ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY – Część 1
Maxi
Przesłuchanie
do przedstawienia wywarło ogromne zainteresowanie i entuzjazm wśród uczniów
Studia. Byłem zadowolony z tego powodu, przecież na to liczyliśmy. Od
powodzenia tego występy zależało wiele i każdy z nas miał tego świadomość.
Niektórzy wiedzieli to aż za dobrze. Piątkowe popołudnie, a ja siedzę w teatrze
wraz z Natalią, Francescą, Angie, która nie przyjmowała do wiadomości, że ma
odpoczywać i pojawiła się na przesłuchaniu oraz Andresem. Patrzyłem na przyjaciela
podejrzliwie, ale on tylko wzruszał ramionami. Wiedziałem, że bardzo się czymś
martwi, a jeśli chodzi o Andresa takie rzeczy trzeba brać na poważnie.
Liczyłem, że poznam jego tajemnicę, ale na razie brunet nie robił nic poza
przyglądaniem się nieobecnym wzrokiem na szybę okna w teatrze. Ponad połowa
uczniów miała występ za sobą. Mieliśmy swoich faworytów, więc oglądaliśmy
przedstawienia „z przymrużeniem oka”, nie wyobrażając sobie, że ktoś będzie
pasował do roli bardziej niż wskazane przez nas osoby.
- O czym myślisz? – skierowałem
pytanie do Francesci siedzącej po mojej prawej stronie. Dziewczyna bez przerwy
czymś się martwiła i brakowało jej czasu, by cieszyć się z życia.
- O wszystkim. – nie żartowała,
ani nie próbowała mnie zbyć. Kiedy Fran mówi, że myśli o wszystkim, to tak
właśnie jest. Żyła problemami nas wszystkich. Posłałem jej szeroki uśmiech,
odpowiedziała mi tym samym. – Ostatnia para! Valentina! – mruknęła włoszka z
nieskrywanym zażenowaniem. Chyba żadne z nas nie przepada za tą dziewczyną, ale
brunetka wręcz jej nienawidzi. Może to dlatego że tak bardzo przypomina
Ludmiłę?
Szatynka weszła na scenę ciągnąc
za sobą partnera. Christian kroczył tuż za nią zrezygnowany. Współczułem temu
chłopakowi. Wyobraziłem sobie, że on jest jej „Naty”. Jest odtwórcą tej samej
roli, którą Natalia grała w życiu blondynki. Występ pary zleciał niczym jeden,
nic nie znaczący podmuch wiatru. Wszyscy zgodziliśmy się, co do jednej decyzji.
Dyskusje na temat obsadzenia ról nie zajęły nam dużo czasu, najwyżej kilka
minut i cały plan był gotowy. Wszyscy uczniowie czekali za kulisami,
słyszeliśmy ich głośne rozmowy entuzjazm i podekscytowanie.
- Zapraszamy was! – Angie
przypadł zaszczyt wygłoszenia ważnego komunikatu. – Za chwilę wywieszę obsadę.
Każdy z was był naprawdę wspaniały, ale niestety, nie każdy może zagrać. Ale
nie poddawajcie się, jak nie teraz, to następnym razem. Proszę podchodźcie
pojedynczo, by sprawdzić czy i jaką rolę otrzymaliście.
OBSADA MUSICALU „SEN NOCY LETNIEJ”
Hermia – Mariana
Madera
Helena – Valentina
Hernández
Demetriusz – Christian
Iglesia
Oberon – Jorge
Tytania – Corazón
Puk - Martin
Pozostałe role:
Elfy: Marco,
Carlos, Dominica, Sara, Clarisa, Magdalena
Tezeusz - Victor
Egeusz - Tomas
Hipolita - Rebeca
Filostat - Francisco
Próby rozpoczną
się w poniedziałek!
Violetta
Szłam
za wskazówkami, niczym na poszukiwaniu skarbu. A czego ja szukałam? Tak
naprawdę nie miałam pojęcia. Wydawało mi się, że wiem, a jednak byłam tak
daleko od właściwej odpowiedzi. Pytanie, czy naprawdę chcę ją znaleźć.
Potrafiłam sama przed sobą przyznać się, że się boje, ale nie umiałam pokazać
tego światu. Moje myśli miały miejsce w mojej głowie i sercu i nikt nie
pozwolił im opuszczać kryjówki. Nikt nie miał prawa ich poznać, jeśli ja tego
nie chciałam. Nikomu na to nie pozwolę. Zrobiłam to raz… I żałuję. Tak, żałuję.
A może wcale nie? Plątałam się w swoich uczuciach i wspomnieniach. Nie
potrafiłam ocenić, co będzie dobre, a co nie. To, czego szukałam, to nie tylko
rozwiązanie zagadki. Poszukiwałam przede wszystkim miłości. Chciałam kochać i
być kochana. Czy to coś złego? Czy to źle, że w towarzystwie Tomasa nie czuję
się tak? Wiem, że on mnie kocha. Wiem, że nie jest mi obojętny, ale wiem też…
Niczego więcej nie jestem pewna. Może właśnie w tym sęk, że nie mogę być pewna,
bo jeśli bym była moje życie straci na wartości. Znikną problemy, znikną
uczucia, znikną emocje i wspomnienia. Wszystko będzie jasne, już nic nie będzie
piękne.
Kwiaciarnia
wyrosła przede mną niczym grzyby po deszczu. Podeszłam do drzwi. Zauważyłam, że
za biurkiem stoi mama Leona. Przełknęłam ślinę. Wspaniała kobieta. Pomogła mi
tyle razy, kiedy nie dogadywałam się z ojcem. Nie widziałam jej od ponad roku…
Zawahałam się naciskając na klamkę, ale otworzyłam. Oczy kobiety przyglądały mi
się ze smutkiem. Z pewnością poznała całą naszą historię. Leon od zawsze był z
nią bardzo związany i dzielił się z nią wszystkim, co działo się w jego życiu.
Ufali sobie tak, jak ja nigdy nie potrafiłam zaufać swojemu ojcu, mimo najszczerszych
chęci i prób. Poprawiłam kosmyk wystający z kucyka i podeszłam do biurka,
zastanawiając się, co tak naprawdę mam powiedzieć. Przecież nie powiem jej
wprost, że szukam „tajemniczego wielbiciela”. Wzięłaby mnie za wariatkę, poza
tym zabolałyby ją te słowa. Kobieta nadal patrzyła prosto w moje oczy, a ja nie
mogłam odwrócić, czy spuścić wzroku. Złota oprawka okularów pobłyskiwała na jej
nosie. Po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech, lecz jej spojrzenie nie
zmieniło smutnego wyrazu.
- Witaj, Violetto. – wyszeptała.
Jej spokojny głos był aż zadziwiający. Skinęłam głową, by się przywitać, lecz
nic nie powiedziałam. Zupełnie zapomniałam, co mam powiedzieć, słowa wyleciały
z mojej głowy i straciłam zdolność mówienia. Spojrzałam na nią pytająco. – Nie
martw się, moja droga. Ja wszystko wiem. Jest mi bardzo przykro… - koniec
zdania wypowiedziała prawie niesłyszalnie, jednak jej słowa uderzyły we mnie ze
zdwojoną siłą. Kobieta zniknęła w pomieszczeniu obok, by po chwili pojawić się
z ogromnym bukietem czerwonych róż. – To dla ciebie. Nic więcej nie mogę ci
powiedzieć. – westchnęłam głęboko. Wiedziała znacznie więcej, niż ja. Czy to
możliwe, że syn poprosił ją… Nie. T o m a s. Uśmiechnęłam się niepewnie,
nie było mnie stać nawet na zwykłe
„dziękuję”, chociaż pani Verdas była dla mnie jak matka.
- Przepraszam, czy… - wreszcie
przemówiłam, a moje oczy zaszkliły się łzami. Nie potrafiłam jej przekazać tego
jak się czuję, przeprosić, wyjaśnić. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona,
próbując domyślić się, o co chcę poprosić. – Czy ja mogę panią przytulić? –
zapytałam nieśmiało. Miałam wrażenie, że brunetka potraktuje mnie jak
niepoważne dziecko. Mogła również uznać mnie za wariatkę, co byłoby jak
najbardziej zrozumiałe. Ale w tamtym momencie nic innego nie przychodziło mi do
głowy. Miałam świadomość jak bardzo skrzywdziłam jej syna, a co za tym idzie
także ją. Oczywiście nie zapomniałam o tym, jak bardzo on mnie zranił. Czułam,
że ona jest tą osobą, która zrozumie mnie najbardziej. Spojrzałam na kobietę,
która tylko kiwnęła głową i podeszła do mnie. Przytulona do niej czułam się,
jak mała dziewczynka tuląca się do mamy. Przecież właśnie tak ją traktowałam. –
Przepraszam, za wszystko. – szepnęłam.
- Moje dziecko… Czasu już nie
cofniesz, ale nie przepraszaj. Z uczuć nie trzeba się tłumaczyć. – powiedziała
i zniknęła na zapleczu. A ja zostałam sama, z wielkim bukietem czerwonych róż w
dłoniach. Wzięłam głęboki oddech, wdychając świeży, słodki zapach kwiatów. Z
pod jednego z nich wystawała malutka, zdobiona karteczka.
Świeżego powietrza nigdy dość. Pamiętasz, o czym zawsze marzyłaś?
To może zaprowadzić cię do celu. Bądź czujna.
I co to niby ma znaczyć? O czym
marzyłam… Przecież jest wiele takich rzeczy. Muzyka, taniec, śpiew, miłość…
Świeże powietrze? Mruknęłam cicho i opuściłam kwiaciarnię. Słońce świeciło dziś
wyjątkowo mocno. Najlżejsze podmuchy wiatru nie były wyczuwalne. Świeże powietrze?
Wiatr. Gdzie ja ci tu znajdę wiatr?! Nagle odpowiedź na pytanie okazała się
oczywista. Wiatr. Cień. Drzewa. Park. Tylko co to ma wspólnego z moimi
marzeniami? Jak widać, „mój wielbiciel” zna mnie lepiej niż ja sama.
Postanowiłam nie zastanawiać się dłużej i ruszyłam prosto przed siebie, z
powrotem do parku. Szłam szybciej, więc znalazłam się tam po kilku minutach.
Wokół mnie było mnóstwo matek z dziećmi w małych wózkach, babć z wnukami, a
także zakochanych par, które chciały jak najdłużej cieszyć się swoim
towarzystwem. Nigdzie nie widziałam jednak żadnej wskazówki dotyczącej moich
marzeń. Nagle usłyszałam znajomy dźwięk syreny wozu z lodami. Pobiegłam w
stronę, z którego dochodził, niczym mała dziewczynka. Stanęłam w kolejce, by po
chwili złożyć zamówienie.
- Poproszę sorbet miętowo
czekoladowy. – pamiętam, kiedy miałam zaledwie kilka lat, z tatą często
wybieraliśmy się na spacer, a towarzyszył nam ulubiony smak lodów. To było tak
dawno… Brakowało mi takiej chwili, chciałam żeby wróciła… Niemożliwe. – Ile
płacę? – zapytałam, otrząsając się z własnych myśli.
- Panienka Violetta? Violetta
Castillo? – kiwnęłam głową w odpowiedzi. – W takim razie, nie płaci pani nic. –
sprzedawca uśmiechnął się serdecznie. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on tylko
podał mi malutką karteczkę, nie zdradzając nic więcej. W niczym nie pomagając.
Odeszłam kawałek, siadając na drewnianej ławce. W powietrzu roznosił się aromat
mojego ulubionego chłodnego przysmaku. Pochłonęłam lody tak szybko, jakbym była
pięcioletnią dziewczynką, a ich zjedzenie gwarantowało dłuższą zabawę lub
wyjazd na zakupy. Rozwinęłam kolejną kartkę, przerażona, co może kryć.
Smacznego! Wiedziałem, że ci się spodoba. Jesteś już blisko.
Zrób pięćdziesiąt kroków do przodu i dwadzieścia w lewo.
Żartuję :)
Jeśli się rozejrzysz, znajdziesz odpowiedź.
Jeśli się rozejrzysz… Co?
Zaczynałam mieć serdecznie dość Tomasa. Przynajmniej zakładałam, że jego. Bo
przecież to on. Spojrzałam w niebo, zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiałam
lub denerwowałam, szukałam chmur w ciekawych kształtach. Tym razem jeden z
obłoków przypominał ogromny mikrofon. Spojrzałam przed siebie. Pierwszym, co
rzuciło mi się w oczy, była ogromna scena, po drugiej stronie jeziora. Czy to
może być jakiś znak? Czy to możliwe, że nawet chmury układają się dziś dla
mnie? Stwierdziłam, że warto to sprawdzić i spokojnym krokiem ruszyłam przed
siebie. Mijając jedną z brązowych ławeczek zatrzymałam się na chwilę i
westchnęłam. Zorientowałam się, że w ręku nadal trzymam bukiet kwiatów.
Zupełnie o nim zapomniałam, myślałam, że już go nie odzyskam, tymczasem
trzymałam go w dłoni. Wyjęłam z niego jedną różę i rzuciłam przed siebie, do
jeziora, by zatonęła w jego błękitnej poświacie. Przez głowę przeleciały mi
wszystkie wspomnienia i poczułam dziwne ukłucie w sercu. Starałam się jedne
wspomnienia zastąpić innymi jednak nie było to takie proste. Uniosłam głowę i
poczułam podmuch wiatru na szyi. Prowadził w stronę sceny, pod którą zbierało
się coraz więcej ludzi. Ruszyłam za nimi i ani się obejrzałam, znalazłam się na
miejscu. Dzięki tym wszystkim tajemnicom niedługo znacznie poprawię kondycję.
Na podwyższeniu nie było nikogo. Wszyscy wiedzieli, że coś ma się stać, ale nie
mieli pojęcia, co. Tak jak ja patrzyli przed siebie zdumieni.
- Violetta Castillo. – usłyszałam
swoje nazwisko i zakrztusiłam się. Kaszląc próbowałam ułożyć swoje myśli. No
nie… Nie spodziewałam się czegoś takiego. Dlatego miałam się rozejrzeć? –
Zapraszamy na scenę. – głos mówił dalej, ale nie było widać nikogo. Ruszyłam
przed siebie niesiona jakąś niewidzialną siłą. Co ja robię? Zadawałam sobie to
pytanie, które przeczyło wszystkim moim czynom. Pokonałam kilka schodków i
stanęłam przy mikrofonie. Wzięłam głęboki wdech, nawet nie wiedziałam, co będę
śpiewać. Zresztą… Co ja w ogóle robię na tej scenie?! Usłyszałam pierwsze
dźwięki melodii, jak się okazało mojej ulubionej. Serce podskoczyło mi do
gardła i stanęłam jak wryta. Wszystko, czego do tej pory się domyśliłam
straciło sens. Chciałam uciec, ale nie mogłam. Coś kazało mi stać w miejscu.
– No soy ave para volar, y en un cuadro no se
pintar. No soy poeta escultor, tan solo soy lo que soy. – zaczęłam
śpiewać pierwszą zwrotkę piosenki. Westchnęłam głęboko, obawiałam się tego, co
stanie się za chwilę. Nie wiedziałam, czy jestem na to gotowa. Czy chcę być na
to gotowa…
- Las estrellas no se leer, Y la luna no bajare.
o soy el cielo, ni el sol...Tan solo soy. – przepiękny, miękki baryton,
który tak uwielbiałam odpowiedział mi łącząc się ze mną w utworze. I nagle
zniknęło wszystko, czego się bałam. Obawy ustąpiły miejsca spokojowi i uldze,
jaką poczułam. Miałam ochotę krzyczeć, a jednocześnie nie przerywać tej pięknej
chwili, której tak mi brakowało. Szatyn pojawił się, wychodząc zza kurtyny. Na
jego twarzy widniał uśmiech, a ja patrzyłam na niego przerażonym spojrzeniem.
Śpiewałam dalej, a on ze mną. Szybko znalazł się obok mnie, a ja wirowałam w
jego objęciach.
Podemos
pintar, colores al alma
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas…
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas…
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.
Gdy utwór się skończył, potrzebowałam chwili, by wziąć
głęboki oddech i wszystko sobie poukładać. Stałam na środku sceny, obok mnie
On, a zgromadzone osoby obdarzyły nas gromkimi brawami. Spojrzałam w stronę
chłopak, który czekał na moją reakcję, a ja nie wiedziałam, co mam robić.
Zeszłam ze sceny i uciekłam za nią. Wiedziałam, że idzie za mną. Nie chciałam
tak zareagować, ale ugięły się pode mną kolana. Szatyn stanął naprzeciwko mnie.
Czułam ciepło i bezpieczeństwo bijące od niego. Uczucia, które tak kochałam.
Dzieliły nas centymetry, oko w oko, twarzą w twarz…
Druga część poświęcona Violetcie i jej "tajemniczemu wielbicielowi".
Czekam na wasze opinie w komentarzach :)
xx
http://leonettaleonyviolettta.blogspot.com/ zapraszam < 33
OdpowiedzUsuń-- Tini Verdas
Bardzo fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie violetta-opowiadaie-natalii.blogsot.com
Pozdrawiam.
Tyna :**
Jezu. Jaki szatyn, który szatyn? Zaraz dostanę migreny! :D
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś. To tak wspaniale! Bardzo tęskniłam za tobą i za Twoim świetnym opowiadaniem. Zaczęłam nawet tracić nadzieję, że wrócisz ale nie! Udało się. Jesteś. Trochę za późno się zorientowałam ale nadrobiłam rzetelnie wszystkie rozdziały. :) To tak... fajnie, że jesteś. Nawet nie wiem jak to opisać. PO PROSTU fajnie. To przecież miłe uczucie.
Nie mogę się doczekać jak to się dalej potoczy. Ale też boję się, że skończy się za szybko. Wiem, że jeśli zrezygnujesz będę tęsknić ale nadzieja umiera ostatnia.
Pozdrawiam
Vielet Pasquarelli-Coleman <3
Super spodobał mi się ten rozdział czekam na next.
OdpowiedzUsuń