poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Angie

- Uważasz, że to jest śmieszne?! – niemal wrzasnęłam na narzeczonego, który już nie miał pojęcia, czy się śmiać, czy płakać. – Do terminu porodu zostało półtora miesiąca. Nie chcę z wszystkim zwlekać na ostatnią chwilę, a ty jak zwykle nie widzisz problemu.

- Angie… To aż półtora miesiąca, po co w tym momencie kupować ubranka, smoczki i kocyki, jeśli nie masz pewności, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka? A jeśli już, to nie w takiej ilości… - powiedział cicho, bym nie usłyszała. Mężczyźni zachowują się czasami jak kompletni idioci. Tak, słyszałam cię (!).

- Przecież byłeś ze mną u lekarza, widziałeś!

- Kochanie, ludzie zaczynają na nas dziwnie patrzeć. – mruknął Pablo. – Poza tym, nie powinnaś się denerwować. – dodał dla bezpieczeństwa. W tamtej chwili miałam ochotę zapomnieć o otaczających mnie klientach sklepu i wykrzyczeć narzeczonemu prosto w twarz, jak bardzo jestem na niego wściekła. Miałam wrażenie, że cała sprawa nie wywiera na nim dużego wrażenia i zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Jakby nic nie miało się stać.

- Naprawdę?! Teraz mówisz mi takie rzeczy, a chwilę temu nikt inny, jak właśnie ty, doprowadzałeś mnie do szału! – brunet spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Wzięłam kilka głębokich wdechów i przewróciłam oczami. – Dobrze… Nie chcę się kłócić. Pomóż mi wybierać te śpioszki. – uśmiechnęłam się i pociągnęłam mężczyznę za rękę. Mój nastrój zmienił się diametralnie, gdy zauważyłam śliczne ubranka dla maluchów. Zawsze marzyła o takim życiu. Idealnym. O mężu, dzieciach, o tym, że kiedyś będę stała w takim sklepie i wybierała smoczek dla mojego maleństwa. – Zobacz jaka śliczna, różowa sukienka!

- Kochanie… - mruknął mężczyzna, ale po jego minie, stwierdziłam, że nie ma zamiaru ani siły, by ze mną dyskutować. Posłusznie podszedł do wieszaka, który wskazałam.

- Zobacz, mała… Cristina, Będzie w tym ślicznie wyglądać… Już nie mogę się doczekać. – wrzasnęłam. To nie był najlepszy moment na oznajmienie brunetowi, jakie imię wybrałam dla naszego dziecka, ale kiedyś w końcu musiał się dowiedzieć, więc dlaczego nie teraz?

- A co będzie, jeśli urodzi się syn? – mruknął lekko zdezorientowany. – zmroziłam go wzrokiem, ale rzeczywiście, na to pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. W moich marzeniach, snach, zawsze widziałam córkę. 

Pablo

Nigdy więcej nie pójdę z nią na zakupy. Nikt mnie nie zmusi. W tamtej chwili miałem wrażenie, że przyjemniejsza byłaby lekcja, krzyki, wrzaski i entuzjazm uczniów niż wymagania mojej przyszłej żony. Wydawało mi się, że brakuje jej Studia i dlatego próbuje jakoś odreagować. Szkoda, że w taki sposób. Z drugiej strony, czytałem fragmenty książek, w których pisano, że kiedy kobieta jest w ciąży, jej humor to wina hormonów. Kiedy zapytałem o syna, byłem już pewny tego, że odciągnąłem narzeczoną od absurdalnych pomysłów, a przynajmniej zyskałem chwilę, tak potrzebnego, odpoczynku. Swoją drogą, nie miałbym nic przeciwko, gdyby Angie urodziła dziewczynkę, ale syn… Syn to zupełnie inna sprawa. Wyobrażałem sobie czego mógłbym go nauczyć. Rozpierała mnie duma, choć naszego dziecka nie było jeszcze na świecie.

- Jak urodzi się syn, to kupimy tamte śpioszki! – niemalże wrzasnęła. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, bo w jednej sekundzie poczułem na sobie wzrok połowy sklepu. – Popatrz tam na chwilę, czy to tak trudno?! – odwróciłem się i od razu tego pożałowałem. Wskazywała palcem śpioszki, które z pewnością nie były przeznaczone dla noworodka. Kobieta chwyciła moją rękę i pociągnęła w stronę wieszaków.

Ostatni raz.

Camila

Turkusowa posadzka szpitalnego korytarza nabrała żywszych kolorów. Słońce wreszcie zaczęło się przedzierać przez szare, zakurzone rolety okien. Ptaki zdecydowały zatrzymać się na parapecie ogromnego okna. Cały świat wydawał się piękniejszy. A wystarczyła jedna informacja. Zadziwiające, najdrobniejsza rzecz, słowo, gest, a może tyle zmienić. Jak plastyczne jest ludzkie życie. To piękne, a jednocześnie straszne. Piękna chwila może sprawić, że człowiek zacznie zupełnie inaczej patrzeć na świat. A jednocześnie z taką łatwością może udawać… Przyjaźń, miłość, każde uczucie. To takie proste, jak działanie matematyczne. Przerażająco proste. Niestety. Ten świat został skonstruowany właśnie tak, by jedni cieszyli się z błędów innych, a ci inni cierpieli. Jeśli o mnie chodzi, wolę być „inną”. Czuć coś, co mogę nazwać szczęściem, właśnie wtedy, kiedy drobny gest na to zasługuje. Móc się odpowiedzieć na uśmiech staruszki siedzącej w autobusie i poczuć w sercu przyjemne ciepło. Czerpać z wszystkiego. Żyć tak, jakby nie było następnego dnia. Jakby pocałunek miał być ostatnim. To piękne. Być jak malutka gwiazda, której zniknięcie zaobserwowałoby jedynie kilku astronomów, dla których jestem najważniejszą gwiazdą, a nie ogromną, o której braku dowiedziałby się cały świat i co z tego?
Poczułam na twarzy chłód wywołany podmuchem wiatru, który, niczym promienie słońca, wdarł się do pomieszczenia, przez ogromne okno, tuż przy łóżku ojca. Leżał podparty na łokciach. Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Wydawał się zaniepokojony. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarz powrócił uśmiech. Mnie nie oszukasz. Znam cię aż za dobrze.

- Witaj tato, jak się czujesz? – zadałam to samo pytanie, które słyszy ode mnie kilka razy w ciągu dnia. Za każdym razem odpowiadał, że wszystko jest w porządku i mam się nie martwić. Wiedziałam, że to powie, ale pytanie dawało mi jakieś pozorne poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowałam.

- Coraz lepiej. Mówiłem, masz się nie martwić mną. Lekarze wróżami szybki powrót, moje wyniki badań uległy znacznej poprawie. – przymknął oczy, wzdrygnęłam się lekko. Natychmiast odpowiedział uśmiechem. – Widzisz, kilka dni spędzonych w szpitalu, a ja już mówię jak jeden z nich.

- Nie przyzwyczajaj się, jak tylko wyzdrowiejesz zabieram cię do domu. A tam, to dopiero zobaczysz, co to znaczy dbać o siebie i o swoje zdrowie. Po pierwsze, rezygnujesz z pracy, po…

- Nie rozpędzaj się skarbie, bo dojdzie do tego, że zamkniesz mnie w pokoju, bez możliwości komunikacji ze światem.

- Jeśli to pomoże, zrobię i to. – tym razem to ja zachichotałam, choć mogło to zabrzmieć sztucznie.

Patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Czasami miałam wrażenie, jakbym nigdy go nie znała, a dopiero teraz dowiadywała się o nim podstawowych rzeczy. Śmieszne. Bezsensowne. Ojciec zauważył, że przyglądam mu się badawczo. Szybko zapewnił mnie, że mogę wracać do swoich zajęć i nie przejmować się tak bardzo. Oczywiście wiedział, że nie zamierzam mu uwierzyć, ale również nie chciałam się kłócić. Postanowiłam spełnić jego prośbę. Wyszłam ze szpitala i skierowałam się w stronę domu, patrząc wcześniej na zegarek. Moje lekcje tańca miały się odbyć za kilkadziesiąt minut. To dziwne, będąc nauczycielem, samemu się uczyć, ale kochałam to. Kiedy nie musiałam przejmować się błędami tego, czy tamtego ucznia, mogłam zatracić się w tańcu bez pamięci. Oddać się ulubionej czynności i choć na chwilę zapomnieć o rzeczywistości.
Szukając kluczy, sięgnęłam dłonią, by dotknąć klamki, jak się okazało, drzwi były otwarte. W pośpiechu zapomniałam ich zamknąć. Odkąd dowiedziałam się, że tata czuje się coraz lepiej nad niczym nie mogłam się skupić. Wbiegłam do pomieszczenia, a następnie błyskawicznie znalazłam się tuż obok szafy i wyjęłam moją ulubioną, zwiewną, brzoskwiniową sukienkę. Przebrałam się w ciągu kilku minut. Spojrzałam na siebie w lustrze. Rude włosy, zupełnie nieułożone, rozwichrzone na wszystkie strony, mimo że spięte w koczka. Sine ślady w okolicach powiek, oznaka braku snu. Spierzchnięte usta, ze śladami pomadki, która miała wszystko zatuszować. Ukryć przed światem prawdę. Moje zachowanie jest śmieszne. Rozmyślam nad tym jak bardzo fałszywa jest rzeczywistość, podczas gdy sama nic z tym nie robię. Oszukuję.
Wyszłam z domu, tym razem porządnie zatrzaskując drzwi 
i przekręcając klucz w zamku. Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Przestraszyłam się, ale pomyślałam, że gdyby osoba stojąca za mną chciała zrobić mi coś złego, nie czułabym się tak bezpiecznie. Zamknęłam oczy 
i usłyszałam moje imię, wypowiedziane cichym szeptem. Zagadka rozwiązana, a czar nadal trwa. Liście zaczynają wirować. Ptaki szukają nut najpiękniejszych melodii. Zapach jego perfum wypełnia cały świat. On jest całym światem. Jego oddech na szyi. Ledwo wyczuwalny puls, spokojne bicie serca. Opanowany, w przeciwieństwie do mnie. Wszystko we mnie chciała skakać ze szczęścia. Nie mogłam się uspokoić. To była jedna z takich chwil, które były dla mnie najcenniejsze. Odwróciłam się patrząc mu prosto w oczy. Chciałam przekazać mu, wszystkim, nie tylko słowami, jak bardzo jest dla mnie ważny. Pomyślałam, że to jak z jakiegoś głupiego filmu romantycznego, a jeśli to jest prawdziwe życie, to po co grać? Zbliżyłam się i lekko musnęłam wargami jego usta, szepcząc przy tym „dziękuję”. Że jest. Że przyszedł. Nie miałam pojęcia, jak się domyślił. Rozumiał mnie, jak nikt inny na świecie. Jak ja sama siebie nie rozumiałam. Jest taka siła, której siły brak, to ja…
Staliśmy naprzeciwko siebie. Ja i on. On i ja. Nasze dłonie stykały się palcami, a wzrok szukał siebie nawzajem. Nagle poczułam chłodny podmuch wiatru, a czarodziejska różdżka zakończyła swą pracę. Usłyszałam pytanie. Śpieszę się na lekcje tańca. Odpowiedź, która pozwoliła zapomnieć o wszystkich uczuciach poprzedniej chwili. Za dużo ich było. Za dużo uciekło. Co jeśli nie wrócą? Kolejne pytanie. Nie, nie chcę żebyś mnie odwoził. Zabrzmiało źle. Tak, źle, najlepsze określenie. A potem, widok jego smutnej, może zdenerwowanej twarzy. Ciche westchnięcie, kaszel. Nie pójdę? Nie zabronisz mi. Nic mi się nie stanie. Nie, wiesz, że to jest moje życie. To ja wiem co dla mnie najlepsze. Oczywiście, że jesteś, ale… Nie będziemy tak rozmawiać. Cześć! Łza. Otarłam ją szybkim ruchem ręki, dając do zrozumienia, że nie powinno jej tu być. Wdech, wydech. Odwróciłam się i spojrzałam przed siebie, mrugając kilka razy. I znowu udaję…
Nie odwrócę się, nie zamierzam czekać.

Diego

Taka piękna. Tak idealna. Podszedłem bliżej, cicho, ostrożnie, by nie usłyszała. Krok do przodu, byłem tak blisko. Wstrzymałem oddech, by nie czuła go na szyi. Żadnym gestem nie mogłem zdradzić, że jestem obok. Powoli uniosłem ręce, by delikatnie objąć ją w pasie. Nie odwróciła się. Miałem wrażenie, że czuje, iż to ja. Cami… powiedziałem najcichszym szeptem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Tak, by tylko ona usłyszała. Odwróciła się i musnęła wargami moje usta, poczułem zapach jej perfum, który rozpoznałbym wszędzie oraz smak arbuzowego błyszczyka. Kilka sekund. Tak mało, a tak wiele. Odsunęła się i spojrzała mi prosto w oczy. Ta chwila trwała zdecydowanie za krótko, ale przyzwyczaiłem się, że Camila nie jest fanatyczką okazywania uczuć. Zrozumiałem, że to, iż poświęciła mi te drobne chwile, które dla kogoś mogłyby być mało znaczące, było swego rodzaju wyróżnieniem. Poświęciła je dla mnie, bo mi zaufała, a ja nie mogłem tego zepsuć.

- Dokąd się tak spieszysz? – powrót do normalności, próba uspokojenia rytmu serca, które biło tak, jak ona chciała.

- Na lekcje tańca. - powinienem przywyknąć do krótkich odpowiedzi z jej strony, była bardzo konkretna.

Obawiałem się, że to powie. Ona i ten jej taniec. Nie zamierzałem podcinać jej skrzydeł, ależ skąd, widziałem jak bardzo to kocha 
i że daje jej to mnóstwo radości. Jednak uważałem, że lekcje, których udziela w Studiu, w zupełności by wystarczyły i nie potrzebuje tych, których jest uczestnikiem. Zwłaszcza, że nie chodziła tam sama.

- Ile razy prosiłem cię, żebyś z tego zrezygnowała?

- Nie możesz mi kazać zrezygnować z marzeń… - zabolało. Poczułem ukłucie w sercu, które świadczyło o poczuciu winy.

- Nie chcę tego robić. Masz przecież Studio.

- Ale to zupełnie coś innego. Nie muszę ci się tłumaczyć.

- Idziesz tam tylko z powodu Andresa! – wrzasnąłem. – Wolisz spędzać czas z nim niż ze mną… Jestem nieważny… - Nie chciałem tego powiedzieć, dopiero po kilku sekundach wróciłem do rzeczywistości i zorientowałem się, co zrobiłem. A przecież dosłownie kilka minut temu dała wyraz temu, że jestem najważniejszy. Po policzku spłynęła mi łza. Chciałem przeprosić, ale nie potrafiłem. Od dziecka wychowywano mnie na bezwzględnego. Taki byłem, nawet, jeśli próbowałem z tym walczyć.

- Nie będziemy tak rozmawiać! – rzuciła przelotnie, a ja ruszyłem za nią, próbując się tłumaczyć. Używałem wszystkich możliwych argumentów, ale nic nie pomagało. Wiedziałem, że czeka na to jedno słowo. Musiałem podjąć decyzję.

- Przepraszam. – zatrzymała się i spojrzała mi prosto w oczy. Ciekaw jestem co w nich zobaczyła, czy na pewno to, co chciałem przekazać? Chyba nigdy się nie dowiem. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Dostałem szansę.


Ludmiła

Spotkania w kawiarniach zdecydowanie nie są moją mocną stroną, gdyż mój towarzysz postanowił mnie olać, bez słowa wyjaśnienia. Wypiłam kawę i ruszyłam w stronę przedszkola, do którego uczęszczała moja siostra. Wybrałam drogę przez park, blisko domów Violetty, Camili, Maxiego i Andresa. Dlaczego? Nie wiem, może chciałam poczuć się jak dawniej. Nie, to bez sensu. Jak mogłam chcieć poczuć się tak jak wtedy, gdy znajdowałam się na tej ulicy śledząc któregoś z przyjaciół lub planując, jak uprzykrzyć im życie? Czy to możliwe, że stałam się aż tak podła? Przecież nie do tego dążyłam, nie to było moim celem. Chciałam być gwiazdą, chciałam być uwielbiana. Nie było mowy o tym, że nikt więcej się do mnie nie odezwie. Westchnęłam głęboko, odwracając głowę od nękających mnie wspomnień. Czasu już nie odwrócę, chociażbym chciała. Nie widzę innego wyjścia, poza brnięciem w to bagno dalej. Zawsze miałam jakiś plan, a teraz go nie mam… Wyczerpały mi się pomysły. Straciłam wszystko.

- Marco?! – wrzasnęłam zdziwiona, gdy zauważyłam meksykanina kroczącego w moją stronę. Miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia, a po chwili nakrzyczeć na przyjaciela. – Jak mogłeś mi to zrobić? Czekałam na ciebie prawie godzinę w tej kawiarni, a ty się nie pojawiłeś. Mam nadzieję, że jakoś mi to wytłumaczysz. Tylko bez głupich wymówek! – brunet spojrzał na mnie z udawaną skruchą, a po chwili na jego twarz wdarł się zawadiacki uśmiech.

- Oj, przepraszam, przepraszam. Nie gniewaj się już. Pójdziemy do tej kawiarni jutro. Obiecuję.

- Wiesz, że tu nie chodzi o jakąś głupią knajpę! – odgarnęłam blond włosy z czoła, by wyglądać poważniej. – Nie widziałam cię kilka lat. W ciągu tych lat zamieniliśmy ze sobą może z dziesięć zdań. Czekałam na ciebie, bo miałam nadzieję wreszcie spędzić z tobą więcej czasu. Wiesz jak się stęskniłam?! – niemalże wrzasnęłam na zdezorientowanego Marco. Chłopak podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, czym sprawił, że nagle zapomniałam, co mam mówić. Może jednak nie wszystko straciłam.

Violetta

Tuż po wyjściu ze Studia usłyszałam dźwięk kolejnego sms-a. Tym razem na ekranie wyświetliło się imię właściciela numeru. Tomas. Każdego dnia dawał mi coraz więcej znaków, jak bardzo mnie kocha i jak jestem dla niego ważna. Gdyby ktoś przyjrzał się nam z boku, stwierdziłby, że nie zasługuję na Tomasa. Mam przy sobie chłopaka, który nie widzi świata poza mną, a jednak nie doceniam tego. Niestety, nie wszyscy wiedzą jak to jest naprawdę i co się wydarzyło zaledwie kilka miesięcy wcześniej, kiedy nasze uczucia… Kiedy jego uczucia nie były tak jasno określone. Kiedy ja nie miałam pojęcia, co dalej robić i nie dorosłam do sytuacji, przed którą zostałam postawiona. Po usłyszeniu całej historii, nie wszystko wydaje się takie proste. Oczywiście, że widzę, jak Hiszpan się stara, musiałabym być ślepa, żeby tego nie zauważyć, ale w tym wszystkim czegoś brakuje. To coś jest niezbędne, a wydaje mi się, że nie widzę tego, bo tego nie ma. Wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, niż było, choć pozornie problemy zniknęły. Wolałabym zacząć wszystko od początku – nie wplątać się w relacje z Leonem albo z Tomasem… Już sama nie wiem, z którym z nich. Najlepiej po prostu nie zakochiwać się. To chyba dobre wyjście, jeśli w ogóle można o takim mówić. 
Si te sientes perdido en ningun lado, viajando a tu mundo del pasado, si dices mi nombre yo te ire a buscar… Dzwonek telefonu jak zwykle wyrwał mnie ze świata moich myśli. Przez to wszystko zapomniałam odpisać na wiadomość, więc Tomas zadzwonił sprawdzić, czy nic mi się nie stało. On znowu to robi, a ja co? Czasami wstydzę się, że jestem sobą. Chciałabym być kimś innym, mieć łatwiejsze życie.

- Słucham? – mruknęłam, starając się zachować spokojny ton, nie wskazujący na nic, co dałoby mu pretekst do zmartwień. Nie chciałam wykorzystywać Tomasa, przecież mi na nim zależy.

- Wszystko w porządku? – w jego głosie słyszałam wszystko, co dziewczyna powinna usłyszeć od chłopaka w takim momencie. Od chłopaka, którego kocha.

- Oczywiście, dlaczego miałoby nie być?

- Nie odpowiedziałaś mi na sms-a, więc pomyślałem…

- Nic się nie stało. Naprawdę. – chciałam go uspokoić, a zabrzmiało to chłodno, jakbym chciała się go pozbyć, a przecież tak nie jest… - Przepraszam. – dodałam szybko, prostując nieporozumienie.

- Nie masz za co, nie powinienem cię aż tak męczyć. – nim zdążyłam zaprzeczyć, on ciągnął dalej. – Zmieniając temat, nie masz nic przeciwko naszemu spotkaniu? – przełknęłam ślinę i głośno westchnęłam. Tak naprawdę, nie byłam pewna, czy chcę spędzić dzień z brunetem. Z drugiej strony, nie chciałam kolejny raz go zranić.

- Jasne, że nie. Będę na pewno. Do zobaczenia.

- Już nie mogę się doczekać, pa.

Leon

Jestem idiotą. Najpierw wspaniale udało mi się zniszczyć uczucie łączące mnie i Violettę, zerwać naszą więź, a teraz, kiedy staram się to naprawić, wychodzi jeszcze gorzej. Po co ci był ten sms, Verdas?! Miałem nadzieję, że dziewczyna nie zorientowała się, kto wysłał wiadomość. Nie tak to zaplanowałem. Niestety, tak już mam, najpierw działam, potem pomyślę. 
A jeśli chodzi o Violettę… wariuję. Budzę się codziennie i zastanawiam się, co mogę zrobić, byśmy znów byli razem, szczęśliwi. Chcę pokazać jej, co do niej czuję, jak bardzo ją kocham. Tylko jak tego dokonać, kiedy ona nie ma zamiaru mnie widzieć. Mam wrażenie, że wolałaby mnie nie poznawać i ma w tym słuszność. Obiecywaliśmy sobie, że nikt nigdy nas nie rozdzieli. A ja co zrobiłem? Nie chcę nawet o tym myśleć. Muszę ją odzyskać. Teraz wszystko zależy ode mnie. Drugi raz tego nie zawalę. Kolejnej szansy nie będzie.

Luca

Restauracja, świece, kolacja, pierścionek i ona. Już nie ma czasu na zastanowienie, czy konsultacje z młodszą siostrą. To ma być najpiękniejszy dzień naszego życia i ja dopilnuję żeby właśnie taki był. Siedziałem właśnie przy drewnianym stoliku, nakrytym nieskazitelnie białym obrusem. Perfekcyjnie ułożone naczynia zdobiły bordowe serwetki z nacięciami na końcach. Poprawiając mankiety koszuli, co chwilę spoglądałem w stronę dużych, oszklonych drzwi, czekając na moment, w którym otworzą się, a do pomieszczenia wejdzie moja wybranka. Właśnie tłumaczyłem dyrygentowi, w którym momencie kameralny zespół ma zacząć grać melodię, gdy długo wyczekiwana chwila nastała. W odbiciu szyby zauważyłem kosmyki czarnych włosów. Dźwięk naciskanej klamki i odgłos butów na obcasie. W restauracji pojawiła się Carmen. Idealna fryzura dopasowana do łososiowej sukienki. Dlaczego ona musi być taka piękna? Nasze spojrzenia się spotkały, a pode mną ugięły się kolana. Wdech, wydech. Dzisiaj wszystko zależy od tego, czy niczego nie popsuję. Na widok Carmen uśmiechnąłem się szeroko, choć w rzeczywistości byłem zdenerwowany, jak nigdy wcześniej. Podeszła do stolika, odsunąłem krzesło, by mogła usiąść. Zachichotała, uroczo marszcząc nos.

- To wszystko jest wspaniałe, ale wiesz, że mi wystarczy to, że jestem 
z tobą. Nieważne gdzie. – mruknęła rozglądając się dokoła.

- Wiem, ale chciałem, by dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. – nagle zapomniałem o wszystkim, o czym rozmawiałem z Francescą. Wszystkie rozmowy, które przećwiczyliśmy wyleciały mi z głowy. Byłem tylko ja i Carmen.

- Z tobą każdy taki jest. – uśmiechnęła się i dotknęła mojej ręki.

- Mam coś dla ciebie… - zacząłem. Wstałem i ruszyłem w kierunku sceny. Wróciłem do stolika trzymając mikrofon.

Na mój znak orkiestra zaczęła grać. W Sali rozległy się pierwsze takty piosenki. W moich oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy, związane ze wszystkimi naszymi wspomnieniami. Non so se va bene, non so se non va. Non so se tacere, o dirtelo ma. Zacząłem śpiewać. I choć śpiewałem tylko dla niej, oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Najbardziej bałem się właśnie tego momentu, ale wszystko okazało się iść po mojej myśli. Carmen wpatrywała się we mnie, jak zaczarowana, ja również nie spuszczałem z niej wzroku. Mężczyzna akompaniujący na skrzypcach, zaczął grać ciszej i delikatniej, by nie zagłuszać mojego śpiewu. Gdy doszedłem do refrenu, wyciągnąłem dłoń w stronę Carmen. Dziewczyna wstała, a ja uniosłem rękę, by się obróciła. Poruszaliśmy się wolno, w rytm ulubionej melodii. E lo leggo, neí tuoi occhi... Ti credo! Ti credo! Usłyszeliśmy brawa, płynące od ludzi zebranych w pomieszczeniu. Nie przeszkadzały mi one w niczym. Czułem się tak, jakby ich nie było. Istniała tylko Carmen. Po chwili zajęliśmy swoje miejsca. To był właśnie ten moment, na który czekałem. Wstałem i podszedłem do dziewczyny. Patrzyła na mnie zaskoczona. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem małe, czerwone pudełeczko, pokryte tiulem. Uklęknąłem na prawym kolanie.

- Carmen… Od momentu, w którym się poznaliśmy, nie widzę świata poza tobą. Kocham twoje oczy, twój uśmiech, kocham w tobie wszystko. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – otworzyłem pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek z błyszczącym kamieniem. Dziewczyna spojrzała na mnie, a po chwili po jej policzkach spływały łzy. Nie wiedziałem, czy jest to płacz szczęścia, czy zrobiłem coś nie tak. Carmen po chwili rozwiała moje wątpliwości.

- Tak!




Wyniki ankiety mówią same za siebie. Wiem, że jeszcze się nie zakończyła, ale nawet, jeśli głosy do jutra się zmienią, ten rozdział nie wpłynie na nie negatywnie.
Rozdział napisany – nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak dobrze :)
Mam nadzieję, że wam również się spodoba i że nie straciłam umiejętności pisania, przynajmniej – nie zupełnie.
Czekam na wasze opinie w komentarzach. Chciałabym żeby było ich chociaż tyle ile wynosi połowa głosów w ankiecie. Dlaczego? Bo wasze zdanie jest dla mnie ważne.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale, dodam go jutro, lub pojutrze (wtedy będą dwa).

Rozdział dedykowany Scarlett Walker – dziękuję za twój komentarz, zmotywowałaś mnie do działania :*

Kocham was, bardzo, bardzo <3
xx


1 komentarz:

  1. Rozdział cudowny jak zwykle z resztą. Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam. Mam także cichą nadzieję, że chęć pisania powróci do ciebie z podwójną, co ja gadam milionową siłą. I pewnego dnia zobaczymy notkę informacyjną zatytułowaną ,,Jeszcze nie odchodzę, nie poddaję się'' , a w niej mnóstwo pozytywnej energii nowych sił i zapewnienia #tu mówię cichutko prawie niesłyszalnie: Leonetty# rozdziałów... i tego wszystkiego co twoje serce chce nam przekazać ( tylko nie odejście, zawieszenie itp.) Twoja wierna fanka Julisia Lovciam

    OdpowiedzUsuń