piątek, 18 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Rozdział dedykowany Sophie Cortés, dziękuję ci za wspaniały, motywujący komentarz!


Violetta

            Spędziliśmy pół nocy na rozmowach o tym, co działo się podczas jego trasy koncertowej i drugie pół na opowiadaniu o wydarzeniach z Buenos Aires. Powrót Federico naprawdę bardzo mnie ucieszył. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Potrafił ze mną rozmawiać tak jak nikt inny – denerwował mnie, ale tylko po to, bym zrozumiała, że ma rację. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś go nie lubiłam i bałam się, że zdradzi mój sekret. Teraz jestem przekonana, że nigdy by tego nie zrobił. Federico był prawie jak mój drugi pamiętnik.
            Podczas naszej rozmowy opowiedział mi o tłumach dziewcząt czekających na niego na każdym kroku. To zawsze było jego marzenie - występować na scenie i mieć ładne fanki. Śmiałam się na każde wspomnienie o tym. Teraz jego sny się spełniły. Dowiedziałam się również o jego ochroniarzu, który wydawał się straszny, ale okazał się normalnym facetem. To znaczy… Można powiedzieć, że prawie normalnym. Nie nazwałabym tym określeniem człowieka po czterdziestce bez przerwy opowiadającego o swoim licealnym życiu i miłosnych podbojach. Federico zrelacjonował mi chyba wszystkie swoje koncerty, z którym byłam tylko na jednym, a dwa oglądałam w telewizji. Bardzo mi go brakowało. Chyba tylko on (może poza Francescą) potrafił godzinami mówić na ten sam temat. Kiedyś trochę mi to przeszkadzało, ale teraz… było raczej wytchnieniem i ucieczką od wszystkich problemów.
            Opowiedziałam mu wszystko o Tomasie i Leonie. Najpierw uważnie słuchał, by nie ominąć żadnego z moich słów, a gdy już skończyłam milczał. Przyglądał mi się, rozglądał się po pokoju, głęboko oddychał. Nie wspomniał o tym, jak bardzo mi współczuje. Nie komentował mojego głupiego zachowania. Wiedziałam, że zrozumiał wszystko, o czym mu powiedziałam, nawet jeśli się nie odezwał. Właśnie tego potrzebowałam, żeby ktoś naprawdę mnie wysłuchał. I tym razem podołał zadaniu. Przytulił mnie, a potem, tak, jakby ostatnie pół godziny naszej rozmowy bezpowrotnie zniknęło, zaproponował obejrzenie filmu i zjedzenie wszystkich ciastek czekoladowych. Oczywiście zjadł ich dwa razy więcej ode mnie, ale wynagrodził mi to swoją obecnością. Czułam się przy nim jak przy starszym bracie, choć był ode mnie prawie dwa lata młodszy. Ostatnie słowa, jakie zapamiętałam z naszej rozmowy brzmiały:

- Dobranoc, braciszku.
- Dobranoc, siostrzyczko. – naprawdę wrócił.

Camila

            Po kilku dniach, spędzonych tylko i wyłącznie w pokoju, stwierdziłam, że czas wyjść
i wrócić do normalnego życia. Bez Diego, bez Andresa, bez żadnych problemów sercowych. Po prostu do studia, pracy, uczenia i przygotowań do spektaklu. Zrezygnowałam z lekcji tańca w towarzystwie przyjaciela. Uznałam, że nie jest to dobry pomysł żebyśmy spędzali ze sobą jakikolwiek czas, przynajmniej w ciągu najbliższych tygodni.
Z takim nastawieniem wstałam rano, wypiłam kawę, ubrałam się i wyszłam z domu. Po kilkunastu minutach znalazłam się w studiu. Otworzyłam drzwi i ruszyłam do gabinetu dla nauczycieli. Odłożyłam torebkę, nie wyjmując z niej nawet telefonu, choć mogłam przysiąc, że dzwonił kilka razy. Nie miałam ochoty sprawdzać nadawcy ani treści wiadomości. Spojrzałam na plan zajęć i odwróciłam się, by przejść do sali, w której miałam mieć kolejną lekcję. Tuż przed drzwiami napotkałam zdenerwowany wzrok Maxiego. Żółtą bluzę i czapkę zastąpił czarnym t-shirtem. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale najwyraźniej nie zamierzał mi wyjaśnić powodu swojej złości, a czekał aż sama się go domyślę. Poprawiłam gumkę oplatającą mojego kucyka i ruszyłam przed siebie, wymownie omijając przyjaciela. Nie udało mi się jednak od niego uciec, bo już po chwili usłyszałam pytanie:

- Dokąd się wybierasz? – naprawdę przestałam go poznawać. Odkąd stał się jednym z głównych organizatorów spektaklu i praktycznie zastępcą dyrektora, jest zupełnie inny. Nigdy nie pomyślałabym nawet, że Maxi stanie się taki dorosły, to zupełnie nie w jego stylu.
- Mam lekcję.
- Nie, Cami, nie masz. – odwróciłam się i ujrzałam jego szelmowski uśmiech, którego nie potrafiłam zinterpretować.
- Tak, mam. Znam ten plan na pamięć.
- Ja również go znam i mówię ci, że nie masz teraz lekcji. Możesz najwyżej przyglądać się lekcji prowadzonej przez osobę, która cię zastępuje.
- Jak to zastępuje? – nie wierzyłam własnym uszom. Maxi mnie z a s t ą p i ł?
- Cami, nie było cię tutaj od dwóch tygodni. Przykro mi, ale nie mogłem odwołać wszystkich lekcji, a sam nie byłem w stanie prowadzić lekcji śpiewu, tańca, gry na instrumentach i jeszcze prób do musicalu.
- No ale… A Naty? – spojrzał na mnie z politowaniem, zadałam głupie pytanie. Nie drążyłam tego tematu dalej. Musiałam się dowiedzieć jeszcze tylko jednej rzeczy. – Kto mnie zastępuje?
- Za chwilę się dowiesz. Do czasu premiery będziesz uczestniczyć w lekcjach jedynie jako obserwator lub pomocnik.
- Dobrze… - kiwnęłam głową, ale po chwili mruknęłam zdziwiona – Od kiedy używasz takiego języka?
- Wybacz, to przez te wszystkie papiery. – na chwilę spuścił wzrok. – A teraz na lekcje i bez dyskusji, panno Torres! – zachichotał.
- Tak jest! – zawtórowałam mu.

            Ruszyłam w kierunku Sali, po drodze witając się z kilkoma uczniami. Stanęłam przed drzwiami, zastanawiając się kogo za nimi zobaczę. Miałam nadzieję, że będzie to ktoś na tyle miły, bym mogła się z nim zaprzyjaźnić i jakoś przetrwać najbliższy czas. Podniosłam dłoń i nacisnęłam na klamkę. To, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż nastrój Maxiego. Tylko nie on…

Francesca

            Do wesela zostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy nasi przyjaciele oraz rodzina już otrzymali zaproszenia. Mój brat na początku był bardzo podekscytowany, ale im bliżej ślub, tym bardziej się denerwuje i martwi się, że coś nie pójdzie po jego myśli, nie tak jak sobie zaplanował, a wtedy nie będzie to najpiękniejszy dzień ich życia. Powtarzałam mu, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Carmen zostanie jego żoną, to, że ją kocha, ale on wtedy upierał się, że właśnie dla niej to ma być idealny dzień. Pozostało mi tylko pomagać i zrobić wszystko, by tak rzeczywiście było, bez względu na to, co dzieje się w moim życiu. Luca zawsze wspierał mnie w każdej sytuacji, więc teraz moja kolej. Nie mogę pozwolić, by moje problemy wpłynęły negatywnie na jego święto. Podczas, gdy on zamawiał ogromny tort, pilnował, by Restó było urządzone tak jak trzeba i panikował, jak nigdy wcześniej, ja postanowiłam zabrać Carmen na zakupy.
            Spotkałyśmy się tuż pod ogromną galerią. Postanowiłam zająć czymś dziewczynę, żeby przynajmniej ona choć na chwilę zapomniała o stresie. Uznałam, że dobrym pomysłem będzie wybór sukienek, a później duże ciastko czekoladowe w cukierni. Oczywiście ta najważniejsza, biała suknia, czekała już na nią w domu, ale pozostała jeszcze kwestia tej, w którą ubierze się później. Pomyślałam, że będzie to też dobry moment na szczerą rozmowę i zacieśnienie siostrzanych relacji.
            Weszłyśmy do mojego ulubionego sklepu i od razu przy wejściu zauważyłam idealną sukienkę. Była granatowa z nieco ciemniejszym paskiem zakończonym kokardą w talii. Właśnie tak wyobrażałam sobie mój strój na ślubie Luci, już jako mała dziewczynka, gdy planowałam, że zostanę druhną. Cóż, w pewnym sensie moje marzenie się spełniło. Carmen uśmiechnęła się, gdy wskazałam na sukienkę. Sięgnęłam po wieszak z naklejką z odpowiednim rozmiarem i ruszyłam do przymierzalni. Przebrałam się i spojrzałam w lustro, obracając się kilka razy. Odsunęłam zasłonkę, by pokazać się Carmen.

- Wyglądasz cudownie. – skwitowała i poruszyła ręką, gestem wskazując bym się odwróciła. Zrobiłam to, o co poprosiła, a ona szerzej się uśmiechnęła. – Naprawdę świetnie. Musisz ją kupić.
- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście, bez dyskusji! Przebieraj się i idziemy do kasy. – zachichotała.

            Kiedy kupiłyśmy sukienkę dla mnie, Carmen zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego dla siebie. Nie minęło dużo czasu, a wypatrzyła piękną, bordową sukienkę. Uśmiechnęłam się, kiedy ją przymierzyła. Bardzo się cieszyłam, że przyjęła oświadczyny Luci. Jest ładna, miła, mądra… Naprawdę świetna. Dobrze się z nią dogaduję, myślę, że szybko się zaprzyjaźnimy. Dzięki niej udało mi się też na kilka godzin zapomnieć o problemach związanych z Braco. Po skończonych zakupach poszłyśmy do cukierni, która stała nieopodal. Przez dłuższą chwilę nie odzywałyśmy się do siebie, by potem od razu wybuchnąć śmiechem na widok grubego mężczyzny, który schylił się po monetę, a później oprócz niej musiał zbierać z podłogi również włosy.

- Bardzo się cieszę, że tu dziś ze mną przyszłaś. – zaczęłam.
- Ja też się cieszę. Obawiałam się, że możesz mnie nie polubić.
- Ciebie? – uśmiechnęłam się, może zbyt wymownie. – Jestem szczęśliwa, że mój brat znalazł sobie taką świetną żonę.
- Miło mi, że tak mówisz, ale widzę, że coś cię martwi. Czy to ma jakiś związek z naszym ślubem? – zapytała wyraźnie przejęta.
- Nie, oczywiście, że nie! – zaprzeczyłam szybko. – To raczej osobiste sprawy... – wahałam się, czy jej powiedzieć.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała ze mną o tym rozmawiać.
- Nie o to chodzi… - zaczęłam ostrożnie, a po chwili Carmen wiedziała już prawie wszystko. Pominęłam jedynie szczegóły dotyczące naszej ostatniej rozmowy. Opowiadając jej całą historię śmiałam się i płakałam, a ludzie wokół dziwnie się na nas patrzyli. Kiedy skończyłam, Carmen uniosła filiżankę, by dokończyć herbatę i przełknęła znacząco.
- Wiesz… - wreszcie odezwała się. – Myślę, że prawdziwa miłość nigdy nie blaknie i nigdy się nie kończy. Jeśli się kogoś kocha, to ta osoba nigdy nie odchodzi. Czasami musimy po prostu poczekać.
- Obawiam się, że będę na niego czekać wiecznie. Nie wiem czy tego chcę…
- A czy jest tego wart? – na to pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się odpowiedzi.

Tomas

            Nie spodziewałem się, że rozmowa z Ludmiłą przebiegnie w taki sposób. Miałem do niej ogromny żal w związku z tym, co zrobiła, ale z drugiej strony wciąż wiele do niej czułem. Moje życie z każdą chwilą stawało się coraz bardziej skomplikowane. Myślałem, że kiedy odejdę do Ludmiły, wrócę do Violetty… że to wszystko będzie właśnie takie, jakie powinno być od początku. Mam wrażenie, że ciąży na mnie wina za to, co zrobiłem. Jest mi przykro z powodu tego, w jaki sposób Ludmiła dowiedziała się o tym, że wróciłem do Violetty. Próbowałem się tłumaczyć, ona zadawała pytania, a ja na wszystkie odpowiadałem, ale to nie dało wiele. Wiedziałem, że bez względu na to, co mi zrobiła, miała teraz do mnie ogromny żal. Nie mam pojęcia, czy się zmieniła, czy jednak czeka na mnie jej zemsta, która może dokonać się w każdym momencie. Nie chciałem, by stała się moim wrogiem, choć w podobnej sytuacji wydawało się to nieuniknione. Przeczuwałem, że to wciąż ta sama Ludmiła. Ta, w której się zakochałem, ale również ta zawistna, zdolna do wszystkiego.
            Do tego Diego… Kiedy go poznałem, wydawał się zwyczajnym facetem. Nawet go lubiłem. Nie wpadłbym na to, że może go coś łączyć z Ludmiłą, poza przyjaźnią. Niestety, okazało się, że łączyło ich więcej niż kiedykolwiek przypuszczałem. Na dodatek teraz zjawił się w Buenos Aires. Niewiarygodne, że byłem tak zajęty swoim życiem, że jeszcze go tu nie widziałem. I nie miałem pojęcia o jego związku z Camilą. Może gdybym wiedział, zdążyłbym ją ostrzec. Dowiedziała się w najgorszy z możliwych sposób. A on zniszczył część jej życia, dokładnie tak jak zniszczył moje.
            Zajęło mi trzy godziny nim wydobyłem z Francesci wiadomości na temat jego miejsca zamieszkania. Niewiele się zmieniła. Wciąż była tą samą Fran, która, mimo swojego złotego serca, nie potrafiła dotrzymać tajemnicy, czy kłamać. Sam nie wiem, skąd pomysł, by tam iść. Czasem nie rozumiem swojego zachowania. Po prostu musiałem się z nim zobaczyć. Jego mieszkanie było prawie na końcu miasta, więc przyjechałem tam taksówką. Ostrożnie zapukałem w drzwi, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Nacisnąłem na klamkę i ustąpiły. Pierwszym, co uderzyło we mnie tuż po wejściu, był zapach alkoholu zmieszany z jakimś kurczakiem. Na podłodze w jednym z pokoi leżało kilka puszek po piwie. Wszędzie były porozwalane opakowania po pizzy.

Diego

            Rzuciłem telefonem o ścianę, gdy Camila kolejny raz nie odebrała. Nie wiedziałem, co się ze mną stało. Nigdy nie przejmowałem się tak żadną dziewczyną, a było ich sporo. Po każdej kolejnej przychodziła następna, potem odchodziła i zastępowała ją kolejna. Nie miałem większego problemu z radzeniem sobie z rozstaniem, zwłaszcza, że w większości przypadków to ja zostawiałam je. Teraz było zupełnie inaczej. Nie chciałem, by Cami dowiedziała się o tym, co się stało, bo wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Próbowałem tego uniknąć, bo nie potrafiłbym się pogodzić z myślą, że ruda traktuje mnie jak potwora. Nie udało się. Mój najgorszy koszmar właśnie się spełnia. Dzieje się tuż przede mną, na moich oczach tracę wszystko. Nawet procenty już nie pomagają. Wciąż jestem zbyt trzeźwy, by zapomnieć. Przecież nie mogę jej tak naprawdę kochać. To nie ma sensu. Ja nie potrafię kochać. Nie znam znaczenia tego słowa. To nie może być to. Ale jeśli nie, dlaczego wciąż nie mogę przestać o niej myśleć? Ilekroć zamknę oczy, widzę rude kosmyki jej włosów rozwiewane przez wiatr i jej piękny uśmiech. Czuję na sobie jej spojrzenie i dotyk jej dłoni na skórze. To nie jest normalne. Wariuję, zwariowałem na jej punkcie. Nie mogę nawet spojrzeć sobie w oczy w lustrze… Wszystko zepsułem.






Przepraszam za chwilowe opóźnienie. Część rozdziału napisałam rano, a potem byłam na zakupach i właśnie skończyłam.
Dziękuję za wszystkie komentarze! Mam nadzieję, że część z was jeszcze o mnie nie zapomniała i że będzie was tu coraz więcej.
W kolejnym rozdziale konfrontacja Tomasa z Diego, jesteście ciekawi? :)

Kocham was!

xx

4 komentarze:

  1. super rozdział
    czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Nanana, moje. <3
    Postaram się wrócić jeszcze dzisiaj, kochanie. Nie wiem, czy mi się uda, ale naprawdę, naprawdę się postaram. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem i najmocniej przepraszam. Nie udało mi się niestety wcześniej, wracałam do Polski, trochę zamieszania było. XD
      Ale za to przybyłam teraz, wciąż oczarowana 29. <3
      Toż to takie cudeńko, które piękne (znowu) pokazuje nam jaki masz niesamowity talent. Po prostu cudowne, cudo, oblane cudownością. Miód, cud i orzeszki. [Nie zwracaj uwagi, jestem okropnie zmęczona xD]
      Jejć, jak ja kocham Fedelette. <3 Znaczy tylko jako przyjaciół, ale zawsze. :D Sama na Ziemi, zrobiłam ich taką bardzo siostrzano-bratnią relacje. I dla mnie za każdym razem jest to strzał w dziesiątkę. Są tacy słodcy, zawsze się wspierają i widać ich miłość. Dodatkowo te ciastka czekoladowe... Oj zjadłabym. ;)
      Jestem ciekawa na kogo skazana jest Cami. Strzelałabym, ale jako, że jestem w tym kiepska, napomknę tylko o mojej radości, względem jej powrotu do pracy. Głowa do góry i tak trzymać! Nie mogę uwierzyć, że Luca się żeni, to takie nie realne i dziwne. W końcu.. Luca? Zawsze był moim ostatnim, typem na wspaniałego męża a tu proszę. Mam nadzieje, że jego małżeństwo z Carmen będzie jak najbardziej owocne, skoro z niej taka cudowna osóbka. Bardzo podobała mi się rozmowa jej i Fran. Może, dzięki temu Włoszka w końcu jakoś pogodzi się z myślami? Trzymam kciuki.
      Konfrontacja Diego i Tomasa? Jak najbardziej na tak! :D Choć boję się, co jeden drugiemu może zrobić. Z drugiej jednak strony, może obydwoje będą potrafili zachować się jak prawdziwi faceci? No nic, zobaczymy.
      Tymczasem wybacz, ale padam na twarz. <3
      Lecę i pamiętaj- spod Twoich palców wychodzą naprawdę niesamowite rzeczy. ;*
      Soph. :3

      Usuń
    2. Dziękuję Ci kochanie, jesteś najlepsza!

      xx

      Usuń