Rozdział dedykowany Sophie Cortés, dziękuję ci za
wspaniały, motywujący komentarz!
Violetta
Spędziliśmy
pół nocy na rozmowach o tym, co działo się podczas jego trasy koncertowej i
drugie pół na opowiadaniu o wydarzeniach z Buenos Aires. Powrót Federico
naprawdę bardzo mnie ucieszył. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół.
Potrafił ze mną rozmawiać tak jak nikt inny – denerwował mnie, ale tylko po to,
bym zrozumiała, że ma rację. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś go nie lubiłam i
bałam się, że zdradzi mój sekret. Teraz jestem przekonana, że nigdy by tego nie
zrobił. Federico był prawie jak mój drugi pamiętnik.
Podczas
naszej rozmowy opowiedział mi o tłumach dziewcząt czekających na niego na
każdym kroku. To zawsze było jego marzenie - występować na scenie i mieć ładne
fanki. Śmiałam się na każde wspomnienie o tym. Teraz jego sny się spełniły.
Dowiedziałam się również o jego ochroniarzu, który wydawał się straszny, ale
okazał się normalnym facetem. To znaczy… Można powiedzieć, że prawie normalnym.
Nie nazwałabym tym określeniem człowieka po czterdziestce bez przerwy
opowiadającego o swoim licealnym życiu i miłosnych podbojach. Federico
zrelacjonował mi chyba wszystkie swoje koncerty, z którym byłam tylko na jednym,
a dwa oglądałam w telewizji. Bardzo mi go brakowało. Chyba tylko on (może poza
Francescą) potrafił godzinami mówić na ten sam temat. Kiedyś trochę mi to
przeszkadzało, ale teraz… było raczej wytchnieniem i ucieczką od wszystkich
problemów.
Opowiedziałam
mu wszystko o Tomasie i Leonie. Najpierw uważnie słuchał, by nie ominąć żadnego
z moich słów, a gdy już skończyłam milczał. Przyglądał mi się, rozglądał się po
pokoju, głęboko oddychał. Nie wspomniał o tym, jak bardzo mi współczuje. Nie
komentował mojego głupiego zachowania. Wiedziałam, że zrozumiał wszystko, o
czym mu powiedziałam, nawet jeśli się nie odezwał. Właśnie tego potrzebowałam,
żeby ktoś naprawdę mnie wysłuchał. I tym razem podołał zadaniu. Przytulił mnie,
a potem, tak, jakby ostatnie pół godziny naszej rozmowy bezpowrotnie zniknęło,
zaproponował obejrzenie filmu i zjedzenie wszystkich ciastek czekoladowych. Oczywiście
zjadł ich dwa razy więcej ode mnie, ale wynagrodził mi to swoją obecnością. Czułam
się przy nim jak przy starszym bracie, choć był ode mnie prawie dwa lata
młodszy. Ostatnie słowa, jakie zapamiętałam z naszej rozmowy brzmiały:
- Dobranoc, braciszku.
- Dobranoc, siostrzyczko. –
naprawdę wrócił.
Camila
Po
kilku dniach, spędzonych tylko i wyłącznie w pokoju, stwierdziłam, że czas
wyjść
i wrócić do normalnego życia. Bez Diego, bez Andresa, bez żadnych problemów
sercowych. Po prostu do studia, pracy, uczenia i przygotowań do spektaklu. Zrezygnowałam
z lekcji tańca w towarzystwie przyjaciela. Uznałam, że nie jest to dobry pomysł
żebyśmy spędzali ze sobą jakikolwiek czas, przynajmniej w ciągu najbliższych
tygodni.
Z takim
nastawieniem wstałam rano, wypiłam kawę, ubrałam się i wyszłam z domu. Po
kilkunastu minutach znalazłam się w studiu. Otworzyłam drzwi i ruszyłam do
gabinetu dla nauczycieli. Odłożyłam torebkę, nie wyjmując z niej nawet
telefonu, choć mogłam przysiąc, że dzwonił kilka razy. Nie miałam ochoty
sprawdzać nadawcy ani treści wiadomości. Spojrzałam na plan zajęć i odwróciłam
się, by przejść do sali, w której miałam mieć kolejną lekcję. Tuż przed
drzwiami napotkałam zdenerwowany wzrok Maxiego. Żółtą bluzę i czapkę zastąpił
czarnym t-shirtem. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale najwyraźniej nie
zamierzał mi wyjaśnić powodu swojej złości, a czekał aż sama się go domyślę. Poprawiłam
gumkę oplatającą mojego kucyka i ruszyłam przed siebie, wymownie omijając
przyjaciela. Nie udało mi się jednak od niego uciec, bo już po chwili
usłyszałam pytanie:
- Dokąd się wybierasz? – naprawdę
przestałam go poznawać. Odkąd stał się jednym z głównych organizatorów
spektaklu i praktycznie zastępcą dyrektora, jest zupełnie inny. Nigdy nie
pomyślałabym nawet, że Maxi stanie się taki dorosły, to zupełnie nie w jego
stylu.
- Mam lekcję.
- Nie, Cami, nie masz. –
odwróciłam się i ujrzałam jego szelmowski uśmiech, którego nie potrafiłam
zinterpretować.
- Tak, mam. Znam ten plan na
pamięć.
- Ja również go znam i mówię ci,
że nie masz teraz lekcji. Możesz najwyżej przyglądać się lekcji prowadzonej
przez osobę, która cię zastępuje.
- Jak to zastępuje? – nie
wierzyłam własnym uszom. Maxi mnie z a s t ą p i ł?
- Cami, nie było cię tutaj od
dwóch tygodni. Przykro mi, ale nie mogłem odwołać wszystkich lekcji, a sam nie
byłem w stanie prowadzić lekcji śpiewu, tańca, gry na instrumentach i jeszcze
prób do musicalu.
- No ale… A Naty? – spojrzał na
mnie z politowaniem, zadałam głupie pytanie. Nie drążyłam tego tematu dalej.
Musiałam się dowiedzieć jeszcze tylko jednej rzeczy. – Kto mnie zastępuje?
- Za chwilę się dowiesz. Do czasu
premiery będziesz uczestniczyć w lekcjach jedynie jako obserwator lub pomocnik.
- Dobrze… - kiwnęłam głową, ale
po chwili mruknęłam zdziwiona – Od kiedy używasz takiego języka?
- Wybacz, to przez te wszystkie
papiery. – na chwilę spuścił wzrok. – A teraz na lekcje i bez dyskusji, panno
Torres! – zachichotał.
- Tak jest! – zawtórowałam mu.
Ruszyłam
w kierunku Sali, po drodze witając się z kilkoma uczniami. Stanęłam przed
drzwiami, zastanawiając się kogo za nimi zobaczę. Miałam nadzieję, że będzie to
ktoś na tyle miły, bym mogła się z nim zaprzyjaźnić i jakoś przetrwać
najbliższy czas. Podniosłam dłoń i nacisnęłam na klamkę. To, co zobaczyłam,
zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż nastrój Maxiego. Tylko nie on…
Francesca
Do
wesela zostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy nasi przyjaciele oraz rodzina już
otrzymali zaproszenia. Mój brat na początku był bardzo podekscytowany, ale im
bliżej ślub, tym bardziej się denerwuje i martwi się, że coś nie pójdzie po
jego myśli, nie tak jak sobie zaplanował, a wtedy nie będzie to najpiękniejszy
dzień ich życia. Powtarzałam mu, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że
Carmen zostanie jego żoną, to, że ją kocha, ale on wtedy upierał się, że
właśnie dla niej to ma być idealny dzień. Pozostało mi tylko pomagać i zrobić
wszystko, by tak rzeczywiście było, bez względu na to, co dzieje się w moim
życiu. Luca zawsze wspierał mnie w każdej sytuacji, więc teraz moja kolej. Nie
mogę pozwolić, by moje problemy wpłynęły negatywnie na jego święto. Podczas,
gdy on zamawiał ogromny tort, pilnował, by Restó było urządzone tak jak trzeba
i panikował, jak nigdy wcześniej, ja postanowiłam zabrać Carmen na zakupy.
Spotkałyśmy
się tuż pod ogromną galerią. Postanowiłam zająć czymś dziewczynę, żeby
przynajmniej ona choć na chwilę zapomniała o stresie. Uznałam, że dobrym
pomysłem będzie wybór sukienek, a później duże ciastko czekoladowe w cukierni. Oczywiście
ta najważniejsza, biała suknia, czekała już na nią w domu, ale pozostała
jeszcze kwestia tej, w którą ubierze się później. Pomyślałam, że będzie to też
dobry moment na szczerą rozmowę i zacieśnienie siostrzanych relacji.
Weszłyśmy
do mojego ulubionego sklepu i od razu przy wejściu zauważyłam idealną sukienkę.
Była granatowa z nieco ciemniejszym paskiem zakończonym kokardą w talii.
Właśnie tak wyobrażałam sobie mój strój na ślubie Luci, już jako mała
dziewczynka, gdy planowałam, że zostanę druhną. Cóż, w pewnym sensie moje
marzenie się spełniło. Carmen uśmiechnęła się, gdy wskazałam na sukienkę.
Sięgnęłam po wieszak z naklejką z odpowiednim rozmiarem i ruszyłam do przymierzalni.
Przebrałam się i spojrzałam w lustro, obracając się kilka razy. Odsunęłam
zasłonkę, by pokazać się Carmen.
- Wyglądasz cudownie. –
skwitowała i poruszyła ręką, gestem wskazując bym się odwróciła. Zrobiłam to, o
co poprosiła, a ona szerzej się uśmiechnęła. – Naprawdę świetnie. Musisz ją
kupić.
- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście, bez dyskusji!
Przebieraj się i idziemy do kasy. – zachichotała.
Kiedy
kupiłyśmy sukienkę dla mnie, Carmen zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś
odpowiedniego dla siebie. Nie minęło dużo czasu, a wypatrzyła piękną, bordową
sukienkę. Uśmiechnęłam się, kiedy ją przymierzyła. Bardzo się cieszyłam, że
przyjęła oświadczyny Luci. Jest ładna, miła, mądra… Naprawdę świetna. Dobrze
się z nią dogaduję, myślę, że szybko się zaprzyjaźnimy. Dzięki niej udało mi
się też na kilka godzin zapomnieć o problemach związanych z Braco. Po
skończonych zakupach poszłyśmy do cukierni, która stała nieopodal. Przez
dłuższą chwilę nie odzywałyśmy się do siebie, by potem od razu wybuchnąć śmiechem
na widok grubego mężczyzny, który schylił się po monetę, a później oprócz niej
musiał zbierać z podłogi również włosy.
- Bardzo się cieszę, że tu dziś
ze mną przyszłaś. – zaczęłam.
- Ja też się cieszę. Obawiałam
się, że możesz mnie nie polubić.
- Ciebie? – uśmiechnęłam się,
może zbyt wymownie. – Jestem szczęśliwa, że mój brat znalazł sobie taką świetną
żonę.
- Miło mi, że tak mówisz, ale
widzę, że coś cię martwi. Czy to ma jakiś związek z naszym ślubem? – zapytała
wyraźnie przejęta.
- Nie, oczywiście, że nie! –
zaprzeczyłam szybko. – To raczej osobiste sprawy... – wahałam się, czy jej
powiedzieć.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz
chciała ze mną o tym rozmawiać.
- Nie o to chodzi… - zaczęłam
ostrożnie, a po chwili Carmen wiedziała już prawie wszystko. Pominęłam jedynie
szczegóły dotyczące naszej ostatniej rozmowy. Opowiadając jej całą historię
śmiałam się i płakałam, a ludzie wokół dziwnie się na nas patrzyli. Kiedy
skończyłam, Carmen uniosła filiżankę, by dokończyć herbatę i przełknęła
znacząco.
- Wiesz… - wreszcie odezwała się.
– Myślę, że prawdziwa miłość nigdy nie blaknie i nigdy się nie kończy. Jeśli
się kogoś kocha, to ta osoba nigdy nie odchodzi. Czasami musimy po prostu
poczekać.
- Obawiam się, że będę na niego
czekać wiecznie. Nie wiem czy tego chcę…
- A czy jest tego wart? – na to
pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się odpowiedzi.
Tomas
Nie
spodziewałem się, że rozmowa z Ludmiłą przebiegnie w taki sposób. Miałem do
niej ogromny żal w związku z tym, co zrobiła, ale z drugiej strony wciąż wiele
do niej czułem. Moje życie z każdą chwilą stawało się coraz bardziej
skomplikowane. Myślałem, że kiedy odejdę do Ludmiły, wrócę do Violetty… że to
wszystko będzie właśnie takie, jakie powinno być od początku. Mam wrażenie, że
ciąży na mnie wina za to, co zrobiłem. Jest mi przykro z powodu tego, w jaki
sposób Ludmiła dowiedziała się o tym, że wróciłem do Violetty. Próbowałem się
tłumaczyć, ona zadawała pytania, a ja na wszystkie odpowiadałem, ale to nie
dało wiele. Wiedziałem, że bez względu na to, co mi zrobiła, miała teraz do
mnie ogromny żal. Nie mam pojęcia, czy się zmieniła, czy jednak czeka na mnie
jej zemsta, która może dokonać się w każdym momencie. Nie chciałem, by stała
się moim wrogiem, choć w podobnej sytuacji wydawało się to nieuniknione.
Przeczuwałem, że to wciąż ta sama Ludmiła. Ta, w której się zakochałem, ale
również ta zawistna, zdolna do wszystkiego.
Do
tego Diego… Kiedy go poznałem, wydawał się zwyczajnym facetem. Nawet go
lubiłem. Nie wpadłbym na to, że może go coś łączyć z Ludmiłą, poza przyjaźnią.
Niestety, okazało się, że łączyło ich więcej niż kiedykolwiek przypuszczałem. Na
dodatek teraz zjawił się w Buenos Aires. Niewiarygodne, że byłem tak zajęty
swoim życiem, że jeszcze go tu nie widziałem. I nie miałem pojęcia o jego związku
z Camilą. Może gdybym wiedział, zdążyłbym ją ostrzec. Dowiedziała się w
najgorszy z możliwych sposób. A on zniszczył część jej życia, dokładnie tak jak
zniszczył moje.
Zajęło
mi trzy godziny nim wydobyłem z Francesci wiadomości na temat jego miejsca
zamieszkania. Niewiele się zmieniła. Wciąż była tą samą Fran, która, mimo
swojego złotego serca, nie potrafiła dotrzymać tajemnicy, czy kłamać. Sam nie
wiem, skąd pomysł, by tam iść. Czasem nie rozumiem swojego zachowania. Po
prostu musiałem się z nim zobaczyć. Jego mieszkanie było prawie na końcu
miasta, więc przyjechałem tam taksówką. Ostrożnie zapukałem w drzwi, ale nie
doczekałem się odpowiedzi. Nacisnąłem na klamkę i ustąpiły. Pierwszym, co
uderzyło we mnie tuż po wejściu, był zapach alkoholu zmieszany z jakimś
kurczakiem. Na podłodze w jednym z pokoi leżało kilka puszek po piwie. Wszędzie
były porozwalane opakowania po pizzy.
Diego
Rzuciłem
telefonem o ścianę, gdy Camila kolejny raz nie odebrała. Nie wiedziałem, co się
ze mną stało. Nigdy nie przejmowałem się tak żadną dziewczyną, a było ich
sporo. Po każdej kolejnej przychodziła następna, potem odchodziła i zastępowała
ją kolejna. Nie miałem większego problemu z radzeniem sobie z rozstaniem,
zwłaszcza, że w większości przypadków to ja zostawiałam je. Teraz było zupełnie
inaczej. Nie chciałem, by Cami dowiedziała się o tym, co się stało, bo
wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Próbowałem tego uniknąć, bo nie
potrafiłbym się pogodzić z myślą, że ruda traktuje mnie jak potwora. Nie udało
się. Mój najgorszy koszmar właśnie się spełnia. Dzieje się tuż przede mną, na
moich oczach tracę wszystko. Nawet procenty już nie pomagają. Wciąż jestem zbyt
trzeźwy, by zapomnieć. Przecież nie mogę jej tak naprawdę kochać. To nie ma
sensu. Ja nie potrafię kochać. Nie znam znaczenia tego słowa. To nie może być
to. Ale jeśli nie, dlaczego wciąż nie mogę przestać o niej myśleć? Ilekroć
zamknę oczy, widzę rude kosmyki jej włosów rozwiewane przez wiatr i jej piękny
uśmiech. Czuję na sobie jej spojrzenie i dotyk jej dłoni na skórze. To nie jest
normalne. Wariuję, zwariowałem na jej punkcie. Nie mogę nawet spojrzeć sobie w
oczy w lustrze… Wszystko zepsułem.
Przepraszam
za chwilowe opóźnienie. Część rozdziału napisałam rano, a potem byłam na
zakupach i właśnie skończyłam.
Dziękuję
za wszystkie komentarze! Mam nadzieję, że część z was jeszcze o mnie nie
zapomniała i że będzie was tu coraz więcej.
W
kolejnym rozdziale konfrontacja Tomasa z Diego, jesteście ciekawi? :)
Kocham
was!
xx