ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Szpital
Camila
Nie mogłam usiedzieć na krześle w poczekalni. Martwiłam się
o ojca. Czas mijał nieubłaganie, a ja nadal nie dostałam żadnej informacji o
jego stanie. Może mi się tylko wydawało, ale w szpitalu panowała nerwowa
atmosfera, co wywoływało u mnie nieregularne bicie serca i przyspieszony
oddech. Czekałam nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Każdy dźwięk
wypływający z moich ust brzmiał jak majaczenie, niezrozumiały bełkot.
Zastanawiałam się, czemu pielęgniarki nie zwróciły mi uwagi i nie zapytały, czy
nic mi nie dolega. Dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądałam jak wrak człowieka.
Co chwilę widziałam lekarzy przechodzących z jednego końca korytarza w drugi.
Mijali mnie bez słowa. Żaden z nich nie przekazał mi nowych wiadomości na temat
mojego ojca, ani nie zwrócił uwagi, że powinnam wrócić do domu i przyjść jutro.
Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na rudowłosą dziewczynę siedzącą w kącie
poczekalni. Każdy zajęty swoimi sprawami, a przecież nie oczekiwałam wiele.
Potrzebowałam krótkiej chwili na rozmowę. Odpowiedzi na jedno pytanie. Tylko
Diego cały czas był ze mną i pilnował miejsca obok mnie. Jedno spojrzenie w
jego oczy sprawiało, że na ułamek sekundy odrywałam się od myślenia o
czymkolwiek. Zatracałam się w nim. Tylko jego żarty wywoływały na mojej twarzy
uśmiech i tylko jego uścisk sprawiał, że czułam się bezpieczna. Nieustannie
starał się mnie pocieszyć. Innej osobie bez ogródek kazałabym siedzieć cicho,
ale chłopak robił to w tak uroczy sposób. Mimo tego, że wychodziło mu to trochę
nieudolnie, próbował. Czasami czułam się tak, jakby martwił się bardziej niż
ja. Co chwilę siadał i wstawał. Spacerował po całym korytarzu.
- Usiądź. Nie przejmuj się, to przecież mój ojciec. –
wypowiedziałam. – I moja wina… - dodałam cicho.
Chłopak usłyszał ostatnie zdanie i momentalnie znalazł się
obok mnie.
- Ile razy powtarzałem, że nie wolno ci nawet tak mówić? –
rzekł spokojnie. – To nie twoja wina.
- Powtarzasz to do znudzenia. Jak moja wina może nią nie
być? To paradoks… - odparłam stanowczo, nie usłyszałam odpowiedzi.
Oparłam głowę na ramieniu chłopaka i chyba zasnęłam…
*SEN CAMILI*
Znalazłam się w pustym pokoju. Nie otaczało mnie nic poza
wyblakłymi, prawie szarymi ścianami. Zero okien, zero drzwi.
- Halo! Jest tu kto? – głośno krzyknęłam.
Mimo pustki mój głos nie odbił się echem. Rozejrzałam się
dookoła. Coś kazało mi podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Zauważyłam cień w
prawym roku, przyglądał mi się badawczo.
- Kim jesteś?! – krzyknęłam.
Cień zamienił się w szarą smugę dymu, a po chwili z kilku
obłoków wyłoniła się twarz mojego taty. Serce stanęło mi w gardle. Zamknęłam
oczy, gdy je otworzyłam znów byłam sama w pokoju. Mimowolnie z moich oczu
popłynęły łzy. Kucnęłam przy ścianie i przestraszona schowałam głowę w kolanach.
Do moich uszu dopłynął dziwny, nieznany mi wcześniej dźwięk.
W pomieszczeniu znalazła się grupa medyków, wnieśli na
noszach jakiegoś człowieka i posadzili go na łóżku. Uniosłam wzrok, ale z
daleka nie umiałam rozpoznać tej osoby. Wstałam i ruszyłam naprzód, mimo, że
nie chciałam. Próbowałam się zatrzymać – nie mogłam. Doszłam do łóżka.
Spełnił się mój najgorszy koszmar. Znalazłam się w środku
operacji mającej na celu uratowanie mojego ojca. Zdążyłam się zorientować, że
nikt mnie nie widzi, ani nie słyszy. Mnie tam nie ma. Dotknęłam ręki taty, była
lodowata.
- Otwieramy go! – wrzasnął jeden z lekarzy.
Nie mogłam na to patrzeć, ale całe ciało odmówiło mi
posłuszeństwa. Oczy nie chciały się zamknąć. Ręce nie miały zamiaru w niczym
pomóc, a nogom nawet nie śniła się ucieczka. Nagle poczułam, że ktoś ściska
moją rękę – tata. Spojrzałam na niego i zalałam się łzami.
- Nie płacz, kochanie. Będę… - szepnął.
- Tato! Gdzie będziesz? Co chcesz mi powiedzieć? – nie
miałam bladego pojęcia, o co chodzi ojcu. Prosiłam, błagałam, płakałam i
krzyczałam. Nie usłyszałam odpowiedzi. Tata zamknął oczy.
- O nie… - lamentowałam.
Szpital
Obudziłam się z głośnym krzykiem. Oczywiście tylko Diego
zwrócił na to uwagę. Zaczął pytać, co się stało i uspokajać mnie, mówiąc, że to
tylko zły sen. Ale to nie był tylko zły sen – to najczarniejszy z wszystkich
mrocznych koszmarów. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć chłopakowi.
Postanowiłam nie wspominać o śnie, wziął by mnie za wariatkę, a przecież
dopiero co wyznał, że lubi mnie trochę bardziej.
Potrzebowałam konsultacji z lekarzem. Tak się złożyło, że
jeden z nich w tamtym momencie wyszedł z jednej z sal.
- Panie doktorze! – krzyknęłam i podbiegłam do niego.
- Tak? Czy coś się stało? – zapytał neutralnym tonem.
- Tak… Czekam tu od kilku godzin na wyniki badań i
jakiekolwiek informacje na temat stanu zdrowia mojego ojca. Próbowałam być
spokojna, ale nie mogę, gdy dosłownie każda przechodząca osoba mija mnie
obojętnie, nawet nie patrząc w moją stronę. Co się dzieje? – zdenerwowałam się.
- Proszę opanować nerwy. Jak się pani nazywa?
- Camila Torres. Mój ojciec – Rodrigo, został przywieziony
na oddział kilka godzin temu i stwierdzono u niego zawał. Lekarz, który tu był
wcześniej zapewnił mnie, że mam się nie martwić, ale od tamtej pory nie
dowiedziałam się niczego. Ni wiem, czy z moim ojcem wszystko dobrze, czy jego
stan poprawił się, a może wręcz przeciwnie – pogorszył. Niech mi pan powie.
- Prosiłem o spokój. A tak, pan Torres… Wszystko jest na
najlepszej drodze. Ojciec czuje się znacznie lepiej jednak nadal wymaga stałej
opieki i obserwacji. Wie pani, zawał to jednak zawał.
- Czy mogę go odwiedzić? Bardzo proszę… - szepnęłam.
- No dobrze. Proszę za mną.
Lekarz zaprowadził mnie do sali, w której leżał mój ojciec.
Diego szedł za nami, ale zatrzymał się tuż przed drzwiami i pozwolił mi na
chwilę sam na sam z moim ojcem. Podeszłam
do szpitalnego łóżka i usiadłam na stołku, stojącym obok. Złapałam rękę taty i
lekko ją ścisnęłam.
- Przepraszam cię tato. Tak bardzo mi przykro… - westchnęłam.
Ojciec zakasłał i otworzył oczy. Uśmiechnęłam się, schyliłam się i ostrożnie go
przytuliłam. – Wybacz mi…
Spojrzał na mnie życzliwie i to mi wystarczyło.
Spędziłam przy jego łóżku kilka godzin, ani na chwilę nie
puszczając jego dłoni. Co jakiś czas sprawdzałam, czy on naprawdę tylko śpi.
Nie odstępowałam go na krok. Bałam się, że wyjdę z sali, a on właśnie tą chwilę
wybierze sobie na odpowiedni moment, by mnie opuścić.
Po kilku godzinach do pomieszczenia wszedł Diego w
towarzystwie lekarza.
- Cami… Chodź. Odwiozę cię do domu. Musisz odpocząć. Twój
tata jest pod dobrą opieką.
Kiwnęłam głową przecząco.
- Nie… nie zostawię go. – szlochałam.
- Cami, proszę. Nic się nie stanie, a ty potrzebujesz
odpoczynku i spokoju. Zaufaj.
Niechętnie zgodziłam się z chłopakiem. Spojrzałam na ojca,
który właśnie się obudził.
- Obiecaj mi. Obiecaj, że jak wrócę, to zastanę cię
uśmiechniętego i chętnego do życia. Obiecaj, że będziesz. – poprosiłam.
- Będę… - zebrał wszystkie swoje siły, by wyszeptać to
jedno, krótkie słowo.
Przypomniał mi się sen. Miałam nadzieję, że koszmar nie
będzie miał wpływu na rzeczywistość. Niechętnie dałam się wyprowadzić z budynku
i odwieźć do domu.
Mieszkanie Camili
Weszłam do domu i położyłam się na sofie w salonie. Diego
wrócił do siebie. Zostałam sama. Nie chciałam rozmyślać o tym, co się stało, a
jednocześnie nie miałam ochoty zasypiać, by nie wrócił koszmar. Patrzyłam przed
siebie i starałam się nie myśleć o niczym. Oczyścić swój umysł.
Ciszę i spokój przerwał dźwięk telefonu. Wyjęłam go z
torebki i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Ha…halo? – zapytałam ospale.
- Cami, będziesz dziś w Studio? – usłyszałam głos Fran.
- Nie. Przykro mi Fran. Mój tata leży w szpitalu, właśnie od
niego wróciłam. Chcę się wykąpać zmienić ubranie, wypić jakąś kawę i wracam.
- Co się stało?!
- Miał… miał zawał… - wykrztusiłam.
- Co z nim?!
- Lekarze mówią, że jego stan znacznie się poprawił, ale
chcę teraz być przy nim.
- Rozumiem. Chciałam, żebyśmy poinformowali uczniów o
problemach Studia i o naszym pomyśle – o przedstawieniu w teatrze. Ale w takiej
sytuacji, dam sobie jakoś radę sama. Nie martw się.
- Dzięki, Fran. Zastąpicie mnie dzisiaj? – zapytałam.
- Tak, jasne, oczywiście. Nie przejmuj się, poradzimy sobie.
Odpocznij.
- Powodzenia. Cześć. – zakończyłam rozmowę i wróciłam na
kanapę. Z nerwów i zmęczenia zasnęłam.
Studio Torres
Franceska
Siedziałam w pokoju nauczycielskim i rozmyślałam. Żal mi
Camili… W jej życiu bardzo dużo się teraz wydarzyło. Najpierw problemy Studia,
teraz ojciec… Przeczuwała, że coś może być nie tak, ale na pewno nie
spodziewała się zawału. Biedna. Dlaczego w ostatnim czasie dzieje się tyle
złych rzeczy? Braco wyjechał, Studio ma problemy, ojciec Cami jest chory, a
Violetta znów jest rozdarta między Leonem, a Tomasem. Życie jest
niesprawiedliwe. Dlaczego właśnie w takich chwilach, gdy odechciewa się żyć
mamy być najsilniejsi? Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
- Cześć, Fran! – zawołał Maxi.
- Hej, Maxi… - westchnęłam.
Opowiedziałam mu całą historię.
- A Cami? Jak ona się trzyma? – zapytał przyjaciel.
- Średnio. Nie wiem dokładnie, rozmawiałyśmy tylko kilka
minut, ale wiesz jaka jest Camila… Nie da po sobie poznać.
Maxi wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Chodźmy. Zaraz zaczną się lekcje, a trzeba im wszystko
opowiedzieć. – powiedziałam i zabrałam swoje rzeczy ze stołu.
Ruszyłam w kierunku głównej Sali. W ślad za mną poszli Maxi,
Naty, która właśnie przyszła i Andres, który pojawił się w sumie znikąd. W
pomieszczeniu znajdowała się już grupa naszych uczniów.
- Słuchajcie, kochani... Niedawno dostaliśmy informacje, że
nasze Studio ma poważne problemy finansowe.
Wśród zgromadzonych rozległ się szmer i szepty.
- Proszę o spokój. Ta wiadomość wstrząsnęła również nami. –
zaczął Maxi.
– Jednak w nauczycielskim gronie doszliśmy do wniosku, że
uratujemy nasze Studio. Oczywiście potrzebujemy pomocy i wsparcia z
waszej strony. Zgadzacie się? – dokończyła Nata. Wyglądała jak prawdziwa pani
profesor. Trochę przypominała mi Angie z czasów, gdy to my byliśmy uczniami.
W Sali rozległy się brawa, co oznaczało zgodę. Na twarzach
wszystkich zagościł szeroki uśmiech.
- Planujemy wystawić przedstawienie w teatrze. Wystąpicie w
nim. Będzie to nasza, musicalowa wersja „Snu nocy letniej” autorstwa
angielskiego poety i dramaturga – Williama Sheakspeare’a. – oznajmiłam. –
Przesłuchanie do ról Hermii, Heleny, Demetriusza, Lizandra oraz pozostałych
bohaterów odbędą się w piątek, w bibliotece teatru. O terminach kolejnych prób
dowiecie się w późniejszym czasie. Będziemy ćwiczyć również podczas lekcji. Mam
nadzieję, że każdy z was da z siebie wszystko. – dodałam. Dało się usłyszeć
głośniejsze szepty i rozmowy uczniów.
- Wierzymy w was. – dodał Andres i razem ze mną wyszedł z
pomieszczenia, ponieważ przyszedł czas na lekcję Natalii i Maxiego.
Naty
Usiadłam na biurku i spojrzałam na klasę. Wszyscy palili
się do roboty. Cieszyło mnie to. Byłam pewna, że uda się uratować Studio, a
przynajmniej starałam się myśleć pozytywnie. Maxi stanął obok mnie, spojrzał mi
głęboko w oczy i uśmiechnął się. Dodał mi pewności do rozpoczęcia lekcji.
- Słuchajcie, misiaki! – wrzasnęłam i zachichotałam. Klasa
spojrzała na mnie dziwnie, ale nikt nie zwrócił mi uwagi. – O ile pamiętam mieliście zadanie do
wykonania. – mruknęłam. – Ustawcie się w dwuszeregu, w takich parach, w jakich
będziecie występować.
Uczniowie wykonali polecenie.
- Gotowi? – zapytał Maxi. Większa część klasy kiwnęła głową
lub mruknęła z aprobatą.
Rozejrzałam się, by wytypować, kto pierwszy wystąpi.
- Claudio, Mariana… – uśmiechnęłam się do pary. –
Zaczniecie. Nie denerwujcie się, chcę zobaczyć, jak wam idą przygotowania.
Maxi szturchnął mnie w ramię.
- To znaczy… my chcemy. Lepiej? – zapytałam.
- Znacznie. – posłał mi uroczy uśmiech. – No co tak
patrzycie? – zwrócił się do klasy. – Zapraszamy!
- Pamiętajcie. Chcę w piosence usłyszeć wasze serce.
Pomyślcie o osobie, która jest dla was ważna, którą kochacie. Rodzina,
przyjaciele… na pewno jest ktoś taki. Niech uczucia, które skrywacie w sobie z
was wypłyną.
Claudio stanął przy keyboardzie, a Mariana tuż obok niego.
Zaczęli śpiewać „Voy por Ti”. Ich głosy idealnie się dopełniały. „Czyli tą
piosenkę wybrali…” – pomyślałam. Przyglądałam się im badawczo i słuchałam każdej
zagranej nuty i każdego wyśpiewanego wersu. Od razu przypomnieli mi się Leon i
Violetta. Ich pierwszy występ. Ta sama piosenka, cudowne barwy głosu i emocje
przepływające między nimi. To było tak dawno… Minęły już dwa lata. Teraz
patrząc na Claudia i Marianę, widziałam to samo, co wtedy. Emanujące z nich
uczucia, bijącą miłość. Na pierwszy rzut oka było widać, że mają się ku sobie.
- Mają duże szanse na jedne z głównych ról… - szepnęłam do
Maxiego. Chłopak w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
Po skończonym występie w klasie rozległy się gromkie brawa.
Pochwaliłam ich występ. Właśnie o to chodziło.
- To teraz… Valentina i Cristián. – zadecydował Maxi.
- Z drogi! Gwiazda idzie! – wrzasnęła Valentina. Była
zupełnie jak Ludmiła… Zaskakujące, jak ci uczniowie są podobni do nas z przed
lat. Tylko, że Valentina nie ma swojej „Natalii”, a Ludmiła niestety miała…
Cristián wziął do ręki gitarę. Vala stanęła przy mikrofonie
i zaczęła śpiewać i poruszać się w rytm muzyki. „Kreska w kreskę – Ludmiła…” –
pomyślałam. Zauważyłam, że podczas występu Valentina spojrzała nerwowo w stronę
Mariany.
- Myślisz o tym, o czym ja? – zapytałam Maxiego i wskazałam
palcem na Marianę i Valentinę.
- Hermia i Helena? – chłopak odpowiedział pytaniem na
pytanie.
- Zdecydowanie…
Rozdział
osiemnasty gotowy! Jeszcze dwa do dwudziestego, szybko mi minęło.
W tym rozdziale
brak Violetty, tylko inni bohaterowie, ale wynagrodzę to kolejnym, być może
będzie w częściach.
Od razu
przepraszam, jeśli znajdziecie jakieś błędy, których ja nie zauważyłam, ale nie
czuję się dzisiaj najlepiej.
Jak pewnie część z was zdążyła się zorientować, uczniom Studia, o których pisałam wyglądu użyczyli bohaterowie filmów Viva HSM Mexico oraz Viva HSM Argentina.
A teraz informacja
o blogach:
Zapraszam
To tyle.
Dziękuję osobom,
które trwają przy czytaniu mojego bloga za wszystkie komentarze i wyświetleniaJ
Dedykuję rozdział
Caroline Verdas Łodydze ;)
Do zobaczenia w
kolejnym rozdziale!
;*