poniedziałek, 21 lipca 2014

Informacja (aktualizacja)

AKTUALIZACJA: Okazało się, że zepsułam jakąś ważną część i router musiał iść do naprawy. Wygląda to jeszcze gorzej niż brzmi i nie mam pewności kiedy znów będę mogła dodać rozdział. Chwilowo korzystam z hot spota, aczkolwiek nie jestem w stanie chodzić po całym mieście z laptopem. Przepraszam za moją głupotę :(

Niestety, przewiduję opóźnienia w dodawaniu rozdziałów, w związku z awariami prądu i brakiem dostępu do internetu.
Bardzo, bardzo przepraszam.
Następny rozdział - jak najszybciej, choć nie wcześniej niż jutro/w środę, gdyż nie mam możliwości go dokończyć i opublikować :(

Kocham was mocno!

xx

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział Trzydziesty (dodany wczoraj, ale niechcący usunęłam)

Camila

            Stanęłam jak wryta zastanawiając się, co mam powiedzieć. Nie wiedziałam, czy w ogóle powinnam się odzywać. Weszłam do Sali i położyłam swoje rzeczy na biurku. Postanowiłam usiąść na krześle i w takiej pozycji spędzić resztę lekcji. Nie potrzebowałam kolejnych sensacji, typu opowiadanie o swoim prywatnym życiu przy wszystkich uczniach i słuchanie ich późniejszych reakcji. Zajęłam miejsce i sięgnęłam po notes, udając, że zapisuję jakieś uwagi dotyczące lekcji. Mój ‘zastępca’ patrzył na mnie w sposób, którego nie potrafiłam jednoznacznie odczytać. W jego oczach widziałam zaskoczenie, smutek, ale również przebłyski szczęścia. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Cieszyłam się, że przynajmniej jemu udało się wrócić do normalnego życia. Beznamiętnie spojrzałam w jasny sufit. Jeśli obojgu nam uda się osiągnąć dawną normalność, czy to znaczy, że między nami również będzie tak jak dawniej? Zwątpiłam w to, choć nie chciałam. Wciąż miałam nadzieję, że tak po prostu zapomnimy o tym, co stało się tamtego dnia i nadal będziemy najlepszymi przyjaciółmi. Opuściłam wzrok, tym razem skupiając spojrzenie na jasnopomarańczowej ścianie. Myślami byłam zupełnie w innym miejscu, nie słyszałam nawet pytań i komentarzy uczniów. Słów bruneta nie chciałam słyszeć. Niezgrabnie ruszyłam ręką, przez co mój zielony długopis z logiem marki lodów spadł na podłogę. Gdy schyliłam się, by go podnieść, moje palce zetknęły się z prawą dłonią chłopaka. Mieliśmy ten sam cel i myślę, że nie chodziło tylko o to, by chwycić leżący przed nami przedmiot.

- Dziękuję… - mruknęłam, gdy wykazał się sprytem i podniósł długopis, by mi go podać. Nie powiedziałam nic więcej, bo nie miałam pojęcia, jak odpowiednio dobrać słowa. Chciałam jak najszybciej zakończyć tą wymianę słów i spojrzeń, ale brunet postanowił ją kontynuować.
- Nie ma za co. – szepnął i uśmiechnął się szeroko. Odwrócił się w stronę klasy. – Ustawcie się tak, jak ustaliliśmy na poprzedniej lekcji. Ćwiczymy układ w parach, który przedstawicie jako przedostatni podczas musicalu. Mam nadzieję, że każdy pamięta kroki. – kiwnął głową i włączył muzykę. – Pięć, sześć, siedem, osiem…

            Uczniowie zaczęli kołysać się w rytm melodii, jednocześnie prezentując poznany wcześniej układ. Podziwiałam bruneta. Nawet nie zrobiłam z nimi jednej, małej próby, a on podczas tych kilkunastu dni nauczył ich całego układu. Zafascynowana postępami uczniów, jak zahipnotyzowana przyglądałam się ich tańcu. Wydawało mi się, że gdzieś już widziałam podobny układ. Na znak Andresa, chłopcy zatrzymali się, by po chwili delikatnie unieść dziewczęta i zrobić obrót. Niemalże przetarłam oczy ze zdziwienia i przeniosłam swój wzrok na skupionego przyjaciela. Ten tylko kiwnął głową i uśmiechnął się zawadiacko. Po chwili obrócił się w moją stronę i zrobił trzy kroki do przodu, wyciągając dłoń w moją stroną. Kiwnęłam głową przecząco, ale on nie zwrócił na to uwagi.

- Ktoś musi im pokazać, jak to się robi. – szepnął zachęcająco.

Niepewnie uniosłam dłoń, by po chwili palce chłopaka zacisnęły się wokół niej. Wstałam i zrobiłam pierwszy obrót. Poczułam prawą dłoń Andresa w talii. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, którego wcale nie planowałam. Pierwszy raz od kilkunastu dni znów poczułam się bezpieczna i szczęśliwa. Uniosłam lewą dłoń, a ręka Andresa przejechała wzdłuż moich palców, ramienia, talii i zakończyła swoją drogę w okolicy bioder. Pomimo tego, że piosenka już prawie się kończyła, a uczniowie zaprzestali swojego tańca, przyglądając się nam, my zaczęliśmy od początku, krok, po kroku. Tak, jak to zapamiętaliśmy. Staliśmy twarzą w twarz, patrząc sobie głęboko w oczy i wykonywaliśmy kolejne ruchy. Ręce Andresa znów trafiły na moją talię, a po chwili uniósł mnie i wykonał dwa obroty. Opuścił mnie delikatnie, pozwalając pewnie stanąć na laminowanej podłodze. Odsunęłam się od niego, nie rozluźniając uścisku naszych dłoni, by za chwilę obrócić się i trafić z powrotem w jego ramiona. Trzymając mnie tak, bym nie spadła, delikatnie odchylił moje ciało, by efektownie zakończyć nasz taniec. Pomógł mi wstać i powtórzyliśmy ukłon, którego uczyliśmy się kilka lat temu. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jakbyśmy zapomnieli o całym otaczającym nas świecie. Z transu wyrwały nas oklaski i ciche gwizdy uczniów. Zachichotałam nerwowo speszona całą tą sytuacją. Zanim wróciłam na miejsce zdążyłam szepnąć Andresowi, że musimy porozmawiać. Nie byłam pewna tego, co chciałam zrobić, ale miałam zamiar wreszcie być szczęśliwa i liczyłam na to, że mi się to uda.


Diego

            Siedzenie na kanapie i picie piwa okazało się moim ulubionym zajęciem, tuż za wszechogarniającym mnie cierpieniem i bólem. Szczątki telefonu leżały gdzieś za ogromną doniczką jakiegoś kwiatka. Nawet nie wiem, jak się nazywa i nie pamiętam skąd się tu wziął. Wpatrywanie się w sufit również jest dobrą alternatywą, kiedy człowiek wie, że zniszczył sobie całe życie. Spojrzałem na bałagan panujący w mieszkaniu, ale stwierdziłem, że nie ma sensu w sprzątaniu, kiedy straciło się sens wszystkiego innego. Usłyszałem dziwny dźwięk. Przez głowę przebiegła mi myśl, że może ktoś przyszedł, ale szybko ją stamtąd wyrzuciłem. Nie było osoby, która przejmowałaby się moim stanem, nie żebym bardzo chciał spotkać się z kimkolwiek. Cóż, poza Camilą. Oddałbym wszystko żeby pozwoliła mi na pięć minut rozmowy jednak w świetle wydarzeń wydawało się to jedynie abstrakcyjnym marzeniem.
            Wstałem z kanapy, jak oparzony, kiedy zrozumiałem, że ktoś kręci się po moim mieszkaniu. Sięgnąłem po stojącą na stoliku butelkę i wziąłem pokaźny łyk trunku, a następnie zrobiłem krok, by dojść do drzwi i sprawdzić, kogo tu przywiało. Nie przejmowała mnie nawet wizja złodzieja. Ja przecież już nic nie miałem. Nie zdążyłem nawet postawić stopy w progu, bo mój gość przeszukał już chyba wszystkie pokoje i wreszcie trafił na ten, w którym się znajdowałem. Na widok osoby, która postanowiła mnie odwiedzić, nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy może jednak płakać.

- Cholera… Tylko ciebie tu brakowało. – parsknąłem. Odwróciłem się, by wrócić i zająć miejsce na kanapie. – Siadaj. Napijesz się może czegoś? – wskazałem palcem na butelkę i posłałem mu nieszczery, wypełniony sarkazmem uśmiech.
- Co ty ze sobą zrobiłeś… - no pięknie, teraz pan perfekcyjny będzie mnie pouczał, w jaki sposób powinienem żyć. Ojciec też kiedyś mówił takie rzeczy i do czego doszło? Ponownie parsknąłem.
- Po co przyszedłeś? Chcesz mi przyłożyć, czy może raczej odbyć ze mną przyjacielską, psychologiczną rozmowę? – ton mojego głosu ociekał sarkazmem, ale właśnie tak miało być. – A może chcesz poznać szczegóły mojego romansiku z blondyną? – na twarzy Tomasa pojawił się grymas.
- Nie mam pojęcia. Chciałem stanąć z tobą twarzą w twarz…
- I podoba ci się to, co widzisz? – zmrużyłem oczy i przyjrzałem się mu. Tym razem to z jego ust wydobyło się głośne parsknięcie. – Rób, co masz robić. Uderz mnie albo już sobie idź.
- Pewnie właśnie tak powinienem zrobić, ale nie…
- A to niby dlaczego? – wybuchłem śmiechem. – Niech zgadnę! Teraz czas na wzruszającą historyjkę o wybaczaniu albo…
- Sam się świetnie załatwiłeś, ja już nie muszę nic dodawać. – przerwał mi w połowie zdania. – Nie kochałeś jej, prawda? – diametralnie zmienił temat, wspominając o Ludmile.
- Oczywiście, że nie. – pokiwałem głową, odrobinę odurzony. – To była tylko zabawa. Nic więcej. Powinieneś do niej wrócić. To było tylko parę głupich dni. Myślę, że dla niej też. Nie przekreślaj was. – nie wiem, dlaczego to powiedziałem, nawet nie wiem, czy naprawdę tak pomyślałem. Wstałem, by podejść do stolika i wziąć kolejny łyk piwa.
- Kochasz Camilę… - mruknął beznamiętnie.
- Brawo, Sherlocku! Tylko widzisz, ja już nie mam szans na uratowanie niczego. Taki żart losu, zniszczyłem twoje życie, a przy okazji odbiło się to rykoszetem na moim. Śmieszne… - prychnąłem.
- Jesteś idiotą. Ale na pewno istnieje jeszcze dla ciebie jakaś szansa… - uniósł dłoń i zamachnął się, by po chwili pięścią wymierzyć mi cios w twarz. – A to tak na dobry początek. – mruknął, odwrócił się i wyszedł, pozostawiając mnie w całkowitym osłupieniu.

Violetta

            Razem z Federico wybraliśmy się do Restó, by oznajmić wszystkim jego powrót. Mieliśmy nadzieję spotkać tak chociaż kilkoro z naszych przyjaciół i może powspominać stare czasy. Przez cały dzień nie mogłam się dodzwonić do Tomasa i zaczęłam się trochę denerwować. Przecież to niemożliwe, by dowiedział się o tym, co się stało miedzy mną i Leonem. Nie było go tam. No pięknie, zamiast się martwić, czy nic mu się nie stało, przejmuję się tylko tym, by sekret pozostał sekretem. Nienawidzę Leona za to, że tak bardzo mi wszystko utrudnia. Chciałabym by po prostu zniknął i już nigdy nie wrócił. I nie mieszał już w moim życiu. Przestań oszukiwać samą siebie… - podświadomość jak zawsze wiedziała wszystko lepiej ode mnie. Nie mogłam przyznać jej racji, najlepiej by było, jakby ona również zniknęła raz na zawsze.
            Tuż obok baru wypatrzyłam Francescę. Pociągnęłam Federico za rękę i ruszyliśmy w tamtą stronę. Niedaleko stał również starszy brat włoszki. Po chwili dołączyła do nas Camila. Wydawała się zdenerwowana, ale szczęśliwa. Dawno nie widziałam jej w takim humorze.

- Federico, bardzo za tobą tęskniłam! – ruda niemal rzuciła się na Włocha, mocno go przytulając. Starała się nie pokazywać tego, jak naprawdę się czuła, choć widziałam, jak bardzo jest podekscytowana. Oddychała bardzo głęboko i nieregularnie. Niemalże skakała dookoła nas.
- Ja za tobą też, Cami! – uśmiechnął się Fede. – Widzę, że jesteś dziś w dość… ciekawym nastroju. – skomentował, czym wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy. Camila zachichotała.
- Długa historia. – mruknęła. Francesca tylko podniosła głowę, ale nie odezwała się ani słowem.
- Fran, dobrze cię widzieć… - przywitał się chłodno. Zdziwiłam się jego nagłą zmianą nastroju, ale przypomniałam sobie, że nie pożegnali się w najlepszych okolicznościach.
 - Tak, ciebie też. – odpowiedziała mu równie nieprzyjaźnie.
- Jak zwykle w świetnym humorze. – żachnął się.
- Jak zwykle pół metrowa grzywka. – Francesca nie pozostała mu dłużna, a już po chwili wymieniali się obelgami i musiałyśmy z Camilą ich uspokajać.
- Rozumiem, że bardzo się cieszycie z tego spotkania, ale nie musicie tego wyrażać w tak dobitny sposób… - wtrąciłam. Oboje zamilkli.
- Opowiadaj! – wrzasnęła Camila, by całkowicie zmienić temat.

            Federico powiedział jej dokładnie to samo, co mnie zeszłej nocy. Ruda jednak nie była aż tak zainteresowana historią, jakby się mogło wydawać. Błądziła myślami zupełnie gdzie indziej. Przenosiła ciężar ciała z jednej na drugą nogę, poprawiała fryzurę i przerzucała rzeczy w swojej torebce, upewniając się, że zabrała wszystkie potrzebne, które były jej potrzebne. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale przeczuwałam, że stanie się coś złego. Camila rzadko była widywana w takim nastroju. A może już coś się stało…

Angie

            Wracając do domu, zajrzałam do skrzynki na listy, w poszukiwaniu nowych wiadomości. Wyjęłam stamtąd najnowszy numer mojej ulubionej gazety, kilka kopert, prawdopodobnie zawierających treści rachunków oraz jedną różniącą się od reszty, małą i różową. Wrzuciłam papiery do torebki i ruszyłam w stronę drzwi. Weszłam do środku i od razu poczułam zapach powideł jabłkowych. Zdziwiłam się, więc zmieniłam buty i od razu poszłam do kuchni. Widok, który tam zastałam był niemałym zaskoczeniem. Uśmiechnęłam się i podeszłam do kobiety stojącej przy piekarniku.

- Mamo, naprawdę nie musiałaś... – pocałowałam ją w policzek i zajęłam miejsce na pierwszym krześle po lewej.

Bardzo się cieszyłam, że już niedługo urodzę. Nie narzekałam, ale fakt, że nie mogłam ustać w miejscu dłużej niż kilka minut bardzo mnie irytował. Sięgnęłam po torbę i wyjęłam z niej rachunki oraz tajemniczą, małą kopertę. Ostrożnie, tak by nie zniszczyć papieru, otworzyłam ją. Wypadła z niej jeszcze mniejsza ozdobna karteczka.


Carmen Montoya i Luca Cauviglia

mają zaszczyt zaprosić

Sz.P. Ángeles Carrarę i Pabla Galindo

na uroczystość zawarcia związku małżeńskiego,
która odbędzie się 28.06.2015 r.
w ogrodzie za barem Restó


Po uroczystościach ślubnych zapraszamy na przyjęcie weselne w Restó Barze.


            Kilka razy przeczytałam datę widniejącą na zaproszeniu. To już tak niewiele czasu! Zostały niecałe dwa tygodnie. Ślub odbędzie się dzień po musicalu w Studiu. To również tydzień przed wyznaczonym terminem mojego porodu. Spojrzałam na swój brzuch i delikatnie przejechałam po nim dłonią. Poczułam delikatne kopnięcie.

- Skarbie, wszystko w twojej mocy. Nie chciałabyś już zobaczyć tego świata? – uśmiechnęłam się. – No cóż, czekają nas zakupy…






Mam nadzieję, że się podoba, to już trzydziesty rozdział i mogę wam powiedzieć, że powoli zbliżamy się do końca.
Sprawdziłam również pewne daty i okazało się, że w środę mija dokładnie rok, odkąd opublikowałam prolog. Przez te (prawie) 365 dni zdarzyło się tak wiele… Piszcie w komentarzach, czy macie pomysł na jakąś formę świętowania? Mi niestety niewiele przychodzi do głowy.
Dziękuję wszystkim którzy byli, są i będą.
Informuję również, że 27 wyjeżdżam. Nie będzie mnie do 3 sierpnia i w tych dniach rozdziały mogą nie ukazywać się codziennie, ale na pewno będą.
To chyba tyle.
Czekam na komentarze, nawet kropki ;)


xx

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Rozdział dedykowany Sophie Cortés, dziękuję ci za wspaniały, motywujący komentarz!


Violetta

            Spędziliśmy pół nocy na rozmowach o tym, co działo się podczas jego trasy koncertowej i drugie pół na opowiadaniu o wydarzeniach z Buenos Aires. Powrót Federico naprawdę bardzo mnie ucieszył. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Potrafił ze mną rozmawiać tak jak nikt inny – denerwował mnie, ale tylko po to, bym zrozumiała, że ma rację. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś go nie lubiłam i bałam się, że zdradzi mój sekret. Teraz jestem przekonana, że nigdy by tego nie zrobił. Federico był prawie jak mój drugi pamiętnik.
            Podczas naszej rozmowy opowiedział mi o tłumach dziewcząt czekających na niego na każdym kroku. To zawsze było jego marzenie - występować na scenie i mieć ładne fanki. Śmiałam się na każde wspomnienie o tym. Teraz jego sny się spełniły. Dowiedziałam się również o jego ochroniarzu, który wydawał się straszny, ale okazał się normalnym facetem. To znaczy… Można powiedzieć, że prawie normalnym. Nie nazwałabym tym określeniem człowieka po czterdziestce bez przerwy opowiadającego o swoim licealnym życiu i miłosnych podbojach. Federico zrelacjonował mi chyba wszystkie swoje koncerty, z którym byłam tylko na jednym, a dwa oglądałam w telewizji. Bardzo mi go brakowało. Chyba tylko on (może poza Francescą) potrafił godzinami mówić na ten sam temat. Kiedyś trochę mi to przeszkadzało, ale teraz… było raczej wytchnieniem i ucieczką od wszystkich problemów.
            Opowiedziałam mu wszystko o Tomasie i Leonie. Najpierw uważnie słuchał, by nie ominąć żadnego z moich słów, a gdy już skończyłam milczał. Przyglądał mi się, rozglądał się po pokoju, głęboko oddychał. Nie wspomniał o tym, jak bardzo mi współczuje. Nie komentował mojego głupiego zachowania. Wiedziałam, że zrozumiał wszystko, o czym mu powiedziałam, nawet jeśli się nie odezwał. Właśnie tego potrzebowałam, żeby ktoś naprawdę mnie wysłuchał. I tym razem podołał zadaniu. Przytulił mnie, a potem, tak, jakby ostatnie pół godziny naszej rozmowy bezpowrotnie zniknęło, zaproponował obejrzenie filmu i zjedzenie wszystkich ciastek czekoladowych. Oczywiście zjadł ich dwa razy więcej ode mnie, ale wynagrodził mi to swoją obecnością. Czułam się przy nim jak przy starszym bracie, choć był ode mnie prawie dwa lata młodszy. Ostatnie słowa, jakie zapamiętałam z naszej rozmowy brzmiały:

- Dobranoc, braciszku.
- Dobranoc, siostrzyczko. – naprawdę wrócił.

Camila

            Po kilku dniach, spędzonych tylko i wyłącznie w pokoju, stwierdziłam, że czas wyjść
i wrócić do normalnego życia. Bez Diego, bez Andresa, bez żadnych problemów sercowych. Po prostu do studia, pracy, uczenia i przygotowań do spektaklu. Zrezygnowałam z lekcji tańca w towarzystwie przyjaciela. Uznałam, że nie jest to dobry pomysł żebyśmy spędzali ze sobą jakikolwiek czas, przynajmniej w ciągu najbliższych tygodni.
Z takim nastawieniem wstałam rano, wypiłam kawę, ubrałam się i wyszłam z domu. Po kilkunastu minutach znalazłam się w studiu. Otworzyłam drzwi i ruszyłam do gabinetu dla nauczycieli. Odłożyłam torebkę, nie wyjmując z niej nawet telefonu, choć mogłam przysiąc, że dzwonił kilka razy. Nie miałam ochoty sprawdzać nadawcy ani treści wiadomości. Spojrzałam na plan zajęć i odwróciłam się, by przejść do sali, w której miałam mieć kolejną lekcję. Tuż przed drzwiami napotkałam zdenerwowany wzrok Maxiego. Żółtą bluzę i czapkę zastąpił czarnym t-shirtem. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale najwyraźniej nie zamierzał mi wyjaśnić powodu swojej złości, a czekał aż sama się go domyślę. Poprawiłam gumkę oplatającą mojego kucyka i ruszyłam przed siebie, wymownie omijając przyjaciela. Nie udało mi się jednak od niego uciec, bo już po chwili usłyszałam pytanie:

- Dokąd się wybierasz? – naprawdę przestałam go poznawać. Odkąd stał się jednym z głównych organizatorów spektaklu i praktycznie zastępcą dyrektora, jest zupełnie inny. Nigdy nie pomyślałabym nawet, że Maxi stanie się taki dorosły, to zupełnie nie w jego stylu.
- Mam lekcję.
- Nie, Cami, nie masz. – odwróciłam się i ujrzałam jego szelmowski uśmiech, którego nie potrafiłam zinterpretować.
- Tak, mam. Znam ten plan na pamięć.
- Ja również go znam i mówię ci, że nie masz teraz lekcji. Możesz najwyżej przyglądać się lekcji prowadzonej przez osobę, która cię zastępuje.
- Jak to zastępuje? – nie wierzyłam własnym uszom. Maxi mnie z a s t ą p i ł?
- Cami, nie było cię tutaj od dwóch tygodni. Przykro mi, ale nie mogłem odwołać wszystkich lekcji, a sam nie byłem w stanie prowadzić lekcji śpiewu, tańca, gry na instrumentach i jeszcze prób do musicalu.
- No ale… A Naty? – spojrzał na mnie z politowaniem, zadałam głupie pytanie. Nie drążyłam tego tematu dalej. Musiałam się dowiedzieć jeszcze tylko jednej rzeczy. – Kto mnie zastępuje?
- Za chwilę się dowiesz. Do czasu premiery będziesz uczestniczyć w lekcjach jedynie jako obserwator lub pomocnik.
- Dobrze… - kiwnęłam głową, ale po chwili mruknęłam zdziwiona – Od kiedy używasz takiego języka?
- Wybacz, to przez te wszystkie papiery. – na chwilę spuścił wzrok. – A teraz na lekcje i bez dyskusji, panno Torres! – zachichotał.
- Tak jest! – zawtórowałam mu.

            Ruszyłam w kierunku Sali, po drodze witając się z kilkoma uczniami. Stanęłam przed drzwiami, zastanawiając się kogo za nimi zobaczę. Miałam nadzieję, że będzie to ktoś na tyle miły, bym mogła się z nim zaprzyjaźnić i jakoś przetrwać najbliższy czas. Podniosłam dłoń i nacisnęłam na klamkę. To, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż nastrój Maxiego. Tylko nie on…

Francesca

            Do wesela zostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy nasi przyjaciele oraz rodzina już otrzymali zaproszenia. Mój brat na początku był bardzo podekscytowany, ale im bliżej ślub, tym bardziej się denerwuje i martwi się, że coś nie pójdzie po jego myśli, nie tak jak sobie zaplanował, a wtedy nie będzie to najpiękniejszy dzień ich życia. Powtarzałam mu, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Carmen zostanie jego żoną, to, że ją kocha, ale on wtedy upierał się, że właśnie dla niej to ma być idealny dzień. Pozostało mi tylko pomagać i zrobić wszystko, by tak rzeczywiście było, bez względu na to, co dzieje się w moim życiu. Luca zawsze wspierał mnie w każdej sytuacji, więc teraz moja kolej. Nie mogę pozwolić, by moje problemy wpłynęły negatywnie na jego święto. Podczas, gdy on zamawiał ogromny tort, pilnował, by Restó było urządzone tak jak trzeba i panikował, jak nigdy wcześniej, ja postanowiłam zabrać Carmen na zakupy.
            Spotkałyśmy się tuż pod ogromną galerią. Postanowiłam zająć czymś dziewczynę, żeby przynajmniej ona choć na chwilę zapomniała o stresie. Uznałam, że dobrym pomysłem będzie wybór sukienek, a później duże ciastko czekoladowe w cukierni. Oczywiście ta najważniejsza, biała suknia, czekała już na nią w domu, ale pozostała jeszcze kwestia tej, w którą ubierze się później. Pomyślałam, że będzie to też dobry moment na szczerą rozmowę i zacieśnienie siostrzanych relacji.
            Weszłyśmy do mojego ulubionego sklepu i od razu przy wejściu zauważyłam idealną sukienkę. Była granatowa z nieco ciemniejszym paskiem zakończonym kokardą w talii. Właśnie tak wyobrażałam sobie mój strój na ślubie Luci, już jako mała dziewczynka, gdy planowałam, że zostanę druhną. Cóż, w pewnym sensie moje marzenie się spełniło. Carmen uśmiechnęła się, gdy wskazałam na sukienkę. Sięgnęłam po wieszak z naklejką z odpowiednim rozmiarem i ruszyłam do przymierzalni. Przebrałam się i spojrzałam w lustro, obracając się kilka razy. Odsunęłam zasłonkę, by pokazać się Carmen.

- Wyglądasz cudownie. – skwitowała i poruszyła ręką, gestem wskazując bym się odwróciła. Zrobiłam to, o co poprosiła, a ona szerzej się uśmiechnęła. – Naprawdę świetnie. Musisz ją kupić.
- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście, bez dyskusji! Przebieraj się i idziemy do kasy. – zachichotała.

            Kiedy kupiłyśmy sukienkę dla mnie, Carmen zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego dla siebie. Nie minęło dużo czasu, a wypatrzyła piękną, bordową sukienkę. Uśmiechnęłam się, kiedy ją przymierzyła. Bardzo się cieszyłam, że przyjęła oświadczyny Luci. Jest ładna, miła, mądra… Naprawdę świetna. Dobrze się z nią dogaduję, myślę, że szybko się zaprzyjaźnimy. Dzięki niej udało mi się też na kilka godzin zapomnieć o problemach związanych z Braco. Po skończonych zakupach poszłyśmy do cukierni, która stała nieopodal. Przez dłuższą chwilę nie odzywałyśmy się do siebie, by potem od razu wybuchnąć śmiechem na widok grubego mężczyzny, który schylił się po monetę, a później oprócz niej musiał zbierać z podłogi również włosy.

- Bardzo się cieszę, że tu dziś ze mną przyszłaś. – zaczęłam.
- Ja też się cieszę. Obawiałam się, że możesz mnie nie polubić.
- Ciebie? – uśmiechnęłam się, może zbyt wymownie. – Jestem szczęśliwa, że mój brat znalazł sobie taką świetną żonę.
- Miło mi, że tak mówisz, ale widzę, że coś cię martwi. Czy to ma jakiś związek z naszym ślubem? – zapytała wyraźnie przejęta.
- Nie, oczywiście, że nie! – zaprzeczyłam szybko. – To raczej osobiste sprawy... – wahałam się, czy jej powiedzieć.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała ze mną o tym rozmawiać.
- Nie o to chodzi… - zaczęłam ostrożnie, a po chwili Carmen wiedziała już prawie wszystko. Pominęłam jedynie szczegóły dotyczące naszej ostatniej rozmowy. Opowiadając jej całą historię śmiałam się i płakałam, a ludzie wokół dziwnie się na nas patrzyli. Kiedy skończyłam, Carmen uniosła filiżankę, by dokończyć herbatę i przełknęła znacząco.
- Wiesz… - wreszcie odezwała się. – Myślę, że prawdziwa miłość nigdy nie blaknie i nigdy się nie kończy. Jeśli się kogoś kocha, to ta osoba nigdy nie odchodzi. Czasami musimy po prostu poczekać.
- Obawiam się, że będę na niego czekać wiecznie. Nie wiem czy tego chcę…
- A czy jest tego wart? – na to pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się odpowiedzi.

Tomas

            Nie spodziewałem się, że rozmowa z Ludmiłą przebiegnie w taki sposób. Miałem do niej ogromny żal w związku z tym, co zrobiła, ale z drugiej strony wciąż wiele do niej czułem. Moje życie z każdą chwilą stawało się coraz bardziej skomplikowane. Myślałem, że kiedy odejdę do Ludmiły, wrócę do Violetty… że to wszystko będzie właśnie takie, jakie powinno być od początku. Mam wrażenie, że ciąży na mnie wina za to, co zrobiłem. Jest mi przykro z powodu tego, w jaki sposób Ludmiła dowiedziała się o tym, że wróciłem do Violetty. Próbowałem się tłumaczyć, ona zadawała pytania, a ja na wszystkie odpowiadałem, ale to nie dało wiele. Wiedziałem, że bez względu na to, co mi zrobiła, miała teraz do mnie ogromny żal. Nie mam pojęcia, czy się zmieniła, czy jednak czeka na mnie jej zemsta, która może dokonać się w każdym momencie. Nie chciałem, by stała się moim wrogiem, choć w podobnej sytuacji wydawało się to nieuniknione. Przeczuwałem, że to wciąż ta sama Ludmiła. Ta, w której się zakochałem, ale również ta zawistna, zdolna do wszystkiego.
            Do tego Diego… Kiedy go poznałem, wydawał się zwyczajnym facetem. Nawet go lubiłem. Nie wpadłbym na to, że może go coś łączyć z Ludmiłą, poza przyjaźnią. Niestety, okazało się, że łączyło ich więcej niż kiedykolwiek przypuszczałem. Na dodatek teraz zjawił się w Buenos Aires. Niewiarygodne, że byłem tak zajęty swoim życiem, że jeszcze go tu nie widziałem. I nie miałem pojęcia o jego związku z Camilą. Może gdybym wiedział, zdążyłbym ją ostrzec. Dowiedziała się w najgorszy z możliwych sposób. A on zniszczył część jej życia, dokładnie tak jak zniszczył moje.
            Zajęło mi trzy godziny nim wydobyłem z Francesci wiadomości na temat jego miejsca zamieszkania. Niewiele się zmieniła. Wciąż była tą samą Fran, która, mimo swojego złotego serca, nie potrafiła dotrzymać tajemnicy, czy kłamać. Sam nie wiem, skąd pomysł, by tam iść. Czasem nie rozumiem swojego zachowania. Po prostu musiałem się z nim zobaczyć. Jego mieszkanie było prawie na końcu miasta, więc przyjechałem tam taksówką. Ostrożnie zapukałem w drzwi, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Nacisnąłem na klamkę i ustąpiły. Pierwszym, co uderzyło we mnie tuż po wejściu, był zapach alkoholu zmieszany z jakimś kurczakiem. Na podłodze w jednym z pokoi leżało kilka puszek po piwie. Wszędzie były porozwalane opakowania po pizzy.

Diego

            Rzuciłem telefonem o ścianę, gdy Camila kolejny raz nie odebrała. Nie wiedziałem, co się ze mną stało. Nigdy nie przejmowałem się tak żadną dziewczyną, a było ich sporo. Po każdej kolejnej przychodziła następna, potem odchodziła i zastępowała ją kolejna. Nie miałem większego problemu z radzeniem sobie z rozstaniem, zwłaszcza, że w większości przypadków to ja zostawiałam je. Teraz było zupełnie inaczej. Nie chciałem, by Cami dowiedziała się o tym, co się stało, bo wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Próbowałem tego uniknąć, bo nie potrafiłbym się pogodzić z myślą, że ruda traktuje mnie jak potwora. Nie udało się. Mój najgorszy koszmar właśnie się spełnia. Dzieje się tuż przede mną, na moich oczach tracę wszystko. Nawet procenty już nie pomagają. Wciąż jestem zbyt trzeźwy, by zapomnieć. Przecież nie mogę jej tak naprawdę kochać. To nie ma sensu. Ja nie potrafię kochać. Nie znam znaczenia tego słowa. To nie może być to. Ale jeśli nie, dlaczego wciąż nie mogę przestać o niej myśleć? Ilekroć zamknę oczy, widzę rude kosmyki jej włosów rozwiewane przez wiatr i jej piękny uśmiech. Czuję na sobie jej spojrzenie i dotyk jej dłoni na skórze. To nie jest normalne. Wariuję, zwariowałem na jej punkcie. Nie mogę nawet spojrzeć sobie w oczy w lustrze… Wszystko zepsułem.






Przepraszam za chwilowe opóźnienie. Część rozdziału napisałam rano, a potem byłam na zakupach i właśnie skończyłam.
Dziękuję za wszystkie komentarze! Mam nadzieję, że część z was jeszcze o mnie nie zapomniała i że będzie was tu coraz więcej.
W kolejnym rozdziale konfrontacja Tomasa z Diego, jesteście ciekawi? :)

Kocham was!

xx

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział Dwudziesty Ósmy

Leon

            Droga do domu Violetty dłużyła się niemiłosiernie. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, a wszystkie one krążyły wokół naszego ostatniego spotkania. Wiedziałem, że mnie kocha i dzięki temu miałem nadzieję. Niestety, usłyszałem od niej również słowa, których nie chcę pamiętać. „Wolę cierpieć sama, niż z tobą…” Ale ja nie potrafię. Nie jestem w stanie poradzić sobie z moim cierpieniem bez niej, bo tylko ona tak naprawdę znaczyła coś w moim życiu. Była definicją miłości, mojej miłości. To ona pocieszała, przytulała, całowała, krzyczała… Pozwalała się kochać. A ja starałem się nie zmarnować tego pozwolenia, nawet, gdy kolejny raz wymierzała mi policzek, mówiąc, że nie chce mnie znać. Nie wierzę, że byłem tak głupi, by dać jej odejść. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo ją zraniłem. Cierpiałem, gdy wyjechała, a gdy wróciła… Jestem cholernym idiotą. Ale nie poddam się. Na pewno nie tym razem.
            Stanąłem tuż przed drzwiami ogromnego domu Violetty. Byłem tak blisko, a jednak za daleko. Bałem się zrobić krok naprzód. Obawy objęły nade mną kontrolę i nie pozwoliły poruszyć się nawet o centymetr. W myślach powtarzałem wszystkie schematy rozmowy, jakie zdołałem wymyślić po drodze. To chyba jedna z najgłupszych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobiłem. Wziąłem głęboki wdech i podniosłem dłoń, by zapukać. Drzwi otworzyła gospodyni, Olga. Na mój widok niemalże wypuściła z rąk ogromną tacę z ciastem. Nie zadawała żadnych pytań, czym bardzo mnie zaskoczyła. Odsunęła się, bym mógł wejść. Przechodząc obok niej szepnąłem „przepraszam”, a ona odpowiedziała jakimś niezrozumiałym bełkotem. Mógłbym przysiąc, że powiedziała „nie mnie będziesz przepraszał”, ale nie zamierzałem wdawać się z nią w dłuższą konwersację. Cicho i ostrożnie wszedłem po schodach, tak by dziewczyna mnie nie usłyszała. Drzwi od jej pokoju były uchylone. Wszedłem do środka.

- Violetta… - zacząłem, gdy mój wzrok napotkał na swojej drodze jej brązowe tęczówki, ale dziewczyna przerwała mi, nie pozwalając zacząć rozmowy.
- Leon, jakim cudem zawsze, gdy mówię ci „żegnaj” i obiecuję sobie, że to był ostatni raz, ty tak po prostu wracasz, jakby nic się nie stało?! Nie rozumiesz, jak bardzo jest to dla mnie trudne? Świadomość, że jesteśmy w tym samym mieście, mieszkasz tylko kilka ulic dalej, a mimo to nie mogę się do ciebie zbliżyć? Nie mogę przytulić, czy pocałować? Chcę po prostu zacząć normalnie żyć. Dlaczego mi na to nie pozwalasz?
- Chcę być z tobą. Chcę całować cię w policzek na powitanie, powtarzać, jak bardzo jesteś piękna i obserwować, jak uroczo się rumienisz za każdym razem, gdy to mówię. Chcę trzymać cię za rękę, gdy się denerwujesz i pocieszać, gdy płaczesz. Chcę cię kochać. Proszę pozwól mi na to, tak jak już kiedyś pozwoliłaś.
- Pozwoliłam. – westchnęła głęboko. – I to był błąd. – wypowiedziała to zdanie ze wzrokiem wbitym w podłogę, tak, jakby bała się powiedzieć mi to prosto w oczy.
- Proszę cię, nie mów tak… - moje oczy zaszkliły się łzami, a pojedyncze z nich spływały, kreśląc linię wzdłuż kości policzkowych.
- A co mam powiedzieć? Nie widzisz do czego nas to doprowadziło? Nie możemy nawet porozmawiać ze sobą, jak normalni ludzie… Wyjdź, Leon. Wyjdź i nie wracaj. – z trudem powstrzymywała łzy, widziałem i bolało mnie to, ponieważ to była moja wina.
- Spójrz na mnie.
- Wyjdź! – krzyczała przez łzy, które okazały się silniejszym przeciwnikiem, niż jej się wydawało. Podszedłem bliżej i złapałem ją za nadgarstki, przyciągając do siebie.
- Spójrz na mnie! Popatrz mi prosto w oczy!
- Nie chcę... Nie mogę.
- Proszę. – powoli uniosła głowę i otworzyła swoje spuchnięte, czerwone od płaczu oczy.
- Zadowolony?!
- Posłuchaj. Mnie. – wycedziłem. – Cokolwiek teraz powiesz, jak bardzo mnie nienawidzisz, to nigdy nie zmieni moich uczuć względem ciebie. Kocham cię i będę cię kochał aż do śmierci. A jeśli potem jest jakieś życie, wtedy też będę cię kochał*.Nie mogę żyć bez kochania ciebie. Nie chcę próbować.
- Masz rację. Nienawidzę cię! Tak bardzo, jak cię kocham, jak bardzo nienawidzę! – krzyknęła i zaczęła pięściami obijać mój tors.

            A potem już nic nie mówiliśmy. Nie potrafię tego wytłumaczyć, nie wiem jak to się stało. Po chwili moje ręce obejmowały jej talię, a jej dłonie oplatały moją szyję i włosy. Naszych ust nie dzieliły już nawet milimetry. Byłem na siebie wściekły, ale tak bardzo mi tego brakowało…


Ludmiła

            Stałam tak, wtulona w Tomasa i zastanawiałam się nad tym, co ja w ogóle mam teraz zrobić. Tak długo czekałam na nasze spotkanie, ale planowałam je zupełnie inaczej. Nie mam pojęcia co powiedzieć. Tłumaczyć się czy poczekać, aż on się odezwie? Przepraszać? I tak mi nie uwierzy. Wtedy nie uwierzył. Nie dziwię się mu. Zachowałam się jak kretynka i tak po prostu zaufałam Diego. Ale to przeszłość. To było tylko nic nieznaczące zauroczenie. Teraz Hiszpan ma to, czego chciał. Szkoda, że z perspektywy Tomasa wygląda to zupełnie inaczej.
            Westchnęłam głęboko i zaciągnęłam się zapachem mydła waniliowego. Ulubiony zapach Tomasa. Mój ulubiony zapach. Nagle poczułam jak delikatnie mnie od siebie odsuwa i przeklęłam w duchu. Nie chciałam tego kończyć. Chciałam resztę życia spędzić w jego ramionach. Wciąż staliśmy naprzeciwko siebie, wpatrując się w swoje twarze. Tak, jakbyśmy chcieli zapamiętać każdy szczegół przed rozstaniem. Poczułam ukłucie w sercu, nienawidziłam się za podobne myśli.

- Musimy porozmawiać. – stało się to, czego najbardziej się bałam. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się, by po chwili usiąść na łóżku i spuścić głowę. Nasza rozmowa śniła mi się w najgorszych koszmarach. Tych, w których go traciłam. Chłopak kucnął tuż przede mną, opierając dłonie na moich kolanach.
- Nienawidzisz mnie? – zapytałam szeptem, nadal nie patrząc mu w oczy. Kiwnął głową przecząca.
- Och, Lu… Oczywiście, że nie. Jest mi po prostu cholernie przykro z powodu tego, co się stało. Tego wszystkiego.
- Więc mnie nienawidzisz… - mruknęłam ponownie. Kiedyś nie pozwoliłabym sobie na podobną reakcję. Nie obchodziło mnie, czy ktoś mnie lubi czy nie lubi. Byłam świadoma osób, które mnie uwielbiają i będą uwielbiać i tylko na tym mi zależało. Teraz fakt, że Tomas mnie nienawidzi jest jak cios prosto w serce. Nożem, którego nie da się wyciągnąć.
- Nie, nie mów tak. Ludmiła, jak mogę cię nienawidzić, jeśli cię kocham? – zadał pytanie, na które nie potrzebowało odpowiedzi, było odpowiedzią samą w sobie. Splótł nasze lewe dłonie i nachylił się, by złożyć pocałunek na każdym palcu prawej.
- To… to znaczy, że dasz mi szansę? – spochmurniał na te słowa. Wiedziałam, że jest coś, o czym nie wiem.
- Posłuchaj, kiedy wróciłem… Ja…
- Tomas?
- Wróciłem do Violetty.


Violetta

            Po wizycie Leona czułam się jeszcze bardziej zagubiona, niż byłam wcześniej. Jestem na niego tak bardzo wściekła. Nienawidzę tego, że mógł po prostu wejść do mojego pokoju, powiedzieć, że mnie kocha, a potem jak gdyby nigdy nic mnie całować… Mógł mną manipulować i robić ze mną wszystko to, co chciał. Byłam taka naiwna, kiedy się w nim zakochałam, a teraz jest już za późno by to odwrócić. Smutek, żal i rozpacz niszczą mnie od środka. Uczucia do Tomasa, które nawet w połowie nie wypełnia mojego serca, z pewnością nie mogę nazwać miłością. Ale nie mogę też wrócić do Leona. To mnie zniszczy. Dopóki jest daleko, mogę z tym walczyć, ale gdy się zbliża, tracę siły. Tracę zdolność do racjonalnego myślenia, decydowania o własnym życiu, oddychania. A kiedy myślę, że to już koniec i nie wróci, pojawia się znów i mąci w moim świecie. Nadal czułam jego miękkie wargi na swoich ustach i karciłam się w myślach za to, że chciałabym żeby tak było już zawsze. Nikt wcześniej ani nikt później nie całował mnie tak, jak Leon. Nikomu nie pozwalałam się tak całować. Jak ja mam zmienić swoje życie, jeśli cały czas o nim myślę? Nie mogę budować związku z Tomasem, gdy Leon nie opuszcza mojej głowy, ale muszę o nim zapomnieć. Moje życie nigdy nie było proste, ale teraz… błędne koło, labirynt bez wyjścia.
            Kończyłam opisywać dzisiejszy dzień w pamiętniku. Jak zwykle, ostatnim punktem wpisu była krótka wiadomość do mamy. Tak bardzo chciałabym żeby tu była. Jej mogłabym powiedzieć wszystko. Nie tylko o tym, co się dzieje w szkole, na lekcjach, ale również o moich skomplikowanych relacjach z Leonem, Tomasem… O tym, o czym nie mogę opowiedzieć tacie, ani nawet Angie, która przez ostatnie trzy lata była dla mnie niczym matka. Oddałabym wszystko żeby tylko dostać jakąkolwiek wskazówkę dotyczącą tego, co mam dalej robić. Co wieczór patrzyłam w sufit i marzyłam o odpowiedzi, śnie o mamie, czy jakiejś wiadomości. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że tylko ona będzie naprawdę potrafiła mi pomóc.

- Violetto, zejdź na dół! – usłyszałam głos mojego ojca. Zaskoczona spojrzałam na zegarek, było już zdecydowanie za późno na rozmowy ojca z córką. Rozmyślając nad powodem prośby taty wstałam, założyłam gruby, kaszmirowy sweter i zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się na ostatnim stopniu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziałam. Mój ojciec stał tuż obok otwartych drzwi, dwóch czarnych walizek i średniego wzrostu chłopaka w koszulce w paski. Kolejnymi charakterystycznymi znakami były wysoko postawiona grzywka i szeroki uśmiech.

- Federico!

Maxi

            Praca w studiu stawała się coraz bardziej męcząca. Zwłaszcza odkąd Francesca wzięła urlop, by poukładać swoje sprawy, a Camila pojawiała się w szkole przy okazji wielkiego święta. Na dodatek Angie miała urodzić za dwa tygodnie, więc cały czas spędzała w domu na kanapie. Dopiero teraz zacząłem doceniać pracę osób, które zajmują się robotą papierkową. Do tej pory byłem zajęty tylko tańcem, a teraz mam wrażenie, że całe studio jest na mojej głowie. Jedyną osobą, która naprawdę mi pomaga, jest Natalia. Naprawdę nie wiem, co bym bez niej zrobił. Jedno jest pewne, nie zasługuję na taką wspaniałą dziewczynę jak ona.
            Usiadłem przy biurku, by przejrzeć wszystkie umowy oraz listy, jakie przyszły na adres szkoły. Wszystkie koperty były duże i poszarzały, tylko jedna z nich wyróżniała się błękitem. Sięgnąłem po nią i ostrożnie otworzyłem, by nie zniszczyć zawartości. W środku było zaproszenie na ślub Luci i Carmen, dla mnie i Naty. Zachichotałem w duchu. Nadal nie mogłem uwierzyć, że brat Francesci się żeni. Dla mnie zawsze pozostanie wiecznym dzieciakiem, który próbował się wkręcić w każdy nasz występ. Z drugiej strony, cieszę się jego szczęściem.
            Poczułem dotyk delikatnych dłoni na karku, a po chwili ktoś zakrył mi oczy. Nie musiałem się odwracać, doskonale wiedziałem kto to i bardzo mnie cieszył ten fakt. Spędziłem w studiu już cztery godziny i naprawdę brakowało mi towarzystwa przyjaciół. Nowi nauczyciele, przyjęci na okres próbny w zastępstwie za Fran i Cami to nie było to samo, a Viola wciąż jeszcze oficjalnie nie przyjęła mojej propozycji. Naty podała mi kawę stojącą na biurku i usiadła na drugim krześle. Pokazałem jej zaproszenia, które otrzymaliśmy, oczywiście bardzo się ucieszyła i już zaczęła planować, jaką kupi sukienkę. Nigdy nie zrozumiem kobiet…

- Całe szczęście, że już jesteś. Jak tak dalej pójdzie to nie damy rady…
- Oczywiście, że damy. – mruknęła entuzjastycznie. – W końcu mamy siebie, nie?
- Tak. – uśmiechnąłem się na jej słowa. – To najważniejsze. – sięgnąłem po kubek, ale nie pozwoliła mi wziąć kolejnego łyka napoju.
- Panie dyrektorze, uczniowie czekają! – zachichotała, a ja pokręciłem głową i uśmiechnąłem się pod nosem. Podałem jej rękę i razem ruszyliśmy w stronę dużej Sali.










Mamy chwile Leonetty, chwile Tomiły, powrót Federico i sielankowe życie Naxi :)
Uff, zdążyłam.
Mam nadzieję, że się podoba.
Do jutra!

* Kto wie skąd cytat? 

PS Wciąż proszę o komentarze pod tym i poprzednim rozdziałem. Naprawdę, wystarczy mi tylko mała kropka :)


xx

Rozdział Dwudziesty Siódmy

Camila

            Od mojego ostatniego spotkania z Andresem minęło już kilka dni. Dokładnie tyle samo, co od zerwania z Diego. Czy my tak naprawdę zerwaliśmy? Już nic nie wiem, niczego nie jestem pewna. Pamiętam tylko to, jak bardzo byłam na niego wściekła i ukłucie, jakie pojawiło się w moim sercu i zmuszało do łez… Czuję się podle. Nie rozumiem swojego zachowania. Tak, poczułam się zdradzona. Tak, miałam ochotę udusić Diego. Ale to w żaden sposób nie zmieniło moich uczuć względem niego. Jaki sens ma to, co stało się później? Dlaczego do cholery pocałowałam Andresa? Straciłam chłopaka i boję się, że straciłam też najlepszego przyjaciela…
            Od dwóch dni prawie nie wychodzę z pokoju, bezczynnie siedząc na łóżku i wpatrując się w ścianę lub ekran telefonu. Nie dostałam żadnej wiadomości od przyjaciela, natomiast moja komórka wręcz płonie od nadmiaru połączeń i sms-ów przychodzących ze strony Diego. Tylko, że tych nie chcę słyszeć i nie zamierzam na nie odpowiadać. Nie zniosłabym głosu chłopaka wmawiającego mi, że jestem najważniejsza. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się zapomnieć o tym, co zrobił, o jego przeszłości. Nie rozumiem go. Nie potrafię wytłumaczyć jego zachowania. Nigdy nie lubiłam Ludmiły za to jaka perfidna potrafiła być i to się nie zmieniło, ale widziałam, że naprawdę kochała Tomasa. A Diego tak po prostu wszedł w ich związek z butami i bawił się dziewczyną. Nie zaprzestał swojej gry nawet, gdy dowiedział się o ich miłości. Obiecywał, dał nadzieję, a potem bezlitośnie wyrwał ją z jej serca i uciekł. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdybym się o tym nie dowiedziała. Czy byłby zdolny do powtórzenia tego jeszcze raz? Czy tym razem ja byłabym jego ofiarą? A może był jeszcze ktoś, o kim nie miałam zielonego pojęcia…
            Kolejne puste opakowania po lodach tworzyły sporą piramidę na moim blacie. Nie miałam siły, ani ochoty wyrzucać śmieci. Nie dbałam nawet o makijaż, czy zwykłe poranne uczesanie włosów. Gorąca czekolada z piankami nie miała już miejsca w moim żołądku, wypiłam jej tyle, że postanowiłam nie tknąć jej przez następne dziesięć lat. To bzdura, że takie rzeczy poprawiają humor i pomagają po rozstaniu. Kolejna bajeczka wymyślona na potrzeby zdesperowanych nastolatek, które uważają, że są niewiadomo jak zakochane, a swoje związki kończą po kilku tygodniach. Przecież ja już dawno taka nie jestem. Nigdy taka nie byłam. Ufając Diego wierzyłam, że to jest silne uczucie. Boże, kiedy go poznałam, robiłam wszystko żeby tylko mu się przypodobać. Wyszłam na kompletną idiotkę, by mnie zauważył. Nawet moje przyjaciółki nigdy wcześniej nie widziały mnie w takim stanie. I już nie zobaczą. Nieważne, co mówią stereotypy. Jestem w stanie kierować i decydować o swoim własnym życiu i właśnie dlatego postanawiam, że już nigdy w życiu nie stracę głowy dla żadnego faceta. A już na pewno się nie zakocham.

Ludmiła

            Telefony od Marco wydawały się nie mieć końca. Doceniałam troskę przyjaciela, w końcu nie widzieliśmy się kilka lat, ale wybrał sobie naprawdę nieodpowiedni moment na powroty, ckliwości, tęsknoty i odnawianie więzi. Mimo wszystkich jego zalet, których zliczenie zajęłoby mi sporo czasu, Meksykanin miał jedną wadę, której ja nie potrafiłam zrozumieć. Ilekroć błagałam go o chwilę wytchnienia i tłumaczyłam się złym samopoczuciem, ten nie odpuszczał. Jakby uznał, że tylko spotkanie z nim postawi mnie na nogi. Cóż, może w jakimś sensie nawet miał rację…
            Po wielu próbach z jego strony postanowiłam zgodzić się na spotkanie. Czułam, że potrzebuję kogoś bliskiego. Kogoś, kto zna mnie tak, jak nikt inny, nawet Naty, czy rodzice. Postanowiłam zaprosić go do domu. Przygotowałam herbatę cytrynowo-porzeczkową. Pamiętam, że gdy byliśmy mali godzinami przesiadywaliśmy u mojej babci, a ona parzyła właśnie ten napój. Pomyślałam, że będzie to również dobra okazja do wspomnień, które były mi tak potrzebne. Wtedy wszystko było prostsze. Dobro było dobrem, a zło, złem. Za dobre uczynki otrzymywałam lizaki, a za te złe – kary. Cóż, największym złem, jakie było mi znane były kłótnie z siostrami, czy wyrywanie włosów lalkom, za które moi rodzice zapłacili słone pieniądze. Teraz jest zupełnie inaczej. Kiedy myślę o wszystkim, co zrobiłam… Jestem zła? Czy właśnie tak tata opisywał złych ludzi?
            Z krainy zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Powoli podniosłam się z wygodnego, skórzanego fotela. Po drodze chwyciłam szklankę i wzięłam małego łyka wody. Wyjęłam z torebki klucz z różowym breloczkiem i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je.

- No nareszcie! Ze trzy minuty już tu stoję… - przerwał i zlustrował mnie wzrokiem. – Wiesz, jeśli podczas tych trzech długich minut, które musiałem spędzić przed drzwiami, marznąc i zamartwiając się, czy w ogóle żyjesz, robiłaś się na bóstwo, to bardzo mi przykro, ale nie było warto. – zgromiłam go i chciałam zatrzasnąć drzwi z powrotem, ale w ostatniej chwili mnie powstrzymał. – Przecież wiesz, że żartowałem. – oczywiście, że to wiedziałam. Tylko Marco potrafił mnie doprowadzić do śmiechu wszystkim co robił i mówił.
- I tak nie dostaniesz ciastek. – mrugnęłam i zachichotałam. Teatralnie spuścił wzrok. – Ale dobrze cię wreszcie zobaczyć. – niemal wrzasnęłam, diametralnie zmieniając nastrój i rzuciłam mu się na szyję.
- Ciebie też świetnie. Tak bardzo się za tobą stęskniłem, Lu.
- Ja za tobą jeszcze bardziej. Wejdź! – odsunęłam się od chłopaka, dając mu złapać oddech i wskazałam dłonią na salon.

            Chłopak ruszył w pokazanym kierunku, ja natomiast po chwili znalazłam się w kuchni. Woda w czajniku zdążyła się już zagotować. Ciastka, które kupiłam specjalnie na dziś, wypełniły zapachem cynamonu całe pomieszczenie. Wyjęłam z szafki nad zlewem dwa duże kubki. Jeden był różowy i przedstawiał podobiznę Hanny Montany. Miałam go odkąd pamiętam, przydawał się właśnie na takie okazje. Drugi był jasno niebieski, widniały na nim nasze podpisy. Zrobiliśmy go w pierwszej klasie, był potwierdzeniem naszej wielkiej przyjaźni. Ułożyłam na tacy talerz z ciasteczkami oraz kubki z herbatą i ruszyłam do salonu. Ułożyłam poczęstunek na stole. Usiadłam naprzeciwko chłopaka. Minęło kilka minut nim któreś z nas się odezwało.

- Nie wierzę, że jeszcze ich nie wyrzuciłaś. – zdanie, które wypowiedział Marco, sprawiło, że na moją twarz wpełzł uśmiech, a przed oczami pojawił mi się obraz siedmiolatków pijących herbatę. – Pozeczkowo cytlynowa laz! - wybuchłam śmiechem.
- Tak, pamiętam to. – nie mogłam powstrzymać łez wywołanych uśmiechem, ale również wspomnieniami. – Moja babcia cię za to uwielbiała, mówiła o tym przy każdym obiedzie i próbowała cię naśladować, ale nie potrafiła tego powtórzyć.
- To prawda. Tylko ja potrafiłem powiedzieć to zdanie w taki sposób! – Marco dumnie wyprężył pierś, ale postanowiłam ostudzić jego zapał.
- Wcale, że nie! Po prostu miałeś dziwną wadę wymowy i nie potrafiłeś powiedzieć „r” jak człowiek!
- I właśnie dlatego byłem wyjątkowy! – musiałam się z nim zgodzić. Zresztą, nadal był, przynajmniej dla mnie. Zawsze był moim najlepszym przyjacielem. Stokroć bardziej wolałam spotykać się z nim, niż z chodzić na zakupy z koleżankami. Dopóki nie wyjechał.
- A pamiętasz moją obsesję na punkcie tej blondyny? – wskazałam na swój kubek. Chłopak kiwnął głową, starając się powstrzymać śmiech. – I te nieudolne próby zmiany mojego nazwiska, by brzmiało tak, jak Hannah Montana.
- Błagałaś mamę, by kupiła ci perukę! – tym razem nie zdołaliśmy powstrzymać głośnego chichotu. Gdy się uspokoiliśmy i wreszcie mogłam złapać oddech, spojrzałam na chłopaka. On prawie się nie zmienił…
- Spróbuj, mam nadzieję, że będzie ci smakować. – uśmiechnęłam się serdecznie. Marco chwycił kubek i wziął pierwszy łyk herbaty, po czym wypił co najmniej połowę. – Wezmę to za „tak”.

Francesca

            Siedziałam przy barze, pomagając bratu wypisywać zaproszenia na ślub. Nie miałam na to większej ochoty, więc trwało to ogromnie dużo czasu. Nie mogłam się skupić. Wciąż myślałam o mojej ostatniej rozmowie z Braco. Powiedział, że mnie kocha, a mimo to nie wrócił. Nie wróci. Zostawił mnie samą, niepotrafiącą poradzić sobie z własnymi uczuciami. Jestem na siebie wściekła. Może gdybym powiedziała mu wcześniej… Może wszystko byłoby inaczej… Z drugiej strony, najlepiej jakbym się w nim nie zakochiwała. Wszystko było prostsze.
            Właśnie kończyłam zapisywać adres i numer telefonu na zaproszeniu dla ciotki Anastasi i otwierałam różową kopertę, by je tam umieścić, gdy do baru wbiegł Tomas. Wypatrzył mnie w tłumie i usiadł tuż obok. Przyglądałam mu się zdziwiona, a on przez chwilę tylko patrzył i się nie odzywał. Wreszcie westchnął głęboko i rozpoczął rozmowę.

- Jak się trzymasz, Fran? – zapytał delikatnie.
- Dobrze. – skłamałam. – Dlaczego miałoby być ze mną coś nie tak?
- Co? Nie, ja…
- Rozmawiałeś z Camilą?! – wrzasnęłam zirytowana. Tyle razy prosiłam przyjaciółkę, by nie opowiadała nikomu o naszych rozmowach, nawet Tomasowi.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Po prostu widzę, że coś jest nie tak i się martwię. – spojrzał na mnie jak na wariatkę i w tamtej chwili zrozumiałam, że właśnie tak się zachowywałam. A zachowywałam się tak przez głupiego, rosyjskiego blondyna. – Jeśli już mówimy o Cami, nie mogłem się do niej dodzwonić…
- Widocznie miała wyłączony telefon. – starałam się ominąć ten temat, by przypadkiem nie wypaplać szczegółów z życia Camili. Niestety, byłam na tyle zdenerwowana, że plątałam się w wyjaśnieniach.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ci nie wierzę? – zapytał wymownie, a ja machinalnie kiwnęłam głową.
- Cami, ma… Pewne problemy.
- Chodzi o jej tatę? Coś z nim nie tak?
- Nie, skądże, jej tata ma się świetnie. Chodzi o Diego… To znaczy chłopaka Camili. Cóż, byłego chłopaka.

Tomas

            Diego… Gdzieś już całkiem niedawno słyszałem to imię i nie kojarzy mi się najlepiej. Ale przecież chłopak Cami nie mógł mieć nic wspólnego z moim życiem. Zdziwiłem się, gdy usłyszałem o uczuciowych problemach rudej przyjaciółki. Fakt, nie było mnie tu długo, ale wydawało mi się, że Camila to jedna z dziewczyn, które twardo stąpają po ziemi i nie pozwoliłaby sobie na podobną sytuację. W mgnieniu oka zrozumiałem również, dlaczego nie odbierała moich telefonów. Najprawdopodobniej w ogóle nie patrzyła na telefon.
            Spojrzałem na Francescę, ona również wydawała się być przygnębiona. Bywa, że tęsknie za czasami, gdy byliśmy najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółmi i rozmawialiśmy o wszystkim. Teraz boję się, że gdy coś powiem, nie odpowie albo obrazi się na mnie i więcej się do mnie nie odezwie. A chciałbym zapytać o tak wiele.

- Zerwał z nią?
- Nie, to nie tak. To… Bardziej skomplikowane. Nie wiem, czy powinnam ci mówić, ale chodzi o Ludmiłę. – Ludmiłę?! Gdy usłyszałem jej imię, nie mogłem uwierzyć. Wiedziałem, że wiążą się z nią same kłopoty, z drugiej strony przecież kiedyś ją kochałem. Po chwili zacząłem łączyć fakty. Diego, Ludmiła…
- Fran, czy ona tu jest? – wycedziłem przez zęby. Włoszka nie odpowiedziała mi od razu.
- Tomas, spokojnie, to…
- Czy. Ona. Tu. Jest?! – wrzasnąłem wściekły. Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Dlaczego jeszcze jej nie spotkałem?
- Tak.- delikatnie kiwnęła głową i wróciła do swojego zajęcia, szepcząc coś pod nosem.

            Wybiegłem z baru szybciej, niż się w nim pojawiłem. Drogę do domu Ludmiły znałem na pamięć. Przechodząc przez par mijałem kolejnych ludzi. Niektórzy z nich nie zwracali na mnie uwagi, inni wskazywali palcami i kręcili głową, jeszcze inni nazywali mnie idiotą, gdy przypadkiem nastąpiłem na ich stopę, czy otarłem się o ramię. Nic nie było ważne. Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się w jej domu.
            Stanąłem przy drzwiach i zapukałem głośno. Otworzyła mi pani Ferro i o nic nie pytając wpuściła mnie do środka. Zdenerwowany wbiegłem do salonu, by po chwili, potykając się na schodach, dostać się do jej dawnego pokoju. Szarpnąłem za klamkę i ustąpiła. Dziewczyna siedziała na łóżku, ćwicząc piosenkę na gitarze. Kiedy wszedłem uniosła głowę. Wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną.

- Ludmiła… - nie wiem, czy ktokolwiek z ludzi na świecie odczuwał kiedyś coś podobnego. W moim sercu złość, smutek, nienawiść i tęsknota toczyły walkę o dominację. Wstała. Staliśmy naprzeciwko siebie, nie mogąc spojrzeć sobie w oczy, bojąc się wzroku. Jak na sygnał podnieśliśmy głowy. Błyszczące tęczówki jej brązowych oczu uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nagle podeszła bliżej i położyła swoje ręce na moich ramionach, delikatnie mnie obejmując. Nie miałem siły zaprotestować, objąłem ją w talii i przycisnąłem do siebie, szepcząc: „Coś ty narobiła…”









Miało być fajnie, a nie wyszło fajnie. Były obietnice, nie dotrzymałam ich. Nie będę już przepraszać, bo nie powinniście mi wybaczać.
Mogę tylko powiedzieć, że te wakacje to definitywny koniec tego opowiadania. Coś sobie postanowiłam i tym razem zrobię wszystko, żeby do tego doszło.
Widzicie również nowy szablon, cóż, tamten rezydował tu prawie rok.
Autorką obu szablonów jest ta sama, wspaniała, bardzo utalentowana osoba. Mam nadzieję, że choć trochę wam się spodoba.
Jeżeli ktoś tu jeszcze jest, proszę o komentarz, nawet zwykłą kropkę, przecinek…

Dziękuję i przepraszam.
Następny rozdział jeszcze dziś, ewentualnie jutro, kolejny pojutrze. Skończę, obiecuję.

xx