraca się do ojca – To też twoja wina.
Podchodzi do drzwi i z niepokojem zauważa, że nie jest w stanie ich otworzyć i
to z powodu braku siły. Wizyta pod prysznicem przywraca mu trzeźwość myślenia.
Staje przed lustrem i przygląda się meksykańskim rysom swojej twarzy. Ślady pod
oczami świadczą o nieprzespanej nocy. Odkręca kurek i niemalże zanurza całą
twarz w lodowatej wodzie. Przejeżdża dłonią po włosach, nadając im pożądany
kształt. Wraca do pokoju, po drodze zakładając błękitną koszulę. Wyjmuje z
szafy czarne, wąskie spodnie. Kompletuje swój strój i zbiega na dół po
schodach. Po drodze zerka na stojący w przedpokoju zegar z wahadłem. Zdziwiony
orientuje się, że jest już po południu. Zagląda do kilku pomieszczeń, ale jego
matki nie ma w żadnym z nich. Jedyne co znajduje to koperta leżąca na stole.
Nie jest to jednak żadna wiadomość od kobiety, a jedno z zaproszeń na
domniemane wesele. Podnosi kartkę i dokładnie wczytuje się w treść. Potrzebuje
chwili, by zrozumieć. Jutro. Jutro?! Czyta ponownie i stwierdza, że w niczym
się nie pomylił. J u t r o.
Wkłada do kieszeni leżące na etażerce
klucze i wybiega z domu. Pierwszym, co czuje, jest chłodne powietrze. Tego dnia
jest znacznie chłodniej, niż poprzedniego. To daje pewnego rodzaju orzeźwienie,
nie tylko w dosłownym znaczeniu. Jego wzrok mimowolnie kieruje w stronę
ogromnego drzewa, które, jak się okazało, jest klonem. Myśli zmierzają ku
pięknej blondynce, która w tak krótkim czasie zajęła najwyższe miejsce na
podium serca. Na jego twarz wpełza szeroki uśmiech, który niczym gumka wyciera
wszystkie przykre wspomnienia z umysłu. Kolejne kroki nie sprawiają mu już
takiego problemu, jak wcześniej. Zbliża się w upragnione miejsce powoli, lecz
pewnie, stawiając stopę za stopą. Podnosi głowę, ale to, co napotyka jego
wzrok, jest zupełnie inne od jego marzeń. W jednej chwili wszystko, co sobie
postanowił traci sens, a on zaczyna widzieć słuszność w słowach matki. Po raz
pierwszy od kilkunastu lat miejsce pod ukochanym drzewem jest puste, a dookoła
widnieje tylko jeden cień. Unosi głowę, przyglądając się chmurom. Żadna z nich
nie układa się w sensowny kształt. Zawsze mu się wydawało, że obłoki po prostu
robią sobie żarty z ludzkich pragnień, tworząc akurat to, o czym człowiek
pomyśli, ale tylko po to, by obserwować ból i cierpienie.
- Najpierw ty mnie zostawiłeś, a teraz
ona… - ciska swoimi myślami w bezkresną linię nieba. Przenosi wzrok na pusty
plac zabaw. Podchodzi do huśtawki i ostrożnie podnosi dłoń, przejeżdżając
palcami po szorstkich sznurkach tworzących linę. Siada na starej, spróchniałej
desce i uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie miał okazji tego zrobić.
Wpatruje się w jasny punkt gdzieś w oddali. Tak bardzo jej teraz potrzebuje.
Wspomina te krótkie chwile, które udało im się spędzić razem. Łapie się na
myślach, że to ona powinna stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Ile by dał żeby
Ludmiła zajęła miejsce francuskiej Charlotte…
Przesuwa się niespokojnie, czując czyjś
dotyk na ramieniu. Ociera łzy, wstaje i odwraca się. Wiatr delikatnie rozwiewa
długie loki blondynki oraz materiał jasnoróżowej sukni. Marco podnosi prawą
dłoń i złącza swoje palce z palcami lewej dłoni dziewczyny. Mruga, nie wierząc
w to, co widzi. Myślał, że odeszła i nigdy więcej jej nie zobaczy.
- Dlacze…
- Potrzebowałeś mnie, więc jestem. – nie
wie, jak wiele znaczą te słowa. Nie czeka już na więcej słów. Obejmuje lewą
ręką jej talię i zbliża się do niej. Ostatnim, co widzi jest błysk
rozświetlający jej brązowe oczy. Potem przymyka powieki i łączy ich usta w
pierwszym pocałunku.
Ostrożnie podciąga się na łokciach, a
głowa dziewczyny spoczywa na jego ramieniu. Minęło kilka godzin, choć im wydaje
się, że zaledwie kilka minut. I w ciągu tych kilku minut nie odezwali się do
siebie ani razu. Nie poruszali się, ani nie oddychali. Jedynym, potrzebnym do
życia czynnikiem była obecność drugiej osoby. Wpatrując się w oddaloną
rzeczywistość widzieli przed oczami swoje twarze i uśmiechy. Marco nigdy nie
rozumiał na czym polega miłość. Nie miał osoby, od której mógłby doświadczyć
podobnego uczucia. Teraz, gdy myśli o Ludmile, czuje przyjemne uczucie w
żołądku i może to jest właśnie to.
Uśmiecha się w myślach, przypominając
sobie chwile, w których dostawał od matki nowe zabawki. One miały wynagrodzić
mu brak ojca i prawdziwego dzieciństwa. Udawało się. Nigdy wcześniej, ani nigdy
później nie był tak szczęśliwy z powodu niczego. Aż do chwili, kiedy naprawdę
poznał Ludmiłę i zorientował się, że nie miał pojęcia o prawdziwym szczęściu. O
niczym nie miał pojęcia.
- Co byś zrobił, gdybyś obudził się jutro
i okazałoby się, że to ostatni dzień twojego życia? – pyta znienacka blondynka.
Nie musiałbym się żenić… - myśli, lecz nie mówi tego głośno. Czuje, że
odpowiedź na pytanie nie może być banalna.
- Przyszedłbym tutaj. I powiedział ci, że
jeśli jutro ma się skończyć świat, to chcę ten ostatni dzień spędzić tylko z
tobą. Tak jak całą wieczność. Bo świat bez ciebie mi się nie podoba i nie chcę
bez ciebie żyć. – wypowiada jednym tchem.
- Przecież bierzesz ślub. – gdyby w tym
momencie stał, z pewnością by usiadł. Słowa dziewczyny sprawiają, że traci
oddech, a głos więźnie mu w gardle. Nawet nie zastanawia się, skąd ona ma takie
informacje. Dałby sobie uciąć rękę, że całe miasto wie o tym ślubie więcej niż
on sam.
- Nie. Nie chcę tego. Moja matka tego
chce.
- Najważniejsze jest to czego ty chcesz.
Co czujesz.
- To nigdy nie było ważne.
- Tylko od ciebie zależy, czy kiedykolwiek
będzie. Udowodnij, że twoje uczucia są coś warte.
Chłopak wstaje i otrzepuje spodnie z ziemi
oraz liści. Zaskoczona dziewczyna patrzy na niego, choć nie odzywa się ani
słowem. Podnosi się i staje naprzeciwko niego. Ten chwyta jej dłoń i kolejny
raz łączy je w nierozerwalnym uścisku. Uśmiecha się i delikatnie całuje jej
palce. Tak bardzo ci dziękuję… - szepcze tak, by tylko ona usłyszała. Patrzą na
siebie w ciszy. I znów ta cisza… Wymarzona. Tak piękna. Ubłagana. Potrzebna.
Kojąca.
Odsuwa się, wypuszczając jej dłoń. Czuje
dziwną pustkę w sercu, gdy tylko się oddala. Pustkę, którą tylko ona potrafi
wypełnić. Jej oczy, jej śmiech – najpiękniejszy dźwięk na świecie, jej słowa…
Stawia kilka kroków i zatrzymuje się, kierowany nagłym pragnieniem odpowiedzi
na wszystkie pytania. Ale zadaje tylko jedno.
- A ty co byś zrobiła?
- Wypełniła swoje zadanie i… odeszła.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i nie
potrafi jej zrozumieć. Tyle zagadek wypływających z ust jednej dziewczyny…
Przez chwilę patrzy w jej oczy, doszukując się wyjaśnień, ale nie znajduje ich.
Obraz malujący się w tęczówkach blondynki jest pełen uczucia przeszytego
iskierkami smutku. Chce jej pomóc, choć doskonale wie, że nie może. Zostawia ją
tam tak, jak ukochaną zabawkę. Zostawia codziennie w tym samym miejscu z
nadzieją, że gdy następnego dnia wróci, znów ją tam ujrzy. Nie. To zupełnie nie
tak. Zabawkę można wymienić, gdy się zepsuje. Kupić nową, gdy się zgubi. Ale
miłości nic mu nie zastąpi. Ta miłość jest jak sen, z którego nie chce się
obudzić, ale gdy już się obudzi, zniknie na zawsze. Jest powietrzem, wodą, krwią
płynącą w żyłach, a gdy się kończy zabiera te wszystkie życiodajne siły ze
sobą. Byś poczuł, że bez niej sobie nie poradzisz. Że bez niej nie możesz już
żyć…
Również po powrocie do domu nie znajduje
matki w salonie. Kieruje się do kuchni i otwiera pierwszą z brzegu szafkę,
wyjmując z niej szklankę. Otwiera butelkę soku jabłkowego i wypełnia nim
naczynie do połowy. Bierze duży łyk i odkłada napój. Patrzy na wiszący na
ścianie kalendarz. Jutrzejsza data jest zaznaczona na czerwono. Wychodzi z
kuchni i kieruje się na schody. Pokonuje kolejne stopnie z lekkością, której
nie czuł od kilku dni. Dotarcie do pokoju uniemożliwia mu odgłos płaczu płynący
z sypialni matki. Przez chwilę wydaje mu się, że ma omamy słuchowe, ale dźwięk
nasila się. Staje pod drewnianymi drzwiami, które są lekko uchylone. Z
pomieszczenia bije ciepło, jakiego wcześniej nie czuł i nie jest to spowodowane
jedynie temperaturą. Opiera się o ścianę przy drzwiach, zastanawiając się, czy
powinien tam wejść. Z miejsca, w którym stoi, płacz matki wydaje się niezwykle
wyraźny, a on niemalże czuje jej łzy na swojej twarzy. Każda z nich powoduje
ukłucie w jego sercu. Zbiera w sobie wszystkie siły i wciąga powietrze, lecz po
chwili wypuszcza je, a wraz z nim ucieka z niego życie. Podnosi dłoń i naciska
na klamkę, ciągnąc delikatnie. Przymyka powieki, jakby bojąc się obrazu, jaki
się przed nimi maluje. Robi krok do przodu i otwiera oczy. Brązowowłosa kobieta
siedzi na łóżku, zwinięta w kłębek. Tuż
przed nią leżą rozrzucone albumy ze starymi zdjęciami. Kroki chłopaka są coraz
śmielsze. Podchodzi do łóżka i siada na rogu. Sięga po jeden z zeszytów,
otwarty dokładnie na środku. Na pożółkłej kartce zapisany jest fragment listu.
...kiedyś
uciekniemy i wreszcie będziemy mogli być razem. Nie martw się.
Najważniejsza jest nasza miłość.
Gdziekolwiek będziemy, najważniejsze byśmy byli tam razem. I nic nas nie
rozdzieli…
W tym miejscu kartka
jest przerwana. Nic dalej. Słowa zapisane na papierze nie dają jednak
chłopakowi spokoju. Z tęsknotą w oczach spogląda na matkę, która patrzy na
zeszyt, jakby był najgorszym przekleństwem.
- Poznaliśmy się
zupełnie przypadkiem. Byłam kelnerką. Nie wiem, jak to się stało, że taki ktoś
jak on trafił do tak obskurnego miejsca, jakim była kawiarnia, w której
pracowałam. Na jego widok… zaparło mi dech w piersiach. Energicznie zabrałam z
blatu tackę z kawą i ruszyłam do jego stolika… Pech chciał, że potknęłam się, a
zawartość filiżanki znalazła się na jego koszuli. Byłam pewna, że zawiadomi
szefa i mogę pożegnać się z pracą, nic podobnego jednak się nie stało.
Następnego dnia zjawił się tam o tej samej porze, a ja znów podałam mu kawę,
tym razem bez większych wypadków. – ociera łzy, a na jej twarzy pojawia się
delikatny uśmiech. – Siedemdziesiąt kaw później zaprosił mnie na naszą pierwszą
randkę. Sto dwadzieścia jeden kaw później oświadczył mi się, a czterdzieści
trzy kawy później wzięliśmy ślub. W tajemnicy. – odruchowo łapie się ręką za
serce, a chłopak słucha jej tak uważnie, jak nigdy wcześniej. – Byłam inna. Nie
pasowałam do jego świata. Zaburzyłam wszystkie jego plany na przyszłość.
Idealny ślub z idealną kandydatką. Nie chcieli mnie zaakceptować. Dla nich
byłam jak ktoś… brudnej krwi. Gorsza. Do dziś nie wiem jak to się stało, że
udało mi się znaleźć wspólny język z jego matką. Może wreszcie zrozumiała, że
szczerze się kochaliśmy… - podnosi głowę, przełykając ślinę i zaciska usta,
próbując powstrzymać łzy. Zamiast tego uśmiecha się szeroko i kiwa głową. –
Wiesz, że dopiero dziś odważyłam się otworzyć kopertę z jego rzeczami? Osobiste
zapiski, najbardziej intymne listy… Sięgnęłam po jedną z nich, zaadresowaną do
mnie. Napisał mi… - parska. – Że robiłam najgorszą kawę na świecie. A to była
za gorzka, a to nie dodawałam mleka, które tak uwielbiał… A mimo to przychodził
i pił ją z uśmiechem. Dla mnie.
Zaskoczony wpatruje
się w tęczówki matki. Wiedział, jak poznali się rodzice, ta opowieść jednak
różni się pewnymi szczegółami. Drga, gdy dłoń matki zaciska się na jego
palcach. Jej dotyk jest dla niego prawie zupełnie nowym uczuciem. Opuszki jej
palców są mokre od ocieranych łez i zabarwione tuszem. Strach w oczach matki
świadczy o niepewności związanej z próbami pogłębienia panującej między nimi
bliskości. Matczyne uczucia dają o sobie znać i pod wpływem impulsu mocno
przytula chłopaka do swojej piersi. Ten nie protestuje, a pewnie opiera głowę o
jej ramiona.
- Zrozumiałam, że się
myliłam. – mówi, gdy odsuwają się od siebie. – Nie mogę cię zmuszać…
Przypomniałam sobie, jak to jest naprawdę kochać. Przeżywać najpiękniejsze
uczucie na świecie. – patrzy na niego czule, a po chwili kontynuuje swoją myśl,
kierowana nagłym pomysłem. – A ty, synku… Czy przeżywasz teraz piękną,
prawdziwą miłość? Nieskończoną i rządzącą się własnymi prawami, ale wyjątkową i
piękną? – on tylko kiwa głową, choć nie potrafi w żaden sposób okiełznać myśli
kłębiących się w jej wnętrzu. Ma ochotę krzyczeć ze szczęścia, ale zamiast tego
zapada między nimi cisza. Cisza, która jest najlepszym lekarstwem.
Budzi się rześki i
wypoczęty z nadzieją na lepsze dni. Poranne czynności wykonuje niemal z
prędkością światła. Zbiega na dół, do kuchni i wita matkę szerokim uśmiechem.
Spojrzenie w stronę kalendarza nie wywołuje już dreszczy na jego ciele. Na
pytanie, czy jest głodny, odpowiada przecząco. Myśli tylko o tym, by opowiedzieć
blondynce o zmianie decyzji swojej matki i o tym, jak bardzo ją kocha. Dziwne
przeczucie podpowiada mu, że ona wiedziała o tym wcześniej, niż on. Podchodzi
do okna, by jak za dawnych czasów otworzyć je, stanąć jak najbliżej i przyjrzeć
się jej pięknej twarzy. Czuje dziwne ukłucie w sercu, gdy okazuje się, że wcale
jej tam nie ma. Jego puls przyspiesza, ale uspokaja się, gdy przypomina sobie
sytuację poprzedniego dnia. Nie tłumacząc się zdziwionej kobiecie wybiega z
domu, kierując się pod ogromne drzewo. Potyka się o drobny kamień, ale
utrzymuje równowagę i przyspiesza kroku, by jak najszybciej znaleźć się w
ukochanym miejscu. Widok, jaki napotyka jego wzrok sprawia, że serce pęka mu na
milion kawałeczków. Nie ma jej. Świat wiruje, a wszystko, co do tej pory znał
traci sens. Wróci. Za chwilę tu przyjdzie, uśmiechnie się, przecież tak bardzo
jej potrzebuje. Wróci. Dlaczego wydaje mu się, że w jego myślach nie ma cienia
prawdy?
- Ona nie wróci. –
szepcze, szlochając.
Siada pod drzewem,
chowając głowę między kolanami. Czuje chłód spowodowany brakiem jej osoby i
pustkę, którą tylko ona może wypełnić. Boże, oddałeś mi matkę, ale dlaczego w
zamian musiałeś zabrać mi ją? – wzywa Stwórcę, oskarżając go o całe swoje nic
nieznaczące życie. Podciąga się na łokciach, przesuwając się w prawo. Łzy
spływają po jego policzkach. Krzyczy. Opiera się na prawej dłoni i nagle czuje
pod nią jakiś przedmiot. Jego palce dotykają miejsca zaklejenia koperty.
Podnosi ją z ziemi i ostrożnie otwiera, tak, by nie zniszczyć zawartości.
Papier jest przesiąknięty zapachem jej perfum. Napawa się nim, ocierając łzy.
Już wiesz, dlaczego tu byłam.
A teraz żyj dalej.
Do zobaczenia kiedyś.
Kocham Cię.
Ludmiła
Już nie płacze.
Zapada cisza.
Dziękuję bardzo każdej osobie, która to przeczyta. Nawet piąte przez dziewiąte.
Postaram się dodać następny rozdział w tym tygodniu, póki jeszcze nie mam aż tak wiele pracy.
Zbliżamy się do końca. Coraz większymi krokami. A potem... Nie wiem czy coś jeszcze będzie. Być może tak, być może nie.
Dziękuję każdemu!
xx
Wrócę tutaj tylko później :)
OdpowiedzUsuńKinga :)
Jestem :) Więc tak...Dlaczego nie chciałaś go opublikować ?? Jet on przepiękny. Pięknie opisana miłość, która zoztała ukryta w ich sercach. Jedno mnie ciekawi skąd Lu wiedziała tyle o Marco ?? To tylko ona wie. A i jeszcze coś !! Już koniec ?? Tak szybko ?! Gdzie ja znajdę takie opowiadanie ?? Mam nadzieję że będziesz jeszcze pisać :)
UsuńKinga :)
Myślę, że do końca zostało jeszcze tylko kilka rozdziałów i epilog, który swoją drogą jest gotowy od kilku miesiący.
UsuńDziękuję bardzo za komentarz :)
Lu była tutaj czymś w rodzaju anioła stróża i właśnie dlatego odeszła.
xx
Powinnam zacząć od pewnej, dość istotnej kwestii - zazwyczaj nie wypowiadam się tu. Nie sądzę, by moje tłumaczenia cokolwiek zmieniły. Jesteś moim wzorem literackim, aczkolwiek czas nieustannie przenika mi między palcami. Mam nadzieję, że niebawem znajdę wolną chwilkę, by choć minimalnie nadrobić zaległości, jakich sobie narobiłam. Jednak tym razem, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Publikacja jest miniaturką, co oznacza, że nie muszę spędzać całego popołudnia na bezustannym czytaniu. Naprawdę mnie to satysfakcjonuje. Mało tego! Czytałam te opowiadanie stosunkowo niedawno, - gdyż również brałam udział w ocenianiu prac konkursowych - więc nie muszę czynić tego ponownie. Mówiąc niesamowicie krótko - urzekła mnie ta historia. Ludmiła i Marco. Marco i Ludmiła. Dwa, zupełnie inne światy, a przedstawione w tak perfekcyjny sposób. W zupełnie innym świetle. Wstępem, dajesz nam powody do refleksji. Musimy się głębiej nad wszystkim zastanowić. Marco, jako mały chłopiec, dostrzegający (zapewne niezwykle urodziwą) dziewczynkę, która jest "młodszym wcieleniem" naszej kochanej Luśki. Kochana, to było idealne.
OdpowiedzUsuńTak bardzo Ci dziękuję, że tu jesteś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
UsuńDziękuję ci za twoją opinię, Juleczko <3
xx
Prosze o następny rozdział <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę cudowny OS. Zatkało mnie. Już dawno nie czytałam czegoś tak pięknego. Można by nawet powiedzieć, że jesteś idealna. <3
OdpowiedzUsuńPiękny One Shot ;-) Wzruszyłam się <3 Heheh wyobrażam sobie tą Ludmille jako Lunę z Harryego Pottera, nie wiem dlaczego :-D
OdpowiedzUsuń